Z dużą dozą sympatii podchodzimy do kolejnej próby Mariusza Rumaka w ekstraklasowej piłce, bo – tak po prostu – to barwna postać. Wszyscy w Poznaniu przypominali sobie dziś Ligę+ Ekstra sprzed ponad dekady, w której młody wówczas szkoleniowiec głosił tezy z taką pewnością siebie, jakby miał na koncie kilka mistrzostw i prowadził czołowe kluby od lat. Wtedy debiutował. Dzisiejszy mecz to dla niego też trochę jak debiut. Od tamtego czasu Rumak pewnie trochę się zmienił (sam twierdzi, że spokorniał), ale dalej towarzyszy mu bezgraniczna ambicja. Szkoleniowiec deklaruje, że jego Lech może pozwolić sobie do końca sezonu tylko na dwa potknięcia. Swój pierwszy finał wygrał. Pozostało mu jeszcze czternaście (w lidze).
Zgoda na jedynie dwa potknięcia aż do końca ligowego grania – to brzmi trochę jak z podręcznika mówców motywacyjnych, takich w stylu „nigdy nie możesz pozwolić sobie na chwilę słabości”. Ale może właśnie tego „Kolejorzowi” potrzeba. Zresztą – piłkarze sami krytykowali poprzednika za to, że dał im zbyt wiele luzu, żądali bata nad głową, trudno zatem, żeby marudzili, gdy ich nowy przełożony próbuje zarażać ich takim ciśnieniem. Zawodnicy z Poznania nie mają prawa narzekać, muszą zasuwać tak, jak kreśli to Rumak.
Na start ligi przytrafił im się spacerek. Kibice martwili się o wiosenną inaugurację, no bo tak – nie ma Ishaka (uraz), nie ma Velde (kartki), Sobiech out do końca rundy, Golizadeh w Iranie odpoczywa po Pucharze Azji… Jak widać niesłusznie, skoro naprzeciwko stało Zagłębie. To w ogóle ciekawe, że oba zespoły nie przeprowadziły zimą absolutnie żadnych transferów. Diagnoza włodarzy jednych i drugich jest całkiem podobna – na papierze mamy wystarczająco dobry skład, to nie jakość czy liczba piłkarzy jest naszym problemem, a raczej to, że nie potrafimy wykorzystać ich potencjału (czy też może: oni sami zawodzą i powinni się ogarnąć).
No tylko, że Lech postawił na Rumaka, który nie akceptuje żadnych potknięć, a w Lubinie – napiszemy to po raz 12415235 – jest wygodnie. Co możemy powiedzieć o „Kolejorzu” nowego szkoleniowca? Jeszcze nieszczególnie dużo. Nie obejrzeliśmy dziś maszyny, która przejeżdża się walcem po swoim rywalu i ma na siebie jakiś szczególny pomysł. Zagłębie zresztą mocno pomogło gospodarzom, bo już w pierwszych minutach piłkę pod własnym polem karnym stracił Ławniczak. Ba Loua przyspieszył, wyłożył do Szymczaka, ten dopełnił formalności, szybko było 1:0.
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Lech kontrolował losy tego meczu, a Zagłębie nieszczególnie istniało w ofensywie. Były jakieś pojedyncze sytuacje – na przykład ciekawy rajd zaliczył Pieńko, przebiegł obok Murawskiego jak obok pachołka, wyszedł sam na sam, ale stracił głowę przy wykończeniu. Były strzały blokowane przez Salamona czy uderzenie z wolnego Dąbrowskiego kilka metrów od bramki. Ale to niewiele. Wiele mówiło się o tym, że w sparingach błyszczał Munoz, ale co z tego, skoro dziś wyglądał jak ciało obce? Oddał niby jedno uderzenie, ale dajcie spokój, jego główka okazała się jakąś przedziwną świecą, kompletnie mu się nie udała.
W Lechu wszyscy raczej wywiązywali się ze swoich zadań. In minus można „wyróżnić” jedynie Douglasa, który stanowił punkt zapalny i nie bez powodu zszedł z boiska. Lech wcisnął w końcu gola na 2:0 (kapitalnie przyłożył sprzed pola karnego Murawski!) i wiele wskazuje na to, że należał mu się też rzut karny w samej końcówce, po którym mógłby podwyższyć na 3:0. Zobaczcie, w jaki sposób piłkę blokował Makowski…
Trochę nie rozumiemy tej bierności sędziego Stefańskiego i wozu VAR. Ręka jest nienaturalnie ułożona. Ewidentnie powiększa obrys ciała piłkarza Zagłębia. Co więcej: pomaga mu w skutecznej interwencji. Nie wiemy, czy piłka szła w bramkę, czy nie i z dostępnych nam powtórek ciężko to ocenić. Tak na oko: leciała mniej więcej na słupek. Zbadamy jeszcze to zagranie pod kątem Niewydrukowanej Tabeli, ale na ten moment trudno nam dostrzec tutaj okoliczności łagodzące dla Makowskiego. Powinien być karny.
Lech jednak nie protestuje, bo podnosi z boiska to, czego oczekiwał.
Pierwszy finał bez potknięcia.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Muci o transferze: To dla mnie spełnienie marzeń
- Legia w piątek: straciła Muciego, zyskała trzy punkty
- Oshima: Pracowałem jako barman. Myślałem, że z piłki nic już nie będzie
Fot. newspix.pl