Reklama

Wojna domowa, obóz uchodźców i lata dobijania się, czyli jak Sudańczyk z NBA oszukał przeznaczenie

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

31 stycznia 2024, 15:39 • 12 min czytania 6 komentarzy

To jedna z tych historii, do których nie pasują nawet słowa „nieoczywista” czy „szokująca”. Duop Reath po prostu oszukał przeznaczenie. Był dzieckiem w kraju uwikłanym w wojnę domową. Potem w kenijskim obozie dla uchodźców. Już jako dorosły człowiek odbijał się od kolejnych ścian. Aż wreszcie, w wieku 27 lat, spełnił swoje marzenie. Zadebiutował w NBA. I czuje się tam jak ryba w wodzie.

Wojna domowa, obóz uchodźców i lata dobijania się, czyli jak Sudańczyk z NBA oszukał przeznaczenie

Przeciętny debiutant w najlepszej lidze świata ma w okolicach dwudziestu lat. Czasem zdarza się, że do NBA trafia dopiero po rozegraniu pełnych czterech sezonów w lidze uniwersyteckiej, co sprawia, że profesjonalną karierę zaczyna nieco później – jako 22-latek albo 23-latek.

Bywają też przypadki zawodników, którzy po bogatej przygodzie w Europie, są zachęcani do przeprowadzki za ocean przez amerykańskich gigantów. W ten sposób Milos Teodosic w 2017 roku zyskał miano 30-letniego „żółtodzioba”, bo w takim wieku zaczął grać w Los Angeles Clippers. Ostatnio podobną drogę przemierzyli natomiast również doświadczeni Vasilije Micić oraz Sascha Vezenkov, europejscy weterani rozgrywający swój pierwszy sezon w NBA.

Duop Reath nie jest jednak jak którykolwiek z tych zawodników. Bo choć grał i w Europie, i na amerykańskich uczelniach, to fakt, że ostatecznie dotarł do swojej ziemi obiecanej, „mitycznej” NBA, można rozpatrywać w kategoriach cudu.

Reklama

Jak ty miałeś buty, to każdy miał buty

O wojnach domowych w Sudanie większość osób z szeroko pojętego „zachodniego świata” wie niewiele albo nic. Warto zagłębić się jednak w parę historycznych faktów. Pierwsza z wojen miała tam miejsce w latach 1955-1972, a druga, znacznie bardziej krwawa, rozciągnęła się na dwadzieścia dwa lata (1983-2005) i pochłonęła życie około półtora milionów cywili. Pod kątem śmiertelności jest uważana za najbrutalniejszy konflikt zbrojny od czasu II wojny światowej.

Duop Reath jako kilkuletnie dziecko, urodzone w 1996 roku, nie mógł o tym wszystkim wiedzieć. Jak wspominał: perspektywa jaką miał, była diametralnie inna od tej jego rodziców. Ci starali się uchronić swoje dzieci przed realiami, w których trudno było o jakąkolwiek nadzieję na lepszą przyszłość.

– Na południu Sudanu życie było inne – opowiadał Duop. – Nie dorastałeś w butach na nogach, a po wodę musiałeś chodzić do studzienek. Dzieliłeś się rzeczami ze swoimi braćmi, kuzynami, dalekimi kuzynami. Dzieliłeś się wszystkim. Nic tak naprawdę nie było twoje. Jeśli ktoś miał buty, to każdy miał buty. Brakowało nam wszystkiego.

Rodzina Reatha żyła na południu Sudanu, czyli w jego chrześcijańskiej części (od 2011 roku cieszącej się niepodległością). Czego nie trzeba przesadnie tłumaczyć, Duop nie za bardzo wiedział, co to znaczy bezpieczeństwo czy prawdziwy dom nad głową. To wszystko w teorii zapewnić miała mu dopiero ucieczka do Kenii, a dokładnie – obozu uchodźców Kakuma. W tym miejscu przyszły koszykarz wylądował jako ośmiolatek. Ale szybko okazało się, że jego rodzinę dalej czekało życie w ubóstwie.

– Nie pamiętam wielu rzeczy, które robiłem, ale pamiętam, że zawsze grałem w piłkę nożną. To była moja ucieczka od rzeczywistości. Kopanie balona, owiniętego t-shirtami i różnymi materiałami, z moimi przyjaciółmi. Spędzaliśmy w ten sposób cały dzień. I mogliśmy zapomnieć o tym, co dzieje się wokół nas.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

A co dokładnie się działo? W obozie Kakuma znajdowało się w okolicach 150 tysięcy uchodźców. Agresja czy kradzieże były na porządku dziennym. Tak samo jak malaria, cholera, burze piaskowe czy kontakt z niebezpieczną fauną. Na dodatek – rodzina Duopa wcale nie znalazła się w miejscu przechodnim, które regularnie opuszczało tysiące osób. Nic z tych rzeczy. Przeciętny pobyt w tym kenijskim obozie wynosił… 19 lat.

Jak można było się z niego wydostać? Trzeba było liczyć, że aplikacja wysłana do krajów, które przyjmują uchodźców, zostanie zaakceptowana. Ale chętnych na opuszczenie tego afrykańskiego piekiełka były dziesiątki tysięcy. Powiedzieć zatem, że Duopowi, jego rodzicom oraz dwójce braci, dopisało szczęście, to nic nie powiedzieć – z obozu Kakuma wyjechali już po rocznym pobycie.

To jednak nie znaczy, że młody Duop Reath był wniebowzięty. Nie miał przecież pojęcia, co kryje przed nim reszta świata. Nie rozumiał, ile może dać mu wyjazd do Australii, bo właśnie ta miała zostać jego nowym domem.

– Kiedy dowiedzieliśmy się, że nasze dokumenty zostały zaakceptowane, nawet nie wiedziałem, czym jest Australia. Nie wiedziałem, jak wygląda Australijczyk. Nie czułem zatem żadnej ekscytacji. Nawet byłem smutny, że będę musiał zostawić moich przyjaciół.

Zanim jednak rodzina Sudańczyków dotarła na inny kontynent, jej pierwszym przystankiem było Nairobi, stolica Kenii. A tam przyszły koszykarz Portland Trail Blazers natknął się na rzeczy, z którymi nigdy nie miał styczności.

– W Nairobi po raz pierwszy w życiu zobaczyłem toaletę. Do dzisiaj ten widok siedzi w mojej głowie (śmiech), był dla mnie wielkim szokiem. Po raz pierwszy zobaczyłem też telewizor. A na lotnisku natknąłem się na ludzi o różnej etniczności i pochodzeniu. Więc po raz pierwszy widziałem białą osobą. To była dla mnie niezwykłe doświadczenie. I nieco przerażające. Nie miałem pojęcia, że na świecie jest tylu różnych ludzi, którzy wyglądają inaczej ode mnie.

Koszykówka? Wolałem grać w piłkę

Przeprowadzka na nowy kontynent musiała wiązać się z wieloma wyzwaniami. Przede wszystkim: Duop kompletnie nie znał angielskiego. Kiedy pierwszego dnia w szkole chciał nawiązywać kontakt z rówieśnikami oraz nauczycielami, sporym zaskoczeniem było dla niego to, że ci tylko patrzyli się na niego i nie byli w stanie mu odpowiedzieć. A przynajmniej nie w sposób, jaki rozumiał.

Z czasem młody Sudańczyk zaczął oczywiście pojmować angielski, w czym mocno pomógł mu program ESL (dla dzieci, dla których angielski jest drugim językiem). A jego codzienne życie ponownie zaczęło wiązać się z piłką nożną. Chętnie zaznajamiał się też z innymi dyscyplinami, jak niezwykle popularnym w Perth futbolem australijskim oraz rugby. Generalnie: radził dobrze sobie we wszystkim, co wiązało się z aktywnością fizyczną.

O jego sportowej przyszłości, jak to już bywa, zadecydował jednak „skok wzrostowy”, jaki zaliczył jako nastolatek.

– Widziałem, jak ludzie grają w koszykówkę i nigdy nie byłem nią zainteresowany, bo podobały mi się piłka nożna i futbol australijski. Ale z czasem moje ciało zaczęło drastycznie rosnąć. Kiedy byłem w dziewiątej klasie, skontaktowałem się więc z trenerką miejscowej drużyny koszykarskiej, Helen Fisher. Powiedziała mi, że nie ma już wolnego miejsca w zespole. Ale po dwóch tygodniach to ona do mnie zadzwoniła. I stwierdziła, że jednak znajdzie się dla mnie wakat.

Duop nieprzypadkowo zawsze wymieniał swoją pierwszą trener z imienia i nazwiska. Odległość, jaka dzieliła dom Sudańczyka, a miejsce, w którym trenowała jego nowa drużyna, była zbyt duża, aby regularnie pokonywał ją autobusem. Helen Fisher zatem regularnie woziła go samochodem. A potem zabierała też jego brata. Aż w końcu – trójkę braci.

Początki w baskecie były oczywiście niełatwe, ale Duopowi pomagały imponujące warunki fizyczne – miał sporo ponad dwa metry wzrostu oraz długie ręce. Wkrótce po rozpoczęciu swojej przygody z koszykówką odkrył również afrykańską społeczność, która tworzyła w Australii drużynę Perth Rhinos. Z nią miał okazję wydostać się z Perth na turnieje w innych stanach. I na jednym z nich został zauważony przez Marcusa Kinga, trenera na co dzień pracującego w… Teksasie. Amerykański szkoleniowiec dostrzegł w Duopie perełkę, która trzeba było tylko oszlifować. A przede wszystkim: dać jej szansę. Czyli pomóc przeprowadzić się do USA, gdzie koszykarska kariera młodego Sudańczyka mogła faktycznie rozkwitnąć.

Problem w tym, że Duop początkowo nie chciał nic słyszeć o opuszczeniu Australii. Marcus King musiał wrócić do USA i dopiero wtedy, po dłuższym wymienianiu się mailami, był w stanie namówić rosłego nastolatka do zmiany zdania.

– Mentalność moich rodziców oraz ludzi z miejsca, z którego pochodzę, była inna od tej typowej dla Europy czy Stanów – tłumaczył sam Duop. – Masz chodzić do szkoły, uzyskać dyplom, znaleźć pracę i tyle ci wystarczy. Nie powiedzą ci, że masz grać w koszykówkę i gonić swoje marzenia. Nie możesz tego oczekiwać po rodzicach, którzy są uchodźcami, imigrantami, szukającymi swojego miejsca na świecie.

Co ciekawe, marzeniem z dzieciństwa Duopa Reatha było… zostać mechanikiem i naprawiać samochody. Kiedy już zamieszkał w Brisbane, a potem w Perth, miał natomiast w głowie piłkę nożną, a przede wszystkim ukończenie szkoły. A więc dokonanie czegoś, co nikomu w jego rodzinie się nie udało. Dopiero z czasem zaczął pojmować, ile tak naprawdę może dać mu koszykówka. Postanowił dać jej szansę.

– Swego czasu byłem po prostu wyższy od innych dzieciaków, więc łatwo było mi zdobywać punkty oraz grać w defensywie. Ale kiedy miałem 15, 16 lat, to koszykówka zaczęła naprawdę sprawiać mi przyjemność. Zacząłem zakochiwać się w trenowaniu, rozwijaniu swoich umiejętności, stawaniu się coraz lepszym – wspominał Reath.

Tym samym po ukończeniu szkoły średniej, Duop wyprowadził się do Teksasu, gdzie zaczął uczęszczać do Lee College. – Wiedziałem, że każdy dzieciak, który żył ze mną w obozie dla uchodźców, marzyłby o takiej szansie. Żeby chodzić do szkoły za darmo, grać w koszykówkę, mieć pełną pulę możliwości na wyciągnięcie ręki.

W Stanach Duop spotkał się z treningiem pod twardą ręką Marcusa Kinga, który nie chciał by jego podopieczny zmarnował swój potencjał. Nie minęło zresztą dużo czasu, aż ten zaczął przerastać rozgrywki, w których brał udział zespół Lee College. W końcu Reath zrobił kolejny krok, bo na swoim trzecim roku studiów został graczem LSU, drużyny z najwyższej dywizji amerykańskiej koszykówki uniwersyteckiej.

NBA, czyli niecałe 500 miejsc i setki tysięcy marzycieli

W tym wszystkim trzeba zwrócić uwagę na jedną rzecz: historia Duopa Reatha to nie opowieść o błyskawicznym dotarciu do gwiazd. Pochodzący z Sudanu koszykarz miał talent, ale nie był kolejnym Benem Simmonsem czy Joshem Giddeyem – Australijczykiem, o którego NBA upomniała się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Owszem, Duop trafił na studia do Stanów, ale to samo mogło powiedzieć o sobie dziesiątki tysięcy dzieciaków. Początkowo wcale nie wyróżniał się specjalnie na ich tle.

Jako gracz Lee College Reath nie miał nawet prawa marzyć o grze na największej scenie. I mowa tu zarówno o NBA, jak i czołowych ligach w Europie. Transfer do LSU dał mu już bardzo wiele – ale wciąż był tylko solidnym, notującym 12 punktów na mecz graczem, który liczył się z tym, że w przyszłości może odbijać się od wielu ścian.

Tak zresztą było. W 2018 roku, po skończeniu edukacji, Duop z braku laku zgłosił się do draftu NBA. Ale w nim – co było oczywiste – nie został już wybrany. Niedługo później wziął udział w Lidze Letniej, stanowiącej poligon doświadczalny dla graczy próbujących załapać się do jednej z drużyn NBA, ale grał w niej ochłapy. Szybko stało się jasne, że swoją karierę musi rozwijać poza Stanami Zjednoczonymi.

To był początek bardzo długiej podróży. Reath najpierw trafił do Serbii, gdzie – jak wspominał – czuł się trochę, jak podczas swoich początków w Australii. Przygniatały go inna kultura oraz bariera językowa. Miał jednak w sobie na tyle wytrwałości oraz zamiłowania do ciężkiej pracy, że zawsze potrafił wychodzić z takich sytuacji. Serbowie zaczęli przekonywać się do jego talentu. W 2020 roku zaliczył transfer z mniejszego klubu w Belgradzie, jakim jest FMP, do głównego gracza w tym mieście, czyli Crvenej Zvezdy.

Niedługo później w życiu Reatha miało miejsce kolejne przełomowe wydarzenie.

– Przyjechaliśmy na mecz do Turcji, kiedy otrzymałem telefon od Briana Goorijana, który jest trenerem reprezentacji Australii. Powiedział, że będę na obozie treningowym przed igrzyskami. A ja nawet nie wiedziałem, że jestem brany pod uwagę. Znalazłem się w gronie graczy jak Mattise Thybulle, którzy są gwiazdami, zawodnikami NBA. Kiedy mnie wydawało się, że po prostu gram sobie z boku, w Europie, i nikt się mną nie interesuje.

W drużynie Australii w Tokio Reath ostatecznie odgrywał marginalną rolę – uzbierał łącznie zaledwie 17 minut w ciągu całego turnieju. Wciąż jednak dokonał dla siebie wyjątkowych rzeczy. Ale zostanie olimpijczykiem (a nawet brązowym medalistą olimpijskim, bo Australia w Japonii okazała się gorsza tylko od USA i Francji) wcale go nie rozleniwiło. Po powrocie do klubowego basketu szukał swojego miejsca w Bejrucie czy Chinach, a nawet wrócił na rok do Australii, grając w zespole z Wollongong. Wciąż nie zmieniała się jednak jedna rzecz: w okresie letnim Reath regularnie wracał do Stanów Zjednoczonych, aby brać udział w Lidze Letniej.

– Miałem takie podejście, że każdego roku chciałem po prostu dać temu szansę. Podczas jednej z Lig Letnich byłem w zespole z Jarrettem Allenem, który jest bardzo uznanym zawodnikiem. Rywalizowałem z nim na treningach i starałem się wyciągać wnioski odnośnie do rzeczy, w których muszę się poprawić, rzeczy, nad którymi muszę pracować. A jestem ze sobą bardzo szczery.

Starania Reatha nie przynosiły jednak skutku. Nie dostał kontraktu z NBA po udziale w swojej pierwszej Lidze Letniej. Potem drugiej. Oraz trzeciej. A że metryka była nieubłagana, to powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że jego nazwisko lada moment zniknie z radarów klubów z najlepszej ligi świata.

W 2023 roku niespodziewanie nastąpił jednak przełom. Portland Trail Blazers zaproponowali mu umowę two-way, która pozwała na wędrowanie między NBA, a jego zapleczem, czyli G-League. Tym samym Reath stał się pełnoprawnym członkiem koszykarskiej mekki.

– Miałem wrażenie, że osiągnąłem swój cel, ale wciąż nie byłem tego pewien. Poczułem to dopiero, kiedy przed moim pierwszym meczem zameldowaliśmy się w Crypto Arenie w Los Angeles. Musisz przejść tam krótki odcinek od busa do szatni. I widzisz duży napis: Trail Blazers kontra Lakers. Znasz go z telewizji, z social mediów, ale w tamtym momencie rozumiesz, że jesteś częścią tego wszystkiego. A kiedy już znalazłem się na boisku, gdzie światła są trochę jaśniejsze, choć wciąż nie mogłem w to uwierzyć, to poczułem, że to jest moje marzenie. I teraz mogę nim żyć.

Jest tu, gdzie być powinien

We wspomnianym spotkaniu z Lakers Reath zanotował 11 punktów, 3 zbiórki, 3 asysty i blok w zaledwie 14 minut spędzonych na parkiecie. Były to liczby, których w swoim debiucie nie powstydziłby się niejeden zawodnik wybrany w czołówce draftu, a co dopiero 27-letni obieżyświat, który zaczynał już tracić nadzieję, że kiedykolwiek zagra w NBA.

Od tamtego czasu reprezentant Australii regularnie pojawia się na boisku jako istotny rezerwowy Portland Trail Blazers. Prawdziwą furorę sprawił przede wszystkim 26 grudnia, kiedy przeciwko Sacramento Kings zdobył 25 punktów. To oczywiście wzbudziło sensację w social mediach, gdzie pojawiały się wpisy typu: „kim do cholery jest Duop Reath i dlaczego niszczy moją drużynę?”.

Sam zainteresowany zachowywał jednak spokój, mówiąc w wywiadzie po spotkaniu o wdzięczności wobec swoich kolegów i tym, że na boisku po prostu czuł się dobrze. Przede wszystkim jednak: był zadowolony, że jego Blazers odnieśli cenną wygraną.

Nie trudno odnieść wrażenie, że 27-letni koszykarz, podchodzący z Sudanu i wyróżniający się świetnym rzutem za trzy, zostanie w NBA na długie lata. Być może nie będziemy o nim słyszeć tak często, jak o ludziach, którzy całe życie słyszeli, że mają talent i będą kimś wielkim. Ale Duop Reath zrobił wszystko, aby najlepsza liga świata była jego miejscem. Pokonał drogę, o której w przyszłości mogą nawet powstać filmy i książki. Uciekł przed wojną domową. Wydostał się z obozu dla uchodźców. Odnalazł się w obcym kraju. A kiedy już został koszykarzem, to celował najwyżej, jak to możliwe.

No i wreszcie trafił.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej:

Fot. Newspix.pl

Źródła cytatów: ESPN, The Oregonian, „Duop Reath – From South Sudan To The NBA”.

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Koszykówka

Koszykówka

10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?

redakcja
10
10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?
Koszykówka

Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

redakcja
3
Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

Komentarze

6 komentarzy

Loading...