Reklama

Ten sam film co zawsze. Real Madryt jak Kevin na święta

Dominik Piechota

Autor:Dominik Piechota

27 stycznia 2024, 18:29 • 5 min czytania 1 komentarz

Ile to razy widzieliśmy ten sam scenariusz? Real Madryt przegrywa, zaczyna grać na serio i bierze się do roboty, po czym robi swoje i odrabia straty. Las Palmas było dzielne, ale z wyspiarzami Królewscy poradzili sobie w ten sam sposób jak z Mallorką – zwyciężając 2:1 po rzucie rożnym. Wtedy Rudiger, dzisiaj Tchouameni. Już kiedyś Zinedine Zidane wygrał ligę stałymi fragmentami gry, a teraz Carlo Ancelotti chce to powtórzyć.

Ten sam film co zawsze. Real Madryt jak Kevin na święta

Zacznijmy od tego, że już w pierwszych minutach Królewscy powinni grać w dziesiątkę. Złą nogą wstał Rodrygo, bo z niewiadomych przyczyn zaatakował Alvaro Vallesa i uderzył w głowę aktualnie najlepszego bramkarza ligi hiszpańskiej (najwięcej powstrzymanych goli w top5 ligach). Brazylijczykowi się upiekło, bo otrzymał jedynie żółty kartonik, ale trudno uwierzyć, że Rodrygo dokończył to spotkanie. Później mając już żółtą kartkę na koncie, jeszcze raz poczęstował jednego z przeciwników łokciem. Ale tego dnia ewidentnie miał immunitet.

Bardzo długo rozkręcali się gracze Carlo Ancelottiego. Z chimerycznej dwójki Brazylijczyków tego dnia to Rodrygo wyglądał na bardziej rozkapryszonego, a Vinicius robił mnóstwo zamieszania, przy czym podejmował dziwne decyzje przy samym wykończeniu. Na siłę chciał zdobyć piękną bramkę i szukał lobów, gdy mógł w prosty sposób wykończyć akcję. Gra klubu z Madrytu nie było płynna, a w oczy rzucał się brak Jude’a Bellinghama.

Reklama

Dani Ceballos może nie był hamulcowym, żeby nie znęcać się nad tym zawodnikiem, ale nie trzeba okularów, aby dostrzec różnicę między nim a Fede Valverde czy Anglikiem. Brahim Diaz też nie miał swojego dnia, aby znów wziąć Real Madryt na plecy. Więc klasycznie Królewscy musieli dostać gonga, żeby się rozbudzić i wrzucić choćby trzeci bieg.

Za to Las Palmas potwierdzało, dlaczego jest jedną z rewelacji sezonu w Hiszpanii. O Gironie napisaliśmy już niemal wszystko. Poważnym zaskoczeniem jest obecność młodziutkiej Valencii Rubena Barajy na miejscach pucharowych. Może imponować intensywność Athletiku czy organizacja Mallorki, lecz Kanaryjczycy ewidentnie dodali koloryt i tożsamość do LaLigi. Potrafią rywalizować z największymi, co pokazali już z Barceloną, gdy przegrali spotkanie dopiero w doliczonym czasie gry po podarowaniu przeciwnikowi karnego. Z Realem tylko to potwierdzili.

Kapitalna kontrola piłki, krótkie podania, odwaga, pewność siebie, przekonanie o własnej wartości – to po raz kolejny wyróżniało Las Palmas, które na Estadio de Gran Canaria wyszło na prowadzenie. Sandro Ramirez jest jednym z najsłabszych egzekutorów w Hiszpanii, ale tym razem jego waleczność się opłaciła, bo wypracował bramkę Javiemu Munozowi. Świetny, bezpośredni kontratak Las Palmas obnażył po raz kolejny słabości Realu, czyli formę Nacho Fernandeza.

Styczeń jest bardzo, ale to bardzo bolesnym miesiącem dla stopera Los Blancos. Antonio Rudiger nie naprawi wszystkiego, ale Nacho rozdaje rywalom prezenty i znów pokazuje, że jest niepewny w tym sezonie. Kto jak kto, ale on akurat zawsze dojeżdżał w potrzebie. Ten sezon jest wyjątkiem u 34-latka. Zbyt łatwo się wyłącza, popełnia proste błędy, rywale czują, że stał się słabym punktem, mimo że kiedyś też tak myśleli, a to on ich zaskakiwał. Skoro nawet Almeria czy Las Palmas uwypukla słabiutką formę Nacho, to takie RB Lipsk, Girona albo Atletico tym bardziej skorzystają z takich okazji.

Reklama

Kanaryjczycy świętowali przy rekordowej frekwencji w tym sezonie (ponad 32 tysiące widzów), ale zapomnieli, że to ten moment, kiedy Real Madryt ociera pot z czoła, chwyta mocniej pada i przybliża się do telewizora, żeby teraz zagrać na serio. I chyba nie ma kibica piłki nożnej na świecie, który nie zna lub nie widział tego scenariusza. Odpowiedzialność wzięli na siebie ci co zawsze: Vinicius napędzał kolejne ataki i tańczył między przeciwnikami, Toni Kroos tworzył jedną za drugą okazję bramkową i zdominował środek, a Eduardo Camavinga dał drużynie potrzebną energię.

Najpierw to Vini przestał bawić się w loby i wyrównał z powietrza z lewej nogi, gdy Królewscy potrzebowali konkretów. W końcówce kolejną idealną, powtarzalną piłkę dorzucił Toni Kroos, a głową wykończył to Aurelien Tchouameni. Takie obrazki oglądaliśmy nawet kilka tygodni wstecz – gdy Real męczył się i remisował z Mallorką, znów ograł wyspiarską drużynę po kornerze i główce Rudigera. Tu znów zdominowali powietrze, ale zmienili się wykonawcy. Tchou okazał się katem w swoje urodziny.

Jak wynalazł nasz redakcyjny kolega AbsurDB: to pierwszy gol jubilata dla Realu od sezonu 2016/17, gdy Alvaro Morata zdobył bramkę w swoje 24. urodziny. Aurelien zrobił sobie najlepszy prezent.

Specjaliści od remontad mogą pokazywać, że są już zmęczeni tym styczniem, ale zawsze zrobią swoje, gdy zacznie się robić nerwowo. Oczywiście można dyskutować, co by było, gdyby grali w dziesiątkę bez Rodrygo, ale to kolejna kontrowersja, która będzie się niosła przez cały tydzień w Hiszpanii. Sporo jeszcze rozmawiało się o potencjalnym karnym po faulu Ceballosa, ale umówmy się… tam akurat bardziej rywal szukał kontaktu, niż sam Dani Ceballos.

Kiedyś Zinedine Zidane wygrywał LaLigę po stałych fragmentach gry, teraz Real Madryt robi to samo, żeby nie rzucało się w oczy uzależnienie od Jude’a Bellinghama. To już ósmy gol właśnie ze stojącej piłki w tych rozgrywkach, a jeszcze nie stracili w ten sposób ani jednego. Po prostu mając tak doskonałych egzekutorów i takiego wykonawcę jak maestro Toni Kroos – Real robi różnicę.

A co do samego przebiegu tego spotkania… z Realem jest jak z „Kevinem samym w domu” na święta Bożego Narodzenia. Widzieliśmy ten film już setki razy, znamy każdą scenę, doskonale wiemy, jak się skończy i co zaraz się wydarzy, ale i tak odpalimy, żeby to zobaczyć. Każdy wie, że nawet jak Królewscy stracą bramkę, zaczną grać swoje, obudzą się i doprowadzą do remontady. Nie inaczej było na Wyspach Kanaryjskich. Trzy punkty dopisane o to wystarcza, żeby wyprzedzić Gironę i przybliżyć się do mistrzostwa.

LAS PALMAS – REAL MADRYT 1:2 (0:0)

Javier Munoz 53 – Vinicius Junior 65, Aurelien Tchouameni 84.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix.pl

Kiedy tylko może, ucieka do Ameryki Południowej, żeby złapać trochę fantazji i przypomnieć sobie, w jak cywilizowanym, ułożonym świecie żyjemy. Zaczarowany futbolem z krajów Messiego i Neymara, ale ciągnie go wszędzie, gdzie mówią po hiszpańsku albo portugalsku. Mimo że w każdym tygodniu wysłuchuje na przemian o faworyzowaniu Barcelony albo Realu, od dziecka i niezmiennie jest sympatykiem wielkiej Valencii. Wierzy, że piłka to jedynie pretekst, aby porozmawiać o ważniejszych sprawach dla świata, wsiąknąć w nową kulturę i po prostu ruszyć na miejsce, aby namacalnie dotknąć tego klimatu. Przed ołtarzem liga hiszpańska, hobbystycznie romansuje z polskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Hiszpania

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Komentarze

1 komentarz

Loading...