W Pucharze Króla najmniej zawiodły dzieciaki – nastoletni Lamine Yamal, Hector Fort czy Pau Cubarsi – ale prowadzenie ich przez Xaviego nie musi sprzyjać rozwojowi wychowanków, to bardziej droga donikąd. Hiszpan ma rację: ten zespół ma przyszłość, ale niekoniecznie z nim. Barcelona odpadła z Athletikiem zupełnie zasłużenie, bo Baskowie zdominowali ją intensywnością grania. Teraz pozostają im ostatnie dwie deski ratunku: Champions League albo LaLiga.
Lamine Yamal zdobył bramkę w stylu Leo Messiego. Pau Cubarsi rozgrywał piłkę z wielką odwagą. Hector Fort imponował na nie swojej pozycji, mając na przeciwko Inakiego Williamsa. La Masia po raz kolejny pokazała, że ma się dobrze, bo co chwilę wyskakują stamtąd chłopcy do poważnego grania. Niepełnoletni pozostawili najbardziej budujący obraz, mimo że Barca pożegnała się z Pucharem Króla już w ćwierćfinale. I to zasłużenie.
Doszło do zamiany ról, bo zawodzili głównie „starzy”: Jules Kounde dawał się objeżdżać Nico Williamsowi jak dzieciak, Sergi Roberto podarował decydującego gola i pozostał w kadrze, bo jest tani, Robert Lewandowski zwalniał akcje z przodu i nie było go w polu karnym, Frenkie de Jong absolutnie oddał środek pola i nie wyglądał na gościa zarabiającego najlepsze pieniądze w Barcelonie. Trudno odnosić sukces, kiedy drużyna nie ma odpowiedniej hierarchii i jest taką niewiadomą.
https://twitter.com/TheEuropeanLad/status/1750294497517359239
To ostatni stały cykl życia Barcy: narzekanie, przepychanie meczów, obiecujące spotkanie jak z Betisem i nadzieje na wyjście na prostą, po czym znowu w cymbał albo przygnębiające zawody przebijające balonik.
Najgorsze, że Athletic naprawdę zasłużył, aby wejść do półfinału Pucharu Króla. Zdominował Barcę intensywnością grania, w dogrywce sunęła akcja za akcją, mieli więcej pary, lepszy pressing, również plan i przekonanie o swojej wartości. Xavi nie miał już na co się obrażać: nie na sędziów, nie na pogodę, nie na brak skuteczności. No dobra, wspomniał, że mieli pecha przy losowaniu… rzeczywiście pechowcy, że nie dostali Mallorki albo Celty Vigo w ćwierćfinale krajowego pucharu.
#DATO HISTÓRICO.
Xavi Hernández se convierte en el entrenador español con más derrotas en TODA la HISTORIA del FC Barcelona (25, como Juan José Nogués). pic.twitter.com/E287GAsyww
— Fran Martínez (@LaLigaenDirecto) January 24, 2024
Ernesto Valverde naprawdę wyglądał jak facet kilka razy lepiej przygotowany do tego fachu, niż Xavi. On rzeczywiście bije rekordy, ale porażek, bo wczoraj został hiszpańskim szkoleniowcem z największą liczbą porażek (25) w Barcelonie. Jego drużyna dotyka dna i nie ma żadnego wyrazistego kierunku. Gdyby nie miał takiej pozycji jako piłkarz i statusu legendy, każdy inny trener z takimi wynikami już dawno byłby na bruku. Tutaj ciągle działa czar nazwiska i brak poważnych alternatyw, chociaż Rafa Marquez już przebiera nogami. A co do Valverde? Kolejny słodki rewanż. Gdyby nie został kiedyś pożegnany na Camp Nou, za zbudowanie takiego Athletiku byłby oczywistym kandydatem, aby przejmować Barcę i budować intensywną, nowoczesną drużynę.
– Patrzę na tych młodych chłopców i jestem przekonany, że Barcelona ma wielką przyszłość. Niezależnie, czy ze mną, czy beze mnie, oni są nadzieją – mówił Xavi. Może lepiej bez niego, żeby uwypuklić ich atuty i prowadzić ich rozsądnie, a nie znowu przeciążyć i doprowadzić do ciągłych kontuzji. Katalończycy mają cudowną młodzież, ale nie mogą zrzucać wszystkiego na jej barki. To tak nie działa. W jakim świecie żyjemy, że po kolejnym świetnym spotkaniu 16-letni Lamine Yamal przeprasza, że przez niego nie awansowali… nie wykorzystał dwóch kapitalnych okazji, ale sam do nich dochodzi. Co by było, gdyby trafił? Kończyłby z hat trickiem na San Mames. Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. On i tak napędza tę drużynę bardziej, niż taki Raphinha. Gość uciekał z egzaminu z matematyki, żeby grać o awans i ratować tyłek Xaviemu.
https://twitter.com/rfef/status/1750263415019335848
Naprawdę nie jest problemem przegrać na San Mames. Zdarza się każdemu. To jeden z najtrudniejszych terenów w lidze i w tej baskijskiej twierdzy przegrywają prawie wszyscy. W lidze wygrał tam jedynie Real Madryt i to w 1. kolejce na samym początku sezonu. Problemem jest, jak często Barcelona pozostaje bezradna, przegrywa bez pomysłu i kontroli, a za kierownicą nie widać żadnego pilota. W tym wypadku porażkę Katalończycy kryją za tym, że mają bardzo zdolną młodzież…
W porządku, ale też zaciągnięte dźwignie na grę o najwyższe cele i najlepszą kadrę od kilku sezonów.
– Zawsze zostawałem w Barcelonie po spełnieniu celów. W tym też mam konkretne: mamy grać o ważne trofea jak Copa del Rey, LaLiga czy Champions League. Jeśli się nie uda, pewnie odejdę. Tak to funkcjonuje wszędzie na świecie – opowiadał przed chwilą Xavi.
https://twitter.com/AthleticClub/status/1750434540869316739
No to zostają mu dwie furtki ratunku. Joan Laporta chodzi po mediach i opowiada, że liga jest sfałszowana, a sędziowie pomagają Realowi, ale nie mam przekonania, że przy idealnym sędziowaniu Barcelona byłaby na szczycie. Dużo mówi, mało robi. Do samej Girony traci 8 punktów (potencjalnie 5, bo mecz mniej), do Realu Madryt 7 oczek.
A! Jeśli o szczęściu w losowaniach mówimy, to naprawdę Xavi może się cieszyć, że w Lidze Mistrzów los zesłał mu tak rozbite i pogubione Napoli. Ale naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, oglądając uważnie od miesięcy tę Barcę, by ona podniosła jakiekolwiek trofeum w tym sezonie. Ale cztery miesiące to wieczność.
Najwyżej Xavi odejdzie albo zrzuci to na okoliczności przyrody. Nie za często słuchamy w końcu, że on zrobił cokolwiek źle.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:
- Za kulisami wielkiej piłki. Jak brat Guardioli zbudował potęgę Girony
- Więcej Pedrich i Araujo. Dlaczego Barca rusza po Lucasa Bergvalla
- Instrukcja obsługi gwiazd Realu. Jakie ich słabości pokazały derby
Fot. Newspix