Reklama

Instrukcja obsługi gwiazd Realu. Jakie słabości Królewskich obnażyło Atletico?

Dominik Piechota

Autor:Dominik Piechota

19 stycznia 2024, 12:05 • 5 min czytania 6 komentarzy

Jedyne dwie porażki Realu Madryt w tym sezonie to derbowe rywalizacje na Civitas Metropolitano. Atleti znalazło patent, by walczyć jak równy z równym z największym rywalem, bo w trzech spotkaniach tego sezonu wbiło Realowi aż dziesięć goli. To naprawdę wyczyn, bo mówimy o zdecydowanie najlepszej defensywie Hiszpanii, która w 19. kolejkach tylko 11 razy wyjmowała piłkę z siatki. Ekipa Ancelottiego nadal popisuje się fantastycznym sezonem, ale może się zastanowić, co nie zagrało w ostatnich derbi madrileno.

Instrukcja obsługi gwiazd Realu. Jakie słabości Królewskich obnażyło Atletico?

Oczywiście nie ma co rozpatrywać tego meczu przez pryzmat samego rezultatu (4:2 po dogrywce dla Atletico), bo rywalizacja mogła potoczyć się w każdą stronę, zresztą tak samo jak derby w Superpucharze kilka dni wcześniej. Finalnie jednak Atleti nie tylko awansowało do ćwierćfinału Copa del Rey, ale stworzyło też więcej dogodnych szans (5-3) czy oddało więcej celnych strzałów (12-7).

Trenera zawsze nachodzi refleksja, co zawiodło w decydującym momencie, dlatego – mądrzy po fakcie – zostawiamy tutaj kilka refleksji z derbów Madrytu…

W czym Real jeszcze może się poprawić?

To ten sezon, kiedy widzimy i odczuwamy różnicę między 34-letnim Tonim Kroosem a 38-letnim Luką Modriciem. Nie ma co mówić, że starzeją się w innym tempie, bo różnica wieku jest spora, ale kiedy Koke próbował kontrolować grę w drugiej linii, w oczy rzucał się brak niemieckiego rozgrywającego. Nic dziwnego, że Chorwat był pierwszym zdjętym zawodnikiem przez Ancelottiego do spółki z Ferlandem Mendym. Modrić to dzisiaj piłkarz momentów, przeznaczony na konkretny rodzaj spotkań, ale blach nie przebijesz, tak jak nie oszukasz rocznika 1985. To nie ta sama płynność gry, gdy na kierownicy jest Kroos.

Reklama

Punktujemy dalej środek pola – to było beznadziejne wejście w mecz Aureliena Tchouameniego. Można powiedzieć nawet, że rozwalił środek pola Królewskich, kiedy zabrakło Fede Valverde. Za cudownego gola Griezmanna oberwało się Vinicusowi, ale Francuz nawet nie mrugnął w tej sytuacji, by mu pomóc, skrócić pole gry i podłączyć się do akcji. Po prostu podziwiał rodaka z pierwszego rzędu. Był apatyczny i nie wszedł dobrze w mecz.

Ale tu jest klucz: pamiętacie, gdy Grzegorz Krychowiak opowiadał, że musi grać od początku, bo nie potrafi się odnaleźć w rytmie spotkania po wejściu z ławki? Podobnie jest z Tchouamenim. Cierpi, gdy musi odnaleźć się w dynamicznym meczu i zostaje wrzucony w środek karuzeli. Może brzmi to absurdalnie, ale to pomocnik, który zyskuje, kiedy gra od początku i może sobie powolutku ułożyć spotkanie po swojemu pewnymi pierwszymi krokami. Jest przeciwieństwem Eduardo Camavingi, który swoją energią zmienia rywalizację.

Najgłośniejszym klipem dnia stały się słowa budzącego powszechne zainteresowanie Viniciusa, gdy hiszpańscy eksperci zaczęli czytać z ruchu warg. W trudnej sytuacji, przy rezultacie 2:2, oddał groźny strzał z ostrego kąta, co skwitował słowami „matko kochana, jestem naprawdę bardzo dobry”, patrząc na kibiców Atletico. Trzy minuty później jego nieudana pogoń za Griezmannem sprawiła, że rywale wyszli na prowadzenie 3:2, więc była to najbardziej niefortunna zbitka dwóch scen, o jakiej mógł pomyśleć.

Reklama

Ale już nie chodzi o słowa czy autoestymę Viniego. Jest na świeczniku, więc każdy jego gest zostanie poddany nadinterpretacji i roztrząsany przez następne dni. Chodzi o to, że kilka dni po hattricku z Barceloną nie jest w stanie pójść za ciosem, tylko rzeczywiście znów uwikłał się w gierki z przeciwnikami, sędzią oraz publicznością. Nie tylko nie był kluczowy pod bramką, ale jeszcze prowokował głupie kontrataki. Tym razem naprawdę zagrał jak Vini, ale Junior. Swoją energię zbyt często koncentruje na niepotrzebnych elementach, zamiast przełożyć ją wyłącznie na grę. „Popełniam błędy. Nie jestem święty, ale uczę się z każdym meczem” – mówił po wygranym Superpucharze, a Carlo Ancelotti ocenił, że te słowa podobały mu się bardziej niż trzy bramki Brazylijczyka. No to ten proces nauki jeszcze potrwa, aby Vinicius osiągnął poziom regularności swojego idola Cristiano.

Na Andrija Łunina należy patrzeć dwojako, bo pomylił się przy golu Alvaro Moraty, ale zarazem utrzymał madrytczyków w grze tuż przed trafieniem Joselu. Nie ulega żadnej wątpliwości, że jest lepszym bramkarzem niż Kepa, ale nie może ciągle poczuć tej pewności, aby uciąć jakiekolwiek spekulacje. Ancelotti znów po tym spotkaniu ogłosił: do bramki wraca Hiszpan. I może to irytować fanów Królewskich, ale rywalizacja ciągle jest otwarta.

Wydaje się, że to również nie sprzyja Łuninowi, któremu być może bardziej pomogłoby zaufanie, niż udowadnianie co kilka dni, że rzeczywiście zasługuje na to miejsce. Nie rozegrał idealnych zawodów, mylił się, być może z Thibautem Courtoisem to Real świętowałby kolejne wygrane derby Madrytu, ale fakt istnienia tej dyskusji w przestrzeni publicznej też wpływa na niepewność za plecami Toniego Rudigera & Nacho Fernandeza.

Drużynie Ancelottiego zabrakło, aby każdy miał w sobie taki głód, wściekłość, zaangażowanie i klasę jak Zine… Jude Bellingham. Nie był głównym aktorem tego widowiska, ale kończył oddychając rękawami, z pełnym poświęceniem na przestrzeni całego widowiska i o krok od kluczowych akcentów: gdy trafiał w poprzeczkę albo tańczył między obrońcami w polu karnym z elegancją Zizou. Niewątpliwie ma jednak mentalność Realu Madryt i udowodnił to po raz kolejny, chociaż często zapominamy, że to dopiero 20-latek. Najjaśniejszy punkt ekipy Carlo i wskazówka dla Viniciusa jakiego podejścia potrzeba w takich momentach.

Ten mecz mógł się potoczyć zupełnie inaczej, mimo 32 strat Viniciusa, nieobecnego jak na siebie Rodrygo, rozczarowującego wejścia Brahima czy nieobecnego Tchouameniego rozdającego prezenty na lewo i prawo. Carlo Ancelottiego nie trzeba pouczać w żadnym aspekcie, ale ten mecz pewnie też przyniósł mu wiele refleksji na temat jego młodych gwiazd.

I na koniec jeden z głównych aktorów tego spektaklu, o którym nie można zapomnieć: sędzia Cuadra Fernandez. Kolejny żenujący występ hiszpańskiego arbitra w ważnym meczu. Ale do tego już przywykliśmy. Kiedy jesteś takim klubem, jak Real Madryt, nie płaczesz o gwizdanie, tylko rozstrzygasz mecze na swoich warunkach. Nie zmienia się jedno, że to piłkarze budują show, a sędziowie dodają pikanterii, regularnie je niszcząc.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kiedy tylko może, ucieka do Ameryki Południowej, żeby złapać trochę fantazji i przypomnieć sobie, w jak cywilizowanym, ułożonym świecie żyjemy. Zaczarowany futbolem z krajów Messiego i Neymara, ale ciągnie go wszędzie, gdzie mówią po hiszpańsku albo portugalsku. Mimo że w każdym tygodniu wysłuchuje na przemian o faworyzowaniu Barcelony albo Realu, od dziecka i niezmiennie jest sympatykiem wielkiej Valencii. Wierzy, że piłka to jedynie pretekst, aby porozmawiać o ważniejszych sprawach dla świata, wsiąknąć w nową kulturę i po prostu ruszyć na miejsce, aby namacalnie dotknąć tego klimatu. Przed ołtarzem liga hiszpańska, hobbystycznie romansuje z polskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

6 komentarzy

Loading...