Jeszcze kilka lat temu zapewne trudno byłoby sobie nawet wyobrazić konkurs Pucharu Świata w Szczyrku. To jednak już za nami, najważniejsze zawody w świecie skoków faktycznie na Skalite zawitały, choć oficjalnie nie zostaną zapisane w statystyki. A wszystko przez to, że wiatr nie pozwolił rozegrać choć jednej serii. W przeszłości Szczyrk miał już kilkukrotnie zresztą pecha do wielkich zawodów. Pytanie brzmi: czy pucharowy „cyrk” jeszcze kiedyś zawita pod Skrzyczne?
–
Spis treści
Jakbyś zupę mieszał
– Wszyscy widzieli, że bardzo staraliśmy się rozegrać ten konkurs. Borek Sedlak wykonał kawał dobrej roboty. Dla pierwszych czterdziestu zawodników warunki były nie tylko bezpieczne, ale i sprawiedliwe. Niestety później warunki wietrzne zrobiły się zbyt ekstremalne, by przeprowadzić te zawody do końca – mówił Sandro Pertile*, dyrektor Pucharu Świata.
Jak wyglądał konkurs w Szczyrku, mogli przekonać się wszyscy, którzy wczoraj włączyli telewizory, by obejrzeć te – jakby nie było – historyczne zawody. Puchar Świata nigdy wcześniej w końcu w tej miejscowości nie gościł. I pewnie prędko tam go nie zapomną, bo za każdy razem, jak mocniej zawieje, to się przypomni. Wiatr wczoraj był bowiem nie tylko mocny, ale i zmienny. Taki, że w pewnym momencie przewrócił nawet przytrzymywany linkami duży balon reklamowy stojący przy skoczni, który trzeba było zdjąć, by nie stanowił zagrożenia dla zawodników. Regularnie porywał też fragmenty wbitych w zeskok choinek czy puste kufle i kubki od fanów, którzy ich nie przypilnowali.
– Początek był taki, że skoro seria próbna przebiegła sprawnie, to łudziliśmy się, że uda się i dwie serie przeprowadzić. Potem było wiadomo, że będzie co najwyżej jedna, a w końcu zaczęła się walka o jej dokończenie – mówi nam Jakub Kot, były skoczek, dziś trener i ekspert telewizyjny. – Ja chodziłem po różnych miejscach tej skoczni i podmuchy były naprawdę bardzo mocne, niebezpieczne. Latały balony, trzepało reklamami. Najgorsze w takich warunkach jest to, gdy ten wiatr jest zmienny. Przy jednostajnym możesz ustawić belkę, przeliczniki nie wariują. A przy takich warunkach jak tutaj? Gdy skoczek siedzi na belce odległość do pobicia jest czasem, dajmy na to, 95 metrów. Na progu 102 metry. A lądujesz i się okazuje, że jednak 105. Przeliczniki nie ogarniają. Strzałki na grafikach dziś wyglądały tak, jakbyś zupę mieszał.
Skoki narciarskie – o czym czasem zapominamy, a przypominać muszą zawodnicy – to sport ekstremalny. Wiadomo jednak, że są granice, a ze zdrowiem skoczków nie można igrać. I to miało w głowie jury, które musiało umiejętnie balansować pomiędzy chęcią rozegrania choć jednej serii, a zadbaniem o bezpieczeństwo zawodników. Zwykle wychodziło, choć Dawid Kubacki na przykład po wyjściu z progu musiał się ratować w powietrzu. A potem i tak poleciał daleko.
– Rzeczywiście dostałem podmuch z boku, który do przeliczników nie jest liczony, ale potrafi przeszkadzać. Pewnie było blisko upadku, ale udało mi się to opanować. Sam się zdziwiłem, co się stało, ale najważniejsze, że udało mi się wylądować i to telemarkiem, a nawet wyjść na prowadzenie. Taki to jest sport, że czasem te bardziej ekstremalne sytuacje się zdarzają – mówił dziennikarzom już po konkursie.
O tym, że wiatr może namieszać, przekonał się też Andrea Campregher, który dostał podmuch pod narty i huknął 108,5 metra. Ale lądował z takiego przewyższenia, że skoku nie miał prawa ustać. Na szczęście nic mu się nie stało.
– To wszystko jest niebezpieczne dla zawodników, bo Borek Sedlak może dać zielone światło, a zawodnik dojeżdża do progu i sytuacja jest inna. Widzieliśmy Włocha, który skoczył 108 metrów. Olek w serii próbnej musiał skracać skok. To były trudne zawody dla całego jury. Rozsądek musiał zwyciężyć. Wiadomo, może dało się wcześniej, ale ostatecznie zdrowie zawodników było ważniejsze. Początkowo sam myślałem, że może jako Polacy ugramy coś przy takiej loterii, a potem zacząłem myśleć o tym, by po prostu nikomu się nic nie stało. Dawid na przykład jest doświadczonym zawodnikiem, poradził sobie. Ale skakali tu dziś też przecież przedskoczkowie, młodzi chłopacy, którzy mają po parę skoków tej zimy na takiej skoczni. Ostatecznie odwołanie to moim zdaniem dobra decyzja – mówi Kot.
Oczywiście, gdy zostało tylko dziesięciu zawodników, wydawało się, że jedna seria się odbędzie, wyniki zostaną wpisane, a Polacy zanotują najlepsze rezultaty w sezonie. W końcu gdy odwoływano zawody, Dawid Kubacki prowadził, a Kamil Stoch był trzeci. Była szansa nie tylko na pierwsze miejsca w TOP 10 w tym sezonie, ale nawet podium. A wyszło, jak wyszło. Inna sprawa, że jury po prostu nie miało innej możliwości.
– Wydaje mi się, że przeprowadzono ten konkurs w miarę sprawiedliwie – mówi Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN. – Gdy rozmawiałem z delegatem technicznym on powiedział mi wprost, że na ostatnią dziesiątkę stracili możliwość przewidywania, czy poryw wiatru się pojawi, czy też nie. To była najważniejsza kwestia. Bo puszczenie przykładowego Anze Laniska w warunkach, w których dostałby mocny podmuch, mogłoby być niebezpieczne. Szkoda, ale to rozsądna decyzja.
Pechowy jak Szczyrk
– Bardzo doceniamy pracę komitetu organizacyjnego, który starał się zrobić wszystko, by te zawody udały się jak najlepiej. Pracowali bardzo ciężko. Skocznia w Szczyrku ma pewne ograniczenia logistyczne, sprawiające, że trudno jest tu zorganizować zawody Pucharu Świata. Po zakończeniu sezonu zbierzemy się szerszym gronie i zdecydujemy czy Szczyrk pojawi się w kalendarzu Pucharu Świata w następnych sezonach – to znów słowa Sandro Pertile.
Na ten moment jednak tematu organizacji Pucharu Świata w Szczyrku w kolejnych latach – jak przekazał Adam Małysz w studiu Eurosportu już wczoraj – po prostu nie ma. Nie oznacza to, że ten się nie pojawi. Jak mówi jednak Winkiel:
– Będziemy tak naprawdę oceniali to wszystko po zakończeniu sezonu. Na razie traktowaliśmy to jako jednorazowy test. Nie wyrokujemy. Na pewno nie rzucamy się z góry na to, że to świetny event, robimy go jeszcze raz. Ocenimy na spokojnie.
Wiadomo, że organizacyjnie było… nieźle. Nie to, żeby były to – całkowicie abstrahując oczywiście od wiatru – najlepsze zawody w historii. Ale jak na debiut w Pucharze Świata, Szczyrk wypadł po prostu poprawnie. Zwłaszcza że gdy tworzono infrastrukturę wokół tej skoczni, nikt nie myślał o tym, że przyjadą tam zawody najważniejszego cyklu. Stąd nieco uchybień, zresztą te były już przy okazji Letniego Grand Prix.
– Na pewno parę rzeczy było dobrych, parę do poprawki. Przede wszystkim kwestia strefy dla zawodników, która jest troszeczkę za mała. Ale to operacyjne kwestie, do wyprowadzenia. Brakuje tam odpowiednich kabin komentatorskich. Trzeba je poprawić. Ale to też nie rzeczy potrzebne do trenowania na tej skoczni. Jak oceniali organizację Sandro i reszta? Na pewno im się podobało, choć było też nieco uwag, głównie dotyczących dopasowania obiektu do standardów Pucharu Świata. Wiedzieliśmy jednak od początku, że takie rzeczy się pojawią. Po Letnim Grand Prix i tak udało nam się usunąć część problemów, ale do PŚ jeszcze trochę ich zostało. Gdybyśmy mieli taki plan, że Szczyrk na stałe miałby stać się obiektem Pucharu Świata i chcielibyśmy o to walczyć, konieczne byłyby dodatkowe inwestycje – mówi Winkiel.
Na razie nie rozwodzi się na temat tego, jak duże miałyby to być inwestycje. Powtarza: po sezonie to omówimy, spokojnie. Wiadomo jednak, że Szczyrk ma swoje atuty. Choćby fakt, że Skalite znakomicie prezentuje się w telewizji. Zdaniem Jakuba Kota istotne jest też to, że w Polsce po prostu wszyscy przykładają się do organizacji. A to w PŚ wcale nie tak oczywiste.
– Wysiłek organizatorów był ogromny. To jest skocznia treningowa, żeby tu zrobić Puchar Świata trzeba przywieźć dodatkowe rzeczy, wiele załatwić. Kontenery, biuro prasowe, noclegi. Wysiłek był ogromny. Według mnie Szczyrk zasługiwał i zasługuje na miejsce w kalendarzu w PŚ. Polskie zawody zawsze stoją na wysokim poziomie. Czasem FIS szuka na siłę błędów, a nie zauważa, jak robione są konkursy w Niemczech czy Austrii, gdzie brakuje obsługi, dmuchaczy, jest problem z bufetem i tak dalej. Tu organizatorzy stają na głowie, co czasem jest niedoceniane. Wydaje mi się, że Szczyrk na to miejsce w kalendarzu zasługuje. Do tego jest ta publika, atmosfera, której w wielu miejscach brakuje. To też wszystko cieszy zawodników – mówi.
Publika to faktycznie atut polskich skoków. Można czasem narzekać na to, że to atmosfera kreowana przez DJ-ów, może nieco sztuczna. Ale jest głośno, jest wesoło, jest barwnie. A w innych krajach bywa, że kibiców przychodzi mało, z czego część to i tak… Polacy. Tak było w ostatnich latach na przykład w Lillehammer. Stąd Skalite, którego trybuny zapełniły się w większości i to w środku tygodnia, na pewno może to sobie zapisać po stronie atutów.
A co będzie wadą. Może… pech?
Bo coś z tą skocznią jest jednak nie tak. Przesądni mogliby powiedzieć, że ktoś rzucił na nią klątwę. Religijni, że przydałaby się pielgrzymka z prośbą o przebłaganie natury (a sanktuarium jest w razie czego po drugiej stronie miasta). Niemniej jednak zawsze, gdy przyjeżdżają tam zawody wysokiej rangi, coś musi się przytrafić. Stefan Kraft przed konkursem żartował nawet, że do tej pory był tam dwa razy i raz wiało, a raz lało. Teraz znów zmierzył się z wiatrem i nawet nie oddał skoku w samym konkursie. Kamery pokazywały go co najwyżej leżącego na ławeczce w oczekiwaniu na swoją próbę, która nie nadeszła.
W przeszłości o Szczyrku w kontekście Pucharu Świata mówiono kilkukrotnie. Dwa razy było nawet blisko. W sezonie 2011/12 miały tam przyjechać najlepsze skoczkinie. Nie wyszło z przyczyn organizacyjnych, jak to opisano. Cztery zimy później Szczyrk był we wstępnej wersji kalendarza męskiego PŚ, ale w ostatecznej już go zabrakło. Poza tym wspomnieć można jeszcze odwołane mistrzostwa świata juniorów, gdy zabrakło śniegu i ostatecznie młodzi zawodnicy trafili do Zakopanego.
Sporo tego. Ale karta musi się kiedyś w końcu odwrócić. Pozostaje więc mieć nadzieję, że pod Skrzycznem jeszcze dostaną drugą szansę na Puchar Świata. Jest zresztą jeszcze jeden powód, przez który mogłoby to być mile widziane.
Więcej normalnych?
Skocznie normalne w Pucharze Świata to bowiem od lat rzadkość. A może tak nie powinno być? W końcu na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich się na takich skacze, uczciwie byłoby też oglądać je kilkukrotnie w ciągu zimy. Tym bardziej, że sama formuła weekendów ze skokami momentami staje się po prostu nudna, nużąca.
– Trwa ta dyskusja, czy chcemy urozmaicać Puchar Świata skoczniami normalnymi. Nie można takich konkursów zrobić za dużo, ale wiadomo, że to odskocznia od „stodwudziestek”. Mieliśmy Lillehammer, mamy Szczyrk. Pytanie, czy to wystarczy – mówi Jakub Kot. On zwraca też uwagę, że Szczyrk sprawdził się tu – czy też sprawdziłby, gdyby zawody dokończono – jako część większej całości.
– Przede wszystkim fajny jest format [PolSKIego] turnieju. On wciąż trwa, nie skończył się, wnioski wyciągniemy po nim. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że to coś świeżego, nowego. Duety, drużynówka, do tego kwalifikacje, które są istotne. Musimy jako społeczność skoków szukać nowych formatów, bo chyba coraz mniej osób chce już oglądać 50 skoczków w I serii, 30 w II. Wiadomo, czasem to naprawdę ciekawe zawody, ale potrzebujemy też czegoś nowego – twierdzi.
CZYTAJ TEŻ: JAK MA WYGLĄDAĆ POLSKI TURNIEJ?
Skocznie normalne mogą więc stanowić urozmaicenie w kalendarzu Pucharu Świata. Muszą jednak być wprowadzane do niego umiejętnie, nie tak jak na przykład rumuński Rasnov, którego unikała większość czołówki. Szczyrk umieszczony jako część składowa turnieju się sprawdził, skakać mieli tu wszyscy najlepsi, do tego skoki te miały być istotne (a kwalifikacyjne nawet są, w końcu one też się liczą do klasyfikacji imprezy).
Więc może właśnie tedy droga?
– Trzy-cztery konkursy w sezonie na skoczniach normalnych byłyby bardzo mile widziane. Przełamuje to rutynę, wymaga innych umiejętności od zawodników. Choć wiem, że są ludzie, którzy skoczni normalnych nie lubią, bo uważają, że to skakanie w jedną dziurę. Ale ja to lubię. Lubię tę przewrotność, lubię, że oba skoki mają znaczenie, bo przecież da się jednym skokiem wiele nadrobić, pamiętamy takie konkursy z mistrzostw świata. (śmiech) Jestem zwolennikiem takich konkursów – mówi Jan Winkiel.
CZYTAJ TEŻ: DROGI FIS-IE, POPROSIMY WIĘCEJ SKOCZNI NORMALNYCH. PODPISANO: POLACY
Wiadomo, jak wspomniał, są ludzie, którzy skoczni normalnych raczej w Pucharze Świata by nie widzieli. Ale faktycznie skoki wpadły od kilku lat w pewną stagnację. Zmniejsza się wspomniana już liczba widzów na trybunach. Brakuje ciekawych formatów, niespodzianek, rywalizacji szerszej grupy skoczków. Na normalnych obiektach taka zwykle ma miejsce. One mogą dodać emocji, po prostu.
To na pewno coś, co FIS powinien rozważyć. A jeśli to zrobi, to kto wie, może Szczyrk dostanie znów swoją szansę. W ramach miejsca w Pucharze Świata na pokładzie normalnych obiektów. A że Polacy je lubią – co zresztą wczoraj pokazali – to tym lepiej dla nas.
Polacy rosną. Zakopane wiele nam powie
Bo co istotne, wczoraj faktycznie nasi zawodnicy nieźle poskakali. Akurat oni zdążyli zgodnie oddać swoje skoki. Gdyby konkurs odbył się dalej, przepadłby jedynie Olek Zniszczoł, ale on jako jedyny faktycznie miał pecha. – Dziś chłopaki dobrze skakali, oddali solidne skoki w trudnych warunkach. Technicznie wszystko było w porządku. Skok Olka też był dobry, przy takim wietrze po prostu nie mógł skoczyć lepiej. W normalnych warunkach to powinien być udany skok – mówił po konkursie Thomas Thurnbichler.
Poza tą jedną nieudaną próbą, reszta naszych zawodników skakała świetnie. Gdy przerywano konkurs, zajmowali odpowiednio miejsca: 1. (Dawid Kubacki), 3. (Kamil Stoch), 5. (Piotr Żyła) i 9. (Paweł Wąsek). Nawet gdyby kolejna dziesiątka wszystkich ich przeskoczyła, to i tak – jak na standardy tego sezonu – byłyby solidne rezultaty. A trudno zakładać, by przy takiej loterii wietrznej każdy z pozostałej dziesiątki skoczków miał wylądować przed Kubackim czy Stochem.
Sami Polacy zresztą pozytywnie oceniali swoje próby. I nie chodziło o same wyniki, a o to, jak wyglądały pod względem technicznym czy realizacji założeń.
– Skoki dziś były całkiem fajne. Mimo tego że spóźniłem ten skok w niedokończonej serii, to poszedł „od nogi”, była energia i mimo problemów w locie to był przyzwoity wynik. To mi pokazuje, że droga, którą idę jest dobra i to zaczyna coraz lepiej funkcjonować – mówił Dawid Kubacki.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
– To był dobry skok, naprawdę solidny. Mam poczucie, że wykonałem dobrą pracę i z takim przekonaniem pojadę do Zakopanego. Nie mam wpływu na to, czy zawody zostaną dokończone. Dla mnie najważniejsze, że czuję, że ta praca była odpowiednia. Mieliśmy do tej pory wiele konkursów, by skakać dobrze, wiele kolejnych przed nami. Nic złego się nie stało – twierdził Kamil Stoch.
– Ja akurat nie mogłem narzekać, miałem okej warunki. Nie ma wielkich nerwów, trzeba wykonać robotę. Jedynie nogi mi nieco przydrętwiały, jak czekałem. Złaziłem kilka razy z belki. Ale i z tym sobie poradziłem – to z kolei słowa Piotra Żyły. Choć ten przy okazji pytał: – Wyciągać wnioski po tym konkursie? Można. Ale po co?
I może to słuszne pytanie, z drugiej jednak strony – skoro Polacy dobrze skaczą w trudnych warunkach, znaczy to, że faktycznie idzie w ich postawie coś do przodu. Pytanie, czy to tylko efekt skoczni normalnej, czy też możemy liczyć na wyższe miejsca również w następnych konkursach. Odpowiedź na to pytanie już w weekend, gdy w Zakopanem odbędzie się konkurs indywidualny i drużynówka. Biało-Czerwoni tę skocznię świetnie znają i lubią.
To więc weekend, który powinien nam wiele powiedzieć.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
*cytaty Sandro Pertile za skijumping.pl.