Reklama

Ten sezon da się jeszcze uratować? PolSKI krajobraz po Turnieju Czterech Skoczni

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

08 stycznia 2024, 18:00 • 10 min czytania 4 komentarze

Na początku był chaos. Spokojnie, nie będziemy was zanudzać greckimi mitami na temat powstania świata. Jednak to zdanie z „Mitologii” Jana Parandowskiego idealnie obrazuje, jak na starcie sezonu 2023/2024 wyglądała sytuacja polskich skoczków. Okazuje się jednak, że podobnie jak w starożytnych opowieściach, i z chaosu może stworzyć się coś konstruktywnego. Podczas Turnieju Czterech Skoczni, Kamil Stoch i spółka z konkursu na konkurs prezentowali się coraz lepiej. Do tego stopnia, że w Bischofshofen aż pięciu polskich skoczków zaprezentowało się w drugiej serii. My zaś nieśmiało zaczęliśmy zadawać sobie pytanie – czy ten sezon da się jeszcze uratować? A jeżeli tak, to jakie wyniki możemy uznać za zadowalające?

Ten sezon da się jeszcze uratować? PolSKI krajobraz po Turnieju Czterech Skoczni

FALSTART

Za nami dwanaście konkursów indywidualnych tegorocznego Pucharu Świata. Nie ma się co oszukiwać – w porównaniu do przedsezonowych oczekiwań, pod względem wyników praktycznie każde zawody okazywały się rozczarowaniem. Polacy ostatnią fazę okresu przygotowawczego spędzili w Lillehammer, gdzie trenowała także kadra Norwegii. Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że wzajemne podpatrywanie się uśpiło czujność obu ekip. Bo przecież skoro jedni i drudzy skaczą na porównywalnym poziomie, to znak, że przygotowania poszły w dobrym kierunku. Prawda?

– To szalone. Jechaliśmy do Ruki z dużą wiarą, którą opieraliśmy na wspólnych skokach z Polakami. Tyle tylko, że dziś zaledwie jeden z nich wszedł do finału – mówił po pierwszych zawodach w Finlandii Halvor Egner Granerud. I trudno było nie przyznać mu racji.

Biało-Czerwoni zaliczyli falstart. W pierwszym konkursie do trzydziestki dostał się tylko Dawid Kubacki (ukończył zawody na 21. miejscu). W drugim do Kubackiego dołączył Piotr Żyła, ale obaj uplasowali się w trzeciej dziesiątce zawodów. Żeby było jeszcze ciekawiej, następny weekend odbywał się w… Lillehammer. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do przełamania, niż to w którym podopieczni Thomasa Thurnbichlera się przygotowywali. Tyle że tam trzecia dziesiątka też była maksimum, na które stać było naszych skoczków.

Reklama

Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że Norwegom początek sezonu wyszedł niewiele lepiej, niż Polakom. Więc i oni mieli ogromne powody do narzekań, a Granerud, który przed startem rozgrywek zapowiadał obronę Kryształowej Kuli, musiał prędko zweryfikować swoje plany.

Tak właśnie do tej pory wyglądał sezon 2023/2024 w wykonaniu Biało-Czerwonych. Nawet kiedy wydawało się, że Polacy już idą do przodu (11. miejsce Żyły w Klingenthal), to za chwilę wracaliśmy do punktu wyjścia. Czyli dwóch Polaków w drugiej serii zawodów (przed Turniejem Czterech Skoczni było aż sześć takich przypadków), którzy nie liczą się w stawce o najwyższe cele.

Niepokoiła przede wszystkim niska forma Kamila Stocha, który w Ruce i Lillehammer zaledwie raz zdołał wywalczyć punkty do klasyfikacji Pucharu Świata. Ba, podczas drugiego konkursu w Finlandii Orzeł z Zębu nie przeszedł nawet kwalifikacji. Kubacki i Żyła – nasi najlepsi skoczkowie – także nie unikali wpadek, bowiem dwa razy nie wchodzili do trzydziestki.

STOCH: NIE WYSZEDŁEM Z CIENIA MAŁYSZA, BO NIGDY W NIM NIE BYŁEM

Nie lepiej prezentowali się pozostali polscy skoczkowie. Paweł Wąsek, który po niezłym zeszłym sezonie miał zrobić krok naprzód w karierze, regularnie kończył zawody po pierwszym skoku. Aleksander Zniszczoł prezentował się tak marnie, że został wycofany do Pucharu Kontynentalnego. Na jego miejsce wskoczył weteran Maciej Kot. Powrotu Maćka domagało się wielu fanów, pokrzepionych postawą medalisty olimpijskiego z Pjongczangu podczas październikowych mistrzostw Polski, w których zajął czwarte miejsce. I Kot miał swoje momenty, przebłyski – jak siódme miejsce podczas treningu w Klingenthal. Tylko co z tego, skoro w konkursach zawodził? O ile w ogóle się do nich dostał.

Reklama

TURNIEJ CZTERECH SKOCZNI, CZYLI ŚWIATEŁKO W TUNELU

W takich oto, niemalże grobowych nastrojach, Polacy przystępowali do Turnieju Czterech Skoczni. Z Dawidem Kubackim, który zamiast walczyć o czołowe lokaty – jak to miało miejsce w zeszłym sezonie – rywalizował o miejsce w drugiej serii zawodów. Z Piotrem Żyłą, który w niczym nie przypominał zawodnika zdobywającego w tym samym roku tytuł mistrza świata. Oraz z Kamilem Stochem, który był w takiej dyspozycji, że zdecydował się opuścić dwa konkursy w Klingenthal, by w spokoju potrenować. Oraz z resztą skoczków, o których napisaliśmy powyżej.

Lecz nagle, z zawodów na zawody coraz więcej elementów zaczęło zaskakiwać. Kamil Stoch już w Engelbergu zdradził objawy powrotu do przyzwoitego skakania. Polak radził sobie na tyle dobrze, że ostatecznie zakończył Turniej Czterech Skoczni na 15. pozycji. Oczywiście taka postawa wciąż daleka jest od najlepszych sezonów w karierze Stocha. Jednak pamiętajmy w jakim dołku znajdował się trzykrotny mistrz olimpijski na początku zimy.

– Nie chcę mówić, że to już jest to, na co wszyscy czekamy, bo w sporcie i skokach różnie to bywa, ale tutaj zrobiliśmy duży krok naprzód. Ważne teraz, żebyśmy skupili się na dalszym wykonywaniu dobrej roboty i nie odfrunęli zbyt daleko, ale też nie przejmowali się za bardzo. Każdy dzień to będzie wyzwanie i będzie niósł nowe doświadczenia oraz możliwości – powiedział po trzecim konkursie TCS Stoch w rozmowie z Dominikiem Formelą z portalu Skijumping.pl.

Znacznej poprawie uległy także wyniki skoczków z drugiego szeregu kadry. Przede wszystkim pochwalić należy Aleksandra Zniszczoła. Polak powrócił na chwilę do Pucharu Kontynentalnego, gdzie wykonał super robotę. Jego dobre rezultaty pozwoliły naszej kadrze na zwiększenie kwoty startowej na Turniej Czterech Skoczni z pięciu do sześciu zawodników. Tym sposobem trener Thurnbichler nie musiał martwić się, czy wymieniać któregoś skoczka za Olka, bo ten sam wywalczył dodatkowe miejsce w Pucharze Świata. Mało tego, zapunktował w trzech z czterech konkursów TCS. Podczas finału turnieju w Bischofshofen okazał się nawet najlepszy spośród Biało-Czerwonych – zajął 16. miejsce.

Nieco bardziej falowała forma Pawła Wąska. Niemiecką część turnieju 24-latek mógł spisać na straty. W Innsbrucku już zapunktował, lecz przypomnijmy okoliczności takiego stanu rzeczy. Paweł znakomicie spisał się w kwalifikacjach do tych zawodów, które ukończył na 14. pozycji. W samym konkursie skoczył jednak fatalnie – próba na 108 metrów dała mu 85,8 punktu i w normalnym konkursie PŚ uplasowałaby go w ostatniej dziesiątce zawodów. Jednak Turniej Czterech Skoczni to słynny system KO, a dobra postawa Pawła w kwalifikacjach sprawiła, że rywalem Polaka był Valentin Foubert. Choć było o to trudno, to skok Francuza oceniono jeszcze gorzej – tylko o pół punktu, ale jednak. Tym sposobem Paweł został ogromnym beneficjentem systemu rozgrywek, załatwiając sobie awans tak naprawdę w kwalifikacjach. Jednak później, w Bischofshofen, i on zaliczył najlepszy występ w sezonie (18. miejsce).

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Niestety, tego samego nie można napisać o Maćku Kocie. Owszem, w Austrii 32-latek był blisko wejścia do drugiej serii zawodów. O ile Paweł Wąsek w Innsbrucku na KO skorzystał, o tyle Kot na nim stracił. Przegrał w parze z Karlem Geigerem i odpadł z rywalizacji z notą 102,4 – o 16,6 punktu wyższą od tej, którą uzyskał Paweł. Jednak po otrzymaniu ośmiu szans w Pucharze Świata, wyniki Kota są zatrważające. Trzy razy odpadał w kwalifikacjach, a kolejnych pięć w pierwszej serii zawodów. Na swoim koncie zaś ma okrągłe 0 punktów w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Jak za to w niemiecko-austriackich zawodach wypadli tegoroczni liderzy kadry, Piotr Żyła i Dawid Kubacki? Starszy z Polaków skakał na w miarę równym poziomie, choć od tego momentu można wymagać od niego miejsc w czołowej dwudziestce zawodów. Nieco większy szum wywołała postawa Dawida. Trener Thurnbichler planował, by najlepszy Polak zeszłego sezonu PŚ, podobnie jak Stoch zrobił sobie przerwę i odpuścił weekend w Klingenthal.

– Trener myślał o tym, żebym tu nie przyjeżdżał, a ja się uparłem, że chcę tutaj przyjechać. […] Po to się trenuje całe lato, żeby startować w zawodach, a nie żeby teraz sobie jeździć na zgrupowania i na treningi w trakcie sezonu i odpuszczać starty. Ja sobie zdaję sprawę z tego, że to nie jest taki poziom, jaki kibice by chcieli oglądać. Ale też uważam, że przełączając się na treningi z zawodów, niby się coś naprawi, ale później się przyjeżdża na zawody z niewiadomą, jak to się w ogóle sprawdzi  – mówił Kubacki na antenie Eurosportu. Czym dolewał oliwy do ognia, gdyż jego słowa uznano za podważanie autorytetu szkoleniowca.

Turniej Czterech Skoczni pokazał jednak, że plan Thurna być może miał więcej sensu niż przeczucia zawodnika. W końcu Kamil Stoch po krótkiej przerwie wyglądał na skoczni naprawdę nieźle. Z kolei Dawid zaczął zmagania od 27. miejsca w Oberstdorfie, by w Garmisch-Partenkirchen nie awansować do finałowej trzydziestki, a w Innsbrucku nawet nie przejść kwalifikacji. Przebudził się dopiero w Bischofshofen przyczyniając się do tego, że ostatni z dotychczasowych konkursów był zarazem najlepszym w wykonaniu Polaków.

CZY TEN SEZON DA SIĘ JESZCZE URATOWAĆ?

Pięciu Biało-Czerwonych w drugiej serii zawodów. Trzech w czołowej dwudziestce. Wreszcie punktujący Zniszczoł, solidny Wąsek, powracający do formy Stoch. W takim momencie serce podpowiada pytanie, że może jeszcze nie wszystko w tym sezonie jest stracone? Może polscy skoczkowie dadzą nam trochę powodów do radości?

Odpowiedź na nie brzmi: to zależy, jakie macie oczekiwania. Jeżeli myślicie o nawiązaniu do poprzednich lat, włączeniu się któregoś z Polaków do walki o czołowe lokaty klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, to się rozczarujecie. Sprawy bowiem mają się tak, że przed sezonem dwóch reprezentantów Polski w czołowej piętnastce zawodów traktowalibyśmy jako minimum. W końcu rok temu trudno nam było wyobrazić sobie finałową serię konkursu bez Wielkiej Trójki, a i obecność w niej czwartego Polaka była normą. Z kolei dziś czterech polskich skoczków w finale wzięlibyśmy z pocałowaniem ręki. A walka któregoś z nich o top 15 to nasz sufit.

Niestety, w obecnym stanie kadry należy zakładać dalszego wyjścia z kryzysu, a nie rywalizacji o najwyższe cele. Trener Thurnbichler wprawdzie oburzał się o to, że Polacy w tym sezonie nie przegrali wyścigu technologicznego, a kłopot naszych skoczków leży w technice. Rzecz w tym, że jedno z drugim często idzie w parze. Jeżeli sprzęt zawodzi, to skoczek często instynktownie na siłę szuka innych rozwiązań problemu. Wtedy właśnie zaczyna szwankować technika. A nie jest żadną tajemnicą, że nasi skoczkowie popełniają błędy w samych skokach. Kamil Stoch znalazł na to remedium w spokojnym treningu.

Z kolei pozostali zawodnicy zdecydowali się… skakać w nowych kombinezonach. Zmiana ich kroju oraz materiału zniwelowała jedną z największych bolączek Polaków w tym sezonie – fatalną prędkość najazdową. Bywały bowiem konkursy, podczas których nasi skoczkowie zjeżdżali z torów o blisko 2 km/h wolniej od najlepszych zawodników w stawce. Taka różnica to przepaść, która przekładała się na odległości. Ostatecznie więc znaleziono winę w sprzęcie, ale za taką wpadkę ktoś musiał ponieść konsekwencje. I tak drugim trenerem kadry przestał być Marc Nölke. Niemca na tym stanowisku zastąpił Wojciech Topór.

Jak się okazuje, ta zmiana wyszła na plus. Jasne, polscy kibice chcieliby, aby takie wyniki przyszły wcześniej. Lecz z drugiej strony, wzrost formy Polaków nastąpił akurat przed PolSKIm Turniejem. Zawodami, w których dwie z trzech skoczni – w Szczyrku i Zakopanem – są Biało-Czerwonym doskonale znane. O obiekcie w Wiśle nie możemy tak napisać, bowiem w ubiegłym roku przeszedł on generalny remont.

– Ja nie miałem z nią [skocznią w Wiśle – dop. red.] problemów. Może na podium tam nie stałem, ale skakałem na tyle dobrze, że kręciłem się w okolicach pudła. Więc dla mnie ona była w porządku. Kiedy miałem dobrą formę i kibice dopisywali, to można było tam fajnie poskakać. Nic do niej nie miałem, ale teraz można już o tej skoczni zapomnieć, bo w przyszłym roku przejdzie remont generalny. Cały jej profil zostanie zmieniony, tak że trudno mi powiedzieć, jak teraz będzie wyglądało skakanie na niej. Ale stara była okej. My też dużo na niej trenowaliśmy i przez to dobrze ją znaliśmy – mówił Piotr Żyła w przedsezonowej rozmowie z naszym portalem.

Odpowiadając zatem na zadane pytanie: tak, polscy skoczkowie jeszcze są w stanie uratować sezon 2023/2024. O ile za udaną misję ratunkową uznamy wyniki, które przed startem Pucharu Świata byłyby absolutnym minimum. W przeciwnym razie, najbardziej będziemy cieszyć się z tego, że kryzys przyszedł akurat w roku, gdzie nie ma dużych imprez. W końcu mistrzostwa świata w lotach to nic, w porównaniu do „normalnych” zmagań o miano najlepszego skoczka świata, albo igrzysk olimpijskich.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Komentarze

4 komentarze

Loading...