Reklama

Kiedy sport staje się wyrokiem

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 grudnia 2023, 18:10 • 9 min czytania 17 komentarzy

Każdego dnia walczy o życie. Nie wstał z wózka. Nie chodzi. Ledwo zasypia. Ból sprawia mu dotyk pościeli, najmniejszy podmuch wiatru, krople wody spadające na ciało pod prysznicem, zetknięcie koszuli ze skórą, dłoni z dłonią, ręki z ręką. Tomasz Gollob w „Newsweeku” wyznał, że „choć od wypadku nie ma czucia w nogach, to jednak bolą”. Ta przerażająca opowieść to przypomnienie, że sport wyczynowy to przekraczanie granic ludzkich możliwości, a przekraczanie granic ludzkich możliwości to igranie z samym sobą. Tak to ujmijmy. 

Kiedy sport staje się wyrokiem

Poddać trzeba się już na samym początku. Nikt w pełni sił nie wyobrazi sobie skali katuszy przeżywanych przez ciężko chorego czy też niepełnosprawnego. Po dwóch wywiadach Golloba dla „Newsweeka” powstaje jednak obraz codzienności, od której drętwieją dłonie, wiotczeją nogi, boleć zaczyna głowa. 52-letni były żużlowiec twierdzi, że to „ból silny, osłabiający, taki przy którym ból zęba byłby wytchnieniem”, a „ból łamanej kości to nic”, bo to „zaledwie wstęp do bólu”.

Ból jak „rażenie prądem”. Ból, który przez dwa pierwsze lata od wypadku nie pozwalał mu choćby zmrużyć oka. Ból, „jakby nogi ktoś włożył do wrzątku”. Ból, wobec którego niestraszne przywiązanie do łóżka, operacje, rehabilitacje, wbijanie dziesięciocentymetrowych igieł, powikłania, ciężkie stany zapalne, gorączki pod czterdzieści stopni, niemal zabójcze koronawirusy. Ból, który nawet po czasie każdy wyjazd z domu utrudnia do miary „wyprawy na Mount Everest”. Ból, który sprawia, że człowiek drży przed zmianami pogody – „deszcz, śnieg i gwałtowny spadek temperatury” potrafią nagle i niespodziewanie pokrzyżować plany, zamienić godziny, dni, tygodnie lub miesiące w jeszcze większy koszmar.

Tak wygląda świat Golloba od kwietnia 2017, kiedy wywrócił się na torze motocrossowym w Chełmnie. Jeszcze tego samego dnia miał ścigać się w meczu ligowym GKM-u Grudziądz. W filmie dokumentalnym „Czas” przyzna później, że nie planował tego ostatniego, dodatkowego okrążenia na motocrossie. Ponoć głowa podpowiadała, że to bez sensu. Ale ruszył, jak zwykle. Ironia losu, że do wypadku doszło w miejscu, które nie uchodzi za niebezpieczne, podobno to ważne. Nie miał czucia w nogach, stracił przytomność, nic nie pamiętał, ze złamanym kręgosłupem, uszkodzonym rdzeniem, połamanymi żebrami, przebitą opłucną i poobijanym sercem trafił do szpitala.

Małgorzata Święchowicz w „Newsweek” często będzie pytać go o groźne wypadki z przeszłości. Żużel to przecież mijanka i przepychanka czterech facetów na motocyklach bez hamulców przy prędkości przekraczającej sto kilometrów na godzinę, a Gollob był najlepszym z najlepszych i najszybszym z najszybszych, wielokrotnym mistrzem świata i kraju w konkurencjach indywidualnych i drużynowych, legendą czarnego sportu. Polak odpowie tylko, że choć mnóstwo razy sugerowano mu, że po wywrotkach i kolizjach organizm powoli kapituluje, bo „nie ma już takich śrubek, którymi mogłoby się udawać to poskręcać”, to tkwiło w nim „przekonanie nie tyle o nieśmiertelności, ile o tym, że nie musi się o siebie martwić”, a tak w ogóle podczas biegu „żadna myśl nie przebiega przez głowę”.

Reklama

Czy to nie wyznanie wariata? Trochę tak. Jak nie wariata, to może ładniej – szaleńca? Tomasz Gollob był mistrzem sportu, który u samej podstawy jest niebezpieczny, trzeba wyjątkowo nie bać się śmierci. Tak, śmierci. Lista zawodników, którzy zmarli na skutek obrażeń doznanych na torze wynosi prawie trzysta pięćdziesiąt nazwisk, sam XXI wiek to dwadzieścia ofiar obłąkańczego ścigania bez hamulców. Zresztą, w 2018 roku w Bydgoszczy odbył się turniej „Asy dla Tomasza Golloba”. Podczas siódmego biegu na pierwszym łuku w bandy wbili się Niels Kristian Iversen i Janusz Kołodziej. Duńczyk mocno uderzył się w głowę, z toru wyjechał na noszach i trafił do karetki. W szpitalu okazało się, że nic mu nie jest. Sam przyznawał potem jednak, że miał dużo szczęścia.

Naprawdę zapomina się czasami, jak groźne dla pełnosprawności, zdrowia i życia potrafi być poświęcanie się dla sportu wyczynowego. Himalaista Maciej Berbeka na Broad Peak w 2013 roku porwał się, ponieważ w 1988 roku dotarł „tylko” do przedwierzchołka Rocky Summit, niższego od głównego szczytu o jakieś dwadzieścia metrów, choć oddalonego od niego o godzinę drogi. Pogoń za Broad Peakiem kosztowała go życie.

Tylko w ostatnich latach naukowcy z Boston University School of Medicine udowodnili, że granie w NFL znacznie podnosi ryzyko rozwoju choroby Parkinsona, a wielu graczy futbolu amerykańskiego wykazuje oznaki CTE, czyli przewlekłej encefalopatii pourazowej. Badacze z Uniwersytet Michigan zaszokowali zaś informacją, że przeciętny „enforcer” – zadymiarz, spec od bijatyk, ochroniarz gwiazd – z NHL choruje częściej i umiera szybciej niż klasyczny hokeista o mniej bojowych, a bardziej sportowych zadaniach.

Piłkarz grający na co dzień w Europie może rozegrać w ciągu sezonu około siedemdziesięciu spotkań. Różne ma to skutki dla zdrowia – pamiętamy twarz Pedriego z finału igrzysk olimpijskich. W niedawnym tekście „Klub ACL. Epidemia, która (z)niszczy futbol” opowiadaliśmy o wzrastającej liczbie przypadków zerwanych więzadeł krzyżowych wśród zawodników Premier League i La Ligi. W futbolu kobiecym zaś tylko w ostatnich dwóch latach liczba kontuzji z tego gatunku na tysiąc godzin gry zwiększyła się z 0,6 do 2,2. 

„Gong, który kończy życia” pisaliśmy o zgubnych skutkach przyjmowania ciosów na twarz i padania na deski. Riddick Bowe, bokser z prawie nieskazitelnym rekordem, porusza się jak stulatek. Andrzej Gołota, idol milionów z przełomu wieków, bywa błyskotliwy i dowcipny, ale mówi co najmniej bełkotliwie, dla wielu pewnie całkowicie niezrozumiale, w głowę dostał dziesiątki tysięcy razy. Artur Binkowski, swojego czasu autentycznie zdolny pięściarz, jeszcze dwadzieścia lat temu wypowiadał się w sposób składny i zrozumiały, żeby w 2023 roku dryfować w stronę wariactwa w kryzysie bezdomności pod Pałacem Kultury i Nauki.

Michael Schumacher, słynący z niebezpiecznej jazdy podczas wyścigów Formuły 1, po wypadku na nartach utrzymywany jest przy życiu dzięki całodobowej opiece grupy piętnastu lekarzy, masażystów i asystentów w prywatnym ambulatorium. Rodzina nie udziela prawie żadnych informacji na temat stanu jego zdrowia, a i tak krążą wokół niego hieny – ze szpitala wykradziono nawet dokumentację medyczną wspaniałego kierowcy, złodzieja zatrzymano, popełnił samobójstwo, dramat na dramacie. Dopiero „Bild” ujawnił, że dla stymulacji mózgu Schumacherowi puszcza się niekiedy głos z oryginalnego pit radio. Wieziono go też jako pasażera Mercedesa AMG, którego dźwięki powinien znać…

Reklama

Gollob w „Newsweeku” przywołuje postać niejakiego Paulo Goncalvesa, który pomagał Polakowi w przygotowywaniu się do podjęcia kolejnego wyzwania na drodze kariery – wystartowania w Rajdzie Dakar. Portugalczyk swojego czasu zajął w nim drugie miejsce. Goncalves zmarł w 2020 roku na skutek poważnych obrażeń głowy, szyi i kręgosłupa, których doznał na trasie siódmego etapu słynnego wyścigu. Upiorne, ale portugalski prezydent Marcelo Nuno Duarte Rebelo de Sousa w laudacji na jego cześć mówił, że Goncalves „zginął podczas realizowania jednego ze swoich marzeń”. Polak w rozmowie z Święchowicz dodaje, że „o dziwo na dość prostym odcinku”. Cierpiący z niewyobrażalnego bólu Gollob wciąż jeszcze myśli czysto po sportowemu, czyli po wariacku. I zawsze tak chyba będzie.

 

***

Lipiec 2023. Damian Nawrocik, który dwie dekady temu potrafił czarować w barwach Lecha Poznań, porównywany nawet w swoim brazylijskim stylu gry do legendarnego Mirosława Okońskiego, stoi na uliczce wychodzącej od Rynku Łazarskiego. Człowiek w mroku depresji i po czterech próbach samobójczych właśnie oprowadzał nas po poznańskim pustostanie ZNTK, a mnie ogarniał mrok, bo wszędzie dookoła szkło, pręty, strzykawki, dziury, zapadnie, plamy krwi, dużo tej krwi, świeżej krwi po podcinaniu żył, na opuszczonej ambonie krwi nawet bardzo świeżej i raczej znajomej. Po takim wyznaniu nikt nie miał już ochoty gadać. On jednak wyciągnął telefon i kompulsywnie scrollował TikToka. Raz po raz trafiał na jakieś wycięte przez siebie i wrzucone w internet urywki z dawnych meczów Lecha. Nawrocik robi tam elastico, ruletki czy tam inne rabony. – Powiedziałbym komuś, że mam depresję, to zareagowałby szokiem. Przecież grałeś przy pełnym stadionie, jechali cię od „kurew” i „chujów”, nigdy się nie złamałeś, a teraz niby masz depresję?! – zebrało go na wyznanie. Pomyślałem od razu, że już wtedy, na tym stadionie, nie powinien usłyszeć, że jest „kurwą” i „chujem”.

Sierpień 2023. Robert Dymkowski sięga po telefon. Przychodzi mu to z trudem. Ledwo przystawia go do ucha. Podczas krótkiej rozmowy lewa ręka cały czas podtrzymuje prawą. Wyjęcie portfela zajmuje mu dramatycznie wręcz długo. Chce za nas zapłacić, niezręcznie nam odmówić, choć widzimy, że jego ciało odmawia posłuszeństwa. Choruje na stwardnienie zanikowe boczne. To de facto wyrok śmierci. Człowiek z SLA doświadcza piekła. W kolejnych stadiach choroby traci zdolność wykonywania podstawowych czynności – poruszania, mówienia, jedzenia, połykania, oddychania. Wszystko to przy pełnej świadomości. Aż do śmierci. Gdy tylko mówi o piłce nożnej, świecą mu się oczy. To było całe jego życie. Najpierw jako piłkarza, potem jako trenera. Podczas rehabilitacji usłyszał, że nóg nie odcięło mu jeszcze, ponieważ całe życie nimi kopał i mięśnie w nich są bardzo silne. Gdzieś indziej wyczytał, że to nie może być przypadek, iż aż tylu weteranów wojennych i… właśnie ludzi piłki cierpi na stwardnienie zanikowe boczne, choć przecież nie wiadomo, skąd bierze się ta choroba.

Patrzysz na ludzi aktywnych i zdrowych przez większość życia. Ba, ludzi ponadprzeciętnie aktywnych i zdrowych przez większość życia. A potem przychodzi choroba, wypadek, inny dramat i wali się cały ład.

 

***

Ota Pavel, czeski pisarz, który większość swoich najlepszych tekstów napisał podczas psychozy maniakalno-depresyjnej, był też doskonałym dziennikarzem sportowym. Niewykluczone, że reportaż „Kiedy ci nie idzie” jest najwybitniejszym przelanym na papier dziełem o porażce, a właściwie „porażce” w sporcie i w sportowym życiu.

Wyśmienity czechosłowacki kolarz Jan Vesely zmaga się tam z całkowitym niemal wypaleniem i brakiem formy podczas dziesiątej edycji Wyścigu Pokoju w 1957 roku. Po aż szesnastu etapowych zwycięstwach z poprzednich lat Vesely – spodziewanie dla siebie, niespodziewanie dla ludzi wokół – wpada w dołek, w którym pedałuje już tylko „siłą bezwładu”. Relacjonuje, że popadł w stan straszliwy: kończyny mu drętwiały, nie mógł poruszać palcami, bolały go plecy, gęsia skórka obłaziła ciało. Paliła bezsilność. Tłukło poczucie beznadziei, którego ponoć nie doświadczał nawet, kiedy za młodu za drobne rozwoził po wiosce chleb, harował na polu u rolnika czy już później jeździł na ciężarówce.

„Niemal sikałem z cierpienia”, opowiadał, a wyniki osiągał więcej niż rozczarowujące, o czym przypominały ponure i milczące twarze związkowych działaczy, którzy „kopnęli go jak szmacianą piłeczkę, której już nie potrzebują”. Potem się rozchorował, w nocy nie spał, w dzień wciąż jeździł słabo. Popsuł się rower. Do tego jeszcze zawiódł kolegów z drużyny, którzy stracili oparcie w nadwątlonej niezłomności kapitana. Katastrofa. Podjął decyzję o wycofaniu się Wyścigu Pokoju. W Czechosłowacji uznano to za zdradę. Kazano oddać mu wszystkie dyplomy i puchary, pozbawiono tytułu Zasłużonego Mistrza Sportu.

Mistrz był słaby.

Mistrz stał się niepotrzebny.

Po latach przywrócono mu honory, ale w „Kiedy ci nie idzie” zawarta jest uniwersalna prawda – sport wyczynowy to balansowanie na cienkiej granicy zwycięstwa i porażki, zdrowia i choroby, życia i śmierci.

Czytaj więcej o mrocznej stronie sportu:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Piłka nożna

Polacy szaleją w USA. Slisz wyeliminował Messiego. Frankowski wraca do składu i strzela [STRANIERI]

Patryk Stec
6
Polacy szaleją w USA. Slisz wyeliminował Messiego. Frankowski wraca do składu i strzela [STRANIERI]

Komentarze

17 komentarzy

Loading...