– Strata, którą zaraportowaliśmy, nie przeszkadza nam, żeby bić się o najwyższe cele w Polsce. Od czterech lat ryzykujemy, ale budżet udawało się spiąć – nie tylko poprzez wyniki, również poprzez wysokie transfery wychodzące. Dzięki temu klub mógł funkcjonować – mówi dyrektor sportowy Pogoni Szczecin, Dariusz Adamczuk, z którym rozmawiamy o rundzie jesiennej w wykonaniu Portowców.
Kamil Grosicki użył słowa “rozczarowanie”, gdy podsumował rundę w wykonaniu Pogoni, a pan?
Punktowe rozczarowanie jest na pewno, bo w lidze najbardziej liczą się punkty.
Czyli z samej gry jest pan zadowolony.
Myślę, że wszyscy widzą, jak fajną piłkę gramy. Uciekło nam osiem niemożliwych oczek – w spotkaniach ze Stalą, Legią i Wartą. Gdybyśmy je zdobyli, nikt by nie mówił o rozczarowaniu, a na te punkty na pewno zasłużyliśmy. Oczywiście – przegraliśmy więcej meczów, bo w sumie siedem, ale takie miała każda drużyna Ekstraklasy, to znaczy w stylu: można wygrać, możne przegrać, jak my ze Śląskiem czy ŁKS-em. O takich starciach jednak nie ma co mówić, natomiast to jest nieprawdopodobne, że my nie mamy ośmiu punktów więcej. Dlatego z gry jestem zadowolony, ale na pewno nie z tego, jak te trzy spotkania się skończyły.
A nie jest tak, że straciliście te punkty na własne życzenie?
Oczywiście, że tak. Nie mówię o przeciwniku, sędziach czy pogodzie. Grając dobrze albo bardzo dobrze, dominując, stwarzając sytuacje, oddaliśmy osiem punktów.
Gracie ciekawie, ale podwórkowo.
Nie do końca. W porównaniu do tamtego sezonu jest lepiej, na wyjeździe straciliśmy pięć bramek, trudno powiedzieć, że w defensywie występują u nas Flintstonowie. Jest problem u siebie. Przychodzi cały stadion, chcemy dobić przeciwnika, zamiast czasem trochę się bronić. I przegrywamy na własne życzenie.
Bo gracie za wysoko.
Tak, ale to nam dało dużo innych punktów – jak z Lechem, kiedy wygraliśmy 5:0. Momentami brakuje nam jednak balansu, żeby spokojnie dowieźć zwycięstwo do końca, pragmatyzmu, jak w meczu z Widzewem. Tak to powinno wyglądać.
Ale to nie tylko mecze w Szczecinie – w Zabrzu też graliście za wysoko.
Tam dostaliśmy bramkę w piątej minucie, więc musieliśmy się otworzyć. Dostajesz i gonisz, grasz otwartą piłkę.
A jak dostaliście tę bramkę? Wychodząc bardzo wysoko.
No tak, błąd obrony, zdecydowanie. Łapaliśmy na spalonego i nie wyszło. Inne drużyny jednak też tracą takie bramki, poza tym to była piąta minuta i mieliśmy jeszcze 85 do odrobienia.
To jak znaleźć balans w nowej rundzie?
Zadanie dla trenerów i drużyny, a tę mamy doświadczoną. Już w meczu z Widzewem pokazała, że potrafi grać nie na hurra, tylko podejść do sprawy mądrze. W kolejnej rundzie liczę mocniej na Gamboę, który może dać nam ten balans, Smolińskiego, który wrócił po kontuzji, mam nadzieję, że wróci też Loncar, który będzie do rywalizacji wśród stoperów.
Jest trochę tak, że ta runda będzie dla was kluczowa pod względem finansowym?
Każda runda, każdy sezon, odkąd jestem dyrektorem sportowym, jest kluczowy. Robiliśmy dużo transferów out, co nam pomagało walczyć w górnej połówce tabeli. Nikt nam TOP4 nie dał za darmo, nikt jej nie obiecał. I cóż, dziś jesteśmy na szóstym miejscu.
Również w tabeli rocznej nie ma was w TOP4, Jagiellonia i Piast są już na równi.
Tak, tak, ale ona nie jest aż tak ważna jak tabela końcowa.
Pokazuje jednak pewien trend, bo mówiliśmy już o twardym TOP4 – wy, Raków, Legia, Lech.
Z tym że Piast w tym zestawieniu nas dogonił, a rundę jesienną miał średnią. Równy mieć trzeba cały sezon, a nie pół. My w TOP4 na koniec dalej celujemy, bo przeszłość pokazywała, że gramy w miarę równe rundy.
Mówił pan, że każda runda jest kluczowa, ale nie co rundę mówicie o stracie 27 milionów złotych.
No tak, ale to nam nie przeszkadza, żeby bić się o najwyższe cele w Polsce.
To nie ma przeszkadzać, tyle że przykłada nóż do gardła – każde miejsce niżej to mniej pieniędzy, brak pucharów to brak szansy na zarobek, a wy jak widać nie macie czym szastać.
Od czterech lat ryzykujemy, ale budżet udawało się spiąć – nie tylko poprzez wyniki, również poprzez wysokie transfery wychodzące. Dzięki temu klub mógł funkcjonować.
W poprzednim sezonie takiego transferu zabrakło.
Zabrakło, dlatego do straty należało dopisać minus 12 milionów. Nie ukrywaliśmy nigdy, że musimy opierać budżet na sprzedażach, robiąc to jednocześnie tak umiejętnie, że odejście zawodnika nie wpłynie na jakość drużyny. Udawało się nam to. Teraz sprzedaliśmy Łęgowskiego, Kowalczyka, będziemy musieli wprowadzić nową generację chłopaków z akademii – żeby pomogli osiągnąć sukces i jednocześnie się wypromowali.
I pewnie kogoś sprzedać. Na przykład Biczachczjana.
Wahan ma półtora roku do końca kontraktu, natomiast nikt go nie będzie wypychał, bo też żadnego piłkarza nie wypychaliśmy na siłę – odchodzili, bo mieli dobre propozycje. Jeżeli taka przyjdzie dla Wahana, to go sprzedamy. Jak nie, to poczekamy do lata. Mamy na jego miejsce Marcela Wędrychowskiego, który wraca i będzie wartością dodaną. Ze względów sportowych, jak i tego, że jest młodzieżowcem.
Ale latem Wahan poszedłby już za mniejsze pieniądze.
Tak, zawsze się gorzej negocjuje, gdy piłkarz ma rok do końca kontraktu. Nie chciałbym – i tego nie ma w Pogoni – że chłopak wybijający się, odchodzi za darmo. To jest zawsze strata.
Czyli szczerze: bardziej zimą niż latem.
Jak będzie dobra oferta. Na razie te propozycje, które dostajemy, są zbyt małe jak na jego jakość.
Pod hasłem “dobra propozycja” ma pan na myśli trzy-cztery miliony euro?
Nie. Tak wysoko nie celujemy. Mniej niż trzy.
Będziecie naciskać na trenera, by częściej grał młodzieżowcami? Zresztą transfer Biczachczjana to wymusi.
Trener zna sytuację od początku – w pierwszym meczu sezonu w wyjściowym składzie grali Łęgowski i Wędrychowski. To, co się później działo, było konsekwencją sprzedaży Łęgowskiego, kontuzji Wędrychowskiego, Klebaniuk się nie obronił. I teraz jest wielkie halo, że Pogoń nie ma młodzieżowców. Nieprawda. W Legii na przykład punktuje Tobiasz, to nie jest tak, że wszędzie gra po trzech-czterech młodzieżowców. My mieliśmy Fornalczyka, Przyborka, Korczakowskiego, drużyna zaskoczyła w pewnym momencie, ja nie zejdę do trenera i nie powiem “musi grać młodzieżowiec!”. Trener sam dobiera skład, ale oczywiście wie, że nie chcemy płacić kary.
Nie zejdzie pan, ale coś się musi zmienić, skoro nie chcecie płacić.
Często rozmawiam z trenerem, ale na końcu najważniejsze jest dobro drużyny. Sam grałem w piłkę i wiem, że jak młodzieżowiec nie jest gotowy na sto procent, by wyjść w pierwszej jedenastce, a rywalizuje z dobrym zawodnikiem, to promowanie młodszego może zepsuć całą szatnię. To nie są łatwe tematy.
Z tym że pan mówi o patologii tego przepisu i zgoda, niemniej fakty są takie, że brakuje wam dużo do wypełnienia limitu – gorzej ma tylko Raków.
Będzie ciężko ugrać 3000 minut. Celujemy w 2500. Wtedy jest 500 tysięcy kary, na poziomie trzeciej ligi gramy najmłodszą drużyną, z przepisów daje nam to 400 tysięcy na plus, więc tak naprawdę możemy – i byłbym z tego bardzo zadowolony – zapłacić sto tysięcy złotych. Prosta matematyka: 500 oddajemy, 400 dostajemy.
A mówiąc tak otwarcie o problemach finansowych, nie cierpi wasza pozycja negocjacyjna na rynku transferowym? Inni teraz wiedzą, że jesteście na musiku.
Staramy się być klubem transparentnym. Za trzy tygodnie i tak ten raport byłby opublikowany, uznaliśmy, że nie ma sensu go trzymać w szafie. Tak samo postąpiliśmy z Kostą Runjaiciem, kiedy otwarcie przyznaliśmy, że odchodzi. Chcemy działać normalnie, bez zatajania czegokolwiek. Nikogo nie zabiliśmy. Taką mamy stratę na teraz i tyle.
Rozumiem, doceniam, ale pewnie ma pan świadomość, że ten stan finansów wpłynie na pozycję negocjacyjną.
Na końcu to jest nasza decyzja, czy sprzedajemy.
Ale kupiec wie, że potrzebujecie pieniędzy i trudniej będzie wam licytować kolejne tysiące euro, gdy na stole będzie już określona, mniejsza suma.
Jeżeli ktoś będzie bardzo zainteresowany zawodnikiem, to go kupi. Nie było przecież tak, że za Łęgowskiego ktoś dawał dużo niższą kwotę, a my wynegocjowaliśmy zdecydowanie większą. Choć przyznaję: ta sytuacja może utrudnić negocjacje, ale nie przesadzajmy, że to będzie kluczowy czynnik. Bo powtórzę: to my zdecydujemy, czy sprzedawać, czy nie.
Wracając do sportu – dostało się panu trochę za słowa o szczęściu Śląska Wrocław.
Nie powiedziałem tak. Stwierdziłem, że szczęście sprzyja lepszym. To po pierwsze. Po drugie – nawiązałem do meczu ze Śląskiem u nas, kiedy strzeliliśmy piękną bramkę, którą sędzia zabrał po miękkim faulu Grosickiego, który w całym sezonie faulował może trzy razy. Jeśli miałbym więc coś zabrać od Śląska, to właśnie trochę szczęścia. Bo w expected points Pogoń jest liderem Ekstraklasy.
Tak, według tej samej statystyki wygraliśmy grupę eliminacyjną do Euro, więc nie jestem do niej specjalnie przywiązany.
Okej, nawet tego nie wiedziałem. Ale nie sądzę, żeby Polska miała tyle sytuacji w swoich meczach, co my choćby ze Stalą Mielec. Może z Mołdawią u siebie, ale to chyba tyle.
W Kiszyniowie bodaj Szymański miał pustą bramkę.
Ja też nie jestem wielkim fanem tej statystyki, uważam jednak, że nie mamy gorszej drużyny niż Śląsk. To on jest jednak na ustach wszystkich i w porządku, bo na to zasłużył, nie powiedziałem, że znalazł się tam wyłącznie dzięki szczęściu. Natomiast trzeba przyznać, że tak jak nam w niektórych meczach tego szczęścia zabrakło, tak im, na przykład z Cracovią – gdy grali w dziewięciu – ono sprzyjało.
Sądzę, że jeśli coś się powtarza, to już nie jest szczęście, a ponadto Śląsk jest bardziej pragmatyczny niż wy.
Jasne, dlatego jeśli wrócimy do mojego stwierdzenia o tym, że szczęście sprzyja lepszym, to nie uważam, że kogokolwiek uraziłem. Ja gratuluję trenerowi Magierze kapitalnej roboty.
Żałuje pan, że do klubu tak późno trafił Cojocaru?
W ogóle nie mieliśmy w planach ściągania bramkarza. To, co się wydarzyło w pierwszych sześciu, siedmiu kolejkach plus mecze pucharowe, zmieniło nasze założenia. Z perspektywy czasu można żałować, ale wolę się cieszyć, że Cojocaru jest.
Z drugiej strony było już widać w tamtym sezonie, że Stipica obniża loty. To nie było aż tak trudne do przewidzenia, co się może stać.
Oczywiście – w porównaniu z tym, co bronił w pierwszych dwóch sezonach, było gorzej. Ale też nie popełniał jakichś seryjnych wielbłądów. Poza tym liczyliśmy na Klebaniuka, który w debiucie na Legii, czy jak wszedł na Lechu, to potwierdzał, że może i potrafi. Życie pokazało jednak, że na razie nie jest gotowy na duże granie.
Jaki jest na niego pomysł obecnie? Dostał po głowie.
Najgorsza pozycja – jak napastnik nie strzeli w ośmiu spotkaniach, to dostanie dziesięć minut w dziewiątym i jeszcze mu wpadnie, wraca do żywych. Bramkarz musi czekać na swoją szansę, Klebaniuk jest drugim golkiperem w hierarchii i na pewno tak zostanie do lata, jeśli się nic nie wydarzy.
Czyli nie ma mowy o wypożyczeniu.
Nie, bo mamy Holewińskiego, który jest z rocznika 2006 – musi grać, by się rozwijać, a nie siedzieć na ławce rezerwowych w jedynce. To nie jest dobre dla Klebaniuka, że będzie zmiennikiem, ale na dziś tak to widzimy.
Inna personalia – Luka Zahović. No słabo z nim jest, co tu dużo gadać.
Słabo. Luka sam wie, że trochę innych rzeczy nałożyło się na jego słabszą formę, o których nie chciałbym mówić. Niemniej promyk nadziei dało nam dobre wejście w meczu z Wartą, kiedy to 45 minut miał najlepsze w rundzie, bo wcześniejsze zmiany miał, delikatnie mówiąc, słabe. Pamiętajmy, że Luka ma dużo do ugrania, bo Słowenia awansowała na Euro i żeby jechać z nimi, musi walczyć o miejsce w składzie u nas.
Jemu też zostało półtora roku kontraktu i – zakładając jednak negatywny scenariusz – trzymanie takiego zawodnika na ławce kolejny rok może być dla was za drogie.
Drugiego napastnika tak czy inaczej musimy mieć w klubie. Dzisiaj niekwestionowaną jedynką jest Koulouris i trudno z nim wygrać, ale wyobrażasz sobie, że zostajemy z jednym napastnikiem? Sam byś zaraz mówił, że Pogoń jest niepoważna!
Nie, nie! Ale na razie i tak macie de facto jednego, bo Zahović nie jest pożyteczny.
Luka sam wie, że jeśli się nie poprawi, to może stracić swoją życiową szansę wyjazdu na Euro.
Z pozytywów – zaskoczył Rafał Kurzawa, bo był skreślany, również przeze mnie.
Trener wytrzymał ciśnienie. Jak wystawia się zawodnika, na którego gwiżdżą własni kibice, to bierze się dużą odpowiedzialność. Rafał powinien wysłać duży prezent Jensowi na święta! Środek pola mamy mocny. Dominujemy. Natomiast brakowało mi tam nie raz tej spokojniejszej gry, żeby ktoś zabezpieczał tyły, ale na ten temat już rozmawialiśmy z trenerem.
Jako cały klub pracowaliście nad Rafałem? Jest skryty, pewnie te gwizdy, słowa krytyki wpływały na niego dwa razy mocniej niż na kogoś o innym charakterze.
Zawsze jesteśmy po to, żeby budować zawodników, bo najłatwiej klepać po plecach, jak idzie i wtedy przypinać sobie ordery. Naszą rolą jest to, by pomagać w trudnych momentach. Jednak na końcu tę presję wytrzymał sam Rafał i odrodził się.
Z kolei gdy podpisuje się takiego piłkarza jak Ulvestad, to można od razu wypić lampkę szampana, bo wiadomo, że się trafiło?
Było kilku takich zawodników w lidze, kiedy dyrektorzy odpalali szampana, a życie i boisko to weryfikowało. Z Ulvestadem było mniejsze prawdopodobieństwo, że się nie uda, ale zobacz na Kittela – duże, może większe nazwisko niż Ulvestad, ale jeszcze nie odpalił.
Raków ma większy margines błędu, wy mniejszy.
Ja w ogóle nie mam marginesu!
Tym bardziej duża rzecz, wyciągnąć gościa z tak ciekawym CV.
Tak i pierwsza część sezonu była bardzo dobra w jego wykonaniu, druga gorsza, trochę się zasypał. Jednak zmiana treningów, życia, miała wpływ. Myślę, że na wiosnę wróci do najlepszego grania.
Zimą będzie się pan nudził? To znaczy tylko czekał na oferty, bo transferów do klubu nie ma za co zrobić?
Nie chodzi nawet “za co”, ale musimy wprowadzać młodych chłopaków, bo nie jest sztuką wymieniać ich na kolejnych zagranicznych graczy, ponieważ to nigdzie nie prowadzi. Nas nie stać na Polaków o jakości takiej, że przychodzą i od razu stanowią o sile drużyny. To nierealne. Najlepsi wyjeżdżają, ci dobrzy mają kontrakty. Musimy sami wychowywać nowych, za dużo Polaków odeszło, trzeba to wyrównać. Jadą z nami na obóz chłopcy z roczników 2005, 2006, 2007, jeden 2004, więc bardzo młodzi. Mają szansę, zobaczymy, jak ją wykorzystają.
Pytanie, czy taki zespół stać na to, o czym mówił prezes Mroczek – to jest Puchar Polski i faza grupowa Ligi Konferencji.
Poczekaj, mówił, że marzy o grupie, bo tam można zarobić pieniądze. Nie wyciągajmy z kontekstu, tak jak mojego zdania o Śląsku Wrocław.
Jeśli prezes o czymś marzy, to tak jakby miało być i już!
Pogoń jest gotowa, by powalczyć w Pucharze Polski, choć trafiliśmy najgorzej, bo mamy mecz wyjazdowy. Ale nie mówmy o fazie grupowej. To daleki temat. Jesteśmy na szóstym miejscu w tabeli i ćwierćfinale Pucharu.
A myśli o mistrzostwie idą na bok?
Jest 11 punktów do Śląska, pierwszy mecz gramy z nimi. On da nam odpowiedź na to pytanie.
WIĘCEJ O POGONI:
- Pogoń niczego nie odwaliła. Można? Można
- Pogoń chyba lubi zimno, bo na własne życzenie wydłużyła mecz z Górnikiem o 30 minut
- Trela: Gustafsson w Pogoni – potrzebny etap rozwojowy, który powinien się skończyć
- Podwórkowy futbol Pogoni Szczecin
Fot. Newspix & FotoPyK