Gdybyśmy mieli opisać „Portowców” za pomocą jednego słowa, to użylibyśmy przymiotnika „niereformowalny”. Pogoń Szczecin znowu straciła punkty w meczu, w którym absolutnie nic nie mogło jej się stać. Źle zaczęła, ale ogarnęła się i wygrywała 3:1. U siebie. Z Wartą Poznań. Do 82. minuty. Skończyło się 3:3. Dla tej drużyny już nie ma ratunku. Ona nigdy się nie zmieni.
Pogoń Szczecin zachowuje się tak, jakby kopała sobie piłkę gdzieś na osiedlu, gdzie wynik nie ma absolutnie żadnego znaczenia, liczy się wyłącznie fun i dobra zabawa. „Portowcy” ewidentnie dobrze się bawią podczas meczów. Atakują z pasją i zacięciem. Dobrze czują się na dużej intensywności pod polem karnym rywala. Ewidentnie nie wychodzą na boisko za karę, to w ogóle nie ta sytuacja. Ich problemem jest to, że czasem bawią się aż za dobrze. Kiedy trzeba zagrać na wynik, uspokoić, przeczekać, to oni albo atakują jakby jutra miało nie być, albo noszą głowy gdzieś wysoko w chmurach, zapominając, że drużyna piłkarska ma także inne zadania niż ofensywa (na przykład bronienie). Nieustanny atak, uśmiech na twarzy, huraganowa ofensywka – to wszystko ma w szczecińskiej szatni większe znaczenie niż w jakimkolwiek innym miejscu w Polsce.
Wynik? Błahostka!
Punkty? Nieważne!
Tabela? Nie nasza sprawa!
Pogoń – Warta 3:3. Naiwni „Portowcy”
To wszystko jest naprawdę bardzo urocze, może nawet trochę romantyczne. Klub rozwija się harmonijnie przez lata, miasto buduje stadion, Dariusz Adamczuk lepi drużynę po swojemu. Aż w końcu wszyscy dochodzą do momentu, w którym zespół ma kompletnie wywalone na to, jakim rezultatem będą kończyć się jego spotkania. Tak jakby końcowy wynik był tylko jakimś nieznaczącym dodatkiem, nawet nie wisienką na torcie, ale czymś jeszcze mniejszym. Tak było ze Stalą. Pogoń grała z niebywałym rozmachem, a przegrała 2:3 u siebie. No przecież była o wiele lepsza. Nie mogła tego wypuścić z rąk. Z Legią trzykrotnie wychodziła na prowadzenie, aż w końcu przegrała 3:4. Z Rakowem powinna w pierwszej połowie ustawić sobie mecz, ale tego nie zrobiła, zremisowała. Z Górnikiem wymyśliła sobie, że będzie bronić na sześćdziesiątym metrze i skończyło się to porażką.
Są w naszej lidze drużyny, które grają ewidentnie źle. Ale Pogoń… No, Pogoń gra całkiem dobrze, tylko że naiwnie. Nie czyni żadnych starań w kierunku zabijania meczów. Nie szanuje wyniku. Drodzy szczecinianie, po starej znajomości przypominamy: w piłce nożnej najważniejsze są wyniki. Jeśli zagracie dobry mecz, ale nie wygracie go, to naprawdę nie ma się z czego cieszyć. Sensem piłki nożnej jest tabela. Nie wygracie żadnego trofeum, jeśli będziecie tak sobie bimbać.
Pogoń dłuuuuuugo musiała wchodzić w ten mecz. Stało się to w zasadzie dopiero w drugiej połowie. Pierwsza zakończyła się 0:1 dla przyjezdnych. Koutris postanowił nie wyskakiwać w polu karnym, z czego skorzystał zadziorny Żurawski, karcąc swojego byłego pracodawcę. Nowy prezes Warty mówił nam w wywiadzie, że w klubie nie czują się już kopciuszkiem Ekstraklasy. Identyczny przekaz wysyłali w świat piłkarze, którzy potrafili punktować słabe strony „Portowców” i ogólnie z dużą swobodą poczynali sobie na ich terenie.
Spodziewaliśmy się, że gospodarzy czeka dziś trochę bicia głową w mur, ale nie, pomogło im szczęście, znacznie szybciej ukąsili swojego rywala.
Wyrównał Fornalczyk. Zgarnął piłkę przed polem karnym, miał sporo miejsca, przymierzył, futbolówka odbiła się od Stavropoulosa i kompletnie zmyliła bramkarza (typowa wina niczyja). Prowadzenie dał… Bartkowski. Były obrońca Pogoni niezgrabnie blokował wrzutkę Grosickiego (gdyby tego nie zrobił, Koulouris zapakowałby do pustej). Poznaniacy w zasadzie sami strzelili sobie te dwa gole. I wyglądało, że mecz po prostu się zakończy. Pogoń przeważała, grała swoje. Na 3:1 strzelił Grosicki po wymianie piłki z Zahoviciem…
Trzy remisy na stadionach faworytów
No, a potem Warta raz, Warta drugi. Pogoń była przecież po dwóch porażkach z rzędu. Ewidentnie musiała się zrehabilitować. I znowu to zrobiła. Drużyna rodem z podwórka, nie mamy co do tego wątpliwości.
Skupiliśmy się na Pogoni, ale nie możemy zapomnieć o pochwałach dla Warty Poznań. Nie tylko za ten mecz, ale ogólnie za mecze na stadionach bardziej renomowanych drużyn. Drużyna Szulczka obskoczyła już w tym sezonie stadiony czterech najlepszych zespołów zeszłego sezonu (przy Bułgarskiej grała formalnie jako gospodarz). Efekt?
Częstochowa – 2:2
Poznań – 0:2
Warszawa – 2:2
Szczecin – 3:3
Tylko raz drużyna grająca w Grodzisku Wielkopolskim dała się pokonać na czterech jakże gorących terenach. I klasa. Jeśli „Zieloni” zachowają to tempo, nie powinni mieć problemów z ponownym wywalczeniem utrzymania.
WIĘCEJ O POGONI I WARCIE:
- „Pan piłkarz na tle Karlstroema”. Fredrik Ulvestad, nowy pomocnik Pogoni
- Z Armenii, ale swój. Jak Biczachczjan lewą nogą i uśmiechem zdobył Szczecin
- „Warta lubi startować jako underdog, ale nie czujemy się już kopciuszkiem Ekstraklasy”
Fot. FotoPyK