Reklama

Trela: Gustafsson w Pogoni – potrzebny etap rozwojowy, który powinien się skończyć

Michał Trela

Autor:Michał Trela

12 grudnia 2023, 10:34 • 13 min czytania 39 komentarzy

To nie jest tak, że zatrudnienie Jensa Gustafssona w Szczecinie było błędem, a Portowcy stracili z nim czas. Jeśli w najbliższych latach Pogoń zostanie mistrzem Polski, Szwed będzie miał w tym jakąś zasługę. Ale miniona runda pokazała dobitnie, że z nim na stanowisku nic takiego się nie wydarzy. Pogoń zmarnowała historyczną szansę i trudno znaleźć dla trenera okoliczności łagodzące. Śląsk Wrocław i Jagiellonia Białystok są dziś tam, gdzie są, także dlatego, że szczecinianie przepuścili ich w kolejce.

Trela: Gustafsson w Pogoni – potrzebny etap rozwojowy, który powinien się skończyć

Nie ma powodu, by w rozmowach o piłce nożnej zbyt często mieszać sfery sacrum i profanum, ale akurat ocena trenera Pogoni Szczecin wymaga stawiania pytań filozoficznych. A już na pewno wykraczających poza proste okołomeczowe analizy. Zależnie od spojrzenia na to, czym jest futbol, po co istnieje i jaką rolę odgrywają w życiu kibiców drużyny piłkarskie, opinia o pracy Jensa Gustafssona może być albo entuzjastyczna, albo bardzo surowa. Niestety, bez ustalenia wspólnego mianownika, wszelkie dyskusje na ten temat są skazane na nieporozumienia. Jest to konflikt stary jak świat, a przynajmniej jak świat futbolu. Toczył się w różnych epokach, w różnych krajach, przy okazji różnych nazwisk, ale ostatecznie sprowadza się do tego samego: czy wygrywanie jest przeceniane, czy jednak jest jedynym, co się liczy.

Z perspektywy entuzjastycznej Pogoń Szczecin jest najlepszym, co mogło przytrafić się Ekstraklasie. Na ziemi, która jeszcze kilkanaście lat temu słynęła z tego, że tamtejszemu prezesowi strzeliło do głowy stworzenie w Polsce brazylijskiej drużyny stacjonującej na co dzień kilkaset kilometrów od siedziby klubu, wyrosło coś na kształt tego, do czego przez lata wzdychało się, patrząc na Zachód. Klub zbudowany od podstaw. Bez szaleństw. Rozwijany krok po kroku. Pnący się stopniowo w hierarchii i unikający miotania się od ściany do ściany. Rozwijający infrastrukturę i dbający o szkolenie. Sprzedający młodzież, ale też ściągający na koniec udanej kariery miejscową legendę. Niezwalniający trenerów. Działający racjonalnie. Rozumiejący, że futbol to widowisko, które ma przyciągać ludzi na trybuny. Grający odważnie, efektownie, z polotem. Obierający trudniejszą drogę, uważając ją za jedyną właściwą.

To nie jest obraz przerysowany. Pogoń, patrząc z perspektywy kilku lat, albo nawet dekady, jest projektem zasługującym na wszelkie dobre słowa. Zwłaszcza że jej systematyczny wzrost następował jednak organicznie i nie był przyspieszany dopalaczami od hojnego właściciela chcącego za wszelką cenę pochwalić się przed bogatymi kumplami jakimś sukcesem. To ważne zastrzeżenie dla uniknięcia retorycznego obierania skrajnych pozycji. Nikt racjonalnie myślący nie może raczej krytykować sposobu, w jaki nowożytna Pogoń została zaprojektowana. To naprawdę projekt, który jako jeden z nielicznych w Polsce w ogóle zasługuje na to miano. I samo krytykowanie Pogoni nie powinno oznaczać, że trzeba automatycznie się okopać na drugim biegunie: że wszystko to jest nieważne, bo na końcu liczy się to, co w sieci, a Pogoń, wiadomo, zero tituli.

ZMARNOWANA JESIEŃ

Z perspektywy krytycznej Pogoń zbudowała zespół, który po latach stopniowego budowania, wymieniania poszczególnych elementów na lepsze i opowiadania, że na sukces potrzeba czasu, zajmuje w lidze szóste miejsce, mając więcej rozegranych meczów, niż dwie będące nad nim bezpośrednio drużyny. Jeśli Legia Warszawa i Raków Częstochowa wywiążą się z roli faworytów w zaległych meczach, Portowcy będą tracić do nich pięć punktów. Do drużyn, które całą jesień grały w fazach grupowych europejskich pucharów i które mogą w nich nawet przezimować. Do Lecha Poznań już traci pięć punktów, mimo że mowa o Lechu zawodzącym, który był w stanie wygrać tylko połowę ze spotkań ligowych i którego trener znajduje się w potężnym ogniu krytyki. Jagiellonia Białystok i Śląsk Wrocław, które jeszcze wczoraj chciałyby być jak Pogoń, zniknęły już z pola widzenia. Do jednych Pogoń traci dziesięć, do drugich jedenaście punktów. A przecież biorąc pod uwagę pułap startowy z lipca, Portowców trzeba by przy nich traktować jako potentata.

Reklama

Jako osoba, która ma z domu tyle samo kilometrów do Szczecina, ile do Zagrzebia, prędzej przyłączyłbym się do chóru entuzjastów. Pogoń zapewnia mi same pozytywne emocje. Lubię tyfon, który wybrzmiewa po jej trafieniach. Lubię ciężkie brzmienia jej hymnu. Lubię wygląd strojów Portowców. Lubię oglądać ich mecze, bo wiem, że zawsze coś ciekawego się wydarzy. Gdybym miał polecić komuś oglądanie jednej tylko drużyny ekstraklasowej za to we wszystkich 34 kolejkach, zasugerowałbym Pogoń jako gwarancję widowiska i dobrej zabawy. To jednak perspektywa mocno samolubna. Traktująca klub piłkarski jako zwyczajny element branży rozrywkowej. A mecz Pogoni Szczecin jako alternatywę do zajmującego filmu, wciągającego serialu, czy atrakcyjnego koncertu. Ludzie, którzy tak myślą, najczęściej nie mogą zrozumieć, jak w ogóle można być z Pogoni niezadowolonym. Przecież jest taka fajna i tyle wnosi do ligi cech, której większości polskich drużyn brakuje.

FUTBOL, KTÓRY FRUSTRUJE

Jest też jednak w futbolu warstwa emocjonalna. A może przede wszystkim jest w futbolu warstwa emocjonalna, która sprawia, że akurat ta dyscyplina jest tak popularna na świecie. Zdecydowana większość ludzi nie chodzi na stadion, by podziwiać artyzm, lecz by zobaczyć jak „nasi” dokopują „tamtym”. Jeśli dokopują, było warto. Jeśli nie dokopują, może dokopią następnym razem. Sposób, w jaki to zrobią, dla większości znanych mi kibiców jest sprawą absolutnie drugorzędną. Najbrzydszy gol „naszych” jest piękniejszy niż najpiękniejszy gol „tamtych”. Nie brak oczywiście ludzi, którzy potrafią docenić klasę rywala i którzy mają też jednak jakieś minimalne wymagania co do sposobu gry własnego zespołu. Ale nawet w Krakowie, tradycyjnej polskiej kolebce starannego stylu gry, kibice ostatecznie chcą widzieć swój zespół zwycięski. Patrząc z tej perspektywy, futbol Pogoni nie daje przyjemności. Rodzi frustrację, smutek, wściekłość, bezsilność. Estetyczną rozkosz przy jej meczach mogą czuć przede wszystkim ci, którzy nie mają z nią żadnego związku emocjonalnego. Ci, którzy mają, nie mogą już słuchać pochwał tych wszystkich ludzi, którzy nie potrafią zrozumieć ich cierpienia.

W obecnej Ekstraklasie grają tylko cztery kluby, które jeszcze nigdy nie zdobyły żadnego trofeum na szczeblu krajowym: Puszcza Niepołomice, Korona Kielce, Radomiak i Pogoń Szczecin. Tyle że Pogoń rozgrywa w niej 51. sezon, a pozostałe trzy kluby z pustą gablotą mają ich łącznie 21. Przypominanie o tym to nie złośliwość, ale plama na honorze, wpływająca także współcześnie na ocenę wszystkiego, co Pogoń zrobi. To od niej musi zacząć każdy trener, piłkarz, czy działacz rozpoczynający pracę w klubie. Bo ona sprawia, że cierpliwość miejscowego otoczenia do słuchania o procesie, potrzebie czasu i o tym, że było się lepszym od rywala, ale zabrakło szczęścia, jest już dawno wyczerpana. Ci ludzie widzieli przed chwilą Piasta Gliwice świętującego mistrzostwo Polski, widzieli, że Raków Częstochowa został kolekcjonerem tytułów, widzieli, że nawet Cracovia, spopularyzowana przez Jerzego Pilcha jako polski Tottenham, synonim drużyny, której nic się nigdy nie udaje, wsadziła do gabloty dwa trofea. A kibic Pogoni musiał się w tym czasie zadowolić tym, że w programach publicystycznych chwali się ich klub za to, że ładnie gra w piłkę i drogo sprzedał Kacpra Kozłowskiego. Raz, drugi, piąty to łechce. Za siódmym powoduje mdłości, a za dziewiątym wyłączenie telewizora.

BUDOWANIE FUNDAMENTÓW POD SUKCES

Było w ostatnim czasie kilka symptomów, że wreszcie może się udać. Pogoń umocniła swoją pozycję w ścisłej czołówce. Był sezon zakończony wygraną Legii, a później jej zapaścią. Był sezon, w którym najlepszy był Lech, ale potem miał problem z grą łączeniem ligi z pucharami. Skoro ostatnio wygrał Raków, można było kalkulować, że i jemu będzie trudno. Poza tym wydawało się, że klub stopniowo też robi się gotowy na sukces. Najpierw sprowadził Kamila Grosickiego, który przywiózł z Zachodu zupełnie inną mentalność. Widać po nim, że kipi ambicją, że trzęsie nim po porażkach, że nienawidzi przegrywać. Można było liczyć, że coś takiego okaże się zaraźliwe. Jego deklarację o walce o mistrzostwo odbieram jako wysłanie sygnału całemu otoczeniu, że wystarczy już mówienia o procesie i budowaniu krok po kroku. Liczy się tu i teraz. Z Kostą Runjaiciem się nie udało, ale można było to po części składać na karb samego Niemca, już w ojczyźnie uchodzącego za dobrego trenera, który jednak rzadko doprowadza sprawy do szczęśliwego końca. To, że rok po wyjeździe ze Szczecina ma już w gablocie dwa trofea, mogło trochę zaboleć otoczenie Portowców. Bo sugeruje, że to nie w trenerze był problem.

Lutowy transparent wysyłający Gustafssona z powrotem do Szwecji odbierałem jako pochopny i będący dowodem na to, że fani zdecydowanie za często bywają w gorącej wodzie kąpani. Mimo wszystko działo się to ledwie pół roku po tym, jak w Szczecinie zakończyła się najdłuższa trenerska epoka w historii klubu. Odejście postaci formatu Runjaicia wszędzie miałoby prawo spowodować pewne turbulencje, a w Pogoni i tak były one dość łagodne. Z jednej strony trzeba rozumieć zniecierpliwienie szczecinian związane z dekadami oczekiwania na wygranie czegokolwiek, z drugiej, wylewanie frustracji na trenera, który pracuje tylko pół roku, jest destrukcyjne, a nie konstruktywne. Władze klubu na szczęście to rozumiały, a kibice, anulując bilet przy okazji ostatniego meczu w sezonie, z pomysłem wybrnęli z całej sytuacji. Znów Pogoń zasługiwała na pochwały.

Początek sezonu przyniósł zawirowania, o których można powiedzieć, że dało się przed nimi lepiej zabezpieczyć, ale uznajmy, że po fakcie każdy mądry. Być może w lipcu były jeszcze powody, by sądzić, że Dante Stipica i Bartosz Klebaniuk nie dają powodów, by szukać bramkarza, tercet Dejan Lonjcar, Benedikt Zech i Mariusz Malec gwarantują stabilną obsadę środka obrony, a Mateusz Łęgowski, Marcel Wędrychowski i wspomniany Klebaniuk zapewniają bezproblemowe wypełnienie limitu minut młodzieżowców. Czasem w futbolu sprawy dzieją się szybko. Można więc było zrozumieć, że po laniu w Gandawie siadły nastroje, okazało się, że Pogoń nie ma dwóch bramkarzy na dobrym poziomie, lecz żadnego, brakuje jej młodzieżowca do podstawowego składu i musi wystawiać 31-letniego Wojciecha Lisowskiego wyciągniętego z rezerw jako stopera. Wydarzyło się to wszystko nagle i – darujmy sobie irytujące besserwisserstwo – niespodziewanie.

Reklama

IMPONUJĄCE WYJŚCIE Z TURBULENCJI

Pogoń wyszła jednak z tej podbramkowej sytuacji imponująco. Dariusz Adamczuk miał dwa naboje, by uratować sezon i okazało się, że oboma trafił w środek tarczy. Nieczęsto się zdarza, by z kapelusza wyciągnąć pod koniec okienka bramkarza dającego taką pewność jak Valentin Cojocaru i środkowego pomocnika tak gotowego do gry w podstawowym składzie, jak Fredrik Ulvestad. Swoje dołożył trener, ze swoją niezachwianą wiarą w Rafała Kurzawę, którego cofnął do środka pomocy i okazało się, że widział więcej niż inni. A przy okazji okazało się, iż Vahan Biczachczjan potrafi grać dobrze, nie tylko wchodząc z ławki, Alexander Gorgon wygląda jak nowy transfer na pozycji cofniętego napastnika, a ściągnięty wcześniej Efthymios Kolouris jest pierwszą typową dziewiątką od czasów Adama Buksy, która ze wszech miar się w Szczecinie sprawdziła. Od wrześniowej przerwy na kadrę Pogoń mogła odciąć grubą kreską wszystko złe, co przydarzyło jej się na początku sezonu i rozpocząć poszukiwanie straconego czasu. Po wygranej z Koroną traciła do Śląska i Jagiellonii po siedem punktów, do Rakowa cztery. Nie wyglądało to na dystans nie do odrobienia.

W tabeli za ostatnie trzy miesiące Pogoń zajmuje trzecie miejsce, co wygląda przyzwoicie. Zdobyła jednak w tym czasie tylko punkt więcej od Lecha i dwa więcej od Rakowa, a mniej niż Śląsk czy Jagiellonia, niemające przecież sportowo większego potencjału. Jedynie stratę do Legii udało się w tym okresie znacząco zniwelować. Były fazy w tej rundzie, gdy było widać, że tak naprawdę to zespół, który powinien dziś pędzić po mistrzostwo Polski. Bo rozbił Lecha Poznań. Zasłużenie wygrał z Jagiellonią. Był lepszy od Rakowa. Trzy razy prowadził z Legią. Zmiażdżył Cracovię, nie dał szans beniaminkom w meczach wyjazdowych. Po czternastu kolejkach tracił pięć punktów do lidera. Gdyby ograł Raków będący tuż po wyczerpującym meczu w Lizbonie, niewątpliwie pojawiłaby się narracja, że to jest ten sezon. No, ale nie wygrał, choć powinien był. Tak, jak nie wygrał czterech ostatnich meczów ligowych. I pięciu z ostatnich siedmiu. Pogoń zaprzepaściła szansę nie na początku sezonu, gdy mierzyła się z obiektywnymi trudnościami, lecz teraz, gdy je przezwyciężyła i gdy wszystko miało już być w porządku. Przegrała sama ze sobą. Można to, jak Dariusz Adamczuk niedawno w Lidze+Extra, zwalać na brak szczęścia, ale jeśli pech się zbyt często powtarza, to już nie jest pech.

Za tę sytuację trzeba już obarczać winą, bo trudno znajdować kolejne wymówki. Pracuje z drużyną półtora roku, czyli z czołówki najdłużej, ex aequo z Runjaiciem. W futbolu to wystarczająco dużo czasu, by odcisnąć piętno na zespole. Minęły trzy okna transferowe, by dostosować zespół do jego pomysłu. I wiele z przeprowadzonych w tym okresie ruchów okazało się trafionych. Nie widać dziś w jedenastce Pogoni ewidentnych słabych punktów, miejsc, które nie pasują do całej reszty. Można dyskutować o szerokości kadry, ale przy graniu w rytmie jeden mecz na tydzień i nielicznych długotrwałych kontuzjach, da się to jakoś zrekompensować. Jest dobry bramkarz, silny środek pola, skuteczny napastnik i skrzydłowy będący wciąż jednym z najlepszych zawodników w lidze. A potencjalny uczestnik mistrzostw Europy nie mieści się w składzie. Zawsze można by znaleźć coś, co można ulepszyć, ale zasadniczo, gdyby nikt ich nie słyszał, Jacek Magiera i Adrian Siemieniec zamieniliby się na kadry z Gustafssonem bez cienia wątpliwości.

GOTOWE PRODUKTY

Nie można naiwności tej drużyny i jej nonszalancji tłumaczyć obecnością młodzieży, która musi się dopiero nauczyć zarządzania wynikami. Pogoń gra bez młodzieżowca, samymi gotowymi produktami. Dziesięć z jedenastu najstarszych jedenastek wystawionych w tym sezonie przez trenerów Ekstraklasy to wybory Gustafssona. Regularnie skład, na który stawiał miał przeciętnie trzydzieści lat. Ci zawodnicy nie będą lepsi za rok, dwa, trzy. Oni mają dostarczyć wynik tu i teraz. Tu i teraz, gdy Raków, Legia i Lech mierzą się z własnymi trudnościami i otworzyła się szansa na mistrzostwo przed zespołami, które pół roku temu walczyły o utrzymanie. Otworzyła się, bo Pogoń nie była gotowa, by im ją zamknąć, odskoczyć, wykorzystać własną szansę. To ona była w pierwszej kolejności, by wykorzystać problemy tercetu ostatnich mistrzów. Ale przepuściła inne drużyny w kolejce. I nie ma właściwie powodu, który można by wskazać jako okoliczność łagodzącą dla trenera. Trudno wskazać, co musiałoby się zdarzyć, żeby w przeszłości było inaczej, skoro teraz jest, jak jest.

Na szczęście na futbol nie trzeba patrzeć zero-jedynkowo. To, że Gustafsson zbudował efektowną drużynę niezdolną do zdobycia mistrzostwa, nie oznacza, że trzeba teraz zburzyć wszystko i stworzyć zespół, którego nie będzie się dało oglądać, ale będzie przepychał wyniki. Założenia projektu Pogoni są dobre, skład jest dobry i zasadniczo naprawdę niewiele brakuje, by wszystkie elementy zagrały. Nie ma jedynie trenera, który byłby w stanie zaszczepić temu zespołowi odrobinę więcej bezwzględności, odpowiedzialności, poważnego podejścia do obowiązków, bez stawiania wyłącznie na dobrą zabawę z piłką. Runjaić zbudował w Szczecinie stabilne podstawy i powtarzalny sposób gry. Gustafsson był potrzebny jako etap przejściowy, by drużyna miała więcej rozwiązań w budowaniu ataków pozycyjnych. Ale tak, jak w którymś momencie w Pogoni uznali, że potrzebują mieć w kadrze więcej zawodników, którzy już coś w karierze wygrali, żeby przynieśli do drużyny trochę więcej mentalności zwycięzców, tak teraz potrzebny jest trener, dla którego efektowna gra będzie jedynie środkiem do celu, a nie celem. Ostatnie tygodnie definitywnie pokazały, że z Gustafssonem Pogoń będzie dalej cieszyć oczy, ale tylko tych, którym jest obojętne, czy na końcu wygra, czy przegra. Zatrudnienie tego trenera nie było błędem, lecz potrzebnym etapem rozwojowym na drodze do sukcesu. Ale miniona runda pokazała, że ten etap powinien powoli dobiegać końca.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

39 komentarzy

Loading...