Reklama

Trela: Wyrwani z muzeum. Filipiak dał Cracovii teraźniejszość, a może i przyszłość

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 grudnia 2023, 17:02 • 7 min czytania 18 komentarzy

Dzieło Janusza Filipiaka w Cracovii nie skończyło się ani 30 września, ani 17 grudnia 2023. Prowadził klub w sposób, który tu i teraz nie zawsze przynosił pożądane efekty, ale za to dawał nadzieję, że w przyszłości zaprocentuje. Jeśli ten klub odniesie jeszcze kiedyś jakiś sukces, jego były prezes pośmiertnie dołoży do tego cegiełkę. Bo bez niego Cracovia należała tylko do przeszłości.

Trela: Wyrwani z muzeum. Filipiak dał Cracovii teraźniejszość, a może i przyszłość

Cracovia istniała przed Januszem Filipiakiem, istniałaby, gdyby nigdy nią się nie zainteresował i będzie istniała także bez niego. Jakość tej egzystencji w alternatywnych wariantach rzeczywistości byłaby jednak zupełnie inna. Biznesmen wchodził ze swoimi pieniędzmi w klub, który zbliżał się do setnej rocznicy istnienia. Miał jednak tylko przeszłość. I to coraz bardziej odległą, zakurzoną. Niewątpliwie nierozerwalnie należał do Krakowa jak piwnica pod Baranami, Wawel i hejnał mariacki. Ale podobnie jak one był związany z przeszłością. Stanowił dowód dumnej historii miasta, ale współcześnie żyjącym w niczym nie przypominał dawnej chwały.

Cracovia była klubem znanym z przedwojennych tytułów mistrza Polski, treningu noworocznego, przykurzonych derbów Krakowa. Klubem, z którym sympatyzowanie było w pewnych kręgach w dobrym tonie. Który czasem przywracał do życia papież, a czasem Jerzy Pilch dodawał mu seksapilu, opisując jego fatalizm z greckiej tragedii. Klubem, o którym starzy wujkowie wspominali u cioci na imieninach, że „kiedyś był taki klub”. Ale nie był klubem, którego mecze oglądałoby się w nowo powstałym polskim oddziale CANAL+, który dostarczałby reprezentantów Polski i którego mecze relacjonowałoby się w „Przeglądzie Sportowym”. W Cracovii interesująca była tylko historia, nie teraźniejszość. Przyszłość, to już w ogóle strach pomyśleć.

Myśląc o Januszu Filipiaku w Cracovii, nie sposób nie pamiętać o niewykorzystanych szansach. O okazjach, które istniały, ale których on zdawał się nie dostrzegać albo które po prostu inaczej postrzegał. Są właściciele, którzy finansowali swoje kluby krócej, a dostarczyli kibicom nieporównanie więcej uniesień, wspomnień, emocji, na których wychowywały się kolejne pokolenia fanów. Trofeów, gwiazd, niezapomnianych meczów. Wszystko to, co dostarczają zwykle klubowi mecenasi uznawani za dobrych, szczodrych, pożytecznych. Filipiak też oczywiście w jakiejś części to zapewnił. Dzięki niemu w Krakowie w ostatnich latach grało kilku niezłych piłkarzy, pracowało kilku dobrych trenerów, odbyło się wiele dobrych meczów i pojawiło trochę nowych osób chodzących na trybuny Cracovii, które niekoniecznie wychowały się na Salwatorze i mają dziadków na Cmentarzu Rakowickim. Dołożył też, po dekadach przerwy, dwa trofea do gabloty. A jednak myśląc o Cracovii Filipiaka w kontekście sportowym, trudno nie mieć poczucia rozczarowania.

ODPORNOŚĆ NA WSZYSTKO

Reklama

W dniu jego śmierci właśnie to trzeba uznać za jego największą zasługę dla tego klubu: że – de facto – umarł na stanowisku. Do samego końca, gdy był w stanie normalnie funkcjonować, funkcjonował jako zaangażowany prezes Cracovii. Przecież jeszcze tej jesieni udzielał wywiadu w Lidze+Extra, w którego trakcie na wizji obiecał Michałowi Rakoczemu podwyżkę. Zwykle, gdy umierają byli właściciele polskich klubów, są przedstawiani tak właśnie: jako byli właściciele. Śmierć właściciela, sprawy dziedziczenia klubu, schedy po zmarłym dobrodzieju to tematy polskiemu futbolowi praktycznie obce. Bo niemal nikt nie wytrzymuje z nim tak długo, by umrzeć na stanowisku.

Filipiak wytrzymywał. Wszystko. Przyjął przez minione dwadzieścia lat wszelkie możliwe ciosy, jakie oferuje polski futbol. Nie ominęły go mniejsze lub większe aferki, w tym ta największa, jaka przypadła na czasy jego działalności w tym środowisku, którą klub musiał potem odpokutować. Przeżywał spadek z ligi, sportowe rozczarowania, kibicowskie kryzysy. W pierwszych latach XX wieku jego obecność na mapie polskiej piłki nie była jeszcze niczym dziwnym. Rywalizowali z nim w lidze miliarderów m.in. Bogusław Cupiał, Zbigniew Drzymała, Krzysztof Klicki, Ryszard Krauze czy Zygmunt Solorz-Żak. Czasy każdego z nich to już tylko odległa przeszłość. U każdego następowała zmiana biznesowych priorytetów, znudzenie albo zniechęcenie. Filipiak trwał, jakby pogodzony, że wpakował się po uszy, przepadł na amen, wpadł jak śliwka w kompot, połączony z klubem, który kupił dożywotnio.

NASTAWIENIE NA DŁUGIE TRWANIE

Tak więc też działał: tak, jakby prezesem Cracovii miał być do końca życia. Nie dał Cracovii mistrzostwa, ale dał nowoczesny stadion w centrum miasta. Oczywiście, że nie wybudował go on, tylko miasto. Nie ma jednak wątpliwości, że gdyby nie on, jego zaangażowanie w Cracovię, postawienie jej na nogi i przywrócenie jej do Ekstraklasy, miasto nie miałoby żadnego powodu, by budować stadion na piętnaście tysięcy miejsc akurat Cracovii, a nie np. Hutnikowi czy Garbarni. Nie dał Cracovii sukcesu w europejskich pucharach, ale sprawił, że piłkarze Cracovii oraz grupy młodzieżowe szkolone są dzisiaj w jednym z najnowocześniejszych centrów treningowych w Polsce. Do dziś jest to karta przetargowa, sprawiająca, że wielu trenerów miałoby ochotę pracować akurat w Cracovii: bo rzadko dotąd mieli okazję prowadzić zespół, który można by przygotowywać do meczów akurat w takich warunkach. Nie dał Cracovii gabloty pełnej trofeów, ale dał dziewiętnaście sezonów w Ekstraklasie. Dziewiętnaście z 45, jakie spędziła ogólnie na tym szczeblu. Nigdy wcześniej w historii polskiej piłki Cracovia nie miała tak stabilnego miejsca wśród najlepszych drużyn w kraju.

Do pewnych rzeczy ludzie szybko się przyzwyczajają. W którymś momencie kibice zaczęli zadawać uzasadnione pytania, jak długo jeszcze mają Filipiakowi być wdzięczni, że uratował klub z niebytu i pomógł przenieść go infrastrukturalnie w XXI wiek. To skomplikowane dylematy, bo jak udowadniali Simon Kuper i Stefan Szymanski w książce „Futbonomia” najbardziej racjonalnie gospodarujący pieniędzmi właściciel klubu niekoniecznie jest dla niego najlepszym z perspektywy sportowej. Sukces sportowy wymaga czasem finansowego ryzyka, przepłacenia, skupienia się na tu i teraz. Czyli robienia wszystkiego tego, czego Filipiak zwykle nie robił. A jeśli nawet czasem robił, to szybko żałował i rezygnował z tego na długie lata.

Reklama

NIEZNANE WODY

Zmarły właściciel zabrał Cracovię z przeszłości we współczesność. Dopiero z dłuższej perspektywy będzie można ocenić, czy także w przyszłość. Jako że polski futbol nie przerabiał tego typu tematów, Cracovia wchodzi na zupełnie nieznane i nieprzećwiczone wody. Sprawy, które kiedyś mogły się wydawać tylko nudnymi sztuczkami księgowymi, teraz mogą nabrać na znaczeniu. Stadion, na którym gra Cracovia, nie należy do Cracovii, tylko do miasta. Ośrodek treningowy został wybudowany przez Cracovię przy pomocy pożyczki z Comarchu. Na terenach należących do gminy Liszki, a nie Cracovii, wydzierżawionych jedynie na 30 lat, z których pięć już upłynęło. Dług wewnętrzny, na który można było w pewnym zakresie machać ręką, dopóki między Cracovią a Comarchem występowała unia personalna, w obecnej sytuacji, gdy jednym rządzi córka, a drugim żona, staje się poważniejszy, a przy ewentualnej zmianie właściciela może się stać absolutnie kluczowy.

Cracovia może być łakomym kąskiem do kupienia, biorąc pod uwagę historię klubu, miasto, w którym gra, bazę kibicowską, stadion i ośrodek treningowy. Ale może też być absolutnie niesprzedawalna. Wszystko w tej kwestii będzie zależało od zachowania Comarchu. A ściślej osób zarządzających jednym i drugim. Wchodzimy w tematy rodzinne, kwestię stosunku córki do prowadzenia klubu piłkarskiego, czy wdowy, jeśli chodzi o kontynuację tego, na czym mężowi zależało. A to grząskie grunty, na których trudno cokolwiek przewidzieć.

PODRÓŻ W PRZYSZŁOŚĆ

Krótkoterminowo można jednak ocenić, że Filipiak odniósł w tej kwestii pierwszy sukces: jego śmierć nie sprawiła, że klub ogarnął paraliż. Elżbieta Filipiak wzięła sprawy w swoje ręce, zaczęła organizować klub według własnego pomysłu, przede wszystkim nie uciekła od odpowiedzialności i oczekiwań, które nagle na nią spadły. Mówienie o dłuższej perspektywie zakrawałoby na wróżbiarstwo.

Jeśli jednak uda się zorganizować Cracovię tak, by była po prostu spółką-córką Comarchu, funkcjonującą dalej tak, jak gdyby nic się nie stało, będzie można mówić o sporym wyczynie. Jeśli uda się przygotować Cracovię do sprzedaży w przyszłości tak, by trafiła w dobre ręce, wyczyn będzie jeszcze większy. Cracovia z czasów sprzed Filipiaka przez blisko 20 lat nie potrafiła dobić się do Ekstraklasy. Cracovia w czasach po Filipiaku ma wszelkie szanse, by w niej pozostać. Cracovii sprzed 20 lat nie wziąłby nikt inny, bo za dużo było w niej do zrobienia. Cracovia dzisiejsza to znacznie atrakcyjniejsze biznesowo miejsce. I takie płynne przejście w czasy postifilipiakowe byłoby największym sukcesem jego długofalowego patrzenia. Bo znaczyłoby, że dał Cracovii nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość.

We wszelkich wywiadach, aż do samego końca podkreślał, że prędzej czy później Cracovia zostanie mistrzem Polski. Spełnienia tej przepowiedni nie doczekał. Jeśli jednak kiedykolwiek się to wydarzy, Filipiak będzie miał w tym jakąś cegiełkę. Działał w sposób, który tu i teraz nie zawsze przynosił efekty, ale za to w przyszłości ma szansę zaprocentować. Dzieło Janusza Filipiaka w Cracovii nie skończyło się więc ani 30 września, ani 17 grudnia 2023. Ciągle trwa, a w pełni to, co zrobił dla krakowskiego klubu, będzie można zobaczyć i docenić dopiero z oddali. 

Czytaj więcej wspomnień o ludziach piłki:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

18 komentarzy

Loading...