Samobójstwo. Hekatomba. Upadek. Agonia. Sięgnięcie dna. Od samego czytania haseł z nagłówków tekstów na temat Sevilli można dostać depresji. Klub przeżywa kryzys na każdym polu i nic nie wskazuje na to, aby miał wrócić na prostą.
Skala rozkładu Sevilli jest niewiarygodna. Dokładnie pół roku temu, 31 maja, Hiszpanie sięgnęli po siódmą Ligę Europy w swojej historii. Dziś, sypią się na każdym polu. Niemal wszystkie decyzje podjęte w ciągu ostatnich sześciu miesięcy okazały się złe. Efektem jest gigantyczny, wszechobecny kryzys. Problemy widać na boisku, na trybunach i w gabinetach, a najgorsze jest to, że nie ma światełka w tunelu.
Drużynowe samobójstwo
Nie działają nawet europejskie puchary, które w przeszłości pozwalały Andaluzyjczykom odbijać się od dna. Kibic, który poszedł na środowy mecz z PSV Eindhoven, mógł przecierać oczy ze zdumienia.
Przez godzinę Sevilla grała naprawdę nieźle. Prowadziła 2:0 i pojawiła się nadzieja nie tylko na pierwsze zwycięstwo za kadencji Diego Alonso, ale jeszcze na dalszą walkę o awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów. Stan euforii długo nie potrwał. Po absurdalnej czerwonej kartce dla Lucasa Ocamposa, PSV odrobiło straty i wygrało pierwszy wyjazdowy mecz w Champions League od szesnastu lat. Dziennikarze „El Mundo” piszą wprost: „To było drużynowe samobójstwo”.
AntyMidas
Przez lata znakomitej pracy, Monchi zasłużył na przydomek piłkarskiego Midasa. Dyrektor sportowy wynajdował tanich, a dobrych zawodników, dzięki którym Sevilla zarobiła miliony i dołączyła do europejskiej czołówki. Jego następca, Victor Orta, wraz z obecnymi szefami klubu zasłużył na przydomek „antyMidasa”. Czego się nie dotknęli, zamienili w chłam.
W środę Andaluzyjczycy wystawili najstarszą jedenastkę w historii Ligi Mistrzów. Było w niej trzech graczy przed trzydziestką i czterech mających na karku co najmniej 35 wiosen. Letnie transfery były spóźnione i nieudane. Nie wypalił plan odmłodzenia kadry i sprowadzania zawodników, na których będzie dało się zarobić. Jak przystało na antyMidasów, nie tylko sprzedali gwiazdki (np. Bono), ale jeszcze zatracili umiejętność wynajdywania perełek, w konsekwencji czego zespół znacząco się osłabił.
Krzesło elektryczne
Każdy klub chce mieć swoją filozofię. Sevilla też. Ale sama pozbawia się możliwości jej tworzenia. W ciągu 125 lat historii, zatrudniła 59 trenerów, z czego piętnastu od 2010 roku. Powtórzmy to: piętnastu w trzynaście lat. A gdy dołożymy do tego fakt, że Unai Emery i Julen Lopetegui przepracowali na Ramon Sanchez Pizjuan po trzy pełne sezony, wychodzi nam trzynastu szkoleniowców w siedem lat. To szaleństwo.
W środowisku trenerskim przejęcie Los Nervionenses traktowane jest jak pocałunek śmierci. Hiszpanie piszą nawet, że ławka Sevilli zamieniła się w krzesło elektryczne. A najsmutniejsze jest to, że już niedługo zasiądzie na nim kolejny trener, już piąty w ciągu czternastu miesięcy, bo zatrudnienie Diego Alonso okazało się katastrofą.
Nie przyznać się do błędu
– Ten klub potrzebuje stabilizacji na stanowisku trenera – podkreśla Orta. Czy ktoś mu wierzy? Niekoniecznie. – Zobaczcie, co działo się z Xabim Alonso. Zaczął źle, ale dziś Bayer jest jedną z najlepszych drużyn w Europie – przekonywał dyrektor sportowy, który akurat względem Mendilibara cierpliwości nie okazał. Powód był prosty – to nie był trener z jego bajki. Uwierzył w Urugwajczyka, którego poznał w 2010 roku na grillu.
Orta uważał, że szatnia Sevilli przerosła trenera-weterana i był zdania, że sprosta jej Alonso, który nie miał żadnego doświadczenia w Europie. Popełnił błąd, do którego nie chce się przyznać, bo zarówno on jak i jego przełożeni deklarują, że nie dojdzie do zmiany szkoleniowca.
Lista atutów Alonso? Był tani i zgodził się podpisać kontrakt tylko do końca sezonu. Lista wad byłaby znacznie dłuższa, ale podstawową są wyniki – wyłączając zwycięstwo z szóstoligowym Quintanar, w pozostałych ośmiu meczach po cztery razy remisowała i przegrywała. Żaden trener w historii klubu nie miał tak złego początku. Nawet nie skończył się listopad, a Los Nervionenses mają już dziewiętnaście punktów straty do czwartego miejsca (to nie do odrobienia) i zaledwie cztery przewagi nad strefą spadkową. Potencjalna weekendowa porażka z Villarrealem może zepchnąć ich tuż nad kreskę. To koszmar, a najgorsze jest to, że na Pizjuan przeżywają go drugi rok z rzędu, bo w poprzednim sezonie za katastrofalny początek głową zapłacili Julen Lopetegui i Jorge Sampaoli.
W szatni wrze
Dyrektorzy Sevilli mogą apelować o cierpliwość dla Alonso, ale wiele wskazuje na to, że mecz z odradzającym się Villarrealem będzie dla Urugwajczyka spotkaniem ostatniej szansy. W szatni wrze. Z jednej strony, weterani deklarują, że wspierają trenera. Z drugiej, Sergio Ramos, Jesus Navas, Fernando i Lucas Ocampos w dwóch ostatnich meczach wylatywali z boiska. W tunelu prowadzącym na murawę doszło do kłótni między Rafą Mirem a Marcosem Acuną, który dodał na Instagramie tajemniczy wpis: „W dobrych chwilach są wszyscy, ale kiedy sytuacja się wali, wsparcie maleje”, który okrasił zdjęciem wyjściowej jedenastki. Mistrz świata w przeszłości krytykował i Sampaolego, i Mendilibara, także nie dziwi, iż i teraz pojawia się z nim problem.
Po latach tzw. prosperity w Sewilli pozostała ogromna presja na sukces, która jest jedną z głównych przyczyn obecnego kryzysu. Od nowych trenerów oczekuje się wyników jak z czasów Lopeteguiego czy Emery’ego, ignorując fakt, że zespół jest po prostu słaby. Aby utrzymać ciągłość gry w Lidze Mistrzów, Sevilla przedłużała kontrakty z weteranami, którzy dziś rządzą i szatnią, i budżetem. Klub miał spore przychody, ale też bardzo wysokie wydatki. Gdy teraz trzeba będzie dokonać cięć, bo nic nie wskazuje na udany sezon, potrzebna będzie wyprzedaż. Tylko że nie za bardzo jest już kogo sprzedawać, bo na Pizjuan zostali przede wszystkim dziadkowie, którym do transferu niespieszno, bo w Andaluzji płaci się naprawdę nieźle.
Wojna ojca z synem
W Sewilli dzieje się jednak nie tylko na boisku. Klub jest w ogromnym kryzysie instytucjonalnym. O władzę walczą główny akcjonariusz Jose Maria del Nido Benavente i jego najstarszy syn, Jose Maria del Nido Carrasco. Ojciec, prezes Sevilli w latach 2002-2013, po wyjściu z więzienia (trafił tam za malwersacje i korupcję z czasów pracy w urzędzie miasta w Marbelli) postawił sobie za cel, że wróci na Pizjuan. Na każdym kroku atakuje obecnych szefów, w tym własne dziecko. Ciągle wypuszcza do mediów społecznościowych filmiki kwestionujące ich zdolności do prowadzenia zespołu i trafia na podatny grunt – obecny zarząd ma np. problem z zatwierdzeniem budżetu, co nie udało się po raz drugi z rzędu.
– Klub się wykrwawia – przekonuje del Nido Benavente, wojujący w sądach o możliwość poddania pod głosowanie dymisji obecnego zarządu. – Sevilla nas potrzebuje. Musimy wyrzucić z niej dzikich lokatorów, którzy doprowadzają zespół do ruiny. Nie wiem, czy przejmiemy drużynę w sytuacji, gdy będzie się ją jeszcze dało uratować – grzmi w komunikacie były prezes Los Nervionenses. Dość obecnych władz mają też kibice. Nie dość, że na meczach skandują „directiva dimision” (zarząd do dymisji), to jeszcze po niedawnych wpadkach obrażali zarówno Ortę jak i członkinię zarządu Carolinę Ales, którą grupa kilkudziesięciu kibiców „odprowadzała” do auta po porażce z PSV.
Żenujący spektakl
Dziś, pod względem sportowym Sevilla marnuje czas. Akcjonariusze – bogate andaluzyjskie rodziny, które wiele lat temu uwierzyły w klub – skupiają się na kasie, bo negocjują sprzedaż swoich udziałów amerykańskim funduszom inwestycyjnym i mogą liczyć na kilkudziesięciokrotny zwrot z wpłat dokonywanych przez rodziców czy dziadków. Zarabiający sześciocyfrowe kwoty dyrektorzy zamiast ratować przyszłość drużyny, za pośrednictwem mediów kłócą się z del Nido Benavente. Piłkarze też się kłócą i nie będą umierać za trenera, który pewnie zaraz zostanie zwolniony. A kibice się wściekają, ale co mogą zrobić, skoro ich frustracja na nic się nie przekłada?
Przykro patrzeć na ten żenujący spektakl, tym bardziej pamiętając, że pół roku temu w Budapeszcie Sevilla przeżywała jeden z najpiękniejszych dni w swojej bogatej historii.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kręcidło: Dzień świstaka w Celcie. Benitez miał dać puchary na stulecie, a znów walczą o utrzymanie
- Niedoceniany przełom. Burzliwe lata Terry’ego Venablesa w Barcelonie
- Pedri. Ofiara własnego talentu i… Ronalda Koemana?
Fot. Newspix