Reklama

Piłkarze nie mogą grać u bukmacherów? I bardzo dobrze! [OPINIA]

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

08 grudnia 2023, 11:40 • 10 min czytania 10 komentarzy

Dorosły mężczyzna grający hobbystycznie w Prądniczance Kraków nie może obstawić, że Juventus wygra w piątek z Napoli, bo… No właśnie, bo co? Zabrania mu tego nowy przepis PZPN, wedle którego żaden piłkarz w Polsce (nawet z C-klasy) nie może obstawiać meczów piłki nożnej (ani polskich, ani zagranicznych). Opowiem wam o tym, dlaczego w interesie nas wszystkich jest, by piłkarze trzymali się jak najdalej od zakładów bukmacherskich, a później wydam opinię o nowym paragrafie, który jest głupi, choć ma szlachetne intencje.

Piłkarze nie mogą grać u bukmacherów? I bardzo dobrze! [OPINIA]

Kariera Pawła Cibickiego potoczyła się tak źle, jak tylko mogła. Pewnie pamiętacie: pół Szwed, pół Polak, swego czasu zabiegaliśmy, by grał dla nas, ale wybrał kraj, w którym się wychował. Choć zapowiadał się całkiem nieźle, to oszałamiającej kariery nie zrobił – po transferze do Leeds nie mógł się odnaleźć, próbował odkuć się w Pogoni Szczecin, ale i tam nie był wiodącą postacią. Kontraktu w zespole „Portowców” nie wypełnił, bo wlepiono mu czteroletnią dyskwalifikację.

Jest 2019 rok. Leeds wypycha Cibickiego na kolejne wypożyczenie. Dopiero co był w norweskim Molde, teraz gra w szwedzkim Elfsborgu. Trwa mecz z Kalmar FF. Piłkarz z polskimi korzeniami popełnia celowy i złośliwy faul, a później jeszcze podkręca arbitra opryskliwymi uwagami. Werdykt nie może być inny: w pełni zasłużona żółta kartka. Choćby przewinienie budziło jakieś wątpliwości, to późniejsza reakcja je rozwiała.

Po meczu nikt nie zwraca większej uwagi na to ostre przewinienie, robią to później organy ścigania, które ustalają szokujące szczegóły – otrzymanie żółtej kartki przez Cibickiego zostało docenione łapówką w kwocie trzystu tysięcy koron (około 120 tysięcy złotych). 27 różnych kont postawiło wielkie pieniądze na to, że szwedzki pomocnik dostanie indywidualne napomnienie. Były „Portowiec” ma wtedy 25 lat i jeszcze z dekadę gry przed sobą. Leeds opłaca mu wysoki kontrakt i choć wypycha go z klubu, to inne drużyny wciąż chętnie zapraszają go na wypożyczenie. W swoim ówczesnym zespole gra od deski do deski.

Dlaczego akurat on wpadł w match-fixing? 

Reklama

Odpowiedź jest prosta – głębokie uzależnienie od hazardu.

Cibicki opowiada o swoich problemach szwedzkiemu „Expressen”. Początki wyglądają naprawdę niewinnie. Stawia po 10-20 koron (4-8 zł), potem wrzuca na kupony więcej, coraz więcej, jeszcze więcej, aż dochodzi do momentu, w którym traci jakiekolwiek hamulce. Opowiada, że potrafi przegrać w cztery dni swoją miesięczną pensję z Leeds, która wynosi 85 tysięcy złotych.

Jest w nałogu, nad którym nie ma kontroli. Zeruje się z miesiąca na miesiąc. Dojmująca jest ta bezsilność. Zarabiałby milion, przegrałby milion. Gdy przepuszczał wypłatę w cztery dni, to przez 26 kolejnych musiał znosić niepohamowane pragnienie zagrania w kasynie. I wtedy pojawia się możliwość szybkiego zarobienia 120 tysięcy złotych. Polski Szwed nie wytrzymuje, łamie swój kręgosłup moralny, ustawia mecz…

Na trochę grania wystarczyło. Przy jego stawkach: może nawet na tydzień. 

Czy nam się to podoba, czy nie, obstawianie meczów może prowadzić do uzależnienia. Uzależnieni piłkarze to z kolei nieporównywalnie większe ryzyko match-fixingu. Spójrzcie na Cibickiego. Zaryzykuję tezę, że nigdy nie wpakowałby się w to bagno, gdyby nie nałóg. 120 tysięcy to kawał forsy, ale czy ta suma może zmienić życie jakiegokolwiek innego piłkarza, który zarabia 85 tysięcy miesięcznie, ale nie chodzi do kasyna i żyje w miarę rozsądnie? Czy ktoś o zdrowych zmysłach zaryzykowałby całą swoją karierę, dzięki której zarabia dziesiątki tysięcy miesięcznie, by połasić się na jednorazowy benefit w kwocie 140% podstawowej pensji?

Raczej nikt normalny by tego nie zrobił.

Reklama

Uzależnienie Cibickiego było silniejsze niż rozsądek.

Zależność jest prosta. Match-fixing nie odbędzie się bez piłkarza (lub piłkarzy). Za manipulowanie wynikami grożą drakońskie kary, więc trudno znaleźć zawodnika, który zechce zaryzykować całą swoją karierę. W futbolu zarabia się dużo, zawodnikom raczej nie brakuje pieniędzy i nie każdego przekona motywacja finansowa. Zwłaszcza, że do wyjęcia jest raczej równowartość dwumiesięcznych zarobków, a nie dwuletnich. Hazardziści spełniają wszystkie kryteria idealnego match-fixera. Zawsze potrzebują pieniędzy. Nie rozmyślą się, bo ich wewnętrzna motywacja jest naprawdę silna. Ryzyko ich rajcuje, a nie paraliżuje. Nie powinni mieć oporu przed robieniem rzeczy, które są uznawane za niemoralne. Świetnie kłamią.

Najłatwiej zwerbować tych, którzy pilnie potrzebują gotówki. A jeśli piłkarz przy swoich zarobkach pilnie potrzebuje kwitu, to na 99% jest mocno uzależniony.

Dlatego uważam, że powinniśmy zrobić wszystko, żeby piłkarze, zwłaszcza ci zawodowi, nie uzależniali się od hazardu.

Jeśli pierwszym krokiem do uzależnienia jest rekreacyjne granie, to niech nie grają.

Zupełnie bez echa przeszła zmiana przepisów w PZPN, która dokonała się kilka tygodni temu. Federacja poszła po całości: zabroniła wszystkim zrzeszonym w jej strukturach zawierania jakichkolwiek zakładów bukmacherskich na piłkę nożną. Ludzie futbolu mieli dotychczas jedynie bana na polskie rozgrywki, niedawno rozszerzył się on także na zagraniczną piłkę. Kto należy do federacji lub występuje w jej rozgrywkach, nie może grać już niczego – ani na Ligę Mistrzów, ani na mundial, ani na puchar w Lesotho. Regulacja obowiązuje całe środowisko – trenerów, sędziów, działaczy, agentów, obserwatorów, delegatów, nawet członków sztabów medycznych, wreszcie zawodników, począwszy na tym z FC Barcelony, na pasjonatach z C-klasy skończywszy. W dużym przybliżeniu, w Polsce gra jakieś sto tysięcy piłkarzy. Gdy doliczymy do nich całą resztę pracujących w futbolu (trenerów, działaczy i tak dalej), śmiało możemy oszacować, że radykalny zakaz został nałożony na jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy osób. 

To naprawdę gruba zmiana w przepisach.

Gdy myślę o nowych regulacjach w PZPN, mam ambiwalentne odczucia. Sama idea jest słuszna i trudno mi z nią w ogóle polemizować (uzależnieni piłkarze to tykające bomby, koniec, kropka). Jednocześnie przepis ma tak dużo niedociągnięć, że jest w zasadzie martwy.

Podzieliłem te niedociągnięcia na cztery punkty.

Po pierwsze: na przepisie cierpią ci, którzy nie robią niczego złego.

Wyobraźmy sobie następujący scenariusz: życzliwi donoszą, że piłkarze Narwi Choroszcz i Podzamcza Nysa wytypowali finał Ligi Mistrzów. Obaj trafili. Donos zawiera klarowne dowody, więc PZPN nie musi nawet wszczynać śledztwa, wystarczy, że potwierdzi autentyczność tego, co dostał. Piłkarzy, którzy połasili się na kilkadziesiąt złotych zysku, może czekać czasowa dyskwalifikacja, grzywna pieniężna i publiczne napiętnowanie. Za stawianie piłki u buka grożą oficjalnie: kara finansowa (od tysiąca złotych w górę), zawieszenie, pozbawienie licencji, skreślenie z listy sędziów/delegatów/obserwatorów, czasowy zakaz udziału w działalności związanej z piłką, wykluczenie z PZPN.

W tym momencie na klawiaturę ciśnie się szereg bardzo zasadnych pytań.

Czy jeśli piłkarz Saturna Mielno typuje u buka zwycięstwo Chelsea, to dzieje się coś złego lub niemoralnego?
Czy trener Unii Wąbrzeźno zagraża polskiej piłce, jeśli chce postawić sto złotych na liczbę kartek w meczu Olimpique’u Marsylia?
Czy jeśli prezes Noteci Łabiszyn odpuści cotygodniowe granie na Real Madryt, zmniejszy się szansa na przekręty w krajowych rozgrywkach?

Odpowiedzi są jasne: nie, nie i nie.

Rozumiem jednak zamysł – wyeliminowanie zjawiska w stu procentach, by młodzi adepci futbolu nim w żaden sposób nie przesiąkali. Po tyłkach dostaną rykoszetem piłkarscy pasjonaci z niższych lig, dla których bukmacherka to nieszkodliwe hobby, które w żaden sposób nie zaszkodziłoby ani im, ani zwłaszcza polskiej piłce.

Rzecznik Dyscyplinarny PZPN, Adam Gilarski, ma nieprzejednane stanowisko: – Za mało mówi się u nas w kraju ogólnie na temat uzależnienia od „bukmacherki”. To może mieć konsekwencje na kariery poszczególnych piłkarzy czy sędziów w przyszłości. A wszystko właśnie zaczyna się już od tego, kiedy młody chłopak gra w A-klasie czy „Okręgówce” i regularnie obstawia mecze. Większość przechodzi nad tym do porządku dziennego. Właśnie temu chcemy przeciwdziałać.

Po drugie: ograniczanie wolności, a nie troska.  

Przyznam, że gdy po raz pierwszy usłyszałem o tej zmianie przepisów, to prawie spadłem z krzesła. Pomyślałem sobie, że to jakiś chory wymiar odpowiedzialności zbiorowej. No bo jeśli jakaś część środowiska (mała, marginalna) ma problem z hazardem, to dlaczego zabraniamy korzystania z usług bukmacherów grupie liczącej ponad sto tysięcy osób? Z troski? To fajnie. Dlaczego nie zatroszczymy się o hydraulików? Co z kierowcami? Chyba nie chcemy, by uzależnili się od hazardu, więc na co jeszcze czeka związek zawodowy kierowców? Piłkarze mogą się uzależnić, a oni nie mogą? Niby czemu?

Zabroniliśmy grać u buków wszystkim, którzy pracują przy piłce. Wiemy jednocześnie, że tylko drobna część wpadła w nałóg. Kombinuję w następujący sposób: to trochę tak, jakby problem alkoholizmu wśród budowlańców próbowano rozwiązać zakazem sprzedaży alkoholu wszystkim, którzy mają coś wspólnego z budowami. Wielu by przyklasnęło – w końcu skala zjawiska jest ogromna (w Polsce sprzedaje się milion małpek dziennie do godziny dwunastej!), więc radykalne ruchy są nawet wskazane. Bogu ducha winne środowisko deweloperów zapytałoby wtedy: co my mamy z tym wspólnego i czy to nie chore, że nie możemy legalnie kupić wina na kolację ze znajomymi, bo ktoś może wlepić nam tysiaka kary?

Byłoby to bez dwóch zdań chore.

PZPN jest więc trochę jak ten rodzic, który nie wypuszcza dziecka na osiedlowe boisko, bojąc się, że rozwali sobie nogę. 

Po trzecie: to martwy przepis.

To trochę dziwne – wchodzi jakieś prawo i wszyscy z góry wiedzą, że będzie ono kompletnie nieskuteczne. Można machać szabelką i wygrażać karami, ale czy PZPN ma w ogóle narzędzia, by zbadać, czy dana osoba obstawia mecze, czy nie? Buki przeniosły się do internetu. Gracze mają swoje prywatne konta, do których nikt nie ma dostępu. Centrala liczy na to, że bukmacherzy pójdą na współpracę i będą regularnie dostarczać informacje o obstawiających piłkarzach czy trenerach, ale chyba się przeliczy, bo jaki buki miałyby mieć w tym interes?

Raz: straciłyby klientów.
Dwa: odstraszyłyby inne osoby polskiej piłki, które mimo zakazu chcą skreślać u nich kupony.
Trzy: nie mają przymusu ujawniania danych użytkowników i ich historii konta. 

Przypominam: chodzi o jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy potencjalnych graczy, z którymi lepiej dobrze żyć, zwłaszcza że w świetle przepisów państwowych ich gra jest przecież zupełnie legalna. Gdyby PZPN zajął się tematem na poważnie, stworzył jakąś komórkę do walki z typowaniem meczów, to może by to miało jakiś sens, ale póki co o niczym takim nie słychać. Czyli: nie mamy ani narzędzi, ani ludzi, ale prawo jest znakomite, więc czekamy na donosy. 

Po czwarte: przepis nie eliminuje hazardu z życia piłkarzy.

Nawet jeśli każdy w polskiej piłce będzie pokornie przestrzegał zakazu obstawiania meczów piłki nożnej, to czy będzie to oznaczać, że z życia zawodników w magiczny sposób zniknie hazard? Chyba niekoniecznie. Ze stu opcji na uzależnienie się odpada jedna, zostaje wciąż 99, bo piłkarzom pozostają wszystkie inne dyscypliny sportu (rozgrywki polskie i zagraniczne), kasyno, wszelkie gry karciane…

Nie trzeba grać piłki nożnej, by się uzależnić. Koszykówka może owinąć swoimi mackami z identyczną siłą. Piłkarze są podatni na hazard z wielu powodów. Mają raczej dużo wolnego czasu. Bywają samotni w dużym mieście. Są bogaci, a więc sądzą, że nic się nie stanie, gdy przegrają tysiąc czy dwa. Mówią sobie, że siedzenie w kasynie to nieszkodliwy sposób spędzania wolnego czasu. W końcu piłkarz po prostu siedzi, tak jak siedziałby za stołem w domu, nie zażywa żadnych substancji, nie niszczy organizmu, to przecież nie impreza. W życiu zawodowych sportowców jest dużo adrenaliny, jeśli nagle jej zabraknie (na przykład przy kontuzji), sportowiec może szukać substytutu.

Autorzy raportu „Zaburzenia uprawiania hazardu i problemowego korzystania z internetu wśród piłkarzy” stworzonego w 2019 roku przeprowadzili anonimową ankietę wśród 94 piłkarzy grających w śląskich klubach. Aż ośmiu przyznało, że mogą być mocno uzależnieni od hazardu. Ośmiu na 94. Naprawdę wielu. Szwedzi przeprowadzili z kolei badania, z których wyszło, że ryzyko uzależnienia się od hazardu u zawodowych hokeistów jest trzy lub nawet cztery razy większe niż u osób wykonujących inne profesje.

Przepis o zakazie gry u buków jest głupi, bo można go obejść na trzysta sposobów i nie rozwiązuje problemu, który powinniśmy potraktować jak najbardziej serio. Choć to nieudolny krok, to jednak postawiony w dobrą stronę. Potraktuję to jako pewien manifest („nie dla match-fixingu”) i deklarację PZPN-u („będziemy przeciwdziałać temu zjawisku”). „The Athletic” podaje, że w 2021 roku odbyło się dziewięćset meczów, które zostały zakwalifikowane przez organy ścigania jako podejrzane. Eksperci szacują, że oszustwa te wygenerowały wówczas około 165 milionów euro zysku. Match-fixing to już teraz jeden z największych problemów współczesnej piłki. Czekam na paragrafy z jakąś sensowną mocą prawną. A gość z Prądniczanki niech śmiało stawia na Juventus. Trudno przejąć się przepisem, który dopiero co wszedł w życie, a już jest prawie martwy.  

WIĘCEJ O ZMIANACH PRZEPISÓW W PZPN:

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

10 komentarzy

Loading...