Gdyby ten mecz się nie odbył, to my byśmy go nie wymyślili. Błoto zamiast murawy. Osiem bramek. Mecz życia Miłosza Kozaka. Cracovia trzy razy oddrabiająca wynik, choć gra w osłabieniu. Niecodzienna kontuzja Jugasa. I to wszystko za sprawą czołówki najnudniejszych ekip w całej lidze. Przecieramy oczy z niedowierzania – to się naprawdę wydarzyło! Piłka błotna też może być piękna!
Kiedy zobaczyliśmy stan murawy i trwające do samego meczu starania o przygotowanie boiska, byliśmy nastawieni na luźne 0:0 po bezbarwnej. Tylko szaleniec spodziewałby się po Cracovii i Ruchu widowiska w takich warunkach atmosferycznych. Jak widać, końcówka tabeli czuje się w takiej aurze jak ryba w wodzie. Gdy wszyscy chcą grać na równych płytach, oni preferują kartofliska.
Ale koniec o boisku, zajmijmy się meczem, bo naprawdę jest czym.
Wirtualny dyplom dla najlepszego piłkarza tych zawodów (i pewnie też całej kolejki) wędruje do Miłosza Kozaka. Kiedy przychodził do „Niebieskich”, niektórzy uśmiechali się pod nosem. Mowa bowiem o piłkarzu utalentowanym, któremu w zrobieniu poważnej kariery przeszkadzała dotąd głównie głowa. Jeśli lider Ruchu chce odklejać od siebie tę łatkę, to powinien robić to właśnie w taki sposób, jak dziś. Pomocnik miał udział przy wszystkich czterech bramkach zespołu gości.
Pierwsza: to Kozak wyszedł sam na sam, położył na zamach bramkarza i obrońcę, później lekkim kiksem podał do Monety (jego strzał wylądował na ręce Kakabadze, podyktowano jedenastkę).
Druga: to Kozak wrzucał z rzutu rożnego, po którym trafił Bartolewski (wcześniej główkował Podstawski, Hoskonen wybił z linii, Bartolewski dobił).
Trzecia: to on wypuścił Szczepana na wolną pozycję, napastnikowi wystarczyło strzelić obok bramkarza i goniącego obrońcy.
Czwarta: kapitalnie znalazł w polu karnym Swędrowskiego nieoczywistym podaniem.
Po prostu… Kozak. Wszędzie go dziś było pełno. Zaczynał akcje. Napędzał je. Kapitalnie przymierzył z wolnego przy słupku. Brawo, brawo, czekamy na więcej.
To Ruch był stroną, która częściej wychodziła na prowadzenie (łącznie trzy razy). Po pierwszej połowie wydawało się, że „Niebiescy” już tego nie wypuszczą i odnotują pierwsze zwycięstwo od 28 lipca. Mieli wynik 2:1, przewagę psychologiczną w postaci gola do szatni, no i grali w przewadze, bo Kakabadze blokował ręką strzał Monety, za co sędzia Kwiatkowski wyprosił go z boiska (choć przed podjęciem tej decyzji musiał się podeprzeć VAR-em). Jan Woś mógł już witać się z gąską…
Ale wyszła dupa zbita.
Dobry powrót do jedenastki zaliczył Starzyński. Raz prawie udało mu się wkręcić z rożnego. Miał główkę, która mogła wpaść do siatki. Dobrze wyglądał Szczepan. Sensownie po skrzydle biegał Moneta. Ale nie wystarczyło. Jeśli Ruch nie wygrał w takim meczu, to już naprawdę nie wiemy, co musi się wydarzyć, żeby chorzowianie podnieśli komplet punktów z boiska. Niby nie są takimi chłopcami do bicia jak ŁKS. Wiele meczów remisują (to już ósmy raz, gdy dzielą się punktami). Cały czas tli się dla nich nadzieja, ale – największy banał – muszą w końcu zacząć wygrywać. Bez tego stracą szansę na pozostanie w lidze już pewnie w kwietniu.
Największe pretensje trener Woś może mieć do Sadloka, który maczał paluchy przy dwóch pierwszych bramkach. Najpierw dał się ograć Kallmanowi jak dziecko (przegrał starcie szybkościowe i fizyczne, a przecież Fin to nie sprinter i siłacz), przy drugiej stracił z radaru Knapa. Przy trzeciej dali się wyprzedzić Podstawski i Szymański, przy czwartej ręką zagrał Szur, powodując karnego. W zespole „Pasów” jak poważni piłkarze wyglądali dziś napastnicy. Kallman kończy z dwoma asystami, Makuch ma gola i dwie asysty drugiego stopnia.
Mimo wszystko szacun dla Cracovii za to spotkanie. Grali w osłabieniu przez ponad godzinę i trzy razy odrabiali rezultat. Charakter był dziś ewidentnie ich sprzymierzeńcem. Blokowali przeciwnika jak się da, nawet kosztem własnego zdrowia, tak jak Jugas, który dogonił będącego sam na sam Feliksa, przez co napastnik Ruchu kopnął w jego nogę, po czym Czech został zniesiony na noszach.
Ekstraklaso, oby jak najwięcej takich meczów. A jak Cracovia i Ruch czują się najlepiej na błocie, to niech wszystkie mecze między sobą rozgrywają na bagienku. Choć wolimy mecze na równych murawach, to w tym przypadku nie mamy nic przeciwko.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Ten „mecz” nie miał prawa się odbyć
- Radomiak zmiótł rywala z planszy. Kapitalny debiut Kędziorka!
- Troglodyta życzył śmierci reanimowanemu kibicowi
Fot. newspix.pl