Wielu piłkarzy przewinęło się już przez nasze drużyny badziewiaków, ale dostrzegamy jednego, który chce jej kapitanować, ba, chce stać się jej legendą, mieć swój pomnik i przejść na stałe do historii tej nieekskluzywnej drużyny. Choć w sumie – mimo że nieekskluzywna – to wciąż drużyna, zawsze jakieś grono, a jeszcze takie, które w przeciwieństwie do ŁKS-u znikąd nie spadnie, bo nie ma skąd. Zatem nie dziwimy się Adamowi Marciniakowi, że tak bardzo pragnie być gdzie indziej niż w ekipie beniaminka!
Otóż obrońca (no, powiedzmy) znalazł się w najgorszej drużynie kolejki po raz piąty. Ktoś powie, że pięć razy na szesnaście kolejek to wcale nie tak dużo, ale należy pamiętać, że Marciniak w bieżących rozgrywkach był już odstawiony od składu – w poszukiwaniu lepszych od niego, bezskutecznie – i nie grał dużo. 35-latek ma na swoim koncie ledwie osiem rozegranych spotkań, ale co więcej, tylko sześć z nich w pierwszym składzie – dwukrotnie zaś wchodził z ławki, ale na zbyt krótki czas, by zostać ocenionym.
A więc w sześciu partiach, w których Marciniak wychodził w podstawowym zestawieniu, aż pięciokrotnie grał tak, że należało go wrzucić do grona najgorszych piłkarzy kolejki. Uchowało się jedno, jedyne spotkanie, ze Śląskiem Wrocław, kiedy prezentował się na tyle godnie, by uniknąć standardowego dla siebie losu.
Pięć na sześć gier w gronie najgorszych. Niebywały wynik.
Już po pierwszej kolejce było widać, że z zawodnikiem nie jest najlepiej, ale trochę ze względu na to, że jest sympatyczny, można było mieć nadzieją na poprawę. Niestety ta nie przyszła i Marciniak właściwie stał się synonimem beznadziei łódzkiej def… obro… czwórki z tyłu.
Choć może to niesprawiedliwe, bo wstydzić bardziej niż on powinni się ci, których trener widzi niżej w hierarchii niż 35- latka. On mógłby być już, powiedzmy, mentorem, wsparciem, graczem awaryjnym na trudne chwile spowodowane kartkami i kontuzjami. Niestety mimo próby odstawienia go najwyraźniej musi grać dalej.
Stokowiec machnął ręką, „niech gra Marciniak, przynajmniej jest powtarzalny w błędach, ja sobie wkalkuluję ich dziesięć przez mecz, a reszta może zrobić trzy, ale też trzydzieści”. Zawodnik więc szyje, natomiast ta powtarzalność w marności kosztuje go taką statystykę.
W kozakach zaś wyróżniamy Szkurina, który po rozniesieniu Legii w Warszawie, rozniósł Pogoń w Szczecinie. Oj, mają łatwość mielczanie w wynajdowaniu nieoczywistych, ale dobrych dla siebie napastników – Piasecki, Hamulić, teraz Szkurin. Jasne, wyrżnęli na Sappinenie, lecz życzymy każdemu klubowi w Ekstraklasie, żeby miał taką skuteczność w wynajdowaniu strzelb.
Bogatsi potrafią jęczeć, że się nie da. Kiedyś były prezes Zagłębia Lubin przekonywał nas, że wszyscy szukają napastników i znalezienie dobrego jest cholernie trudne. No jest, ale jednocześnie nie niemożliwe i skoro potrafi Stal przy ograniczonych środkach, to możniejsi też mogliby nie lecieć w kulki (choćby Piast).
Szkurin ma osiem bramek i pięć asyst. Wziął więc udział przy trzynastu bramkach, kiedy Stal strzeliła 23 – strach więc pomyśleć, co by było z tą drużyną, gdyby nie on. Ale właśnie: tak myśleć nie trzeba, bo ktoś pomyślał przed sezonem i Stal wygrywa zamiast – na przykład – wszystko remisować.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Czołówka nie ma ochoty na punkty, a Śląsk wciąż głodny…
- Chyba tylko Pogoń jest w stanie przegrać taki mecz
- Trela: „Kiereś won” jako symbol niepotrzebnie kreowanej dramaturgii
Fot. Newspix