Paweł Bochniewicz po trzech latach wrócił do reprezentacji Polski i od razu wskoczył do wyjściowego składu. Nam opowiada o tym, czy drużyna narodowa ma problemy mentalne, dlaczego poważna kontuzja wiele mu dała i jak rozwija się “projekt Bochniewicz” w Heerenveen. Wymarzone ligi, najtwardsi napastnicy, życie w Holandii i pechowe występy w kadrze. Zapraszamy.
Mówi się, że rok w piłce to dużo. A trzy lata?
Trzy razy więcej! Sporo się zmieniło, sporo się działo. Widać to po piłkarzach – jakbyś zobaczył Karola Świderskiego czy Przemka Frankowskiego trzy lata temu, to byli zupełnie inni piłkarze i ja też jestem inny. Doświadczenie boiskowe i życiowe zmienia ludzi.
Czułeś się trochę jak debiutant na zgrupowaniu?
Byli zawodnicy, którzy śpiewali, ale ja nie śpiewałem. Nie czułem się debiutantem, bo była spora grupa, którą znałem z pierwszego epizodu w reprezentacji. Każdy mnie znał, więc może nie przyjechałem jak do siebie, ale po to, żeby pewnie wejść do drużyny.
Po pierwszych spotkaniach mówiłeś, że trochę zabrakło chłodnej głowy, że był stres. A teraz?
Całkowicie inaczej do tego podszedłem. Dużo rzeczy przez te trzy lata przepracowałem, byłem inaczej nastawiony i myślę, że z Czechami było widać, że zagrałem inne spotkanie niż dwa poprzednie.
Co było największą różnicą w podejściu? Z czego to wynikło?
Podszedłem do meczu z Czechami tak, jakbym grał w Heerenveen, jakby to było kolejne spotkanie. Nie narzucałem sobie, że muszę coś pokazać, że muszę się zaznaczyć, zrobić coś ekstra. Wiedziałem, że jestem w drużynie dzięki temu, co robię w klubie, więc chciałem zagrać tak, jak w klubie. Na początku mieliśmy małe nieporozumienie z Kubą Kiwiorem, ale poza tym był to występ solidny. Nie ma się czego wstydzić.
Chociaż większa ambicja niż zwykle była, skoro wytrwałeś na murawie z urazem.
Oczywiście, bo gra dla reprezentacji Polski to coś specjalnego. Czuć dumę, że grasz dla swojego kraju. Myślę, że każdy to powie. Tylko nie możesz wkręcić sobie w głowie, że będziesz pokazywał nie wiadomo jakie rzeczy. Nie przesadzić z ambicją. W pierwszych dwóch meczach mi tego zabrakło, chociaż nie uważam, że były to mecze tragiczne. Po prostu mogłem zagrać lepiej.
Trudno jest wejść z marszu do pierwszego składu? Nie było cię na poprzednim zgrupowaniu, a teraz wchodzisz i od razu grasz w wyjściowym składzie.
Trener pokazał, że mogę zagrać w wyjściowym składzie pierwszego dnia. Nie wiedziałem tego na pewno, nie powiedział mi tego, ale wiesz, jak to jest — z treningów czy odpraw jesteś w stanie wydedukować, że jesteś w składzie. Te kilka dni pomogło mi oswoić się z tą myślą, przygotować się mentalnie. Czekałem na ten moment, żeby zagrać w jedenastce w meczu o coś, bo poprzednio to były sparingi. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym się tego bać.
Przy pierwszym powołaniu mówiłeś, że jest radość i zaskoczenie, bo wiesz, że takich Bochniewiczów na miejsca 20-25 jest kilku. Teraz jednak środkowych obrońców jest trochę mniej i chyba sam byłeś trochę stęskniony i zniecierpliwiony, że powołanie nie przychodzi.
Gdy opublikowano powołania, to już spałem… To było bardzo późno i nie wiedziałem, że zostanę powołany.
Czyli nie tylko nas irytuje, że Michał Probierz wysyła powołania o 23!
Mam ładowarkę, do której przyczepia się telefon i on pokazuje godzinę, budzik i jakieś powiadomienia. Wtedy ekran trochę się rozjaśnia, więc mimo że spałem, to w pewnym momencie było tego tak dużo, że pomyślałem, że chyba coś się stało. Wtedy spojrzałem, że jestem powołany. Wiedziałem, że jestem obserwowany, bo trener Sebastian Mila był na moim meczu, rozmawialiśmy, był zadowolony, więc znajdowałem się w grupie, która może zostać powołana, ale nie był to pierwszy raz, gdy tak było. Dlatego podszedłem do tego z chłodną głową i po prostu zasnąłem.
O tym zniecierpliwieniu mówię dlatego, że czytałem twoje wypowiedzi — że wolałbyś być w Mołdawii i przegrać niż nie być na zgrupowaniu, że brak powołania drażni twoją ambicję.
To drażniło moją ambicję nie dlatego, że czułem, że jestem lepszy od kogoś, kto gra. Po prostu stawiasz sobie jakieś cele, moim było powołanie i drażniło mnie, że mnie tam nie ma. Nie jest fajnie przegrywać czy remisować z Mołdawią, ale to nadal jest reprezentacja. Uwierz mi, że nie ma zawodnika, który tu odpuszcza. Najbardziej denerwują mnie piłkarze na emeryturze, którzy kwestionują, że temu czy tamtemu reprezentantowi się nie chce. To farmazon. Każdy marzył o tej drużynie i nawet w tych wstydliwych meczach chce się grać.
Od dłuższego czasu przewija się jednak temat mentalności. Może zarzucany kadrowiczom brak zaangażowania bierze się z dyskusji o brakach mentalnych reprezentacji?
Czy ja wiem, czy to brak mentalności? Pewnie teraz będziemy rozmawiać o tym, co powiedział Robert Lewandowski…
Odbierz do 3755 zł na start w Superbet
- Tydzień bez ryzyka: Cashback do 3500 zł
- Freebet 100% od pierwszego depozytu do 200 zł
- Freebet 35 zł tylko z naszym kodem SUPERWESZŁO
- Freebet na aplikację 20 zł
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Nie musimy.
Mecz z Czechami był ciężki. Wiem, że jest oceniany negatywnie, ale myślę, że to, jak weszliśmy w mecz, pokazało, że chcemy wygrać. Wyszliśmy bardzo wysoko, graliśmy piłką. Brakowało jakości z przodu, ostatniego podania i wykończenia, ale nie było najgorzej.
Moim zdaniem był to dużo lepszy mecz niż poprzednie spotkanie w Pradze, właśnie z tego powodu — odwaga w grze i intensywność była większa.
Są mankamenty, rzeczy, które trzeba nadrobić, ale w meczu z Czechami nie zawiodła mentalność. Sam mówisz, że po statystykach widać, że chcieliśmy grać, każdy był odważny w grze.
Kadra jeszcze się odbije?
Śledzę twitterowe żarciki, nie chcę się w nie wplątywać, ale uważam, że kadra jeszcze sporo pokaże.
Uważasz się za pechowego kadrowicza? Z Finami chciałeś podać, piłka odbiła się od murawy, padła bramka. Z Czechami rykoszet, piłka się odbiła, bramka.
Z Finlandią była kępka trawy, wyszło podanie do przeciwnika. Z Czechami… jako piłkarz nie winię się za takie rzeczy, bo nie jesteś w stanie nic zrobić. Widziałem, że jest tłum, który skacze po piłkę. Zazwyczaj bramki padają w taki sposób, że ktoś strąci ją na długi słupek, gdzie ktoś niepilnowany wbije ją do pustej bramki. Chciałem to przewidzieć, skoczyć trochę niżej. W teorii byłem tam, gdzie powinienem, ale piłka odbiła się nie tam, gdzie powinna, bo spadła pod nogi Soucka. Byliśmy zaskoczeni, bo Czesi wznowili grę bardzo szybko i ustawienie nie było takie, jak być powinno. Ale tak, jestem trochę pechowy. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie standardem.
Sebastian Mila tłumaczył ci, dlaczego zwrócono na ciebie uwagę? Dlaczego możesz być cenny dla Michała Probierza?
Dokładnie nikt mi tego nie powiedział, ale jestem w stanie połączyć sobie kropki. Czesi grają długą piłką na napastników. Można mi wiele zarzucić, ale myślę, że głową gram dobrze i trener wiedział, że będę pojedynki w powietrzu wygrywał — i wygrywałem. Myślę, że dlatego zagrałem na środku obrony. Drugi powód to spokój w rozegraniu. Rozgrywaliśmy piłkę spokojnie, mogliśmy szukać więcej luk w ustawieniu i podań przeszywających między liniami, bo Czesi to zostawiali, ale było u nas widać spokój w rozegraniu, co też jest dodatkiem.
Wróciłeś do gry w poprzednim sezonie po długiej przerwie. Słyszałem, że mocno paliłeś się do powrotu i chciałeś zaliczyć powrót jeszcze przed końcem rozgrywek.
2 sierpnia 2021 roku zerwałem więzadła krzyżowe, 18 sierpnia miałem zabieg i powiedziano mi, że po dziewięciu miesiącach mogę grać. No i wiesz, jak poród, tak to sobie wyobrażałem. Znasz każdy tydzień, wiesz co i jak i gdy ten okres się skończył, wypadał ostatni mecz przed play-offami. Powiedziałem w klubie: minęło dziewięć miesięcy, chciałbym wejść chociaż na dziesięć minut. Odpowiedzieli, żebym się walnął w głowę, że nie ma szans. Nie chciałem grać w play-offach, bo po takiej przerwie byłoby to zbyt trudne, ale tamten mecz był o nic. Nie rozumiałem tego, byłem zły na fizjo i doktorów. Pozwolili mi pojechać do domu półtora tygodnia przed wszystkimi, żebym ochłonął.
To tam się działy jakieś dantejskie sceny?
Nie, aż tak nie, ale chcieli, żebym wrócił do Polski, myślał o nowym sezonie. Było to frustrujące, bo trenowałem z chłopakami, wchodziłem w gierki, czekałem, żeby w końcu zagrać. Z perspektywy czasu była to jednak świetna decyzja. Gdy wróciłem do kraju, miałem treningi indywidualne z Piotrkiem “Gatuno”. Przepracowaliśmy okres wakacyjny, w trakcie przygotowań wróciłem do zajęć z zawodnikami, którzy nie są w gazie, więc czułem się pewniej, bo cały czas byłem w treningu. W Heerenveen jest taki zwyczaj, że organizuje się turniej dla drużyn amatorskich i jego zwycięzca gra przed sezonem sparing z nami. Zagrałem w tym sparingu 45 minut, potem kolejne 45 minut, 60, 70 i 90 – wszystko było budowane stopniowo. Nowy trener bardzo mi zaufał. Nie znał mnie, wiedział, że jestem po kontuzji, ale postawił na mnie i powiedział, że mogę popełniać błędy, że zrozumie, że nie wyglądam tak jak przed urazem. To też było kluczowe.
Domyślam się, że przy leczeniu takiej kontuzji najbardziej doskwiera brak gry i to, że po roku bez gry czujesz, że czegoś ci brakuje. Miałeś tak?
Wróciłem bardzo nabity, zbudowany. Jak po takim czasie wchodzisz do gierki, to twoja głowa pamięta, że jakieś rzeczy się robiło, a twoje ciało już o tym zapomniało. Były takie akcje, że chciałem przyjąć na klatkę i rozegrać, a gdy to robiłem, to piłka odskakiwała. Trzeba wejść, poczuć przestrzenie, pierwszy kontakt, złapać rytm. Głód gry jest oczywisty, bo mnie nosi po tygodniu czy dwóch bez gry. Taka przerwa działa jak odstawienie narkotyku. Nie lubię być co tydzień oceniany, ale nawet tego brakowało. Myślałem: może by mnie ktoś zhejtował…
Jakie zmiany odczuwałeś pod kątem fizycznym?
Jeśli siedzisz cały czas na siłowni, a treningi z piłką są tylko indywidualne, to nabierasz masy mięśniowej. Zresztą musisz jej nabrać, żeby wszystko się szybciej zregenerowało. Byłem na specjalnej diecie, wróciłem nabity, ale słyszałem ciągle, że zaraz to zejdzie i wrócę do normalnej wagi. Rekordy na siłowni były fajne, ale na boisku masa weszła za szybko. Stało się jednak tak, jak mówił Piotrek — szybko wróciło to do normy.
Pytam też dlatego, że ksywka i łatka “Batorego” trochę się odkleiła. To nadinterpretacja czy faktycznie lepiej wyglądasz motorycznie?
Od kiedy pracuję z “Gatuno” to na pewno. Kontuzja to najgorsze, co mnie spotkało w karierze, ale też najlepsze. Otworzyło mi to oczy na pewne sytuacje, na przygotowanie motoryczne, jedzenie. Kontuzja może wiele zniszczyć, ale może też pomóc. Starałem się wyciągnąć z niej jak najwięcej. Wiem, że niektórych rzeczy nie przeskoczę. Mam 195 cm wzrostu, więc jak gram na zawodnika, który ma 160 cm to jest szybszy, zwrotniejszy. To tak, jakby on wygrał ze mną głowę. Na pewno jednak dużo nad tym pracuję, tam, gdzie nie mogę być szybki i zwrotny, staram się nadrabiać to ustawieniem i szybszym myśleniem, ale poprawiłem się jeśli chodzi o “Batorowanie”.
Nie jest łatwo poprawić motorykę.
Mogę ci pokazać, jakie mam rozpiski na siłownię od Piotrka. Jak przyszedł do klubu nowy sprzęt, to pytałem o nowe ćwiczenia. Gdy nie wiedziałem, jak wygląda ćwiczenie, wysyłał mi, jak je robić. Mam ćwiczenie na pierwszy krok, żeby być trochę szybszym. Wiem, że w Polsce trenerzy czasami mają problem, jak zawodnik ma treningi indywidualne. U nas jest to bardzo dobrze postrzegane, trener lubi, gdy sami o to dbamy. W Heerenveen mamy trenera-fizjo, z którym także pracowałem po powrocie po kontuzji, żeby te rzeczy poprawiać.
Pracowałeś też nad agresywnością, grą w kontakcie z rywalem. Na tym polu też się rozwinąłeś?
Myślę, że tak. Widziałem statystykę z poprzedniego sezonu, że w główkach byłem najlepszy w lidze, a jeśli chodzi o wszystkie wygrane pojedynki, byłem trzeci czy czwarty. Być może moje pojedynki nie wyglądają efektownie, ale je wygrywam. Nie jestem chamem – mimo że z Czechami dostałem żółtą kartkę za brzydki faul – ale zacząłem to lubić. Wygrać pierwszy pojedynek, wejść tak, żeby zakomunikować rywalowi, że ze mną nie wygrasz, lepiej idź do drugiego stopera. Nie będę jednak Pazdanem czy Glikiem.
Ale w Holandii trochę się ciebie boją?
W pojedynkach główkowych zawsze. Strzeliłem teraz dwie bramki i widzę, że czasami rywale kryją strefą, ale jedna osoba zostaje, żeby mnie pilnować. To jednak normalne, bo gdy my z kimś gramy, to też patrzymy na zawodnika, który jest dobry przy stałych fragmentach gry.
W Holandii dużo gra się po ziemi, sam mówiłeś, że stoperzy grają tak odważnie, że aż czasami nonszalancko. Zaraziłeś się tym?
Nie jestem w stanie grać aż tak nonszalancko, bo nie byłem tam piłkarsko wychowany. Dla mnie to nie jest normalne. Widzę niektórych zawodników i jestem w szoku, że z takich miejsc wychodzą dryblingiem. To jednak miecz obosieczny. Mamy młodego zawodnika, Syb van Ottele, bardzo dobry piłkarz. Potrafi wyjść ruletą między dwoma napastnikami, ale kilka bramek w taki sposób straciliśmy. Trzeba znaleźć balans. Ryzykowne podanie – ok, ale wejście między trzech rywali – ciężko.
We Włoszech rozwinąłeś się taktycznie, w Polsce fizycznie, a w Holandii pod względem gry z piłką przy nodze?
Na pewno, ale nie chodzi tylko o to. To też ustawianie się względem tego, jak pressuje cię zawodnik. Przed podaniem do ciebie starasz się swoim ustawieniem jak najbardziej utrudnić mu pressing na tobie. Kiedyś miałem w głowie, że jak piłka idzie do bramkarza, to ustawiam się na rogu szesnastki i jest ok. To tak nie wygląda. Trzeba kontrolować, gdzie jest napastnik, ilu tych napastników jest, w jaki sposób pressują i cały czas pilnować, czy np. lewy obrońca po podaniu będzie pod pressingiem, więc lepiej odwrócić grę, bo po prawej stronie nie będzie nikogo. Na to bardzo zwraca się uwagę w Holandii i w tym aspekcie się poprawiłem, bo dobre podanie miałem zawsze.
Czasami jest tak, że oglądasz Brighton czy Manchester City, i widzisz zawodników, o których nie powiedziałbyś, że mogą tak dobrze grać w piłkę. Wynika to z tego, że są dobrze prowadzeni, że zwraca się uwagę na to, jak mają się ustawiać, bo ustawienie to jest 99% dobrego rozegrania. Ustawieniem swoim i kolegów z zespołu stwarzasz sobie przewagę. Czasami Pep Guardiola wyciągał zawodnika i robił go dziesięć razy lepszym, bo wrzucał go w system, dostał odpowiednie wskazówki i to wystarczało. Myślę, że każdy jest w stanie podać na dziesięć metrów.
To ile razy lepszy stałeś się w Holandii?
Ciężko określić to wartością, ale na pewno jestem lepszym piłkarzem. Myślę, że to super liga dla obrońcy. Gra się bardzo ciężko, szczególnie od 60. minuty, gdy otwierają się przestrzenie. Nie jestem już młody, ale jeśli jakiś młody stoper wyjeżdża z Ekstraklasy, to Holandia jest dobrym wyborem, bo tutaj każda drużyna chce grać w piłkę od tyłu, więc cię tego nauczą, a to rozwija. Nie boisz się presji, zachowujesz spokój. W sytuacjach, w których kiedyś próbowałem grać długą piłkę, teraz trzymam ją pod podeszwą i czekam, aż ktoś zacznie pressować. Grę obronną też poprawisz, bo są tutaj wiatraki. Albo młode talenty, albo – gdy grasz na Ajax, Feyenoord, PSV – prawdziwe kozaki. Nie będę mówił, że Eredivisie to Premier League czy Serie A, ale niedawno była to liga w TOP5 rankingu UEFA i jeśli chodzi o jakość – jest super.
Młody zawodnik powinien wyjechać do Holandii czy do Włoch?
Trudne pytanie, bo to dwie różne bajki. W Holandii trening taktyczny polega na tym, jak bramkę strzelić, a we Włoszech na tym, jak jej nie stracić. Lubię doświadczać, więc cieszy mnie, że byłem w tylu miejscach i zobaczyłem tyle rzeczy. W Holandii na pewno jest przyjemniej, zwłaszcza na treningu.
Włochy to Mordor?
Zależy od trenera, ale tak. Bywały treningi, że przez półtorej godziny biegałem bez piłki. W Holandii wykręcam tyle, jak zliczysz rozgrzewki z całego tygodnia. Są małe gry, wszystko z piłką, ofensywny styl. Przyjemnie się gra.
Gdy trafiłeś do Heerenveen, cieszyło cię, że jesteś dla nich projektem. Jak ten projekt się rozwija?
Gdyby nie kontuzja, to nie byłoby mnie już w tym klubie, ale można sobie gdybać. Przedłużyłem kontrakt o trzy lata, też ze względu na to, że miałem ostatni rok umowy. Biłem się z myślami, bo zawsze kusi bycie wolnym zawodnikiem. Zacząłem dobrze grać, ale kontuzje takie jak moja, zmieniają myślenie. Myślałem, że dostanę opcję przedłużenia w momencie, gdy byłem kontuzjowany, a nie, że będą czekać. Miałem rozmowę z dyrektorem, pytałem go, co byłoby, gdybym nie grał, albo grał słabo. Powiedział, że chcieli mi dać czas. To skoro chcieli, to musieli potem więcej zapłacić! Nie chciałem jednak podejmować ryzyka, że rozegram sezon bez gwarancji przyszłości. Ligi, do których chciałbym trafić, są w stanie mnie wykupić, więc dla mnie to oferta win-win.
Jakie to ligi?
Serie A, Bundesliga. Z Premier League byłoby ciężko… Po prostu chciałbym trafić albo do lepszej ligi, albo do trochę słabszej ligi, ale do klubu, który gra w Lidze Mistrzów, co roku zdobywa tytuły. Jeśli nie, to jestem szczęśliwy w Heerenveen. Dobrze mi się tutaj żyje i gra, nie przebieram nogami. Na pewno kadra może pomóc w tym, żeby pójść wyżej.
Skoro o życiu w Holandii – udało ci się ją zwiedzić na rowerze?
Mam rower elektryczny, jeździmy z żoną po Fryzji. Mamy “Stravę”, zwiedzamy różne miasta. Może nie wszystkie, ale Amsterdam, Rotterdam, Haga – już je znam. Holandia jest świetnym krajem do życia od marca do października. Później bywa depresyjnie. Wychodzę z domu o ósmej, jest ciemno. Wracam o szesnastej, jest ciemno.
Czyli jak w Polsce.
Masz wolny dzień, chcesz wyjść z psem na spacer, bo jest ładna pogoda. Zakładasz kurtkę, a tu już leje. Mówią, że nie ma złej pogody, tylko źle ubrani ludzie, ale… pogody mi brakuje. Poza tym nie narzekam. Sporo ludzi narzeka, że Heerenveen to wioska, ale mnie to nie przeszkadza w żaden sposób. Godzina do Amsterdamu, wszystko na miejscu.
Wolisz spokój niż duże miasta?
Nie lubię wielkich miast. Dom wybudowałem w lesie, bo zawsze mieszkałem w blokowisku i powiedziałem sobie, że jak będę miał swój dom, to na wsi.
Ale żeby od razu w lesie?!
No, pod lasem. Mam furtkę z ogrodu do lasu, jest z trzech stron. Lubię ciszę i spokój. Fajnie przyjechać do Warszawy czy do Amsterdamu na weekend, do restauracji, ale żeby tam żyć i stać w korkach, widzieć smutnych ludzi… Wolę slow life.
A poznałeś już lepszego napastnika niż Antonio di Natale?
Tak, Robert Lewandowski. Bardzo proste pytanie, nawet nie musiałem się zastanawiać! Wiadomo, Di Natale zrobił na mnie bardzo duże wrażenie, bo to był pierwszy kontakt z takim piłkarzem. Tak samo jak Piotr Zieliński, ale o jego zaletach powiedziano już chyba wszystko.
Czyli Ion Nicolaescu nie jest tak dobry, mimo że Polsce załadował?
Dramat! Jestem obśmiewany za każdym razem, wiesz? Rozmowy o kadrze, powołanie, zawsze. Taki humor, jak nie masz do siebie dystansu w szatni piłkarskiej, to jesteś skończony, dlatego sam z siebie się śmieję. Mówię mu, że ma szczęście, że mnie wtedy nie było. Nico jest niezłym piłkarzem, w Mołdawii to już legenda. Spoko człowiek.
Chwalił się ofertą z Rakowa Częstochowa?
Chwalił. Ogólnie, bez nazwisk, ale jak zawodnicy mają oferty z Polski, to przychodzą i pytają, co i jak. Staram się podpowiadać. Często jestem pytany o Raków czy Lecha. Normalne, jakbym miał iść do Sheriffa, to też pytałbym Nico o zdanie. Przed transferem do Heerenveen dzwoniłem do Filipa Bednarka.
Zupełnie na serio: kto był najlepszy spośród twoich rywali w Holandii? Kto ci się rzucił w oczy?
Są różne typy napastników. Najsilniejszy, na jakiego grałem, to Brian Brobbey z Ajaksu.
Paweł Bochniewicz kontra Brian Brobbey
On wygląda jak Adebayo Akinewa z Wimbledonu.
Na niego też kiedyś grałem, w sparingu! Podobni. Brobbey jest tak silny, że jak cię złapie, to nie da się ruszyć. Czujesz, że potrafi grać na ścianę. Sebastian Haller był mocny, Donyell Malen. Dustan Tadić czasami grał jako napastnik. Bardzo inteligentny, dobra zastawka. Ze skrzydłowych widać było, że Cody Gakpo przerasta ligę. Wiem, że teraz jest beka z Antony’ego, ale on też był dobry. Co roku przewija się wielu mocnych zawodników. Ostatnio grałem na Vangelisa Pavlidisa i poszło mi bardzo słabo.
Powiedziałbyś kiedyś, że Rodrigo de Paul będzie mistrzem świata?
Powiedziałbym, że zagra w reprezentacji Argentyny, ale czy będzie mistrzem świata? Nie wiem, był jednym z tych zawodników Udinese, którzy robili wrażenie. Gdy trafił do dużego klubu, pomyślałem tylko: ok, normalna kolej rzeczy. A że zdobył mistrzostwo: to też jego zasługa, ale mieli jeszcze jednego zawodnika, który trochę im pomógł…
W Udine też był czyimś ochroniarzem?
Nie, chyba nie. Messiego nie mieliśmy, to on był gwiazdą drużyny, więc to jego musieliśmy ochraniać.
Ostatnia ze wspominek. Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś grać jak Danilo. Cel aktualny? Jesteś blisko?
W tamtym momencie był bardzo dobrym obrońcą, chętnie przyjąłbym taką karierę, jaką zrobił. Chyba kilkaset meczów w Serie A?
340.
Bardzo proszę, przyjmę to z pocałowaniem ręki. Był dobrym zawodnikiem i w porządku człowiekiem. Pomagał, czasami zjebał. Nie był to Sergio Ramos, więc nie był moim idolem, ale jak z nim trenowałem, to było od kogo się uczyć. Czy jestem blisko jego poziomu? Myślę, że dziś poradziłbym sobie w klubie pokroju Udinese, w Serie A. Ciężko będzie zagrać 340 meczów, ile to sezonów?
Jedenaście, powiedzmy. Trzeba liczyć ponad 30 na sezon.
Tyle nie wyrzeźbię! Ale z dwieście mogłoby się udać. Wtedy możemy zdecydować, czy byłem od niego lepszy, czy nie.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Brzydota nocy. Jak Boniek przegrał jako trener
- Bezkrólewie. Dlaczego polski środek obrony trzeba zbudować od zera
- Oni widzą progres, my widzimy kolejne paździerze
- Czarne kalendarium. Jak upadała reprezentacja Polski?
- Cukrzyca, śmierć ojca i mentalność lidera. Czy Patryk Peda to przyszłość reprezentacji Polski?
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK, Newspix