Reklama

Trela: Bóle wzrostowe. Union Berlin po złej stronie koła fortuny

Michał Trela

Autor:Michał Trela

12 listopada 2023, 11:48 • 8 min czytania 3 komentarze

Rok temu po dziesięciu kolejkach Union Berlin był liderem Bundesligi, choć w tabeli punktów oczekiwanych zajmował dopiero trzynaste miejsce. Teraz Union Berlin po dziesięciu kolejkach jest przedostatni, choć w tabeli punktów oczekiwanych też zajmuje trzynaste miejsce. Klub ze stolicy Niemiec akurat w sezonie, który miał być dla niego najpiękniejszy w historii, dostaje rachunek za szczęśliwe ostatnie lata.

Trela: Bóle wzrostowe. Union Berlin po złej stronie koła fortuny

Gdyby losy Unionu Berlin były filmem, sytuacja z piątej minuty doliczonego czasu gry jego meczu w Neapolu zostałaby pokazana w zwolnionym tempie i w absolutnej ciszy. Chwicza Kwaracchelia złożył się w polu karnym do desperackiego strzału z woleja. Piłka szybko pofrunęła w stronę bramki, ale Frederik Roennow złapał ją na linii bramkowej. Chwilę później sędzia gwizdnął po raz ostatni. Koniec. Fatum przełamane. Lipsk, Wolfsburg, Real, Hoffenheim, Heidenheim, Braga, Dortmund, Stuttgart, Napoli, Werder, znowu Stuttgart, Eintracht i wystarczy. Po dwunastu porażkach z rzędu wreszcie remis. Pierwszy promyk słońca od 26 sierpnia. Degrengolada, której absolutnie nic nie zapowiadało, zatrzymana.

Co roku, odkąd Union pojawił się w Bundeslidze, wieszczono mu trudny sezon. Tuż po awansie z natury rzeczy był kandydatem do spadku. Spokojnie się utrzymał, ale drugi sezon jest dla beniaminka najtrudniejszy. Awansował do Ligi Konferencji, co miało zapowiadać trudny trzeci sezon, bo trzeba było nauczyć się grania na trzech frontach. Awansował do Ligi Europy. Stracił jednak Maksa Krusego, na którym opierał cały sposób gry, a potem jeszcze kilka innych czołowych postaci. Tym razem już naprawdę miało więc być trudniej. Kiedy przezwyciężył wszystkie przeciwności, awansując do Ligi Mistrzów, wreszcie zamknął ekspertom usta. Nikt już nie chciał się narażać na śmieszność. Tym razem Unionowi nie wieszczono trudnego sezonu. Zwłaszcza że gra w elicie otworzyła nowe możliwości. Tego lata nie ściągano do Berlina „indyków, z których jeden ma strzelić 10 goli w sezonie”. Ściągano Robina Gosensa z Interu, Leonardo Bonucciego z Juventusu, Kevina Vollanda z Monaco. Rzadko się spotyka w jakiejkolwiek lidze tak szybki marsz pionowo w górę.

Nic nie zapowiadało, że w tym sezonie cokolwiek ułoży się inaczej. Puchar Niemiec? Pewne 4:0 z rywalem z IV ligi. Pierwsze dwie kolejki Bundesligi? Dwie wygrane 4:1 i pozycja lidera. Kevin Behrens z czterema zdobytymi bramkami, Roennow z dwoma obronionymi karnymi. W Lidze Mistrzów wylosowane Real Madryt i Napoli, czyli rywale marzeń dla klubu, który jeszcze kilka lat temu kisił się w 2. Bundeslidze.

NIEPOZORNY POCZĄTEK NIEPOWODZEŃ

Seria nieszczęść zaczęła się niepozornie, od porażek z silnymi kadrowo Lipskiem i Wolfsburgiem, które nawet Unionowi mogą się zdarzyć. Na Santiago Bernabeu do 90 minuty trzymali sensacyjny bezbramkowy remis, zanim w ostatniej akcji meczu gola strzelił im Jude Bellingham. Od Heidenheim byli lepsi, przegrali pechowo. Z Bragą prowadzili 2:0, by przegrać 2:3 w ostatniej akcji meczu. Mistrzom Włoch ulegli nieznacznie, 0:1, nie wyglądając jak zespół w głębokim kryzysie. Jak stwierdził kiedyś filozof Andreas Brehme: „masz gówno na bucie, to masz gówno na bucie”, co mało błyskotliwie można przetłumaczyć na polski jako „jak nie idzie, to nie idzie”. Przy graniu co trzy dni z silnymi rywalami, stosunkowo łatwo było kryzysowi rozlać się po całym klubie. Wystarczyły dwa fatalne miesiące, by seria porażek urosła do szokujących dwunastu. Do niedzielnego meczu z liderem z Leverkusen Union przystępuje jako przedostatni zespół tabeli.

Reklama

Nawet jeśli w nagromadzeniu porażek było trochę pecha, takie serie zawsze mają wpływ na dynamikę grupy. Zwłaszcza że w Berlinie sięgano po zawodników z zupełnie innej półki niż dotąd. Wcześniej przez lata piłkarzy Unionu napędzała rodzinna atmosfera Starej Leśniczówki, która jest siedzibą klubu. Nagle zespół z dzielnicy Koepenick stał się jedynym przedstawicielem wielkiej metropolii w Bundeslidze. To za jego sprawą Berlin wrócił na mapę dużej europejskiej piłki. Do ekipy Ursa Fischera trafiać zaczęli nie gracze, dla których była to życiowa szansa, ale tacy, którzy chcą utrzymać się na poziomie Ligi Mistrzów. Nikt nie budował kadry mającej bić się o utrzymanie, pracować ciężej niż reszta i do każdego meczu podchodzić z pozycji tego, który nie ma nic do stracenia. Nagle w rodzinie zaczęły się pojawiać problemy. Wiadomości o tym, że Bonucci był wściekły na trenera za niewystawienie go przeciwko Napoli i że zażądał rozmowy z Fischerem, były jeszcze dementowane przez obie strony. Ale już David Fofana, wypożyczony z Chelsea, za niepodanie ręki trenerowi po tym, jak został zmieniony, musiał spędzić siedem dni poza zespołem. Dotąd szczytem ekstrawagancji w Unionie była konieczność radzenia sobie z gwiazdorskimi zapędami Krusego. Nagle częściej można było odnieść wrażenie, że niektórzy gracze klubu ze stolicy zaczynają mieć muchy w nosie.

DORABIANIE NARRACJI DO WYNIKÓW

Jednocześnie jednak niektórzy zwracają uwagę, że wcale aż tak wiele się nie zmieniło, a pod wyniki dorabia się jedynie narrację. Jak zauważył Tobias Escher, dziennikarz taktyczny w podcaście „Bohndesliga”, w tabeli punktów oczekiwanych stołeczna ekipa jest na trzynastym miejscu w lidze, mając o ponad pięć oczek za mało. Statystyki z UnderStat.com wskazują, że nie ma w tym sezonie w Niemczech zespołu, który miałby równie wiele pecha, zwłaszcza pod własną bramką. W poprzednich latach Union z połówki sytuacji był w stanie strzelić dwa gole, a rywale pudłowali w dogodnych okazjach. Teraz jest zgoła odwrotnie. Najlepszym strzelcem wciąż jest Behrens, który ostatniego gola strzelił w drugiej kolejce. Ex aequo z nim pierwsze miejsce zajmuje Gosens, który też połowę dorobku uzbierał w pierwszych meczach w barwach Unionu. W ostatnim czasie gracze Fischera notowali serię pięciu meczów bez gola. Bilans bramkowy w tym okresie wyniósł 0:11.

Po dziesięciu kolejkach zeszłego sezonu Union był liderem, ale według punktów oczekiwanych miał ich aż o dziesięć za dużo. Z samej jakości sytuacji wynikało, że był trzynastym zespołem ligi, czyli… dokładnie tak samo, jak w bieżących rozgrywkach na tym samym etapie. Wtedy jednak mieli osiemnaście goli, choć zasłużyli na dziewięć, a stracili sześć, choć też powinni dziewięć. Podobna dysproporcja utrzymała się przez trzydzieści cztery kolejki. Choć Union skończył w czwórce, UnderStat pod względem punktów oczekiwanych nadal plasował go na trzynastym miejscu. Wtedy można było to zbyć wzruszeniem ramion, stwierdzając, że to tylko źle świadczy o statystykach. Ale dziś można dostrzec, że w długim okresie po prostu nie można mieć aż tak wiele szczęścia. I że Union tej jesieni dostał rachunek za wyjątkowo szczęśliwy poprzedni sezon.

Statystyka jakości sytuacji, do których dany zespół dopuszcza rywali. Union jako trzecia wśród najszczelniejszych defensyw w lidze. W rzeczywistości stracił ponad dwa razy więcej goli. Źródło: StatsBomb

PROMYCZEK NADZIEI

Działacze zdołali utrzymać nerwy na wodzy i mimo fatalnej serii nie zwolnili trenera. Remis w Neapolu zdaje się przyznawać im rację. Kapitan Christopher Trimmel stwierdził, że był to występ zdecydowanie bardziej w stylu Unionu. Po przerwie berlińczycy rozegrali najlepsze 45 minut w sezonie i wrócili do gry. Dzięki temu punktowi wciąż są w grze o przezimowanie w Europie poprzez zajęcie trzeciego miejsca w grupie. Ale co aktualnie ważniejsze, udowodnili sobie, że wciąż potrafią i nie muszą wszystkiego przegrywać. To jednak ważne, by stosunkowo szybko pójść za ciosem także w lidze. Tuż przed przerwą na kadrę Union czeka wyjazd do Leverkusen na mecz z rozpędzonym Bayerem. Jeśli nie zdobędzie w nim punktów, najbliższe dwa tygodnie spędzi w strefie spadkowej.

Reklama

Choć sezon wciąż jest młody, a potencjał kadrowy Unionu w ostatnich latach bardzo się podniósł, sytuacja robi się trudna. Licznik kolejnych porażek w Bundeslidze wciąż nie przestał bić i aktualnie wynosi osiem. Z dziesięciu zespołów, które pod wodzą tego samego trenera przegrały tyle spotkań z rzędu, dziewięć spadło z ligi. Jedynym, który zdołał się utrzymać, był VfB Stuttgart z sezonu 2013/2014, ale trener Thomas Schneider tuż po passie niepowodzeń musiał odejść ze stanowiska. Fischer, jako odpowiedzialny za najlepsze lata w historii klubu, wciąż pewnie siedzi w siodle. To jednak pewnie nie będzie trwało wiecznie, jeśli sytuacja w tabeli nadal będzie tak tragiczna.

UTRZYMAĆ DROGĄ KADRĘ BEZ EUROPY

Spadek to dla Unionu scenariusz nuklearny i wciąż bardzo odległy, ale inny bardzo niekorzystny przebieg wydarzeń jest już niemal przesądzony. W Berlinie popełniono błąd wielu klubów, które wcześniej też po awansie do Ligi Mistrzów zafundowały sobie drogie kadry pełne zawodników zupełnie niespotykanych tam wcześniej, z myślą, że te ruchy spłacą się przez kolejne awanse do Europy. Tymczasem Union już w pierwszej połowie listopada musi się zacząć godzić z myślą, że w przyszłym sezonie nie będzie grał w europejskich pucharach. Strata do znacznie lepiej wyglądającej czołówki teraz wynosi już trzynaście punktów. A gracze z półki Gosensa, Bonucciego czy Vollanda nie przychodzili do Berlina, by grać w Bundeslidze, bo to nie jest im aż tak do szczęścia potrzebne. Przychodzili dla występów w Europie. Gdy ich zabraknie, trudno będzie zmusić ich do pełnego poświęceń wysiłku tydzień w tydzień w imię walki o wyższą pozycję w lidze, a trzeba będzie jakoś opłacić ich drogie kontrakty.

Część z ruchów to wprawdzie wypożyczenia, z których będzie można się wyplątać, ale to z kolei będzie oznaczało konieczność wymieniania kolejnych ogniw w kadrze. A nie ma już powrotu do sytuacji sprzed kilku lat. Nikt już nie będzie traktował Unionu jako małego klubiku, na który można patrzeć lekceważąco. Teraz rywale w stylu Darmstadt, Heidenheim czy Bochum robią to samo, co Union robił kilka lat temu: oddają mu piłkę, by to on musiał szukać rozwiązań w ataku pozycyjnym, podczas gdy one ustawiają się z tyłu i czekają na kontry. Nie ma jeszcze powodu, by kreślić absolutnie katastroficzne wizje, ale w Unionie Berlin już przekonali się o prawdziwości powiedzenia, że znacznie łatwiej wejść na szczyt niż na nim się utrzymać. Zespół ze wschodniej części stolicy wdrapał się na samą górę imponująco szybko. Tam jednak odkrył, że najtrudniejsze właśnie się zaczęło.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Niemcy

Uznany trener był łączony z Bayernem, a teraz odpowiada: Nie jestem na rynku

Arek Dobruchowski
3
Uznany trener był łączony z Bayernem, a teraz odpowiada: Nie jestem na rynku

Komentarze

3 komentarze

Loading...