Reklama

Dwie twarze Igi Świątek. Najpierw kłopoty, potem demolka

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

31 października 2023, 06:53 • 8 min czytania 15 komentarzy

Iga Świątek w Finałach WTA walczy nie tylko o to, by po raz pierwszy wygrać kończący sezon turniej, ale też o możliwy powrót na pozycję liderki rankingu. By tego jednak dokonać, musi dojść co najmniej do finału, a najlepiej – wygrać wszystkie mecze. Dziś, choć zaczęła słabo, ostatecznie sprawiła, że Markéta Vondroušová wyglądała na całkowicie zrezygnowaną. 

Dwie twarze Igi Świątek. Najpierw kłopoty, potem demolka

Walka o miejsce na szczycie

Wygrana w WTA Finals to cel sam w sobie, nikogo nie trzeba o tym przekonywać. To najważniejszy turniej świata z tych, które nie mogą poszczycić się statusem Wielkiego Szlema. Ba, w pewnym sensie bardziej prestiżowy – szansa na jego wygranie przychodzi w końcu tylko raz w roku, a nie czterokrotnie – w dodatku już wcześniej trzeba grać na poziomie światowej czołówki, by w ogóle ją utrzymać. Przez lata wiele tenisistek nie potrafiło zdobyć tego trofeum. Dość wspomnieć, że nie mają go na swoim koncie między innymi Naomi Osaka, Arantxa Sánchez Vicario (grała w finale w 1993, ale przegrała ze Steffi Graf), Jennifer Capriati czy Angelique Kerber (przegrała w finale 2016) – a wszystkie z nich wygrały co najmniej trzy tytuły wielkoszlemowe. Za to tylko w siedmiu ostatnich sezonach w Finałach triumfowały Agnieszka Radwańska, Dominika Cibulková (pogromczyni Kerber), Elina Switolina czy Caroline Garcia, które Szlema na koncie nie mają. I dwie pierwsze z nich już na pewno go nie zdobędą.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Innymi słowy: WTA Finals lubią niespodzianki.

W zeszłym roku przekonała się o tym sama Iga, która przystępowała do tej imprezy w dobrej formie i jako zdecydowana faworytka. Po słabszym okresie w środku sezonu wygrała w końcu US Open, zaliczyła finał w turnieju w Ostrawie i triumfowała w San Diego. W Finałach też zaczęła znakomicie, przez fazę grupową przeszła bez straty seta i ledwie trzynastoma przegranymi gemami. W półfinale lepsza od niej okazała się jednak Aryna Sabalenka, która w 2022 roku grała na ogół stosunkowo słabo – przynajmniej jak na jej możliwości. I gdy wydawało się, że Białorusinka wyrasta na triumfatorkę turnieju, to… przegrała ze wspomnianą Garcią w meczu o tytuł.

Reklama

W tym sezonie to Sabalenka jest zdecydowaną faworytką i w pierwszym meczu ten status potwierdziła, bo 6:0, 6:1 ograła bezradną Marię Sakkari. Z drugiej strony do nieprzewidywalności samych WTA Finals doszła w tej edycji nieprzewidywalność kortu, który powstał… na ledwie kilka dni przed początkiem zawodów. W dodatku zawodniczki miały utrudniony dostęp do obiektów treningowych (według słów Igi Świątek: były tylko dwa przy hotelu, na wszystkie uczestniczki w singlu i deblu), a pogoda w Meksyku też zdaje się średnio sprzyjać. Wczoraj Aryna Sabalenka spływała potem po ledwie dwóch gemach, dziś z kolei tuż po meczu Igi solidnie lunęło. No i wreszcie: piłki momentami zdają odbijać się na przygotowanym korcie tak, jakby żyły swoim własnym życiem. Generalnie: jest na co narzekać. Ale jest też o co walczyć.

Wiadomo, sam turniej to 1500 punktów do zgarnięcia, jeśli wygra się wszystkie mecze. Wielka nagroda finansowa. Ale dla Igi i Aryny – choć ta pierwsza raczej unika mówienia o tym – to też ostatni w tym roku pojedynek o miejsce na szczycie rankingu WTA, które Białorusinka przejęła po US Open. Ona też jest faworytką do tego, by zostać na nim po WTA Finals. Scenariuszy, w których może je stracić jest co prawda kilka – szerzej opisujemy to w tym miejscu – ale generalnie sprowadzają się do jednego wniosku: Iga musiałaby wygrać turniej (najlepiej bez porażki w grupie), a Aryna polec najpóźniej w półfinale. Biorąc pod uwagę wyniki pierwszej kolejki meczów, można założyć, że w tym półfinale Białorusinka miałaby się spotkać albo z Igą, albo z Coco Gauff, więc jest to całkiem możliwe – obie w końcu już ją w tym roku pokonywały.

Ale czy Polka byłaby w stanie wygrać pięć meczów z rzędu z rywalkami ze światowej czołówki w sezonie, w którym jej forma mocno falowała? Możliwe. O ile zagrałaby w nich tak, jak w drugim secie dzisiejszego spotkania.

Twarz pierwsza: błędy

To nie tak, że w tym roku Iga Świątek nie miała meczów, w których nie popełniałaby błędów. Miała, szczerze pisząc – całkiem sporo, na pewno więcej niż przed rokiem (ale wtedy była w formie, jakiej niektóre tenisistki nie osiągną nigdy w karierze, więc trudno było oczekiwać, że taką utrzyma). Nawet ostatnie turnieje przed WTA Finals pokazały nam, że jej dyspozycja się waha – o ile w Tokio przegrała w drugim meczu z Weroniką Kudiermietową po słabym spotkaniu, o tyle w Pekinie zagrała doskonały turniej i problemy miała tylko w starciu z Caroline Garcią. A i tam trzeciego seta – po przezwyciężeniu naporu Francuzki w drugim – wygrała gładko.

Reklama

Gdy więc radziła sobie na korcie średnio, pytanie brzmiało nie tylko “jak szybko”, ale też “czy w ogóle Iga ocknie się z letargu”?

Tej nocy też mogliśmy je sobie zadawać i to od samego początku meczu. Bo już pierwszego gema Polka – na własne życzenie – przegrała po podwójnym błędzie serwisowym i pomyłce przy siatce. Serwis zresztą na początku meczu wyraźnie jej nie “leżał”, szukała dobrych podań, ale po prostu ich nie znajdywała. Podobnie zresztą jak i innych zagrań – zwłaszcza backhand początkowo regularnie ją zawodził. I mimo że odrobiła stratę przełamania w czwartym gemie, to dalej byliśmy niespokojni. Okazało się, że słusznie, bo w następnym gemie Iga znów zagrała słabiej przy własnym serwisie i dała się przełamać.

A potem jeszcze raz, dwa gemy później, gdy próbowała obronić się od stanu 0:40. Dwukrotnie zrobiła to skutecznie, za trzecim razem trafiła w siatkę.

W tym momencie pierwszego seta – jak się zdawało – można było spisać na straty. Świątek nie grała w końcu dobrze, a Vondroušová to tenisistka, która potrafi utrzymywać własne podania. W naszych głowach już mieliśmy standardowy w takich sytuacjach obrazek, w którym Iga korzysta z przerwy toaletowej między dwoma partiami, wychodząc na nią z notatniczkiem, w którym ma zapisane uwagi do siebie i rywalki. A potem wraca i – taką mieliśmy nadzieję – zaczyna wygrywać. Tyle tylko, że dziś Polka przerwy nie potrzebowała. A przynajmniej nie tak długiej – wystarczyła jej ta między gemami.

Twarz druga: dominacja

Nagle gra Igi się bowiem odmieniła. Od ósmego gema pierwszego seta zaczęła przede wszystkim świetnie grać na returnie. To w dużej mierze za jego sprawą zaczęła odrabiać straty, ba, breaka na 3:5 wywalczyła właśnie bezpośrednio za sprawą głębokiego returnu, którym wymusiła złe zagranie rywalki. Dobrze zaczął funkcjonować też serwis Polki, polepszyło się poruszanie po korcie, zmniejszyła liczba prostych błędów, za to zwiększyła dokładność zagrań. Generalnie wyglądało to trochę tak, jakby ktoś dokręcił Idze obluzowane wcześniej elementy, naoliwił trybiki i ponownie wysłał na kort. To była po prostu dużo lepsza wersja naszej tenisistki.

Wersja, z którą Marketa Vondroušová zupełnie sobie nie radziła.

Stąd Czeszka kilka minut później straciła całą wypracowaną wcześniej przewagę. Owszem, sama zdołała się ocknąć, wygrała gema przy własnym serwisie, a tym samym doprowadziła do tie-breaka. W nim dobrze zaczęła, zdobyła nawet mini breaka. Ale potem panowanie na korcie znów przejęła Iga i z 0:2, od którego rozpoczęła, zrobiło się 7:3. Na domiar złego dla Markety, ta całego seta skończyła podwójnym błędem serwisowym. Zresztą symbolicznym, bo po czasie zaczął wyglądać trochę jak rzucenie ręcznika.

W drugiej partii Czeszki  na korcie bowiem właściwie nie było. Często popełniała błędy, już na start seta oddała własne podanie i to bez zdobytego punktu. Powalczyła jeszcze w drugim gemie, ale nie wypracowała sobie nawet break pointa, o przełamaniu nie wspominając. Kolejnego serwisu znów nie obroniła, podobnie jak w piątym gemie. Iga w tym czasie wszystko robiła dobrze, a jej rywalka nie znajdowała na to odpowiedzi. Efekt był taki, że mecz ten niemal bliźniaczo przypominał ich poprzednie starcie – w Cincinnati, nieco ponad dwa miesiące temu. Tam Polka pierwszego seta wygrała po walce i… dokładnie takim wyniku jak i dziś. W drugim dała rywalce jednego gema. Dziś nie miała w sobie tyle litości, wygrała do zera.

Martwić może w takim porównaniu tylko jedno – że po spotkaniu w Cincinnati, w następnej rundzie Świątek przegrała z Coco Gauff. A to z nią też zmierzy się w kolejnym meczu w Cancun, który zagrają w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu. A Coco w dodatku jest w formie – dziś zdemolowała Ons Jabeur, wygrywając 6:0, 6:1.

Możliwe zresztą, że Polka lub Amerykanka już wtedy zapewnią sobie awans do półfinału, ale potrzebny do tego byłby też tej z nich, która okaże się lepsza w bezpośrednim starciu, sprzyjający wynik w drugim spotkaniu (Marketa Vondroušová – Ons Jabeur).

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Tenis

Komentarze

15 komentarzy

Loading...