Reklama

Dwa lata ponad stan. Dlaczego praca Szulczka nie powinna powszednieć

Michał Trela

Autor:Michał Trela

25 października 2023, 15:27 • 9 min czytania 12 komentarzy

Gdyby nie świetne wejście Dawida Szulczka do Ekstraklasy, pewnie nie byłoby dziś w niej Adriana Siemieńca, Daniela Myśliwca czy Dawida Szwargi. Ale ich obecność sprawiła, że dobra praca trenera Warty Poznań zeszła na trochę dalszy plan. Niesłusznie. Brak wyraźnego kroku naprzód ze strony jego zespołu wcale nie świadczy o jego ograniczeniach jako trenera. Przeciwnie: brak wyraźnego kroku w tył świadczy o skali jego talentu.

Dwa lata ponad stan. Dlaczego praca Szulczka nie powinna powszednieć

Gdyby przeprowadzić wśród ligowców ankietę i zapytać, z którym ekstraklasowym zespołem najmniej lubią grać, prawdopodobnie wygrałaby Warta Poznań. Na mecze z nią trzeba dodatkowo się motywować, bo samo jej pojawienie się w mieście nie elektryzuje nikogo. A już zwłaszcza ciarek emocji nie wywołuje granie przeciwko niej w Grodzisku Wielkopolskim. Zderzenie często następuje dopiero na boisku, gdzie zwykle czeka zespół zdyscyplinowany, zorganizowany, doskonale wiedzący, co potrafi, a czego nie, silny fizycznie, wybiegany, dobry w powietrzu i komfortowo czujący się bez piłki zarówno w głębokiej defensywie, jak i w zakładaniu pressingu. Do tego mający przy korzystnym wyniku opanowany cały repertuar sztuczek, włącznie z urazem bramkarza pozwalającym trenerowi przekazać zawodnikom wskazówki. Niedawne słowa Kamila Kuzery o zabijaniu przez Wartę meczu od 15. minuty odbieram nie jako złośliwość, tylko wyraz frustracji. Tak jest, ale trudno temu przeciwdziałać.

To wszystko sprawia, że Warcie, mimo iż jako klub ma pozytywny wizerunek, trudno się kibicuje z perspektywy neutralnego obserwatora ligi. Prowokuje też do rozważań, co Zieloni jako klub wnoszą do ligi, skoro w czwartym sezonie obecności w niej wciąż prezentują bardzo podobne oblicze, mimo zeszłorocznych zapowiedzi ze strony Dawida Szulczka, że po zapewnieniu sobie utrzymania jego zespół pokaże więcej piłki w piłce. Nawet jeśli te rozważania są zasadne, to tylko na poziomie klubu. Samego Szulczka, któremu wkrótce stukną już dwa lata na stanowisku, trudno rozliczać z tego, że jego drużyna gra w taki sposób. Trudno też na przyszłość szufladkować go jako trenera od defensywnego i destrukcyjnego stylu. To, że prowadząc Wartę, gra w ten sposób, świadczy raczej o jego instynkcie samozachowawczym. A to raczej przydatny instynkt.

ROZWÓJ KLUBU RZADKO BYWA LINIOWY

Kibice i obserwatorzy futbolu sprawiają czasem wrażenie, jakby oczekiwali, że rozwój klubu zawsze będzie przebiegał liniowo. Jeśli w poprzednim sezonie zajął dziesiąte miejsce, w tym powinien siódme. Jeśli je zajmie, powinien powalczyć o puchary. A jeśli w nich zagra, musi się bić o mistrzostwo. Inaczej będzie mowa o stagnacji. To, co wczoraj byłoby uznawane za sukces, jutro spowszednieje. A sam trener zacznie być oskarżany o niedostarczanie nowych impulsów, czy nieumiejętność przeskoczenia konkretnego poziomu. Tymczasem w dużej piłce jest jak najbardziej naturalne, że z niektórymi drużynami nie da się przeskoczyć pewnego poziomu, nie da się prezentować określonego futbolu i nie świadczy to w żaden sposób o ograniczeniach trenera. Jedynie w Polsce, gdzie przyzwyczailiśmy się do klubów funkcjonujących na zasadzie: od pucybuta do milionera i z powrotem, oczekuje się, że gdy ktoś idzie w górę, ma iść tam ciągle.

Dlatego Szulczek trochę już spowszedniał. Jest najdłużej nieprzerwanie pracującym na poziomie Ekstraklasy trenerem w Polsce. Przestał być najmłodszy, bo wyprzedzili go pod tym względem Dawid Szwarga i Adrian Siemieniec. Nie opowiada najpiękniej o swoich koncepcjach taktycznych, bo efekt świeżości konsumuje właśnie pod tym względem Daniel Myśliwiec. Szwarga bije się w Lidze Europy, Siemieniec prowadzi drużynę z czołówki, która gra piękną ofensywną piłkę. Każdy z tych szkoleniowców pojawił się w lidze także dlatego, że Szulczkowi powiodło się w Warcie, czym zachęcił pozostałych prezesów i dyrektorów sportowych, by stawiać na młodych i niedoświadczonych trenerów. A teraz każdy z nich odbiera Szulczkowi odrobinę splendoru, który jeszcze rok czy dwa lata temu na niego spływał.
Rozwój klubów nie przebiega jednak liniowo. A przynajmniej zwykle tak się nie dzieje. Jeśli w kadrę inwestowane są takie pieniądze, jak było w przypadku Rakowa Częstochowa, można myśleć o tym, by z roku na rok poprawiać pozycję. W przypadku Warty jednak aż tak wiele się nie zmienia. Mimo że jej obecność w lidze przestała już kogokolwiek zaskakiwać, wciąż do każdego sezonu przystępuje z celem zdobycia czterdziestu punktów. I nie jest to żaden dowód minimalizmu, a trafna ocena potencjału. W przypadku mniejszego poznańskiego klubu chodzi przede wszystkim o to, by zawsze znaleźć trzy słabsze od siebie zespoły i zostawić je za sobą. Choć gdyby każdy do maksimum wykorzystywał swój potencjał, Warta pewnie musiałaby się pogodzić ze spadkiem.

Reklama

Okoliczności sprzyjają Warcie. W tym pierwszym teoretycznie najtrudniejszym sezonie, spadał akurat tylko jeden zespół, co pozwoliło dość szybko odgonić od siebie widmo spadku i zacząć z dużym luzem psychicznym szturmować czołówkę. W drugim, gdy spadały już trzy zespoły, Szulczek przychodził na ratowanie ligi. Wtedy jednak było już w lidze trzech beniaminków oraz Stal Mielec, która awansowała równolegle, a więc dało się znaleźć kilka klubów zmagających się z podobnymi problemami, jak Warta. Dwa z nich zresztą spadły. Z przedstawicieli „dawnej” Ekstraklasy Zieloni wyprzedzili tylko Zagłębie Lubin, Śląsk Wrocław, Jagiellonię Białystok i Wisłę Kraków. Rok później Warta miała już w stawce nie tylko Stal, ale też jednego ocalałego beniaminka z wcześniejszego roku i trzech świeżych beniaminków, co przyczyniło się do jej pozycji w górnej połowie tabeli.

POTENCJAŁ ZALEŻNY OD BENIAMINKÓW

To nie było tak, że z roku na rok potencjał Warty systematycznie rósł. W miarę stabilizacji na tym poziomie pojawiało się po prostu w lidze coraz więcej zespołów o jeszcze mniejszych możliwościach albo przynajmniej mierzących się z tradycyjnymi początkowymi problemami po awansie. Co roku jednak w dużej mierze od zestawu beniaminków zależą perspektywy Warty. Gdy pojawiają się w lidze kluby silniejsze finansowo, szykuje się trudniejszy sezon. Kiedy Puszcza Niepołomice wyrzuca z baraży Wisłę Kraków i Bruk-Bet, Warta może liczyć na trochę więcej oddechu. Jej względna stabilizacja na najwyższym poziomie to po części zasługa otoczenia, a nie zmian w samej Warcie.

Obserwując rok po roku rozwój choćby Rakowa, można było patrzeć też, jak systematycznie podnosił się poziom składu. Obecność w częstochowskiej jedenastce Macieja Domańskiego, Piotra Malinowskiego, Dawida Szymonowicza czy Arkadiusza Kasperkiewicza, która kilka lat temu była rzeczywistością, dziś brzmi jak wspomnienie z dawnej epoki. Tymczasem w przypadku Warty porównanie wypada inaczej. Owszem, na wielu pozycjach poziom się podniósł. Jakub Kuzdra czy Mateusz Kuzimski nie łapaliby się dziś do kadry meczowej. Ale wciąż wielu zawodników, którzy grali tam w poprzednich sezonach, jak Aleks Ławniczak, Frank Castaneda, Robert Iwanow, Jan Grzesik, Maik Nawrocki, Makana Baku, Szymon Czyż, czy Mateusz Szczepański nie tylko w większości nie miałaby problemu z przebiciem się do obecnego składu Warty, ale wręcz przyjęto by ich z pocałowaniem ręki. Nie jest więc tak, że dzisiejsza Warta ma jakoś drastycznie większe możliwości niż Warta sprzed roku czy dwóch. Dokładając do tego kontuzje takich piłkarzy, jak Adam Zrelak, Michał Kopczyński czy Jakub Kiełb, nie sposób nie zauważyć nawet spadku poziomu, jeśli chodzi o możliwości kadry.

KADRA Z DOLNEJ TERCJI LIGI

Warto zresztą prześledzić transfery Warty z tego lata, by zobaczyć, z jakiego poziomu wyzwaniami mierzy się Szulczek. Marton Eppel, jako jedyny zdrowy klasyczny środkowy napastnik w kadrze, w Mielcu z miejsca wskoczył do podstawowego składu, mimo że wcześniej przez kilka miesięcy nie miał klubu i utrzymywał formę, trenując z węgierskim IV-ligowcem. Bogdan Tiru czy Tomas Prikryl to odrzuty z Jagiellonii, które też przez większość lata nie miały klubów. Filip Borowski czy Oskar Krzyżak to młodzieżowcy, którzy nie mieścili się w kadrach ligowych rywali Warty. Jakub Bartkowski spadł z ligi z Lechią Gdańsk i sięgnięto po niego, bo Radomiak wyjął sobie Grzesika z Warty, dając mu znacznie lepsze warunki kontraktowe. Jedynie Dario Vizingera ściągniętego w miejsce Enisa Destana można uznać za zupełnie zwyczajny transfer obliczony na podniesienie poziomu, a nie pospieszne łatanie dziur. A przecież wcześniejsze lata wcale nie wyglądały jakoś drastycznie inaczej. To wszystko sprawia, że na miejscu Szulczka nie zamieniłbym się na kadry jedynie z trenerami beniaminków, z Kamilem Kieresiem ze Stali Mielec i chyba tyle. Korona Kielce rok po awansie też już wygląda kadrowo przynajmniej na poziomie Warty. To też pokazuje, że wyjściowa pozycja poznaniaków na papierze to dolna tercja ligi.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno mi czasem słuchać narzekań, że Warta wciąż nie zaczęła prezentować ładnej piłki, że jeśli wygrywa, to po topornej grze i ma marne perspektywy, by nawiązać do zeszłorocznego ósmego miejsca, nie mówiąc o piątym z pierwszego sezonu. To, że Warta od momentu awansu najgorzej skończyła ligę na jedenastej pozycji, że nawet po trudnym początku tego sezonu zajmuje dwunastą pozycję, to dla mnie dowód, że Zieloni wciąż potrafią wyciągać ze swojego potencjału niemal sto procent. I główna w tym zasługa ich trenera, który wcale nie zasługuje na mniej pochwał niż dwa lata, czy rok temu, gdy jego atutem był jeszcze efekt świeżości.

Reklama

Bilans goli oczekiwanych danego zespołu do goli oczekiwanych rywala w sezonie 2023/24 w przeliczeniu na 90 minut. Warta na minimalnym minusie, ale wciąż w spokojnym środku tabeli. Źródło: StatsBomb
W przypadku klubu tego formatu zupełnie naturalny byłby nawet sezon, w którym wszystko układałoby się źle – raz, drugi, czy trzeci udaje się grać ponad stan, ale w końcu przychodzi moment, w którym kontuzje dopadają liderów, transferami nie uda się zastąpić tych, którzy odeszli, a nie można już liczyć na lekceważenie ze strony rywali, dochodzi trochę pecha, zmęczenie materiału i przepis na katastrofę gotowy. Wciąż zresztą niewykluczone, że Wartę właśnie tego rodzaju sezon czeka. Ale – jeszcze raz – po pierwsze, nie byłoby w tym nic dziwnego, a po drugie, poznaniacy i tak dzielnie walczą z przeciwnościami, które mają na swojej drodze. To powód, by ich chwalić, a nie, by oczekiwać od nich więcej. Więcej pod względem stylu można oczekiwać od Zagłębia Lubin, Radomiaka, czy Cracovii. To, że trener jest utalentowany, nie oznacza, że porywa się z motyką na słońce. Przeciwnie: naprawdę utalentowany trener właśnie na nie się nie porywa.

Kontrakt Szulczka z Wartą wygasa z końcem sezonu, co sprawia, że im dłużej nie będzie podpisany nowy, tym więcej będzie spekulacji łączących go z teoretycznie silniejszymi klubami. By jednak udowodnić, że jest gotowy na kolejny krok, trener Warty nie musi wprowadzić tego klubu w okolice strefy pucharowej, czy sprawić, że jego zespół zacznie strzelać gole po wielopodaniowych akcjach. Dla mnie wystarczy, jeśli podtrzyma swoją trwającą już od ponad roku serię nieobecności Warty w strefie spadkowej. Ostatni raz Zieloni byli pod kreską po szóstej kolejce poprzedniego sezonu, w sierpniu 2022 roku. Sezon wcześniej wydźwignęli się z niej na dwanaście kolejek przed końcem rozgrywek i już ani razu do niej nie wpadli. Na 66 kolejek ligowych rozegranych przez Wartę pod wodzą Szulczka, jego zespół tylko dziewięć spędził w czerwonej strefie, z czego siedem, gdy jeszcze wygrzebywał się z niej, ciągnąc ogon po Piotrze Tworku. To na tyle imponujący rezultat, że powinien wynagradzać wszelkie zgrzytanie zębów, które pojawia się podczas oglądania meczów Warty. Też najchętniej śledziłbym je przez telegazetę. Ale trenerzy, którzy, mając możliwości kadrowe podobne do Szulczka, przejmują się wrażeniami estetycznymi, nie świętują dwóch lat na stanowisku.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix & FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

12 komentarzy

Loading...