Reklama

Petr Čech i hokej na lodzie. „Żyję dziecięcym marzeniem” 

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 października 2023, 19:22 • 15 min czytania 12 komentarzy

W klubowej piłce nożnej wygrał wszystko. W reprezentacyjnej miał trudniej, ale i tak może się pochwalić medalem mistrzostw Europy. Do historii przeszedł jako jeden z najlepszych bramkarzy w dziejach. Jako dzieciak chciał być jednak hokeistą. Wyszło inaczej, ale już po zakończeniu piłkarskiej kariery postanowił trochę w hokeja pograć. I od czterech lat występuje w niższych angielskich ligach. Jak Petr Čech odnalazł się na hokejowej tafli? 

Petr Čech i hokej na lodzie. „Żyję dziecięcym marzeniem” 

 

Wycinki z gazet 

Gdy byłem mały, chciałem być graczem hokeja na lodzie – wspominał wielokrotnie. Takie marzenie młodego chłopaka nie może dziwić. Reprezentacja Czechosłowacji, a potem Czech, należała przecież do światowej czołówki. Ba, w 1998 roku Czesi zdobyli nawet złoto igrzysk w Nagano. Choć wtedy młody Petr miał już 16 lat i był na dobrej drodze do zostania przyszłą legendą.  

Dekadę wcześniej podziwiał jednak najlepszych hokeistów ze swojej ojczyzny, ale i poza nią. Choć idola wybrał spośród rodaków. Tym stał się dla niego Dominik Hašek, doskonały bramkarz, jeden z najlepszych w historii, który w 1990 roku trafił do NHL. Wcześniej jednak przez dekadę grał w czechosłowackiej lidze, a mały Petr zbierał o nim wycinki ze sportowych magazynów, które potem wkładał do albumu.  

Poza Haškiem swoje miejsce mieli tam i inni bramkarze. Bo Čecha od zawsze fascynowała właśnie ta pozycja. 

Reklama

Z jakiegoś powodu sam widok bramkarza w hokeju na lodzie, w jego stroju, z ochraniaczami, rękawicami… To we mnie rezonowało. Nie zrozumcie mnie źle, kocham piłkę nożną. Ale jeśli chodzi o grę, od zawsze wydawało mi się, że bycie bramkarzem w hokeju jest fajniejsze – wspominał. 

Pewnie od początku poszedłby właśnie w stronę hokeja, gdyby tylko mógł sobie na to pozwolić. Jego rodzina nie należała jednak do bogatych. A sprzęt, o którym wspominał, swoje kosztował. W dodatku gdy dziecko szybko rośnie, ochraniacze trzeba co chwilę wymieniać, podobnie łyżwy. Piłka nożna była po prostu znacznie tańszą alternatywą, dlatego Vaclav – ojciec Petra – zabrał go właśnie na jej treningi.  

Jak mówił sam Čech, nigdy nie dowie się, czy w hokeju nie zrobiłby podobnej kariery. W końcu Dominikowi Haškowi się udało. Na piłkę jednak nie ma prawa narzekać. W Premier League do dziś jest rekordzistą – i pewnie jeszcze długo nim zostanie – w liczbie czystych kont. Ligę wygrywał czterokrotnie, tyle samo razy Puchar Anglii. A w 2012 roku, w prezencie na 30. urodziny, triumfował w Lidze Mistrzów. Dziś jednak mówi, że… w pewnym sensie woli hokej. 

CZYTAJ TEŻ: Z CZEGO ZAPAMIĘTAMY PETRA ČECHA?

Gdy teraz gram, wciąż jestem w szatni. Wciąż jest w niej ten „banter”. Ale to kompletnie inny rodzaj presji. Jest fajniej, niż gdy grasz w Lidze Mistrzów. Nadal jednak chcę się dobrze prezentować. Chcę wygrać. Nienawidzę przegrywać. Pod tym względem jest tak samo, jak wtedy, gdy grałem w piłkę – opowiadał.

Jak jednak w ogóle trafił na lód po tylu latach?  

Reklama

Od oglądania do grania  

Gdy Petr Čech przyjechał do Wielkiej Brytanii – w 2004 roku, przechodząc ze Stade Rennais do Chelsea – wcale nie stracił kontaktu z hokejem. Oglądał mecze w telewizji, śledził poczynania czeskiej kadry. Trochę czasu zajęło mu jednak zorientowanie się, że mógłby też oglądać ten sport na żywo, bo w Anglii są półprofesjonalne ligi. Wreszcie przeszedł się na mecz Guildford Flames.  

Oglądałem mecz Guildford z Manchesterem Phoenix. To była końcówka sezonu, obie drużyny dzieliły dwa punkty. Miloš przysłał mi zaproszenie, więc poszedłem. Mieli tam kilku słowackich zawodników, którzy mnie dostrzegli i zachęcili, żebym przyszedł z nimi potrenować. Na prowadzone przez siebie treningi junierów zaprosił mnie też Miloš Melicherík, aż w końcu również zaproponował, żebym sam spróbował potrenować. I tak to się zaczęło – wspominał bramkarz.  

Bezpośredniego kontaktu z hokejem nie miał wtedy właściwie od dwóch dekad, może dłużej. Ale nadal go śledził, w Czechach to w końcu powszechnie uwielbiany sport, zresztą Petr twierdzi, że pomocny w karierze bramkarza w futbolu. – Uważam, że hokejowe treningi pomogłyby bramkarzom w piłce nożnej. Dają ci dodatkowy wymiar, poprawiają koordynacje na linii ręka-oko.  

On sam na taflę wyjechał niedługo po transferze do Arsenalu.  

– To było niesamowicie odświeżające. Wśród piłkarzy masz takich, którzy grają w tenisa, golfa czy chodzą po górach. W każdym sporcie jest ryzyko, akceptujesz je. Ja też, ale je minimalizowałem. Trenowałem hokeja, ale nie mogłem występować w meczach – wspominał. 

Na jego hokejowe treningi zgodę wyrażali kolejni szkoleniowcy Arsenalu. Jeśli chodzi o występy – Unai Emery uległ raz, gdy Petr pojechał na pożegnalny mecz Martina Havláta, przyjaciela z dzieciństwa, który został hokeistą i dostał się nawet do NHL. Čech zagrał wtedy jedną tercję. Wpuścił trzy bramki, ale zaprezentował się całkiem dobrze. Zaraz po meczu musiał jednak wracać do Anglii, bo zbliżał się nowy sezon Premier League.  

Hokej jednak faktycznie okazał się dla niego świetnym narzędziem do utrzymywania dobrej formy fizycznej i pomógł w przedłużeniu kariery. Dał też nowe bodźce, sprawił, że treningi piłkarskie – które znał od niemal trzech dekad – wzbogaciło coś innego.  

– To wyzwanie i to bardzo miłe. Wspaniale jest móc trenować z zespołem i to z Elite League [najwyższy poziom rozgrywkowy w Anglii – przyp. red.]. Jest tu wielu utalentowanych zawodników. Świetnie jest móc do nich dołączyć  – mówił. – To też świetny dodatek do moich treningów. Pomaga w utrzymaniu sprawności, rozwija mięśnie nóg czy czas reakcji.  

Ponadto, jak się okazało, może przygotować cię na… drugą karierę. Bo gdy Petr skończył grać w piłkę, otrzymał pewną propozycję. – Chłopaki z Guildford, wiedząc, że już nie gram w piłkę, zapytali: „Nie chciałbyś zagrać w meczu?”. Tak się zaczęło.  

„Nie jeżdżę wystarczająco dobrze” 

Aktualnie Petr Čech występuje w zespole Oxford City Stars, na trzecim poziomie rozgrywkowym w Anglii. Do obecnej ekipy przeszedł przed tym sezonem. Wcześniej grał we wspominanym już Guildford w czwartej lidze (2019-2022, ale jeden z sezonów został anulowany przez pandemię) i w Chelsmford Chieftains (2022-2023). To kluby z niższych lig, ale to nie może dziwić.  

Petr Čech  może i jest legendarnym sportowcem, ale w hokeju zaczynał z pozycji niemalże nowicjusza. No i przede wszystkim – w dużej mierze dla rozrywki, zabawy. Choć w klubach był, oczywiście, niezwykle ceniony. Dobrze świadczą o tym słowa Shane’a Moore’a, generalnego menedżera ekipy Oxfordu, ogłaszającego podpisanie kontraktu z czeskim bramkarzem. 

– Już w zeszłym sezonie wiedzieliśmy, że Petr szuka dla siebie nowego klubu, ale wówczas mieliśmy już i bramkarzy i wypełniliśmy limit nie-brytyjskch zawodników. Cieszymy się, że udało nam się podpisać z nim kontrakt na nowy sezon. Głęboko wierzymy, że na tym transferze skorzysta nie tylko sam Petr, ale cała nasza drużyna, kibice i społeczność naszego miasta skupiona wokół klubu. Jesteśmy przekonani, że swoją osobowością i poświęceniem Petr zainspiruje kolejne pokolenie hokeistów w Oxfordshire, wiążę z jego obecnością u nas nadzieje na rozwój tej pięknej dyscypliny w naszym rejonie. 

Čech w szatni to dla klubu wielka rzecz, jego koledzy zresztą regularnie podkreślają, że obecność kogoś, kto zna smak finału Ligi Mistrzów w piłce nożnej, dodaje im dużo spokoju. – Ma doświadczenie jak nikt inny. W klubie wygrał wszystko. Gdy ostatnio byliśmy podłamani po drugiej tercji, wygłosił wielką przemowę. Zebrał nas do kupy. Jego doświadczenie jest niewiarygodne – mówił jeden z nich, Marcus Mitchell.  

A i na tafli Petr swoje potrafi. W ostatnim meczu zdobył drugi w karierze tytuł MVP. W starciu z ekipą Streatham Red Hawks (obrońcy mistrzowskiego tytułu) obronił 62 strzały na 64 oddane. Oxford wygrał 3:2, odnosząc pierwsze zwycięstwo w sezonie. Nieźle, jak na kogoś, kto hokeistą został w wieku 37 lat, co?

Zresztą to częściowo dla Petra zapełniają się trybuny. Częściowo, bo zainteresowanie hokejem w Anglii rośnie i sam Čech przyznawał, że nie spodziewał się, że w Chieftains co mecz będzie oglądać niemal komplet widzów, czyli ponad 1400 osób. W dodatku żywiołowo dopingujących miejscową ekipę. Pewnie zresztą nadal by tam grał, ale to klub zlokalizowany niemal sto kilometrów od jego domu. Przy trzech treningach i meczach w tygodniu, po prostu uznał, że aż za dużo siedział za kółkiem. 

Oxford jest znacznie bliżej, do tego terminarz Czecha jest nieco „poluzowany”. Nie gra co mecz, zwłaszcza jeśli spotkania są ustawione dzień po dniu. Występuje od czasu do czasu, ale stara się bywać na większości treningów. Gdy pracował jeszcze w Chelsea – przed zmianą właściciela – było to trudniejsze. Teraz ma nieco więcej czasu, w dodatku hokeja już się tak naprawdę nauczył. Choć do dziś nie chce spróbować swoich sił w ataku, bo twierdzi, że nie jeździ na łyżwach wystarczająco dobrze. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Woli bramkę. I to łączy jego karierę hokejową z piłkarską. Zresztą wielokrotnie oba sporty porównywał.  

Oba są wymagające, chociaż zupełnie różne. W hokeju potrzebne jest lepsze przygotowanie fizyczne. Praca bramkarza w piłce nożnej wymaga z kolei więcej koncentracji, bo nie ma aż tylu akcji pod bramką co w meczu hokejowym. Trzeba być zawsze gotowym mentalnie, a koncentracja odgrywa dużą rolę. W hokeju, przy trzydziestu strzałach w meczu, łatwiej o koncentrację – mówił.  

Rozgrzewka? Właściwie ta sama. Nawet już na tafli, twierdzi, że „strukturalnie” to właściwie ta sama rutyna, coś, do czego był przyzwyczajony. Trener też udziela wskazówek opierających się na podobnych zasadce, choć – to akurat różnica – w Chelsea czy Arsenalu wszystkich rywali miał doskonale rozpisanych. W trzeciej lidze hokeja (albo czwartej, od której zaczynał) jest już zupełnie inaczej. Przeciwników często poznaje dopiero na tafli.  

A co z techniką? 

Pod tym względem to dwa zupełnie inne sporty. Na lodzie inaczej się poruszasz, musisz się do tego przyzwyczaić. Jeśli chodzi o samo bronienie, to jest w miarę podobne. Liczy się ustawienie, pokrycie kątów, czytanie gry i dobry czas reakcji. Do tego wszystkiego odpowiedni poziom koncentracji. Na lodzie trzeba mieć doświadczenie meczowe, bez tego jest trudno. Gdybym go nie miał, pewnie nie jeździłbym teraz nawet na pokazowe mecze. Nie chciałbym wyglądać jak głupek – mówił.  

Hokej jednak, przede wszystkim, jest dla niego bardziej ciekawy, w pewnym sensie wymagający. Musi bronić więcej strzałów, cały czas być gotowym na kolejną interwencję. Czasem w ciągu jednej tercji jest ich tyle, ile w dwóch a nawet trzech meczach piłki nożnej. A że Petr robi to wszystko w dużej mierze dla „funu”, to musi mu się podobać, że ręce ma pełne roboty. O to mu przecież chodziło.  

Mniej podoba się ból. Ale ten też ponoć niespecjalnie się różni od piłkarskiego.

Gdy krążek trafi cię w niewłaściwe miejsce, to boli nawet, gdy nosisz ochraniacze. Ale też gdy ktoś strzeli w ciebie piłką z metra, to jest tak samo. Nie ma jednak katastrofy. Po krążku będziesz mieć małego siniaka i tyle – mówił. Dodawał też, że nie mógł myśleć o bólu wyjeżdżając na taflę, bo to po prostu część gry.  

Trzeba więc zaakceptować, że trochę cię poboli. Spełnianie marzeń jest tego warte.  

Najlepsi na świecie 

Już lata temu Petr Čech zaprzyjaźnił się z Petrem Mrázkiem, czeskim zawodowym hokeistą. Mrázek był wtedy świeżo po przebiciu się do NHL (wcześniej przez kilka lat grał w OHL, juniorskiej lidze w Kanadzie), z kolei jego starszy rodak miał już w piłce nożnej status legendy. Ale obaj złapali wspólny język. Młodszy Petr uwielbiał powiem piłkę nożną i Chelsea, a ten starszy – hokej.  

To było niesamowite, mieć takie połączenie. Petr często zapraszał nas na mecz, nawet gdy nie grał. Chodziliśmy i na Chelsea, i potem na Arsenal. Albo jeździliśmy na inne stadiony, jeśli Chelsea grała w Londynie albo blisko niego – wspominał Mrázek, który w międzyczasie pomagał też rodakowi w treningach, podsyłając nagrania ze swoich (również występuje jako bramkarz). Trochę komplikowało wszystko to, że jeden łapie lewą, a drugi, Čech, prawą ręką. Ale to i tak była nieoceniona wręcz pomoc. W zamian Mrázek dostał kontakt do znakomitego chiropraktyka, który pomógł mu uporać się z urazem. 

Młodszy z Czechów od dawna chciał się też odwdzięczyć za goszczenie go w Wielkiej Brytanii. Čechowi jednak trudno było wyrwać się do Stanów Zjednoczonych na mecze NHL, bo kalendarze obu lig były podobne i trenerzy nie zaakceptowaliby takiej wyprawy. 

Przez lata była to więc jedynie propozycja. Potem starszy z Czechów skończył karierę, ale… przyszła pandemia. I dopiero, gdy sytuacja z koronawirusem się nieco uspokoiła, Čech zjawił się za Oceanem. I został zaproszony na treningi Chicago Blackhawks, ekipy, w której od zeszłego sezonu występuje jego młodszy rodak.  

Naturalnie, tu gra się przeciwko najlepszym zawodnikom na świecie. Po każdym trzeba spodziewać się idealnej precyzji przy oddawaniu strzałów na bramkę. Trzeba dobrze kontrolować grę, wykazywać się sprytem, czytać przebieg gry. Bardzo mi się podobało, jest to dla mnie świetne doświadczenie – mówił Čech. A Mrázek żartował, że ten „znacznie lepiej radzi sobie w hokejowej bramce, niż ja w piłkarskiej”.  

Ba, nawet napastnicy Chicago przyznawali, że starszy z Petrów dobrze sobie poradził i że widać po nim „doświadczenie z gry”. Oferty z NHL się, oczywiście, nie posypały, ale dla Čecha przeżycie takiego treningu i tak było spełnieniem dziecięcych marzeń. Zresztą sam już wcześniej twierdził, że je spełnił.  

Zagrać mecz w faktycznych rozgrywkach to spełnione marzenie małego chłopaka. Nikt mi nigdy tego nie zabierze – mówił po debiucie. A w późniejszych latach: – Powiedziałem sobie, że to może być moje ostatnie marzenie, jakie mam na liście do odhaczenia. Ciężko na to wszystko pracowałem. Myślę, że mogę pokazywać młodym zawodnikom, że jeśli gonisz za marzeniami, to może się wydarzyć wiele dobrych rzeczy.  

Student, trener, perkusista

Jasne, hokej to nie jedyne, czym Petr Čech zajmował się po karierze, choć naturalnie przyciąga największą uwagę. Ale Czech to ogólnie zajęty człowiek. Przez kilka lat pracował w końcu w Chelsea, do tego kontynuował edukację.  

Skończyłem MBA w zeszłym roku, po czym przekonali mnie w uczelni do zrobienia doktoratu. Aktualnie zbieram informację do riserczu, spotykam się z ludźmi i przeprowadzam rozmowy. Kierunek? Biznesowy. Wybrałem temat, który nawiązuje do Ligi Mistrzów i jej trwałości, zarówno biznesowo, jak i jeśli chodzi o model rozgrywek – mówił.

MBA zrobił, dodajmy, zdalnie, podobnie – na tyle, na ile może – planuje obronienie doktoratu, zresztą na Uniwersytecie Rzymskim. Poza tym dużo czasu poświęca rodzinie, jakiś czas temu po raz pierwszy od 25 lat mógł pojechać na pełnoprawne wczasy zimą. Stara się również o wyrobienie licencji trenera piłkarskiego, zastanawia się, czy nie związać swojej przyszłości właśnie z tym.  

Pracowałem z trenerami takimi jak José Mourinho, Carlo Ancelotti, Guus Hiddink, Arsene Wenger czy Unai Emery. To świetna nauka, lepsza od każdej książki. Oglądałem najlepszych trenerów na świecie, a do tego poznałem ten temat z różnych perspektyw – jako piłkarz i dyrektor. Więc czemu nie? Czas pokaże, co się stanie – mówił.  

Poza tym wszystkim dużo czasu poświęca też grze na perkusji. Na swoim kanale na YouTubie dodawał covery wielu zespołów we własnym wykonaniu. Znalazły się tam piosenki kapel takich jak Foo Fighters (jego ulubiony zespół), Coldplay czy Incubus. Z kolei na żywo miał okazję bębnić przy „Smells Like Teen Spirit” Nirvany, a w jednym z programów BBC przygrywał razem z Rogerem Taylorem z Queen, z którym nagrał nawet piosenkę „That’s Football”.  

Czasem ktoś dzwoni do mnie i pyta, czy nie chciałbym nagrać ścieżki perkusyjnej do piosenki. Cieszę się tym. Teraz, gdy mam na to czas, jeszcze bardziej polubiłem perkusję. Rozwinąłem się pod względem techniki i gry różnych gatunków muzycznych. Nie chodzi mi tylko o to, żeby sobie pograć, czasem skupiam się właśnie na tym, by się poprawić, rozwinąć technikę. Jestem ciekaw, jak dobry mogę być. Gdy oglądam najlepszych perkusistów, ich styl, technikę, szybkość, widzę, że każdy może zagrać tę samą piosenkę nieco inaczej, dodając pewne uczucie, którego nie włożą do niej inni. To jest piękno muzyki. Tak samo jest w sporcie: miliony ludzi grają w piłkę nożną, ale nie wszyscy będą najlepsi – mówił.  

Tak więc dyrektor, perkusista, pilny student, który za niedługo ma bronić doktoratu, a może nawet przyszły trener piłkarski. W życiu Petra Čecha wciąż dzieje się sporo. Ale największą frajdę nadal sprawia mu hokej. W końcu spełnia dzięki niemu marzenia.  

Nie tylko Petr 

Przypadek czeskiego golkipera nie jest, oczywiście, w pełni wyjątkowy. Przez lata wielu sportowców sięgało po inny sport po zakończeniu kariery w swoim pierwotnym, ba, czasem nawet uprawiało dwa równocześnie. Są nawet dyscypliny, gdzie to dość naturalne. Sprinterzy często przechodzą do bobslejów, gdzie potrzebni są dobrzy rozpychający boba. Zapaśnicy czy kickbokserzy sięgają po MMA. Kolarze próbują swoich sił w triathlonie.

To naturalna ewolucja.

Ale przypadki mniej codzienne – jak u Petra – też się znajdą. Na polskim podwórku można z miejsca podać przykład Adama Małysza, który po wybitnej karierze w skokach narciarskich zdecydował się pojeździć w rajdach samochodowych. Był nawet na Dakarze i miał do tego dryg, dwukrotnie skończył najsłynniejszy rajd w najlepszej „15”. Wielu zawodowych sportowców sięga (często już w trakcie kariery, jak Steph Curry) po golfa. Niektórzy próbują się nawet na ten sport przerzucić po niej, w turnieju wziął już udział na przykład Gareth Bale, a z golfem swoją przyszłość mocniej wiązał J.R. Smith, były już koszykarz NBA.

CZYTAJ TEŻ: OD MISTRZOSTWA NBA DO GRY W GOLFA. JAK DOŁKI POCHŁANIAJĄ GWIAZDY SPORTU

Bywa i jeszcze ciekawiej. Ivan Perisić na przykład, w czasach, gdy grał w piłkę w Interze, wystąpił na turnieju siatkówki plażowej w ramach rozgrywek World Touru w rodzinnej Chorwacji. Henrik Larsson zanim zaczął zawodową karierę piłkarza, grał też w unihokeja, a po zejściu z murawy znów chwycił za kij. Wilt Chamberlain, gdy przestał rzucać do kosza, zakochał się w siatkówce (zresztą to był akurat człowiek, który próbował swoich sił w wielu sportach). Paolo Maldini w 2017 roku, mając na karku 49(!) lat, zakwalifikował się do turnieju rangi ATP Challenger Tour w deblu. Razem ze Stefano Landonio przegrali gładko, ale sam udział w takiej imprezie był dla Włocha sporym (i jedynym, od razu zakończył zawodową tenisową karierę) sukcesem. Co ciekawe pokonała ich para David Pel i Tomasz Bednarek. Polski tenisista miał więc czym się chwalić. 

Bywają też podobne historie z wielkimi sukcesami. W ostatnich latach takie w kolarstwie święcił Primoż Roglić, czterokrotny triumfator Wielkich Tourów, który był obiecującym skoczkiem narciarskim i startował nawet w Pucharze Kontynentalnym (na zapleczu Pucharu Świata). Gerwyn Price z rugby przerzucił się na darta i w 2021 roku został mistrzem świata. Karierę Ash Barty w tenisie uratowało to, że przerwała ją jeszcze przed największymi sukcesami i zaczęła grać w krykieta.  

CZYTAJ TEŻ: ASH BARTY. WALKA Z DEPRESJĄ, KRYKIET I WIELKOSZLEMOWE TYTUŁY

Jeszcze łatwiej o takie historie było, oczywiście, lata temu, gdy sport był mniej sprofesjonalizowany. Zresztą większość z nich łączy jedno: że sportowcy, którzy zakończyli (albo byli w trakcie i na moment od niej „odbijali”) swoją zawodową karierę z sukcesami, po inny sport zwykle sięgali dla przyjemności. Choć zdarzało się i tak, że Roglić swoje powygrywał, a Ester Ledecka – gwiazda snowboardu, która lubiła też pojeździć na nartach – sensacyjnie zdobyła olimpijskie złoto w drugiej z tych konkurencji.  

Petr Čech mistrzostwa ani złota już w hokeju, oczywiście, nie zdobędzie. Ale nie są mu one potrzebne. I tak spełnia marzenia.  

SEBASTIAN WARZECHA 

Fot. Oxford City Stars/Newspix 

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Inne sporty

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

12 komentarzy

Loading...