Wow, po takim widowisku aż trudno ochłonąć. Naprawdę niesamowitą dramaturgię miało dzisiejsze starcie Tottenhamu Hotspur z Liverpoolem, rozegrane w ramach 7. kolejki Premier League. Kiedy już się wydawało, że broniący się w dziewiątkę The Reds wyszarpią gospodarzom z gardła punkt, Joel Matip fatalnie skiksował we własnym polu karnym i wpakował futbolówkę do siatki, zapewniając tym samym triumf ekipie “Kogutów”. A samobój w szóstej minucie doliczonego czasu gry to była tylko wisienka na torcie, jeśli chodzi o emocje w tym meczu.
W zasadzie od pierwszego gwizdka arbitra obserwowaliśmy w Londynie ostrą jazdę bez trzymanki.
Kontrowersje sędziowskie
Tak naprawdę już po paru minutach gry stadionowy zegar mógł bowiem wskazywać wynik 1:1, ale skuteczności w pierwszej fazie meczu brakowało zarówno graczom Tottenhamu, jak i piłkarzom Liverpoolu. Tak czy owak, obie ekipy wyraźnie pokazały, że nie mają zamiaru się dziś bronić za podwójną gardą. I gospodarze, i przyjezdni momentalnie zdecydowali się na ostrą wymianę ciosów. I nie przerwała jej nawet bezpośrednia czerwona kartka, którą w 26. minucie gry obejrzał – zresztą w pełni zasłużenie – Curtis Jones. The Reds po prostu trzymali się swoich założeń taktycznych jak gdyby nigdy nic. Juergen Klopp dokonał wprawdzie kilku korekt, wyznaczył Mo Salahowi nieco więcej obowiązków, jeśli chodzi o rozegranie futbolówki, ale poza tym – obraz gry po prostu nie uległ zmianie.
Widać, że Liverpool to ekipa, która w tym sezonie zdążyła już się przyzwyczaić do rywalizowania w osłabieniu.
Jak gdyby tego było mało, kilka chwil po czerwonym kartoniku dla Jonesa goście wyszli na prowadzenie. Do siatki trafił Luis Diaz, lecz jego trafienie koniec końców nie zostało uznane z powodu ofsajdu. Tylko – czy tam rzeczywiście był spalony? Wszystko wskazuje na to, że nie.
Luis Díaz had a goal chalked off by VAR. @richardajkeys and Andy Gray take a closer look… #beINPL #TOTLIV pic.twitter.com/cDSpws1YrY
— beIN SPORTS (@beINSPORTS_EN) September 30, 2023
Na razie nie ma jeszcze oficjalnych komentarzy w tej sprawie, ale jeśli błąd zostanie potwierdzony, to mamy do czynienia po prostu ze skandalem. Wielkim skandalem. W dobie VAR takie babole zwyczajnie nie mają prawa się wydarzyć.
Tak czy owak, The Reds nie pękli. Ba, nie załamali się nawet wówczas, gdy – dosłownie kilka chwil po kontrowersyjnej sytuacji z Diazem w roli głównej – Tottenham wyszedł na prowadzenie za sprawą Heung-min Sona. Jeszcze przed przerwą goście zdobyli wyrównującą bramkę, a gdy na starcie drugiej połowy Spurs rozpoczęli prawdziwą ofensywną nawałnicę, swoją drużynę z tarapatów raz po raz wyciągał fenomenalnie dysponowany dziś na linii Alisson.
Dwie czerwone kartki
Można było łatwo zauważyć, że piłkarze Liverpoolu głęboko wierzą, iż mogą wywieźć z Londynu komplet punktów, jeśli tylko wyjdzie im w drugiej połowie ta jedna, jedyna kontra. Szarpali więc regularnie, szukali swoich szans w dynamicznych zrywach. Ich optymizm przygasł dopiero w 69. minucie, gdy dwie żółte kartki na przestrzeni kilkudziesięciu sekund obejrzał Diogo Jota, wprowadzony przez Juergena Kloppa w przerwie meczu. W tym momencie niemiecki szkoleniowiec uznał, że nie można dłużej kusić losu i przestawił wajchę w stronę defensywy. Wszyscy gracze The Reds skupili się na obronie dostępu do własnej bramki.
I… spisywali się naprawdę fenomenalnie. “Koguty” jak gdyby zupełnie straciły ofensywne argumenty, pogubiły się na boisku. Gospodarze byli w posiadaniu futbolówki, łatwo przedostawali się pod pole karne Liverpoolu, ale nic z tego nie wynikało. Żadnych groźnych strzałów.
Aż do ostatniej akcji meczu i nieszczęsnego samobója.
Klopp wyglądał po końcowym gwizdku arbitra, jak gdyby ktoś go zdzielił obuchem w głowę. Matip sprawiał wrażenie gościa, który może się za moment rozpłakać. Pozostawili dziś piłkarze The Reds na boisku kawał zdrowia i ogrom zaangażowania, ale ostatecznie – wracają do domu bez punktów, za to z poczuciem ogromnego rozgoryczenia i zapewne również frustracji. Futbol bywa brutalny. I piękny zarazem, ostatecznie stadion Tottenhamu od dawna nie miał okazji do tak potężnego wybuchu euforii. Spurs dalej są na fali i tracą już tylko jeden punkt do lidera Premier League.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Sebastian Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
- Michał Pazdan: Paraliż, mania i bezsenność. Po EURO 2016 wyniszczała mnie głowa
- Dawid Nowak: Stres zabierał mi tlen. Myślałem, że zawodzę pół Polski
fot. NewsPix.pl