Bez względu na warunki przerwania współpracy, zakończenie kadencji Fernando Santosa to porażka Polskiego Związku Piłki Nożnej, bo nawet gdyby Portugalczyk jeszcze zapłacił federacji (co rzecz jasna jest absurdalne i niemożliwe), żadne pieniądze nie zwrócą zmarnowanych dziewięciu miesięcy z życia reprezentacji kraju.
Bogaci przeważnie na emeryturę lecą w ciepłe rejony świata, w zależności od zasobności portfela wybiera się południe Europy albo droższe kierunki w Azji czy gdzieś na Karaibach. Być może dlatego nikt w Polskim Związku Piłki Nożnej nie zorientował się, że Fernando Santos – w końcu sowicie opłacany w przeszłości – nie zamierza uczciwie pracować, mimo że przecież do tego się zobowiązywał kontraktem, a planuje być rentierem? Bo, do cholery, kto by chciał przedwczesną emeryturę spędzać w Polsce?!
Dzisiaj wiemy – właśnie Santos.
Santos odchodzi
Pal licho oczekiwania zmiany czy wręcz rewolucji. W momencie nominacji Portugalczyka na selekcjonera wiele głosów przestrzegało, że to przecież trener pragmatyczny, nastawiony na wynik, miłośnik defensywy.
I w tym miejscu mamy problem – w kadrze narodowej Santosa nie było pragmatyzmu, nastawienia na wynik, zamiłowania do defensywy. Nie było niczego. Za Czesława Michniewicza można było się czepiać (i się czepialiśmy) stylu, ale wówczas przynajmniej do czegoś to prowadziło – do wygrania barażu ze Szwecją i wyjścia z grupy w finałach mistrzostw świata. Nie dało się na to patrzeć, tyle że na końcu selekcjoner przynajmniej mógł pokazać, dlaczego chciał tak, a nie inaczej.
Santos tego zrobić nie może.
W tym zespole nie było nawet tego, czym charakteryzowały się za jego kadencji Portugalia czy Grecja. Miał przyjechać mistrz Europy, a zjawił się starszy pan, notorycznie załamujący ręce i właśnie taką ekipę poskładał.
Ekipę załamanych rąk.
Nie da się. Nie da się. Nie da się.
Miało być lekko, łatwo i przyjemnie
To, że Santos nie wziął polskiego asystenta, nie zainteresował się Ekstraklasą, nie zaangażował w szkolenie trenerów czy młodzieży to jedno, a to, że nawet nie poukładał drużyny w taki sposób, w jaki zwykł to robić gdzie indziej, to drugie i już niewybaczalne. Bo można przyjąć, że tak naprawdę ta pierwsza część była nierealna, skoro wcześniej tak nie pracował, ale już ta druga to zwyczajnie obowiązek. Ujmijmy to tak – jeśli bierzesz trenera-pragmatyka, nie oczekuj cudów ofensywnych, a pragmatycznego zespołu. A myśmy nie dostali nawet tego pragmatycznego zespołu na tle dziadowskiej grupy eliminacji mistrzostw Europy.
Obnażyli nas Czesi, Albańczycy i Mołdawianie.
Wstyd.
Ale czy Santos nagle przestał wiedzieć, co i jak? Wysiadł na Okęciu i bach, zapomniał, w jaki sposób tworzył kadry narodowe w Portugalii i Grecji? Zaciągnął się nadwiślańskim powietrzem i cyk, amnezja?
Nie.
Z perspektywy czasu nasuwa się jedna odpowiedź – nie chciało mu się. Po prostu.
Nie da się inaczej wytłumaczyć kompletnego niezainteresowania własnymi – teoretycznie – zawodnikami. Naprawdę trzeba dużej ignorancji, by nie wiedzieć, że np. Paweł Wszołek to wahadłowy/skrzydłowy, a Matty’emu Cashowi ostatnio zdarzyło się w Aston Villi występować w pomocy.
Najwyraźniej Santosowi nie chciało się nawet sprawdzić, gdzie przyjdzie mu pracować. Pewnie zerknął w drabinkę mundialu – o proszę, 1/8 finału, fajnie. Zerknął w przynależność klubową – no, no, Barcelona, Arsenal, Napoli, Lens, Juventus, Roma, do tego Wolfsburg, Aston Villa, jakieś Torino. Całkiem przyjemnie. Dlatego najwyraźniej nie miał bladego pojęcia, jak bardzo rozbitą drużynę przejmie i ile pracy musiałby włożyć, by to poukładać.
Chwila, pracy? No właśnie. Skoro o pracy mowa, to Santos tylko wymownie załamywał ręce. No gdzie, jaka praca?!
Oszust
Kiedy w 1984 roku Diego Maradona przenosił się do Napoli, nie miał żadnego pojęcia, gdzie trafi. Nie było internetu, takie informacje były dużo mniej dostępne niż dzisiaj. Musiałby wertować jakieś stare gazety. Albo może chociaż kogoś zapytać? Zainteresować się? Najwyraźniej nie przyszło mu to do głowy, pensja się zgadzała, a to najważniejsze, więc tabele za poprzednie sezony pokazali mu już po podpisaniu kontraktu i dopiero wówczas zorientował się, co ma do zrobienia. Bo rozgrywki 1983/84 Partenopei zakończyli z ledwie punktem przewagi nad strefą spadkową (wtedy zwycięstwo premiowano dwoma, nie trzema punktami, jak dzisiaj). Do tego centrum treningowe w Soccavo… Okropne boisko i jeszcze okropniejsze szatnie, w których ściany odpadały kawałek po kawałku. Maradonie to miejsce przypominało blaszany, rodzinny dom w Villa Fiorito. Klubowi daleko było do wielkości.
Tak samo w 2023 roku musiał czuć się Santos, tyle że miał kompletne inne możliwości i po prostu z nich nie skorzystał. Miał to głęboko w czterech literach, najpewniej uznał, że o, nadarza się okazja na obskoczenie jeszcze jednego dużego turnieju niewielkim wysiłkiem. Coś tam poględził na konferencji, a potem o wszystkich zapewnieniach zapomniał. Umowę podpisał i to się liczyło.
Oszukał wszystkich, że ma zamiar pracować, a kiedy okazało się, że to niezbędne, trzeba robić, tylko się rozeźlił. Stroił miny, machał łapskami, fukał pod nosem, nawet kontaktem wzrokowym nie zaszczycał rozmówców. Bredził o procesie, a proces to mogliby mu wytoczyć kibice biało-czerwonych – za znęcanie się nad nimi.
Oszukał wszystkich, w tym PZPN, a federacja jako jedyna miała realne możliwości przejrzenia tego blefu. Można uznać, że Santos to genialny aktor i gdyby nie ten futbol, to pewno zdobywałby nagrody w Cannes czy może nawet Hollywood. Na spotkaniu z Cezarym Kuleszą perorował o wyższości Jana Bednarka nad Mateuszem Wieteską, cieszył się perspektywą wprowadzania do seniorów Adriana Benedyczaka czy Mateusza Łęgowskiego, rzucił planem na wyeksponowanie zalet Roberta Lewandowskiego czy Piotra Zielińskiego. A na koniec wyjął wydrukowane słowa „Mazurka Dąbrowskiego”, bo za momencik zaczyna naukę. Tak bardzo mu się chce! Ja mam 20 lat (mentalnie), przed nami siódme niebo!
Ale tak naprawdę pewnie dało się zauważyć zniechęcenie. Jakoś odczytać sygnały, że chłop faktycznie ma 68 lat i teraz to on już żadnej rewolucji w żadnej reprezentacji Polski robić nie będzie. Kibice czy media takiej szansy nie mieli.
Czasu nikt nie odda
Oszukał wszystkich i zmarnował naszej kadrze narodowej dziewięć miesięcy (o odejściu Michniewicza było wiadomo od grudnia). I to w momencie, w którym zmiany były potrzebne na już. Albo nawet na wczoraj. Teren do tego był idealny – grupa słabiutka jak herbata z wielokrotnie wyciskanej torebki. Rywale cieniutcy jak żyletki Polsilver. Przejście ich wydawało się proste jak spacerek po Łazienkach wiosną. A dziś to wyzwanie.
Ten zmarnowany czas jest bezcenny, ponieważ znów wracamy do tego samego punktu – żaden proces się nie liczy, nic nie budujemy, nie ma czasu, wynik! Wynik na już! Dlatego bez względu na warunki zakończenia współpracy, wybranie Santosa to klęska PZPN-u. Klęska, która będzie boleć w następnych miesiącach, bo nowy selekcjoner zamiast budować na żyznej glebie nawożonej wygranymi z Albanią czy Mołdawią, musi reanimować wpółżywy organizm pod gradem pocisków. Jak sanitariusz podczas inwazji Aliantów w Normandii.
Biorąc pod uwagę oczekiwania i pensje (ponoć 80 tysięcy euro miesięcznie), Santos to dla mnie najgorszy selekcjoner reprezentacji Polski w XXI wieku. Mimo wszystko po Franciszku Smudzie czy Waldemarze Fornaliku tak wiele się nie spodziewano, Zbigniew Boniek szybciutko zdał sprzęt, a przecież taki Jerzy Brzęczek wywalczył awans do mistrzostw Europy. Paulo Sousa? Przynajmniej było widać, że gdzieś ten zespół prowadził.
Bo jego dużo starszy rodak to ewentualnie tylko na ścianę. Santos zostawia za sobą zgliszcza.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Fernando Santos i reprezentacja Polski – dlaczego to nie mogło się (teraz) udać?
- Oczekiwania vs rzeczywistość. Jak Santos kłamał na pierwszej konferencji prasowej
- Płać i płacz. Wielki sukces Fernando Santosa
foto. Newspix