Reklama

Era Santosa jest prymitywna

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

07 września 2023, 23:36 • 4 min czytania 140 komentarzy

Dziesięć sekund nie pograli, a ten już wykrzywił wargi, zmarszczył czoło, przewrócił oczami, splótł ręce na piersiach i przyłożył dłoń do twarzy. Mimika Fernando Santosa śmieszy, tumani, przestrasza. Najwyższa pora zrozumieć, że winny tym wszystkim grymasom selekcjonera reprezentacji Polski jest również on sam. 

Era Santosa jest prymitywna

Jaki był pomysł jego drużyny na pokonanie 129. drużyny rankingu FIFA? Wysp Owczych, które w ostatnich pięciu latach przynajmniej remis do przerwy w wyjazdowym meczu utrzymywały tylko z takimi gigantami jak Mołdawia, Litwa, Malta,  Łotwa, Andora, Malta i Kosowo? Wysp Owczych, w których koszulkach paradowali Matthias Lamhauge – przedstawiciel handlowy, Odmar Faero – kierownik zaopatrzenia w stoczni, Hordur Askham – budowlaniec albo Rene Joensen – elektryk? Wysp Owczych, na których ławce rezerwowych siedział Andrias Edmundsson z drugoligowej Chojniczanki. Wysp Owczych, które rozegrały najwyżej znośne spotkanie i to jak na swoje niewielkie możliwości?

Ataki z głębi, wrzutki za linię obrony, przy lepszych akcjach: dośrodkowania. Może nie było to tępe lagowanie, bo do tego brakowało jeszcze rozpaczliwej defensywy, ale gra reprezentacji Polski była nad wyraz prymitywna. Biało-Czerwoni bili głową w mur. Ich akcje były ślamazarne, nieprzemyślane, pchane na siłę. Nie było w tym większej filozofii, żadnego ładu i składu. Czegoś, o czym można byłoby powiedzieć: o, to jakiś patent Santosa.

Portugalczyk potwierdził tylko, że w polskim środowisku na razie częściej błądzi niż znajduje. Wygląda, jakby chodził po wąskich ulicach jakiegoś miasta bez mapy i nawigacji.

Przy pierwszych powołaniach odpalił z kadry Grzegorza Krychowiaka. Przy drugich konsekwentnie trzymał się swojej decyzji. Całkiem to było zrozumiałe, w końcu rewolucja kadrowa wymagała ofiar i odcięcia piłkarzy, których czas w wielkim futbolu bezpowrotnie minął. Krycha jeszcze niedawno narzekał, że Portugalczyk nawet do niego nie dzwoni, więc jego powrót przy trzecich nominacjach mógł budzić sensację, ale tłumaczyć go można było jeszcze tym „brakiem osobowości”. Kapitan Lewandowski poprosił o wsparcie, selekcjoner Santos sięgnął po jego bliskiego kumpla. To się do siebie dodawało. Ale już wystawienie Krychowiaka w pierwszym składzie na mecz z Wyspami Owczymi…

Reklama

Jaki sens miała ta decyzja?

To było przecież ostateczne pogrzebanie narracji o przeprowadzaniu rewolucji kadrowej. Po prawie dziewięciu miesiącach rządów Santosa dowiedzieliśmy się, że reprezentacja Polski właściwie wraca do punktu wyjścia. Do tego Krychowiak zagrał dokładnie tak, jak na Krychowiaka przystało. Szybko złapał żółtą kartkę, walnął parę kiksów, nie stał się przecież nagle demonem prędkości w bieganiu po boisku i myśleniu na murawie.

Tak samo z wejściem Pawła Wszołka. Santos mówił, że nie potrzebuje w kadrze kolejnego prawego obrońcy. „Prawego obrońcy”, no tak. Powołał go dopiero, kiedy kontuzji doznał Nicola Zalewski. Wcześniej ani go szczególnie nie obserwował, ani nie śledził, ale pierwszego zmiennika w obliczu kryzysu uczynić z niego się nie wahał. Dziwne, prawda?

Kiedy na pierwszych konferencjach prasowych, padały nazwiska potencjalnych reprezentantów Polski, a Fernando Santos nie za bardzo wiedział, o kim w ogóle mowa, można było tłumaczyć go rozpoznawaniem terenu. Sam chwalił się jednak niedawno, że ogląda siedemdziesiąt meczów w tygodniu. Brzmi to jak daleka hiperbola, ale niech mu będzie. Teraz więc, po prześledzeniu chorej liczby spotkań z udziałem polskich grajków i dziewięciu miesiącach pracy, można byłoby wymagać od niego ciut większego rozpoznania. To jednak tak naprawdę marginalia.

Santos nie jest retorycznym czarodziejem. Niewiele opowiada o swoim spojrzeniu na piłkę nożną, żadne jego ciekawsze wypowiedzi o taktycznych pomysłach nie przebijają się z jego nielicznych wystąpień publicznych, a po niezbyt przekonującym zwycięstwie z Wyspami Owczymi mówi: – Podobała mi się postawa drużyny i koncentracja przez całe spotkanie.

Reklama

„Koncentracja”, bo Odmar Faero, kierownik zaopatrzenia w stoczni, dotknął piłkę ręką w polu karnym, a Robert Lewandowski, trzy lata temu najlepszy piłkarz świata, jedenastkę zamienił na gola? Nazywajmy rzeczy po imieniu: to był łut szczęścia, który okazał się istotnym elementem wygranej z krajem, w którym żyje mniej ludzi niż w Piekarach Śląskich albo Zgierzu. Nie jest to jakiś wielki powód do zadowolenia.

Z pewnym smutkiem obserwować można degrengoladę, której udziałem jest konieczność ciągłego obniżania standardów względem reprezentacji Polski. Za Jerzego Brzęczka dyskutowaliśmy, dlaczego Polska wygrywa tylko z klasą średnią (Austrią, Ukrainą, Słowenią, Izraelem czy Bośnią i Hercegowiną) lub niższą (Łotwą, Macedonią Północną czy trzecim garniturem Finlandii), a przegrywa z potęgami – Włochami, Portugalią czy Holandią. Za Paulo Sousy zagłębiliśmy się w nowinki współczesnej taktyki. W dyskursie pojawiły się przestrzenie, pół-przestrzenie, tercje boiska, trójki stoperów, wahadłowi, profile, role, najróżniejszej maści skoki pressingowe. Za Czesława Michniewicza denerwowaliśmy się, że prostacka „gra na wynik” zabija potencjał gwiazd polskiej ofensywy, choć przynosi bardzo przyzwoite wyniki.

Za Fernando Santosa pozostają nam dyskusje o jego zgorszonej mimice. Zastanawiamy się, czy on zaraz nie zrazi się do tego całego polskiego piekiełka – echa afery premiowej, kolejnych kompromitacji PZPN-u, publicznego gniewu Roberta Lewandowskiego… A czy ten sam Santos wniósł coś do tej reprezentacji Polski? Cokolwiek? Oprócz dąsów, nieco wydumanej obietnicy wielkiej zmiany i takich wymęczonych zwycięstwo jak to nad Wyspami Owczymi?

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

140 komentarzy

Loading...