Tomasz Kozłowski jest nowym dyrektorem departamentu komunikacji i mediów PZPN, zmienił na tym stanowisku Aleksandrę Kostrzewską (Rosiak), która odnalazła się w związku jak Eskimos na pustyni. Czy z Kozłowskim będzie lepiej? Pytamy o jego plany, przemyślenia i wizję pracy. Zapraszamy na długą rozmowę.
Zapewne zorientował się pan już, że w PZPN-ie jest dużo pracy.
Na pewno trudne zadanie przede mną. Związek znalazł się na zakręcie komunikacyjnym i muszę zrobić wszystko, żeby z tego zakrętu wyszedł na prostą.
Zaczęło się z grubej rury. Na ile miał pan wpływ na to, co stało się z filmem z udziałem Fijarczyka?
Nie uczestniczyłem w sferze realizacyjno-produkcyjnej. To było poza mną.
Lecz filmik wyszedł, gdy pan już był na stanowisku?
Tak.
Jak to się wydarzyło, że pan go nie obejrzał?
Tak, że realizacja i produkcja odbyła się przed moim przyjściem do związku. Siłą rzeczy była to sprawa, która nie leżała i nie czekała na akceptację.
A powinna?
Nie chcę w to wnikać, czy powinna, czy nie. Moje przyjście tutaj było dla wielu ludzi zaskoczeniem. Czy więc powinna, czy nie, to jest pana ocena, ja się na ten temat nie wypowiem.
Dlaczego nie chce pan w to wnikać?
To było poza mną. Wszystko zaczęło się dziać kilka tygodni temu, a ja pierwsze dwa dni spędziłem na sprawach formalnych, podpisywaniu dokumentów i różnych podobnych historiach.
Kogo ostatecznie zwolniliście po tej wpadce?
Nikogo.
A tego chłopaka, który działał na umowie o dzieło? Według Meczyków już nie pracuje.
Jeśli chodzi o tę sprawę, mogę się przyłączyć do tego, co napisał sekretarz Łukasz Wachowski na Twitterze. Ludzie zaangażowani w proces produkcyjno-nadzorujący ponieśli konsekwencje. A jakie – wiemy to wewnątrz związku, natomiast publicznie nie będę się odnosił do informacji, które przekazują dziennikarze.
Nie potwierdzi mi pan więc, czy ten chłopak będzie dalej współpracował z PZPN-em, czy nie.
Nie będę się odnosił do żadnych personaliów.
Bo jeśli nie będzie, to znaleźliście kozła ofiarnego. Młody człowiek, mógł nawet nie wiedzieć, jak wygląda Fijarczyk – tym bardziej że ten często występował z paskiem na oczach. Prawdę mówiąc, sam bym mógł go nie poznać.
Nic więcej w tej sprawie panu nie powiem. Jestem nauczony, że o sprawach personalnych nie rozmawia się publicznie poza organizacją. Uważam, że tak jest prawidłowo i zdania nie zmieniam, będąc w PZPN-ie.
Jaki jest pana pomysł, by takich sytuacji unikać, to znaczy co pan zrobi, żeby ludzie powiązani z korupcją nie wchodzili na pokład z PZPN-em i kadrą, żeby nie było ich w materiałach promocyjnych?
Jeśli chodzi o pokład samolotu, to prezes Kulesza i sekretarz Wachowski komunikowali, że zostały wprowadzone procedury weryfikacji. Nie odnoszę się do tego, bo to jest poza moimi kompetencjami. Mogę powiedzieć o materiałach video. Już teraz weryfikuje je rzecznik dyscyplinarny PZPN.
Na pana polecenie?
Na polecenie sekretarza Wachowskiego.
Za pana sugestią?
Uczestniczyłem w procesie decyzyjnym. Wracając – wprowadziliśmy też kolaudacje na dwóch poziomach. Nie będę opowiadał o technicznych szczegółach. Żeby nie dopuszczać do takich sytuacji umówiliśmy się na dwa poziomy kolaudacji. Tak było w „Fakcie” – przynajmniej dwa poziomy, a czasem trzy i więcej.
Czyli dwie osoby będą zatwierdzać dany materiał.
Dwa poziomy. Przynajmniej.
A o co panu chodziło, gdy mówił pan o ludziach skazanych za korupcję, że „musi dojść do selekcji naturalnej, by tych ludzi w piłce nie było”?
Nie chcę wchodzić w szczegóły, co to znaczy selekcja naturalna, bo każdy wie, co to znaczy.
Że muszą umrzeć.
To pan powiedział, że muszą umrzeć. Ja uważam, że musi dojść do selekcji naturalnej. Tych ludzi jest kilkuset na liście, byli w różnych miejscach w polskiej piłce, części zatarły się wyroki, niektórzy byli potem w piłce, niektórzy nie. Ta sprawa cały czas wraca, wróciła za sprawą Andrzeja Woźniaka, teraz poprzez Mirosława Stasiaka i ten nieszczęsny klip. Wydaje mi się, że selekcja naturalna sprawi, iż tych ludzi już nie będzie.
Bo umrą.
To pan powiedział. Ja nazywam to selekcją naturalną. Nie chcę, żeby wyszło, że ja komuś życzę śmierci.
Ja też nie chcę. Mówię, że czekanie – jak pan to nazywa – na selekcję naturalną kilkuset osób, może trochę potrwać.
Nikomu nie życzę śmierci. Podkreślam to wyraźnie. To jest bardzo trudna sprawa do załatwienia ot tak, że publikuje się listę i jest okej. Nie, to zdecydowanie bardziej złożone.
A nie możecie jej opublikować przez RODO i tak dalej?
Mogę się odwołać tylko do tego, co mówił prezes czy sekretarz. Trwają analizy. Natomiast część ludzi z tej listy była skazana, ale wyroki się zatarły, co oznacza, że nie może pan pisać o wyroku, a tylko o czynach. To jest więc naprawdę skomplikowane. Dlatego mówiłem też, że najlepiej byłoby, gdyby ci sami ludzie pozwolili na opublikowanie swoich nazwisk.
Sądzę, że afera byłaby mniejsza, gdyby chodziło o trybiki tej historii, ludzi, którym korupcja łamała kręgosłupy. A tutaj dostaliśmy Fijarczyka i Stasiaka.
W sprawie tej listy niewiele więcej mam do powiedzenia, bo jest poza moimi kompetencjami. Natomiast proszę mi wierzyć, że z rzecznikiem dyscyplinarnym Adamem Gilarskim są rozważane różne scenariusza. Zarząd PZPN dostrzega ten problem. Jednak publikacja listy, do której nawołuje wielu ludzi, nie jest taką prostą sprawą, jaką się wydaje.
A nie zrobiliście sobie pod górkę zatrudniając w związku Michała Listkiewicza, który jest kojarzony z tamtymi czasami?
Prezes Listkiewicz nie został zatrudniony w związku, tylko został przewodniczącym komisji ds. zagranicznych.
Komisji PZPN-u, czyli przeciętny Kowalski pomyśli w jeden sposób.
Na pewno ma wiedzę nie do przecenienia, jeśli chodzi o współpracę z zagranicznymi instytucjami. Był w UEFA, FIFA przez kilkanaście lat, gdzie go doceniano. Zna pięć języków obcych. Jeśli chodzi o sprawę afery korupcyjnej, to Michał Listkiewicz nie miał nigdy zarzutów, nigdy nie był podejrzanym.
Chodzi mi jedynie o to, czy to odpowiedni timing na jego przyjście.
Jeśli zarząd uznał, że tak, to ja uważam podobnie. Tak doświadczonych ludzi w polskiej piłce jest mało, więc trzeba korzystać z ich wiedzy.
Nie ma pan wrażenia, że prezes Kulesza buduje syndrom oblężonej twierdzy?
Nie. Prezes jest otwarty na dziennikarzy. Nie ma żadnej oblężonej twierdzy.
Czy ja wiem, czy jest otwarty…
Ukazały się trzy wywiady, gdzie prezes odniósł się do bieżących rzeczy.
Wydaje mi się, że wcześniej trzeba być bardzo sympatycznym dla prezesa, żeby taki wywiad dostać. Czy ja bym dostał – wątpię.
Niech pan napisze prośbę o wywiad, będę namawiał prezesa, żeby takiego wywiadu panu udzielił.
W takim razie teraz przekazuję panu tę prośbę.
Przyjąłem.
Chodzi o to, że Kulesza często odnosi się do czasów Bońka, a przecież on w tych czasach również uczestniczył. Więc czy ta retoryka jest potrzebna?
Ale do jakich konkretnie czasów Bońka?
Że nie było procedur za Bońka, za to był Woźniak za Bońka i tak dalej.
Prezes wspominając sprawę Woźniaka chciał zwrócić uwagę dziennikarzy i mediów, że z takimi problemami borykał się również poprzedni prezes. Przejrzałem liczbę artykułów na temat zatrudnienia Woźniaka jako trenera bramkarzy w kadrze. Było ich nieporównywalnie mniej niż przy okazji Stasiaka na pokładzie samolotu do Kiszyniowa. Mało tego – wtedy nikt nie pytał sponsorów, czy będą rezygnować ze współpracy z PZPN-em. Dzisiaj liczba publikacji jest ogromna.
Ile wywiadów krytykujących wybór Woźniaka udzielił w tamtym czasie Kulesza?
Proszę mnie tak nie pytać, nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Zero.
Wtedy prezesem był Zbigniew Boniek.
A Kulesza nie był trybikiem, tylko był w zarządzie. I nie przeszkadzał mu ten wybór.
Skąd pan wie, pytał się pan prezesa Kuleszy?
Powiedział tak głośno kiedykolwiek?
Ja pytam, czy pan go pytał.
Na logikę – jeśli nie przeszkadzał mu teraz Stasiak, który śpiewał zizuzizizuza, to nie przeszkadzał mu też wtedy Woźniak jako trener bramkarzy.
To jest pana opinia.
Żeby pan miał świadomość – dostrzegam niekonsekwencję, kiedy wielkie emocje wzbudza Stasiak, a na przykład Gilewski w Radomiaku już nie. Ale wy, jako PZPN, musicie brać odpowiedzialność.
I tak jest!
Nie, PZPN wraca do dawnych czasów, że kiedyś było tak i śmak. A wtedy Kulesza w tym PZPN-ie był i nie reagował. Dlatego chybiacie tym argumentem.
To pana opinia. Jak mówię: nie będę z nią dyskutował. W PZPN-ie nikt nie ucieka od odpowiedzialności. Przepraszał prezes i sekretarz. Dodatkowo prezes Kulesza komunikował już, że w tej sprawie zostały wyciągnięte wnioski i będziemy robić wszystko, żeby to się nie powtórzyło.
Co ma pan na myśli, gdy pan mówi „nie wykluczam, że część środowiska nie życzy dobrze obecnej władzy”?
Tam gdzie pojawiają się duże pieniądze, a przecież prezes Kulesza i jego ekipa wynegocjowali rekordowy budżet, krzyżują się wpływy, grupy interesów i jest walka o władzę. Rozumiem, że nie wszystkim może być po drodze z obecnym zarządem. Mogą więc istnieć środowiska, które faktycznie mogą źle życzyć zarządowi.
Jeśli pan mówi A, to niech pan powie B.
Był założony podsłuch w gabinecie prezesa, po coś ktoś go kiedyś założył.
A nie lepiej powiedzieć – uważam, że jest ktoś i powiedzieć kto, a nie uważam, że może być, a może nie być? To są wrzutki, które niewiele wnoszą do dyskursu.
Pan pyta, więc panu odpowiadam. O władzę walczy się różnymi sposobami.
Ale ja wiem, że są osoby, które źle życzą Kuleszy. Tylko co wynika z pańskiego przekazu w typie „no może są, może nie ma, pewnie są, ale nie powiem kto”? Nic.
To moja opinia. Nic nie musi z niej wynikać.
Jeśli związek ma być skuteczny, to musi mówić jednym głosem, być hermetyczny.
Ale ja nie powiedziałem, że myślę o ludziach ze związku. Uważam, że ekipa, która jest przy prezesie Kuleszy, życzy mu jak najlepiej i pracuje na sto procent profesjonalnie.
Jeśli ci ludzie są faktycznie wpływowi, to możemy uznać, że są skuteczni – patrząc na pożar w PZPN-ie. I wówczas wasz przekaz jest za słaby. Natomiast jeśli jednak nie są wpływowi, to pożar sprawiliście sobie sami. Albo-albo.
Nie chcę mówić o sprawach, które miały miejsce przed moim przyjściem do PZPN. Mogę jedynie powiedzieć, że robimy wszystko, by wyjść z komunikacyjnego zakrętu, który nazywa pan pożarem.
W każdym razie zgodzimy się, że obecnie nie jest dobrze.
Mam co robić.
Długo zastanawiał się pan nad przyjęciem tej oferty?
Trochę. Parę dni. Rozmawiałem z żoną, rodzicami i teściami.
To dla pana duże ryzyko zawodowe?
Nie nazywałbym tego ryzykiem, tylko wyzwaniem. Potrzebowałem go w tym momencie swojej zawodowej drogi. Zdaje sobie sprawę, że to jest bardzo trudne zadanie, bo piłką nożną interesuje się pewnie 80% ludzi w naszym kraju. Każdy ma swoje przemyślenia i lubi te przemyślenia opisywać w mediach społecznościowych, na forach, gdziekolwiek. Będąc w środku, widzę, jak wiele emocji budzi organizacja PZPN.
Na pewno miał pan swoje przemyślenia jako kibic. Że tamto nie działa, że to można zrobić lepiej, czy pani Rosiak istnieje. Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie wiem. Istnieje?
Nie wypada mi opowiadać o mojej poprzedniczce, nie namówi mnie pan na żaden komentarz. Poznałem panią Aleksandrę, życzę jej wszystkiego dobrego.
Czyli istnieje, okej. Ale czy na pewno? A tak poważnie – miał pan swoje obserwacje.
Oczywiście, ale w związku z tym, że zajmowałem się innym obszarem w mediach, nie analizowałem aż tak tego, co się dzieje w PZPN-ie i wokół niego, tak jak na przykład pan czy pana koledzy dziennikarze sportowi. Ja w ten sposób analizowałem sprawy z zakresu polskiej polityki. Nie zastanawiałem się, czy coś tutaj w związku dobrze działa, czy nie.
To w sumie… dlaczego wybrano pana?
To nie jest pytanie do mnie.
Ale chyba wie pan, w czym pan jest mocny?
Wiem.
To w czym pan jest mocny?
Rozumiem, że pan pyta bardziej o to, co ja chcę tutaj zmienić. Na pewno będę chciał wprowadzić otwartą komunikację na dziennikarzy, żeby nikogo nie wykluczać. Nie chcę, żeby istniało przekonanie, że związek jest oblężoną twierdzą. Błędy zdarzać się będą, jak wszędzie, ale po prostu trzeba rozmawiać. I ja to będę robił.
Doceniam, że napisał pan po Fijarczyku „przepraszam”, a nie na przykład „przepraszam, jeśli ktoś poczuł się urażony”.
Tak, bo jeśli się przeprasza, to się przeprasza. Żona mnie nauczyła, że jak się dodaje tę formułkę, którą pan wspomniał, to nie są to szczere przeprosiny.
A dostał pan zapewnienie, że władze PZPN-u będą otwarte? Bo pan może zachęcać, ale na końcu Kulesza może powiedzieć, że z tym nie, z tamtym nie, a z tymi tak, bo są mili. I wyjdzie na to samo.
Będę zachęcał do otwartości na wszystkie redakcje. Rozmawiałem kilkukrotnie z prezesem. Jak jest czas, miejsce, to będą wywiady. Prezes rządzi dużą organizacją, ma sporo zadań, nie zawsze jest możliwe znalezienie nawet 30 minut na wywiad, ale będę zachęcał, żeby się nie zamykać. Powtarzam się, ale musi pan zrozumieć – jestem tutaj piąty dzień i dopiero przygotowujemy pewne plany. Mam nadzieję, że moja wizja, którą mam w głowie, za jakiś czas zacznie przynosić efekty.
Ludzie rządzący polskim futbolem często myślą, że wydobywają uran, a jednak chodzi tylko o piłkę nożną. Niemniej – panu będzie przeszkadzać czy pomagać to, że wcześniej nie pracował pan w piłce?
Myślę, że nie ma to żadnego znaczenia. Trafiłem do departamentu komunikacji i mediów, a nie do takiego, gdzie podejmowałbym decyzje czysto sportowe.
A nie byłby pan sprawniejszy w działaniu, gdyby znał tę piłkę trochę lepiej? Jakby panu pokazali Fijarczyka, to by go pan nie rozpoznał.
Czasem nie chodzi o to, by kogoś poznać lub nie. Przede wszystkich chodzi o to, by zapobiec takiej wpadce.
Chcę się pan otoczyć ludźmi, którzy na przykład w tej sytuacji by pomogli, tak?
Nie do końca, powiem ze swojego doświadczenia. Byłem szefem działu politycznego i kaliber decyzji, które trzeba było podjąć w krótkim czasie, okazywał się naprawdę duży. Też zdarzały się wpadki, co jest nieuniknione, gdy się pracuje, ale mieliśmy swoje procesy i procedury, które pozwalały minimalizować ryzyko. To doświadczenie chciałbym wykorzystywać w związku.
Jakie będą pana relacje zawodowe z rzecznikiem, Jakubem Kwiatkowskim? Pan jest jego przełożonym, czy to są dwa odrębne ciała?
Jest moim zastępcą. Obecnie przebywa na urlopie. Wspiera swoją żonę w zawodach sportowych, ale mieliśmy już kontakt. Rozmawialiśmy długo.
Jak jest pana zastępcą, to jest pan jego przełożonym.
No tak, ale ja w pracy bardziej podchodzę do ludzi koleżeńsko. Gdy trzeba formalnie, to formalnie, lecz na co dzień jesteśmy koleżankami i kolegami z pracy. Chcę go jeszcze mocniej włączyć w pracę departamentu. Chciałbym, by dzielił się z nami swoją wiedzą, doświadczeniem, kontaktami.
Sądzi pan, ze długo panu zajmie odwracanie tej zlej karty PZPN-u?
Nie wiem. Trudno powiedzieć, jak długo.
To jak wygląda pana idealny PZPN pod względem komunikacji?
Mam swoją wizję, powoli zaczynam ją realizować. Mam nadzieję, że ona pozwoli na pracę w jeszcze większym komforcie niż dzisiaj, bo chciałbym zwrócić uwagę, że przez to, co się dzieje na Twitterze, social mediach, zwykłych mediach, można by odnieść wrażenie, że w siedzibie związku jest nieustanny pożar. Otóż nie. Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji ostatnich tygodni, ale pracujemy, robimy swoje, związek działa. Problemy były i będą, trzeba z podniesionym czołem do nich podchodzić.
Trudno zaprzeczyć, że jest więcej afer w tej kadencji niż w poprzedniej.
Nie nazwałbym tego aferami. To pana opinia, teoria publicystyczna.
Ja powiedziałbym, że bardziej matematyczna.
To język politycznych PR-owców, że wszystko nazywa się aferą.
Gdy wybuchnie nie afera, nie pożar, tylko kryzys komunikacyjny, to pan będzie zawsze pod telefonem?
Oczywiście. Nie mam z tym żadnego problemu.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
Fot. FotoPyk/Youtube – Fakt