Może nie był to mecz, w którym pachniało golem co kilka minut. Ale tempo, zawziętość, walka o każdą piłkę – to było. Miedź nadal może się szczycić mianem zespołu niepokonanego w tym sezonie, z kolei Wisła Kraków nie przegrała na boisku lidera. Remis, po którym raczej jest dwóch małych zwycięzców niż dwóch rannych.
Gdy Polsat pokazał pomeczowe statystyki, to aż trochę przetarliśmy oczy ze zdziwienia. Ale samymi liczbami można byłoby opisać ten mecz, choć dobrze byłoby doprecyzować jego obraz. Z jednej strony – aż 25 strzałów. Ale z drugiej – tylko pięć celnych. Jedynie jeden celny strzał gospodarzy.
I takie to było starcie. Pewnie jeśli zerkniemy w statystyki pojedynków, to był to jeden z najbardziej intensywnych meczów tego sezonu. Co rusz ktoś rzucał się do wślizgu, co chwilę oglądaliśmy graczy walczących o futbolówkę. Atak z jeden strony, odbiór, jazda w przeciwnym kierunku, przegrana walka, no to czas ruszać w drugą stronę. Gdy jeszcze spadł nam deszcz w Legnicy, to tylko to tempo toczenia tego boju wzrastało.
Dobrze się to oglądało, choć tak po prawdzie, to czystych szans bramkowych było niewiele. Słupek Antonika, strzał z dystansu Goku, uderzenia z woleja po stronie Urygi i Drygasa… Cóż, z tego wszystkiego, to chyba tylko to uderzenie z ostrego kąta Antonika śmierdziało golem do przerwy. Wisła miała problem, by przekroczyć środkową strefę. By nieco podmęczyć defensywę Miedzi rozgrywaniem piłki przed polem karnym gospodarzy. Z kolei Miedź potrafiła narzucić nieco intensywniejszych pressing, docisnąć gości, ale jak już przychodziło do dogrania w pole karne… Trochę jak w tym słynnym powiedzeniu Raya Hudsona (nie Roya Hodgsona) o posiadaniu bez penetracji. Wiecie o co chodzi.
Wisła od razu na początku tej drugiej połowy wyciągnęła słuszny wniosek. Skoro mamy problemy z przejściem podaniami przez środkową linię, to może warto pieprznąć dalekie podanie i nie ceregielić się w takie próby szycia czegoś na krótko przez centrum boiska? Tak też uczynił zgrabnym zewniakiem Carbo, Villar dostrzegł nadbiegającego Alfaro, a ten na raz przyjął, na dwa przyłożył i Wisła dość niespodziewanie prowadziła. Jak już wspomnieliśmy o Carbo – dzisiaj to chyba gracz meczu. Zadziorny w destrukcji, zaliczył kluczowe podanie, rzetelnie wyglądał przy rozegraniu.
Wisła dzisiaj wyglądała dobrze w kwestii mentalnej. Nie było już takiego boiskowego leserstwa, jak chociażby w meczu z GKS-em Tychy. Może odbiło się na czystej jakości piłkarskiej, ale to był jakiś problem wiślaków – jak trzeba było powalczyć, to odpuszczali. Gdy warto było się posiłować, to woleli popatrzeć. A dziś? No dziś to był zespół, który nie dał sobie w kaszę dmuchać.
Ale te małe okazje, te wrzutki, to obcowanie z piłką dookoła pola karnego wreszcie musiało przynieść jakiś pożytek Miedzi. Trener Bella próbował pozmieniać coś w ataku – zdjął chociażby Agbora, który robił dziś wszystko, poza strzelaniem goli. Za Drzazgę wpuścił Mansfelda. I to właśnie on zdobył bramkę wyrównująca – Antonik (ten z kolei był najlepszy w ofensywie gospodarzy) ładnie wyłożył piłkę na skraj pola karnego, Mansfeld przyłożył z kaziora, piłka gdzieś tam jeszcze zaliczyła obcierkę od któregoś z obrońców gości i wpadła do siatki.
I na tym się skończyło, choć obie ekipy miały chrapkę jeszcze na urwanie zwycięstwa. Dobrze się to oglądało – jeśli tylko przymknąć oko na to, że jak trzeba było trafić w bramkę, to legniczanie strzelali obok bramki, a jak trzeba było trafić przy słupku, to wiślacy ładowali w bramkarza.
Jak wspomnieliśmy – raczej obie ekipy mogą być zadowolone. Miedź niby może stracić pozycję lidera, natomiast bilans 4-3-0 i odrobienie strat z zadziorna Wisłą wstydu im nie przynosi. Ekipa Sobolewskiego? Miewała już gorsze mecze w tym sezonie, a remis w Legnicy w ostatecznym rozrachunku może być cennym skalpem. W tydzień przewalcować i zremisować w Legnicy – wygląda na to, że Sobolewskiego czekają teraz dni spokojniejszego snu.
Miedź Legnica – Wisła Kraków 1:1 (0:0)
Mansfeld (81.) – Alfaro (46.)
CZYTAJ WIĘCEJ: