Raków Częstochowa zagra w fazie grupowej Ligi Europy. To już dużo, to coś więcej niż minimum przyzwoitości, ale trudno nie czuć potwornego ssania w żołądku, gdy podsumuje się dwumecz z FC Kopenhaga. Duńczycy nie zaprezentowali się jako drużyna nie do przejścia, która pod każdym względem była lepsza i nie pozostawiła nam złudzeń. Aj, będzie jeszcze trochę bolało.
Niestety, tym razem Raków wyłożył się na tym, co dotychczas było jego mocną stroną. Oba stracone gole były z kategorii tych z czeluści jelit, których po tej drużynie się nie spodziewaliśmy. Przy obu można i trzeba mieć zastrzeżenia do postawy Vladana Kovacevicia, czyli tego, który dotychczas robił różnicę na plus. O ile samobój w Sosnowcu to tylko coś z gatunku “mógł zrobić nieco więcej”, o tyle nic nie tłumaczy bramkarza “Medalików” za sceny z 35. minuty. Tej klasy golkiper po prostu nie ma prawa przepuścić strzału z takiej pozycji, z jakiej kopnął Denis Vavro, zwłaszcza bez rykoszetu. Kovacević jednak spodziewał się dośrodkowania, odsłonił bliższy słupek i stało się.
FC Kopenhaga – Raków Częstochowa 1:1. Tak blisko i tak daleko
Do tego momentu Raków zdawał się mniej więcej kontrolować grę. Schładzał atmosferę meczu i ewentualne ultra ofensywne zapędy gospodarzy długim utrzymywaniem się przy piłce. Inna sprawa, że rzadko mogliśmy mieć nadzieję, że w tym okresie odrobi straty, a to koniec końców było najważniejsze. Schody zaczynały się w momencie przyspieszenia gry. Minimalnie niecelny strzał Papanikolaou, dwa momenty dłuższego pobytu w polu karnym gospodarzy i to tyle z rzeczy wartych odnotowania. A prawda jest taka, że Kopenhaga mogła szybko dobić mistrza Polski, ale na szczęście Jordan Larsson obił poprzeczkę.
Po przerwie Duńczycy już ani razu nie zatrudnili mocniej Kovacevicia, rzadko w ogóle dostawali się pod bramkę Rakowa, tyle że zwyczajnie nie mieli takiego obowiązku. To podopieczni Dawida Szwargi musieli się martwić jak ugryźć temat przy wyniku 0:2 w dwumeczu. Długo wydawało się, że zaczynamy oglądać walenie głową w mur. Nagle najpierw Koczerhin strzelił w słupek zza pola karnego, a po chwili Piasecki oddał głową pierwsze celne uderzenie częstochowian w tym spotkaniu. Kamil Grabara musiał się nieco wysilić. Na zegarze widniała 68. minuta…
Chcieliśmy wierzyć, że największy huragan ofensywny mistrzów Polski właśnie nadchodzi, że to dopiero początek, ale nie doszło do pójścia za ciosem. Dopiero po wejściu Łukasza Zwolińskiego (będą dyskusje, dlaczego tak późnego) zaczęło dziać się więcej. I wreszcie jest, gol, Tudor przytomnie zgrał do “Zwolaka”, ten zachował zimną krew i mieliśmy gigantyczne emocje w końcówce.
Za mało konkretów
Szkoda, że były to głównie emocje dotyczące przeklinania na czym świat stoi, gdy Yeboah, Sorescu czy Rundić partaczyli swoje dośrodkowania. Szczególnie złymi decyzjami i złym wykonaniem irytował rumuński wahadłowy. Szczytem wszystkiego była ostatnia akcja, gdy trzeba było po prostu wrzucać w pole karne do licznie czekających tam kolegów, a nie kombinować, co finalnie przyniosło tylko faul w ofensywie.
Szkoda, wielka szkoda. Gdyby nie ten milimetrowy spalony z pierwszego meczu. Gdyby Kovacević choć raz nie dał sobie strzelić dziwnego gola. Gdyby znów dopisało trochę szczęścia. Gdyby, gdyby, gdyby. Prawda jest jednak taka, że FC Kopenhaga szybko dostała to, co chciała i później przez większość czasu trzymała Raków na dystans – nie licząc końcówki po wyrównaniu. Sama niewiele z przodu potrafiła zdziałać, tego pewnie nie planowała, ale jednocześnie na niewiele pozwalała rywalowi, co też musiało jej odpowiadać. Trzeba umieć to docenić.
“Medaliki” defensywę i organizację gry mają na poziomie Ligi Mistrzów, nie boimy się postawić tej tezy. Nie mają jednak takiej ofensywy. Zabrakło czegoś więcej, wyjścia ze schematu, nutki szaleństwa. Jeśli walczysz o 15 mln euro Fabianem Piasecki na szpicy, to sam się ograniczasz – przy całym szacunku dla zalet tego napastnika.
Nie ma co dramatyzować. Rakowie, napisz piękną historię w Lidze Europy. Tylko prosimy: zainwestuj w naprawdę klasową “dziewiątkę”.
FC Kopenhaga – Raków Częstochowa 1:1 (1:0)
- 1:0 – Vavro 35′
- 1:1 – Zwoliński 87′
CZYTAJ WIĘCEJ O RAKOWIE:
- Jak bardzo zabolą Raków kolejne kontuzje?
- Temat wraca jak bumerang i Raków dostał nim w łeb. Wciąż nie ma klasowego snajpera
- Światło dla Rakowa jeszcze nie zgasło. Reportaż z Sosnowca
Fot. Newspix