Udało się! Natalia Kaczmarek jest na podium mistrzostw świata, a Polska za jej sprawą ma srebrny medal na dystansie sprinterskim. Na 400 metrów mocniejsza dziś okazała się tylko fenomenalna Marileidy Paulino. Ale poza nią na Polkę nie było mocnych. Fenomenalną końcówką Kaczmarek wyszła na drugie miejsce, zostawiając w tyle pozostałych sześć rywalek. I zgarnęła medal, o którym marzyła nie tylko ona, a właściwie cała lekkoatletyczna Polska.
Medal okazał się… ciężki
Jasne, że stawka była nieco przerzedzona. W opublikowanym dziś wcześniej tekście zrobiliśmy wyliczankę, w której wyszło, że ledwie połowa zawodniczek z TOP 10 światowych list biegnie w finale mistrzostw świata, z różnych powodów. Ale to wciąż światowa czołówka, piekielnie mocne biegaczki. Natalia Kaczmarek jednak się do nich zaliczała. To już nie te finały, do których polskie biegaczki wchodziły tylko po to, by potem oczekiwać na wyrok skazujący na ostatnie miejsca.
Nie, Natalia była w tym finale po to, by powalczyć o medal. Gdyby bieg się dobrze ułożył – nawet złoto.
Jasne, ona sama powstrzymywała się od takich rozważań. Nieco tonowała nastroje, hamowała wszelkie przewidywania. Może nie chciała presji, dodatkowego stresu. Już samo wejście do finału było przecież jej marzeniem. Ale to niższy poziom marzeń, wyższym z pewnością był medal. Widać to było po tym, jak padła na kolana, gdy przebiegła linię mety i zorientowała się, że zrobiła coś wielkiego. A potem z medalem na szyi i flagą na plecach przeszła dookoła stadionu rundę honorową. Choć wolałaby z nią chwilę poczekać.
– O Jezu, ten medal na tym okrążeniu honorowym był bardzo ciężki. Chciałam, żeby to się skończyło. (śmiech) Bolało, ale emocje mnie poniosły i dałam radę. Jestem z tych zawodników, które po biegu umierają. Nie było lekko przejść te 400 metrów jeszcze raz – mówiła dziennikarzom po biegu, ale widać było po niej, że niesamowicie się z tego krążka cieszy. Ten, który nosiła teraz to w sumie zapowiedź, faktyczny dostanie jutro, na podium przed stadionem, bo tam odbywają się wszystkie dekoracje.
Może gdy tam stanie, zrozumie, czego dokonała. Bo na razie…
– Jeszcze to do mnie nie dociera. Emocje są ogromne. Pewnie dopiero, jak usiądę i odpocznę, oswoję się z myślą, że mam ten medal.
Nie podpalić się
Bieg sam w sobie? Wyglądał mniej więcej tak, jak można się było spodziewać. Od początku mocno biegły przede wszystkim “sprinterki”, jak to opisała sama Natalia. Czyli te dziewczyny, które wychodzą z treningu szybkościowego, często w przeszłości biegające krótsze dystanse. One mocno zaczynają, ale potem słabną. Trzeba więc uważać, by się na nie nie nabrać. O kilka lat młodsza, mniej doświadczona zawodniczka może by to zrobiła, gdyby zobaczyła, że Lieke Klaver – którą w teorii powinna mieć za plecami – już na pierwszej połowie okrążenia jest nieco przed nią.
Natalia jednak nie dała się zwieść.
– Wiedziałam, że nie chcę się podpalić. Mówiłam sobie: “Kurczę, nie daj się podpuścić”. Bo wiedziałam, że jak na wyjściu na ostatnią prostą będę miała z tymi dziewczynami kontakt, to będzie dobrze. Lieke szybko mnie dogoniła, ale powtarzałam sobie: “Biegnij swoje. Dziś nie ma rywalek, jesteś tylko ty. Jak zrobisz swoje, będzie dobrze” – opowiadała. I miała pełną rację, bo dobrze – a nawet bardzo dobrze – na mecie faktycznie było.
Poza zasięgiem była co prawda Marileidy Paulino – ona odskoczyła całej reszcie i wygrała z fenomenalnym nowym rekordem życiowym (a przy okazji rekordem Dominikany) – 48.76 s. Ale sama Kaczmarek się tego spodziewała.
– Mówiłam, że Paulino będzie faworytką do złota. Jej bieg nie był w moim zasięgu, jeszcze nie jestem w stanie łamać 49 sekund. Ale raz z nią już w tym roku wygrałam, na pewno się do niej zbliżam. Wierzę, że może kiedyś ją dogonię. Dziś była lepsza.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Natalia przybiegła stosunkowo daleko za nią, ale przed całą resztą. Do ostatniej chwili musiała jednak odpierać atak Sady Williams, z którą zresztą biegła też w półfinałach. Tyle że wtedy było na odwrót – to Kaczmarek nacierała na ostatniej prostej, a Williams się broniła. Natalii udało się wygrać, Sadzie nie. – Ten bieg faktycznie wyglądał inaczej niż poprzedni, bo wtedy to ja wyszłam zza Sady. Wiedziałam, że muszę wytrzymać do końca. “Ścinało” mnie już, ale się udało.
Najbardziej męczące było ostatnich 20 metrów. To już był bieg na przetrwanie. Co prawda Natalia już na początku prostej – jak mówiła – czuła, że będzie mieć medal. Ale różnica między srebrem a brązem jest spora. I chciała to srebro obronić. Zrobiła to.
Teraz? Rekord i igrzyska
– Wiedziałam, że jestem kandydatką do medalu, ale trener mnie trochę chronił i ja sama siebie chroniłam. Bo w tamtym roku też myślałam o finale bardzo poważnie, coś mi przeszkodziło i trochę chodziło za mną to widmo Eugene. Wiedziałam, że z nikim nie chcę rozmawiać o medalu, bo wszystko się może zdarzyć. Nie chciałam zawieść ani kogoś, ani siebie. Wolałam być w pełni skoncentrowana – mówiła Natalia. Faktycznie, po biegu eliminacyjnym i półfinale nie chciała mówić nic o tym, czy zdobędzie medal. A już tym bardziej o rekordzie Polski wciąż należącym Ireny Szewińskiej.
Jak wspomnieliśmy – zdejmowała z siebie nieco presji. A to dlatego, że we wspomnianym przez nią Eugene też miała wielkie szanse i nadzieje na finał. A niespodziewanie odpadła rundę wcześniej. W połączeniu z porażką sztafety – choć bez jej udziału – dało to naprawdę złe wspomnienia. Teraz zostały przez nią wymazane. A srebrny medal mistrzostw świata jakby od razu odmienił Natalię. Bo tym razem nie bała się mówić o kolejnych celach.
– To jest coś niesamowitego. W tamtym roku zdobyłam medal na mistrzostwach Europy i pomyślałam sobie, że indywidualnie mi jeszcze czegoś brakuje. Chciałam medalu mistrzostw świata. Teraz już go mam, a za rok są igrzyska i tam też będę poważnie myślała o medalu indywidualnym. Nie będzie tam łatwo, ale wierzę, że dalej będę przesuwać granice. Na razie idzie super, trener też wie co robi. Mam super ekipę. […] Pokazałam, że jestem w światowej czołówce. Ale chcę się dalej poprawiać. Przede mną jeszcze rekord Polski – opowiadała.
Dziś była blisko rekordu, ale życiowego. Ten wynosi 49.48 s i pochodzi z tego roku, z kolei czas zmierzony Natalii na mecie finału to 49.57 s. Trzeci rezultat w karierze, a drugi (49.50 s) wybiegała przecież w półfinale. To pokazuje, że stała się bardzo regularna. A to pierwszy krok do poprawiania swoich najlepszych wyników. Inna sprawa, że nie rekordy były dziś najważniejsze. – Mówiłam już, że na imprezach docelowych nie chodzi o rekordy życiowe. To był bieg pełen emocji, rywalki poszły szybko. Rekordy jeszcze na pewno będą bite – zapewniała.
Najszczęśliwszy trener i narzeczony na świecie😍♥️@k_bukowiecki @MarekRozej pic.twitter.com/m41de7Fw5B
— Marcin Rosengarten (@Marcin_Rosen) August 23, 2023
Natalia na tych mistrzostwach wystąpi jeszcze, oczywiście, w sztafecie. To w ostatnich dniach zawodów. Wcześniej jednak świętowanie. Jak stwierdziła – dziś i tak pewnie nie zaśnie, bo przeżyła wielkie emocje i trochę ją potrzymają. Cieszyć może jednak z bliskimi, więc pewnie skorzysta z okazji. – Mam wielkie wsparcie i to jest dla mnie niesamowite. Przyjechała tu cała moja rodzina. Są rodzice, rodzeństwo, Konrad [Bukowiecki, narzeczony Natalii – przyp. red.], trener… To dodaje skrzydeł, bo będę miała z kim świętować ten sukces.
W piątek z kolei czeka ją zupełnie inna okazja do świętowania. Z Konradem wypada im wtedy piąta rocznica związku. Pięć lat po ślubie określa się mianem drewnianych. Tu ślubu jeszcze nie było, ale śmiało możemy przyjąć, że w tym przypadku będzie to srebrna rocznica.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o mistrzostwach świata w lekkoatletyce: