Reklama

„Będę gotowa”. Natalia Kaczmarek powalczy dziś o medal MŚ

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

23 sierpnia 2023, 18:27 • 8 min czytania 6 komentarzy

Że należy do światowej czołówki biegu na 400 metrów nie trzeba już nikogo przekonywać. Od pewnego czasu Natalia Kaczmarek udowadnia bowiem, że stać ją na rzeczy wielkie. Z rywalek, z którymi dziś pobiegnie w finale mistrzostw świata, pokonywała na dystansie jednego okrążenia już wszystkie. Dziś zrobić to z pewnością będzie niezwykle trudno. Ale nie można wykluczyć, że Polce się uda. A to byłaby przepiękna historia.

„Będę gotowa”. Natalia Kaczmarek powalczy dziś o medal MŚ

Poukładana od początku do końca

– Natalia jest ewenementem. Jedno to sam trening, który realizuje, a drugie, że jest sportowcem pod każdym względem – regeneracji, spania, planowania podróży. Wszystko jest u niej tak, jak powinno być. Jest bardzo świadoma swojego ciała czy komfortu psychicznego. To bardzo inteligentna osoba, która interesuje się tym sportem i całe życie podporządkowuje bieganiu. Jakbym miała wskazać przykład sportowca poukładanego od początku do końca, takiego, który wie, jaki jest cel jego sportowej drogi – to właśnie ona – mówi Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, która Kaczmarek zna od lat, biegała z nią nawet w jednej sztafecie.

W Budapeszcie zresztą też pobiegnie. Ale najpierw Natalia ma do załatwienia starty indywidualne.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

To w końcu pierwsza Polka, która naprawdę ma szanse na medal – ba, nawet złoto – mistrzostw świata w biegu na 400 metrów. Choć – do czego jeszcze wrócimy – stawka jest na tyle mocna, że równie dobrze może skończyć bez niego. Niemniej, samo to, że widzimy ją oczami wyobraźni na podium, już wskazuje, jakiej klasy stała się biegaczką. Przecież jeszcze w 2020 roku jej życiówka na dystansie okrążenia wynosiła 52.34 s. Niezły wynik, jak na polskie warunki, ale w światowej stawce taki, który w ogóle się nie liczy.

Po 2021 roku było to już 50.70 s.

W 2022 roku dokonała historycznego wyczynu – jako druga Polka w historii zeszła poniżej 50 sekund. Jej nowa życiówka wynosiła 49.86 s.

Z kolei teraz jest jeszcze szybsza. Jej personal best to wynik z tegorocznej Diamentowej Ligi w Chorzowie. 49.48 s.

– Natalia przeszła dużą transformację. Pamiętam, jak jechała z nami na halowe mistrzostwa świata w Birmingham, gdzie biegała w eliminacyjnych. Wtedy wchodziła do sztafety, myślę, że jeszcze nie była świadoma tego, że za chwilę będzie grała w niej pierwsze skrzypce. W pewnym momencie zrobiła bardzo duży postęp w swoim sportowym rozwoju. I to właściwie na każdej płaszczyźnie – mówi Wyciszkiewicz-Zawadzka.

Faktycznie, Natalia jest lepsza, szybsza i skuteczniejsza w swoich biegach. Nauczyła się, jak utrzymywać tempo na przestrzeni całego dystansu, ba, pojawił się u niej nawet rozwinięty zmysł taktyczny, umiejętność dostosowania własnego tempa do tego, co robią rywalki.

Reklama

Tak, by na mecie zjawić się szybciej od nich. Co w tym sezonie wychodzi jej doskonale.

Byle nie jak w Eugene

Już rok temu Natalia Kaczmarek była jedną z naszych faworytek do występu w finale swojej konkurencji. Ale nie wyszło, zamiast niej pobiegła tam Anna Kiełbasińska, wówczas w życiowej formie. W biegu o medale wykręciła naprawdę dobry czas – 50.81 s. Tyle że w światowej stawce dało to ósme miejsce, ostatnie w finale. Kaczmarek z rywalizacją pożegnała się za to w półfinale z rezultatem 51.34 s. Ale stać ją było na więcej, wiedzieliśmy o tym choćby po eliminacjach, gdy zajęła drugie miejsce z czasem 50.21 s.

– Nie chcę, żeby wieszano mi medal na szyi. Po zeszłym roku i Eugene nauczyłam się, że nie na wszystko mogę mieć wpływ. Tam też powinnam być w finale, a nie wyszło. Teraz spokojnie chcę przejść każdą rundę. Dopiero jak wejdę do finału, będę ustalać z trenerem taktykę – mówiła Polka po eliminacjach (w których wykręciła drugi czas, 50.02 s). Poza tym na pytania o finał, a tym bardziej o potencjalny medal nawet nie odpowiadała. Żartowała nawet z dziennikarzami, gdy próbowali je zadawać, że może sobie już iść ze strefy wywiadów.

A to ucinało wszelkie próby dyskusji na ten temat.

CZYTAJ TEŻ: „LICZĘ, ŻE ŻYCIOWA FORMA PRZYJDZIE NA PARYŻ”. WYWIAD Z NATALIĄ KACZMAREK

Jak wiadomo – tak jak w Eugene już nie będzie. Po znakomitych eliminacjach przyszedł bowiem znakomity półfinał. Czas 49.50 s był nie tylko o ledwie dwie setne gorszy od jej życiówki, ale też najlepszy w tej fazie rywalizacji. Wiadomo, niektóre rywalki zwalniały na ostatnich metrach. Natalia nie, bo taką strategię przyjęła po rozmowach z trenerem.

Trener powiedział, żebym walczyła do końca, żeby mieć lepszy tor. Jest dużo czasu na regenerację, mam nadzieję, że zdążę wypocząć – mówiła. – Fajnie, że byłam najszybsza w półfinale. Myślę, że stać mnie na szybsze bieganie, poprawę życiówki. A to już bardzo szybko i da wysokie miejsca. Że długo zbierałam się po biegu? Ja zawsze jestem zmęczona po biegu. Już w jego czasie zresztą czułam, że trudno mi się oddycha. Nogi były okej, ale powietrze jest takie ciężkie. Zauważyłam, że po biegu umieram najbardziej ze wszystkich dziewczyn. Ale najważniejsze, że z nimi wygrywam. Teraz już czuję się dobrze. Jestem do tego przyzwyczajona, muszę chwilę poleżeć i tyle.

Chwilę też pogadała, ale nie za długo, trzeba było się zregenerować. Więc po pierwsze wsadzić nogi do lodu – co zresztą zrobiłoby chętnie wiele innych osób, bo w Budapeszcie nadal panują nieznośne upały – a potem spać. Następnego dnia miała pracować z fizjoterapeutą i powoli szykować się na najważniejszy bieg w życiu. Ten, który już dziś o 21:35.

Skorzystać z szansy

– Myślę, że teraz zejdzie już ciśnienie, bo bardzo chciałam znaleźć się w tym finale, wiedziałam, że mnie na to stać. Ale chodziło za mną Eugene sprzed roku. Więc podchodziłam do tego spokojnie – mówiła nam Natalia. I faktycznie, wydawała się przy tym bardzo rozluźniona i szczęśliwa, po prostu. To jej pierwszy indywidualny finał wielkiej imprezy, takie podejście nie może dziwić. Już dokonała wielkiej rzeczy, ale równocześnie wie, że stać ją na jeszcze większe.

No bo tak: w światowych tabelach w tym sezonie zajmuje piąte miejsce. Ale:

  • Sydney McLaughlin-Levrone (pierwsza) nie przyjechała do Budapesztu przez uraz;
  • Britton Wilson (trzecia) pobiegła fatalnie w eliminacjach i nie weszła do półfinału;
  • Gabrielle Thomas i Shamier Little (ex aequo siódme) wybrały inne dystanse (odpowiednio 200 m i 400 m przez płotki);
  • Salwa Eid Naser (dziewiąta) podzieliła los McLaughlin-Levrone.

Z pierwszej dziesiątki pozostały więc druga Marileidy Paulino (w tym sezonie 48.98 s), czwarta Rhasidat Adeleke (49.20 s), piąta Natalia (49.48 s, powtórzmy), szósta Sada Williams (choć ona do czołówki tegorocznych list wkradła się już w Budapeszcie czasem 49.58 s, wcześniej miała równe 50 sekund) i dziesiąta Lieke Klaver (49.81 s). Połowa możliwego składu. Konkurencja mocno się więc przetrzebiła, choć to, oczywiście nie problem Natalii. Tym bardziej, że rywalizacja i tak powinna być niezwykle zacięta.

– Wydaje mi się, że medale mistrzostw powinny się utrzymywać na poziomie poniżej 49 sekund – przynajmniej srebro i złoto. Dopiero brąz to powinno być bieganie w granicach 49 s. Nie ma Shaunae Miller-Uibo [odpadła w eliminacjach, w których startowała ledwie cztery miesiące(!) po urodzeniu dziecka – przyp. red.], nie ma Salwy Eid Naser, która się w ostatniej chwili wycofała, nie ma też Sydney McLaughlin-Levrone. Trzymam kciuki i liczę, że Natalia wróci z tym medalem na szyi – mówi Wyciszkiewicz-Zawadzka. I dodaje:

– Może być nawet tak, że w finale dwie Europejki wezmą medal mistrzostw świata. Są Natalia, Lieke Klaver, Rhasidat Adeleke. Sporo Europejek jest w stanie walczyć o ten sukces. Może trochę szczęśliwie, tak, ale szczęście sprzyja lepszym. Gramy w końcu zasady gry, którą znamy. Trener [Edward] Motyl też mi zawsze powtarzał, że zwycięzców się nie sądzi. Nieważne, jaki był poziom, to Natalia jest niesamowicie przygotowana w tym sezonie. Zresztą w poprzednim też była. Mam nadzieję, że tę pracę, którą w to wszystko włożyła, wykorzysta.

Natalia też musi na to liczyć, choć nie chciała mówić o tym głośno. Żeby nie zapeszyć, nie musieć odpukiwać w niemalowane drewno (tym bardziej, że w mix zonie takiego po prostu brak). Wie jednak doskonale, jaka stoi przed nią szansa. I wie, że jest w stanie z niej skorzystać. O ile o medalu nie mówiła, o tyle o pobiciu życiówki już tak. Komunikat był jasny i krótki – „jestem w stanie to zrobić”.

W tle Szewińska

Jest jeszcze jeden aspekt tego wszystkiego, o którym warto tu napisać. Że wszystko sprowadza się do Ireny Szewińskiej. Największa mistrzyni w historii polskiej lekkiej atletyki na 400 metrów przekwalifikowała się stosunkowo późno w swojej karierze – jesienią 1973 roku, gdy miała na karku 27 lat. Wcześniej biegała 100 i 200, ale czuła, że na tych dystansach jej możliwości już się wyczerpały. Jedno kółko okazało się odpowiedzią. I to jaką! Już w 1974 roku ustanowiła na tym dystansie rekord świata. Potem zrobiła to jeszcze dwukrotnie, w obu przypadkach w 1976 roku. W tym w Montrealu, gdzie została mistrzynią olimpijską.

Jeden z tamtych rekordów świata do dziś pozostaje rekordem Polski. Wynosi 49.28 s. Natalia jest więc od niego o równe dwie dziesiąte sekundy. I nikt nie daje jej o tym zapomnieć.

– Śmieję się, że dobrze by było, jakbyśmy ten plaster szybko oderwali, czyli żeby poprawiła ten rekord Polski. Wiem, że prędzej czy później się to stanie. Mam nadzieję, że już dziś – mówi Wyciszkiewicz-Zawadzka. Choć dodaje, że nawet poprawa tego wyniku może nie wystarczyć na złoto, bo spodziewa się, że trzeba będzie biec nawet… 48.50 s. Niemniej, gdyby Natalia poprawiła wynik Szewińskiej, o nic nie mogłaby mieć do siebie pretensji. Nawet w światowej stawce to wciąż niezwykle wartościowy rezultat.

W zeszłym roku w Eugene dałby srebro, lepsza byłaby tylko Shaunae Miller-Uibo z czasem 49.11 s. W tym roku życzymy sobie dwóch rzeczy. Po pierwsze, by Natalia ten plaster faktycznie zerwała. A po drugie, żeby dał jej upragniony medal. W końcu wiemy, podobnie jak ona, że może go zdobyć. – Wygrałam z każdą zawodniczką, z którą będę biegać w finale. Ale to nowe rozdanie, wszystkie te zawodniczki na pewno są dobrze przygotowane – mówiła Polka. Nikogo w tym finale się więc nie boi, a do tego ma dobry tor. Przed nią biec będzie być może najgroźniejsza Paulino, z kolei za jej plecami mocna na pierwszych dwustu metrach Lieke Klaver, której atak na pewno poczuje. To powinno ją dodatkowo napędzić. I choć sama Natalia podkreśla, że rywalki będą przygotowane, to na koniec rzuca po prostu:

– Ja też będę.

 

 

 

Fot. Newspix

Czytaj więcej o mistrzostwach świata w lekkoatletyce:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...