Trudno o drugiego takiego lekkoatletę. Jest naturalnym showmanem, gościem, którego kamera kocha, a on kocha kamerę. Ale to nie tak, że specjalnie się przed nią wpycha, że to jakoś zaplanowane. Jest w tym naturalny. Gorącokrwisty, z włoskim temperamentem, może tylko mniej u niego zamiłowania do siesty. Gdy skacze, patrzy cały stadion. Wszyscy wybijają rytm, bo Gianmarco Tamberi jest dyrygentem tłumu. A po dobrze wykonanej pracy lubi mu podziękować, bawiąc się wraz z nim. Jest otwarty, uśmiechnięty. I najważniejsze – ma wielki talent. W karierze wygrał już wszystko.
***
To nie będzie sylwetka – dane biograficzne Gianmarco znajdziecie na Wikipedii, nam nie potrzeba wiedzieć więcej, niż to, że to gość, który już od lat skacze w światowej czołówce. Swoje potrafi, pokazywał to wielokrotnie. Jeszcze przed Budapesztem w CV miał halowe mistrzostwo świata i Europy, to drugie wywalczone też na stadionie. No i mistrzostwo olimpijskie, współdzielone ze swoim rywalem i wielkim przyjacielem – Mutazzem Isą Barszimem.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Przy tym ostatnim warto się zatrzymać.
Bo gdy obaj zdecydowali, że podzielą się złotem – jako że skakali i zrzucali poprzeczkę dokładnie tak samo – Mutazz pozostał w miarę spokojny. Uściskał się z Gianmarco, a potem wzniósł tylko ręce ku niebu i poszedł w stronę swojego teamu. Tamberi? O, Tamberi to akurat poszalał. Skakał, tarzał się po bieżni, ściskał ze wszystkimi, krzyczał. Niektórzy uznali, że to niepotrzebna błazenada. Ale nie, to była reakcja na osiągnięcie swojego największego celu. Reakcja człowieka żywiołowego, nie bojącego się okazywać swoich emocji. Ale też człowieka, który wiedział, że tego medalu mogło nie być.
Przed poprzednimi igrzyskami, w Rio de Janeiro, doznał bowiem kontuzji. Takie, po której mówiono, że ta może nawet skończyć jego karierę. To było na mityngu w Monte Carlo. Tamberi przymierzał się do pobicia swojego własnego rekordu Włoch i skoku na 2.41 m. Jego trzecia próba zamiast sukcesem, zakończyła się potwornym bólem kostki. Następnego dnia na Facebooku prosił kibiców o trzymanie za niego kciuków. Te jednak nie pomogły. Diagnoza była najgorsza z możliwych: zerwanie więzadła, wykluczające Włocha ze startu w Rio. Tam byłby jednym z faworytów do medalu.
Gips, w który wsadzono mu wówczas nogę, brał ze sobą potem wszędzie. Napisał na nim „Road to Tokyo”, pod spodem za to było przekreślone „2020” i dopisane już innym kolorem flamastra „2021”. Wyszło, może nawet lepiej, niż się wtedy spodziewał.
***
Musimy zrozumieć, skąd wynikają niektóre zachowania sportowców. Tamberi ma za sobą wiele, ale też naturalnie jest charyzmatycznym gościem. Widać to już po jego wyglądzie. Jedną z jego ulubionych stylówek – zresztą tak też wyglądał wczoraj – jest ta, gdzie ma… połowę zarostu. Po jednej stronie twarzy. Już to wskazuje na fakt, że to naprawdę wesoły gość.
Pozostaje taki nawet w rozmowach twarzą w twarz, już po konkursie. Nadal jest też pełen energii. Ale też cierpliwy, podchodzi z wielkim szacunkiem do każdego dziennikarza (o ile tylko może, czasem po prostu braknie czasu), odpowiada na wszystkie pytania swoim angielskim z mocnym włoskim akcentem. Lubi się pośmiać, rzucić żartem. Podobnie w interakcjach z kibicami. A przy tym nie boi się powiedzieć, że coś mu nie odpowiada. Bo jest też szczery.
Jednym zdaniem: jest doskonałym ambasadorem lekkiej atletyki.
Bo gdy wychodzi na konkurs, to on nim rządzi. Nawet jeśli odpada na niskich wysokościach, to i tak jego zapamiętują fani. Sportowcy są, oczywiście, różni. Niektórzy wolą ciszę, pracę w spokoju. Nie szaleją, raczej koncentrują się niemalże medytując (popatrzcie jak w trakcie konkursu zachowuje się Wojciech Nowicki, a w skoku wzwyż – wspomniany Barszim). Tamberi? Tamberi wychodzi, czasem prosi trybuny o ciszę. A potem wybija rytm. Publika za nim podąża.
Klap.
Klap.
Klap.
I tak coraz szybciej. Kilka razy się szykuje, przekonuje, że zdoła przeskoczyć poprzeczkę. A potem to robi. Z doskonałą techniką, dodajmy, bo to chyba jego największa siła, trudno mu coś pod tym względem zarzucić. Wczoraj skakał pięknie, doskonale dla oka. Wygrał mimo tego, że nie zaliczył… pierwszego skoku w konkursie. Potem był bezbłędny do – jak się okazało – ostatniej wysokości w konkursie, czyli 2.38 m. A to wszystko cały czas się bawiąc, angażując w interakcję z publiką, zachęcając ją do dopingu i uważnego obserwowania skoczków – w końcu nie tylko oni wtedy rywalizowali.
Dla skoku wzwyż to skarb.
***
Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak po konkursie. Mnóstwo włoskich kibiców – którzy doskonale wiedzieli, w którym miejscu usiąść, by oglądać popisy Tamberego – zaczęło wyśpiewywać przyśpiewki, jakbyśmy nagle przenieśli się na stadion piłkarski. Tamberi znów dyrygował, uciszał, a potem “podgłaśniał” publikę. W pewnym momencie podszedł do medalistów biegu na 3000 metrów z przeszkodami i razem z nimi wskoczył do rowu z wodą.
Gdzieś tam się kryje nowy mistrz świata w skoku wzwyż 😉 pic.twitter.com/PHUrO9ouEJ
— Sebastian Warzecha (@sebwarzecha) August 22, 2023
A potem wskoczył też między kibiców. Wyściskał się z nimi, zbijał piątki. Rzucił koszulkę. Podziękował za doping. Docenił ich zaangażowanie w jego sukces. Zresztą brakujący, bo tylko tego złota nie miał do tej pory w swoim bogatym CV. Od razu jednak wyznaczył kolejne cele.
– Chciałem napisać historię, wygrywając wszystkie możliwe złota we wszystkich najważniejszych zawodach. To niesamowite uczucie. Warte wszystkich poświęceń na przestrzeni. Po kwalifikacjach nieco się bałem, bo nie szło mi tak dobrze, jak tego chciałem, ale wiedziałem, że zawsze się zmieniam na finał. Dziś byłem innym sobą. Moją siłą jest to, że zawsze daję z siebie sto procent. Teraz czekam na mistrzostwa Europy, które za rok odbędą się w Rzymie, w mojej ojczyźnie. Nigdy nie rywalizowałem we Włoszech na takiej imprezie. Oczywiście będę też czekać na igrzyska olimpijskie – żaden skoczek wzwyż nie zdobył dwóch złotych medali. Chciałbym jeszcze raz napisać historię – mówił.
To jednak za rok. A teraz? Teraz priorytety miał inne. Odpowiednie do sytuacji.
– Najpierw impreza. Dziś w nocy. Muszę poświętować zdobycie tego medalu po roku wyrzeczeń i diety. Zasługuję na to – mówił. I miał mnóstwo racji. Przez rok ciężko harował. Osiągnął swój cel. Zdobył złoto. Teraz pora na nieco zabawy.
Choć akurat Gianmarco Tamberi bawić sportem potrafi się i w trakcie zawodów.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o mistrzostwach świata w lekkoatletyce: