Reklama

Premier League wróciła. Co słychać w każdym z klubów?

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

12 sierpnia 2023, 18:43 • 16 min czytania 5 komentarzy

W piątek wystartował nowy sezon Premier League i trzeba przyznać, że absolutnie niczym nas nie zaskoczył. Mistrzowie Anglii – Manchester City rozwałkowali powracające na najwyższy poziom rozgrywkowy Burnley, a Erling Haaland po raz kolejny zaprezentował swoje niezwykłe umiejętności strzeleckie. Bez względu na to, nowy sezon zapowiada się niezwykle emocjonująco. Wiele klubów przeprowadziło rewolucje w swoich składach, mieliśmy pożegnania absolutnych ikon ligi angielskiej, ale pojawiło się także kilka kandydatów do uzyskania takiego miana w przyszłości. Sprawdźmy więc po kolei, co wydarzyło się latem w każdym z 20 klubów najlepszej ligi na świecie.

Premier League wróciła. Co słychać w każdym z klubów?

ARSENAL

Jeżeli ktoś ma w końcu powstrzymać Manchester City, to chyba właśnie oni. W poprzednim sezonie było blisko, ale w samej końcówce zabrakło już sił, a w dodatku drużynę Mikela Artety nawiedziły kontuzje. Nowy sezon ma być jednak zupełnie inny i tym razem wszyscy na Emirates mówią otwarcie, że celem jest mistrzostwo Anglii. Kadrowo Arsenal jeszcze się wzmocnił i to nie byle jakimi zawodnikami. Transfery Rice’a, Havertza i Timbera, to wydane grube miliony funtów i ogromne nadzieje. Choć transfer tego drugiego wzbudza sporo kontrowersji i wątpliwości. Patrząc na jego „popisy” w barwach Chelsea, można się łapać za głowę, słysząc, że zapłacono za niego 70 baniek, ale skoro już do tego doszło, to znaczy, że trener ma na niego plan. A skoro Arteta ma plan, to fani Arsenalu muszą w niego uwierzyć. Hiszpan zasłużył sobie na to, jak mało kto.

ASTON VILLA

Ten sezon ma być przełomowy dla zespołu z Birmingham. Ostatnie lata, to seria zawodów, bo oczekiwania były spore, a nic się nie udawało. Wydawano sporo pieniędzy, sprowadzono Stevena Gerrarda, który właśnie na Villa Park miał rozpocząć wielką karierę trenerską w Premier League, ale o mało nie zakończyło się to katastrofą. Sytuację musiał ratować fachowiec z prawdziwego zdarzenia, bo jak można inaczej nazwać Unaia Emery’ego, i oczywiście nie miał najmniejszych problemów, żeby to wszystko udźwignąć. Hiszpan zastąpił legendę Liverpoolu w trakcie sezonu, kiedy sytuacja naprawdę była nieciekawa i niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stworzył jeden z najlepiej punktujących zespołów w Premier League. Teraz w Birmingham liczą, że ta różdżka zadziała od samego początku i zdoła przynieść The Villans europejskie puchary. Emery wziął się do pracy na poważnie, rządzi w zasadzie w całym klubie twardą ręką, sprowadził swoich ludzi do pionu sportowego na czele z legendarnym Monchim (wieloletnim dyrektorem sportowym Sevilli). Udało mu się nawet namówić na transfer Paua Torresa, którym przecież interesowały się największe firmy w Europie. Aston Villę bez wątpienia stać na coś wielkiego w nadchodzącym sezonie.

BOURNEMOUTH

Podstawowe pytanie brzmi: Jak długo The Cherries zdołają utrzymywać się na powierzchni?. W poprzednim sezonie już po kilku kolejkach wszyscy spisali ich na straty, Scott Parker był pierwszym trenerem, który pożegnał się z pracą. Nie zgadzało się tam absolutnie nic. Historyczna porażka 0:9 z Liverpoolem miała tylko udowadniać, jak daleko jest Wisienkom do poziomu Premier League. Ale znów powtórzył się schemat, o którym wspominaliśmy w przypadku Aston Villi. Jakimś cudem udało się odwrócić kartę, choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że to głównie dzięki nędznej konkurencji. Nadchodzący sezon również nie napawa optymizmem, choć pojawiło się tam kilka ciekawych nazwisk. Może to będzie miejsce, w którym odpali w końcu Justin Kluivert? Może z urazami wygra w końcu Hamed Junior Traore? Los Bournemouth zależy od wielu składowych. Liczymy na to, że wciąż będą prezentowali radosny, ofensywny futbol i może nieco mniej radosny w defensywie. Niestety walka w dolnej części tabeli wydaje się być przesądzona. Ale dla Andoniego Iraoli najważniejsze jest, żeby po prostu dobrze się do niej przygotować.

BRENTFORD

Zapowiada się na to, że ten sezon będzie dla zespołu Thomasa Franka tym najtrudniejszym od awansu do Premier League. Przede wszystkim dlatego, że przez połowę sezonu Brentford będzie sobie musiało radzić bez swojego najlepszego strzelca i największej gwiazdy, czyli Ivana Toneya. Anglik został zawieszony przez sąd sportowy na osiem miesięcy za złamanie przepisów dotyczących zakazu aktywności bukmacherskiej wśród zawodników. Kogoś takiego zastąpić będzie niezwykle trudno i to może być… no właśnie. Gwóźdź do trumny? To chyba za wiele powiedziane. Z pewnością Brentford nie zdoła powtórzyć sukcesu z poprzedniego sezonu, jakim bez wątpienia było 9. miejsce w tabeli na koniec rozgrywek, ale trudno przepowiadać im spadek. Raczej okopanie się w środku i sprzeciętnienie jak tylko się da. Choć jest jeszcze jeden element, który może pogorszyć sytuację. David Raya podobno jest o krok od Arsenalu, a to kolejny zawodnik, którego zastąpić może być trudno. Bez dwóch – nie bójmy się tego powiedzieć – najważniejszych ogniw, wszystko może się posypać jak domek z kart.

Reklama

BRIGHTON & HOVE ALBION

Jak wysoko zawieszony jest sufit Brighton? Odpowiedzi na to pytanie nie zna chyba nikt. W zasadzie co sezon łapiemy się za głowę i zastanawiamy się, jak to jest możliwe, że Mewy grają tak fantastycznie, radzą sobie z największymi, pną się w górę tabeli i promują kolejne gwiazdy. Już za kadencji Grahama Pottera wydawało się, że więcej osiągnąć się nie da, że to już jest wszystko. Jak Potter odszedł, to już w ogóle zapowiadało się na może powolny, ale jednak zjazd, a okazało się być zupełnie inaczej. Roberto De Zerbi udoskonalił jeszcze to, co wypracował wcześniej Anglik i stworzył prawdziwego potwora. Trudno się spodziewać, żeby Brighton zdołało wskoczyć jeszcze wyżej niż szóste miejsce z poprzedniego sezonu, ale patrząc na to, co Mewy robiły do tej pory, nikt nie odważy się chyba odrzucić całkowicie takiej opcji. Liga Mistrzów na Amex Stadium? Brzmi wspaniale. Ale jakkolwiek byśmy ich nie chwalili, to trudno powiedzieć, żeby odpowiednio załatali dziury po MacAllisterze i Sanchezie. Czasu jeszcze trochę zostało, ale zapowiada się raczej na to, że prędzej odejdzie kolejny zawodnik (Caicedo) niż ktoś przyjdzie. Niby od dłuższego czasu mówi się np. o Kudusie, ale konkretów wciąż brak.

BURNLEY

To z pewnością jedna z największych zagadek zbliżającego się sezonu. Z jednej strony Burnley przeszło całkowitą rewolucję, zachwyciło w Championship, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że Premier League, to zupełnie inna para kaloszy. Vincent Kompany odrzucił całkowicie koncepcje Seana Dyche’a i stworzył z Burnley zespół imponujący w grze ofensywnej, będący wierny filozofii zbliżonej do tej Pepa Guardioli. Teraz przyszedł chyba moment, kiedy trzeba będzie trochę zmodyfikować pomysł na grę. Na poziomie Premier League nie da się grać tak samo, trzeba będzie się raczej męczyć bez piłki, co pokazał już pierwszy mecz z City. The Clarets momentami robili wrażenie pressingiem, szybką wymianą podań, ale co z tego, skoro na tablicy wyników stanęło na 0:3. Jakiś czas temu zachwycaliśmy się ładną dla oka, radosną grą Norwich City, a jak się to skończyło, wszyscy doskonale pamiętamy.

CHELSEA

Kolejny zespół-zagadka. Na papierze wszystko się zgadza, pre-season też mieli całkiem niezły, w końcu mają trenera z prawdziwego zdarzenia (Mauricio Pochettino) i ponownie wydali kupę forsy, a wiele wskazuje na to, że nie powiedzieli ostatniego słowa. Gdyby Nkunku nie odniósł kontuzji na ostatniej prostej, to z pewnością wątpliwości byłoby sporo mniej. Dziś wiemy już, że nie będzie go przez kilka miesięcy, a to znów oznacza, że The Blues mogą mieć problem ze zdobywaniem bramek. Niby jest nieźle zapowiadający się Nicolas Jackson, ale to raczej melodia przyszłości. Gość, który zagrał dopiero jeden dobry sezon i to nie w Premier League, a w LaLiga, gdzie realia są zupełnie inne. Rewolucja trwa i należy się spodziewać, że w końcu przyniesie odpowiednie efekty, ale trudno myśleć, że Chelsea już w tym sezonie będzie w stanie zaatakować czołówkę. W ramach pocieszenia: jedno jest pewne – gorzej niż w poprzednich rozgrywkach być już nie może.

CRYSTAL PALACE

Legenda głosi, że Roy Hodgson kiedyś przejdzie w końcu na emeryturę. Szczerze? Należy w to wątpić. Wydaje się bowiem, że w Crystal Palace będą go potrzebowali już zawsze. Anglik uratował już w swojej karierze trenerskiej kilka zespołów, ale w Londynie robił to już kilkukrotnie. I niewykluczone, że teraz będzie musiał to zrobić po raz kolejny. Jeżeli Palace kojarzy nam się z kimś poza Hodgsonem, to z pewnością z Wilfriedem Zahą, a właśnie jego zabraknie w tym sezonie. Nie ma się co oszukiwać, Iworyjczyk od lat niósł cały klub na własnych plecach, a że zżył się z lokalną społecznością, to nie mógł nigdy odejść do lepszego klubu, bo zawsze go potrzebowali na Selhurst Park. W końcu powiedział jednak dość, bo metryki nie oszuka, i choć trudno powiedzieć, żeby przeszedł na wyższy poziom, to z pewnością sporo sobie jeszcze zarobi, bo obrał kierunek Galatasaray. Bez niego nawet Hodgson może tego nie dźwignąć, więc niewykluczone, że w tym przypadku będziemy świadkami walki o utrzymanie.

EVERTON

Tutaj od lat jest ta sama śpiewka. Wszystkim się wydaje, że Everton, to klub, który ma większe ambicje niż walka na dole tabeli, ale ruchy tego klubu pokazują coś zupełnie innego. Jak nie było klarownego planu, tak nie ma go nadal. Na początku poprzedniego sezonu wielu uważnych obserwatorów typowało The Toffees do spadku, głównie z uwagi na brak wzmocnień i niewiele się pomylili. Na Goodison Park do ostatniej kolejki trwała żałosna walka o utrzymanie się na powierzchni i choć ostatecznie się udało, to trudno mówić o jakiejś euforii w niebieskiej części Liverpoolu. W końcu schemat powtórzył się drugi sezon z rzędu. Kibice oczekują znacznie więcej niż to, co otrzymują, ale niestety nie mamy dobrych wiadomości. W tym sezonie może być niewiele lepiej, bo… znów niewiele się zmieniło. Jedyna nadzieja w tym, że Sean Dyche zdoła jeszcze domurować trochę bramkę strzeżoną przez Pickforda i w ten sposób dojedzie do końca sezonu.

FULHAM

W końcu się udało. Kibice Fulham musieli się trochę naczekać, ale ich ulubieńcy w końcu zdołali nie spaść z Premier League od razu po awansie. Marco Silva stanął na wysokości zadania, choć wielu w niego wątpiło. Z łatką „za dobrego na Championship i za słabego na Premier League” zerwał w końcu Mitrović. Wszystko ułożyło się tak, jak powinno. Drużyna nabrała w końcu niezbędnego doświadczenia, bez problemu się utrzymała, a wręcz osiągnęła fantastyczny wynik, bo tak przecież należy traktować 10. pozycję. Latem nie doszło do żadnej rewolucji, nie odszedł nikt kluczowy, pojawił się za to ciekawy obrońca Calvin Bassey z Ajaksu, który poprawi nieco grę obronną, co akurat często kulało. Jeżeli mamy coś przepowiadać Fulham, to spokojny, nudny wręcz sezon. Ale czy nie na to właśnie czekano latami na Craven Cottage?

Reklama

LIVERPOOL

Kolejny wielki znak zapytania. Po całkowicie nieudanym poprzednim sezonie, wiadomo było, że na Anfield będzie musiało dojść do rewolucji i faktycznie do niej doszło. Niestety, trudno powiedzieć, żeby ta rewolucja była wystarczająca. Juergen Klopp całkowicie przebudował środek pola, który w poprzednim sezonie w zasadzie nie istniał, ale trudno wyrokować, jak będą sobie radzili MacAllister i Szaboszlai, a być może niedługo jeszcze Caicedo. Bez wątpienia obaj będą potrzebowali trochę czasu, żeby się odpowiednio ze sobą zgrać, a The Reds czasu nie mają. Na dodatek pamiętajmy przecież, że środek pola, to nie był jedyny problem Liverpoolu. Obrona była równie fatalna, a tam do żadnych zmian nie doszło, pole manewru nadal nie jest zbyt wielkie. Tak więc, podobnie, jak w przypadku Chelsea, więcej jest pytań niż odpowiedzi. Dobrze się składa, że to akurat te dwa zespoły zmierzą się ze sobą w pierwszej kolejce. Kilka odpowiedzi z pewnością poznamy.

LUTON TOWN

Bez wątpienia murowany kandydat do spadku. W zasadzie trudno znaleźć jakiekolwiek argumenty za tym, żeby przygoda Luton na poziomie Premier League miała potrwać dłużej niż jeden sezon. Kadrowo są najsłabsi, doświadczenia nie mają wcale. Pozostaje im liczyć chyba tylko na własną fantazję i być może na słabość rywali w walce o utrzymanie. Choć cokolwiek by o tych nie mówić, to aż takich problemów chyba nie mają. Niby nie takie cuda już się w futbolu zdarzały, ale naprawdę trudno powiedzieć w tym punkcie coś optymistycznego. Miejmy po prostu nadzieję, że zespół prowadzony przez Roba Edwardsa napisze dalszą część tej niezwykłej historii i być może urwie punkty jakiemuś gigantowi.

MANCHESTER CITY

Tutaj w zasadzie nie ma czego komentować, podobnie jak w przypadku Luton, tyle że w zupełnie inną stronę. City rozniosło w poprzednim sezonie nie tylko Premier League, ale cały piłkarski świat. Sięgnęło po potrójną koronę w niewiarygodnym stylu, a w tym również będą zdecydowanym faworytem każdych rozgrywek, w których wezmą udział. Jakoś specjalnie się nie osłabili, a w dodatku dorzucili kolejnego obrońcę – Josko Gvardiola, który stał się zresztą przy okazji najdroższym defensorem w historii. Haaland już pokazał w piątek, że się nie zatrzymuję. W tej drużynie trudno zaleźć jakikolwiek słaby punkt, więc nie będziemy tego robić na siłę. Trochę czasu upłynie, zanim ktoś będzie w stanie doskoczyć do poziomu ekipy Pepa Guardioli.

MANCHESTER UNITED

Rewolucja trwa także na Old Trafford. Erik ten Hag krok po kroczku ustawia wszystko na swoją modłę, pozbywa się niepotrzebnych ogniw i dokłada do nich te odpowiednie. Atmosfera w czerwonej części Manchesteru jest najlepsza od lat, kibice znowu usłyszą hymn Ligi Mistrzów, a piłkarze być może nawet trochę tam pograją. Jeżeli chodzi o samą Premier League, to wydaje się, że Czerwone Diabły są drugim obok Arsenalu zespołem, który może w jakikolwiek sposób zagrozić City, choć to raczej myślenie życzeniowe. Najważniejsze, żeby zrobić kolejny krok do przodu i konsekwentnie, cierpliwie odbudowywać swoją pozycję, a wynik w końcu przyjdzie. Posunięcie transferowe United tego lata wydają się być fantastyczne, a przynajmniej dwa z nich – Onana i Mount. Nieco więcej wątpliwości narasta wokół zasadności płacenia 70 milionów za Hojlunda, ale to jest typowy przykład inwestycji w przyszłość. W końcu każdy chciałby mieć swojego Haalanda…

NEWCASTLE UNITED

Tutaj ponownie należałoby wrócić do pytania: Jak wysoki jest sufit Newcastle? Awans do Ligi Mistrzów po raz pierwszy od lat, to gigantyczny sukces, który byłby oczywiście niemożliwy, gdyby nie śmierdzące pieniądze napływające do klubu z Arabii Saudyjskiej. Pomijając jednak ten temat, trzeba przyznać, że Eddie Howe robi coś podobnego do Ten Haga w United. Nie ma mowy o jakichś nieprzemyślanych, pochopnych ruchach. Wydatki może i są spore, ale raczej rozsądne. W dodatku trudno trafić na jakąś nieudaną inwestycję nowych właścicieli. Zobaczymy, jak poradzą sobie Tonali czy Barnes, bo są to na pewno ruchy obiecujące. Ale czy są to transfery, które pomogą Srokom włączyć się do walki o mistrzostwo? Raczej wątpliwe, ale z pewnością mogą dać po raz kolejny pierwszą czwórkę.

NOTTINGHAM FOREST

Większość postronnych kibiców Premier League z pewnością ucieszyła się, że tak uznana marka jak Nottingham utrzymała się w Premier League. Początkowo było wokół tego zespołu sporo wątpliwości, ale z czasem pojawiało się ich coraz mniej. Niewątpliwie martwiły wszystkich ruchy transferowe beniaminka, który skupował piłkarzy ze wszystkich stron świata. Sprawiało to wrażenie, jakby nikt na tym nie panował, a jedynie sprowadzał każdego, na kogo było akurat stać klub. Mogło to się zakończyć katastrofą, ale mogło także spektakularnym sukcesem. Ostatecznie nie zakończyło ani tak, ani tak. Forest utrzymało się w lidze, ale trudno to rozpatrywać jako spektakularny sukces. Sukces owszem, ale nie spektakularny. W tym sezonie utrzymanie też zapewne będzie i to znacznie spokojniejsze, ale znów – w pierwszej kolejności przede wszystkim dzięki słabości rywali.

SHEFFIELD UNITED

Drugi obok Luton Town murowany kandydat do spadku. Zdecydowanie nie jest to już to samo Sheffield, co za czasów Chrisa Wildera, kiedy to zdołało jako beniaminek zająć 9. miejsce w Premier League. Tamten sukces był wielki, ekipa, która na zawsze zapadnie nam w pamięci. Legendarny John Lundstram, idol wszystkich graczy FPL czy Dean Henderson, wyprawiali wtedy cuda, w które trudno było uwierzyć. Dziś takich postaci niestety brakuje, co oczywiście nie oznacza, że nie mogą się wykreować. Skreślać nikogo z pewnością nie będziemy, ale nie będziemy się też oszukiwać i szukać na siłę jakichś pozytywów. The Blades czeka zapewne walka o utrzymanie do ostatniej kolejki.

TOTTENHAM HOTSPUR

Jeszcze jakieś 24 godziny temu w tym punkcie napisalibyśmy coś innego, ale w tym czasie sytuacja zmieniła się niemal o 180 stopni. Odejścia Harry’ego Kane’a można się niby było spodziewać, ale im dłużej trwały negocjacje z Bayernem, tym coraz mniej wierzyliśmy, że w końcu do tego dojdzie. Ostatecznie w sobotę rano wszystko zostało potwierdzone, więc Tottenham znalazł się w trudnej sytuacji. My się Kane’owi nie dziwimy. Niby mógł walczyć o pobicie rekordu Shearera, ale pamiętajmy, że piłka to sport drużynowy, w którym liczą się przede wszystkim trofea wywalczone z kolegami. Ludzie pamiętają przede wszystkim takie sukcesy, a niestety w Tottenhamie nadal mogłoby być o to trudno. Na pewno nic nie zapowiada tego, żeby Spurs mieli wsadzić coś do gabloty już w tym sezonie, albo nawet w następnym. Znając Daniela Levy’ego i jego nerwowe ruchy nie da się wykluczyć, że nowy trener Ange Postecoglou długo w Londynie nie zabawi, choć z pewnością jest to ciekawy menedżer. Udało się sprowadzić choćby Maddisona, ale teraz powstała dziura, która jest w zasadzie nie do zalepienia. Nie da się zastąpić tej klasy napastnika jeden do jednego, a dziś trudno na tę pozycję znaleźć kogokolwiek, choć w 3/4 tak dobrego jak Kane. Przekonał się o tym ostatnio właśnie Bayern, który dziurę po Lewandowskim zastąpi dopiero po roku, sprowadzając Kane’a. Tottenham stać na kogoś nietuzinkowego, ale problem w tym, że trudno znaleźć kogoś takiego na rynku. A nawet jak się znajdzie, to trudno będzie go namówić na przenosiny do Tottenhamu, który nie ma do zaoferowania Ligi Mistrzów. Trudny to będzie sezon dla Spurs, ale pamiętajmy – sukces zawsze rodzi się w bólach.

WEST HAM UNITED

Młoty w poprzednim sezonie osiągnęły jeden z największych, a być może nawet największy sukces w swojej historii – triumfowali w Lidze Konferencji Europy, ale niestety zawiedli na całej linii w Premier League. 14. miejsce na koniec sezonu, to wynik co najmniej kompromitujący, którego w zasadzie nikt się nie spodziewał. Szczególnie że właściciele klubu latem sypnęli kasą i sprowadzono kilku poważnych grajków. Niestety zdecydowana większość z nich nie wypaliła i nad Moyesem zebrały się czarne chmury. Dzięki triumfowi w europejskim pucharze Szkot pozostanie nieśmiertelny w historii klubu, ale to nie znaczy, że nie może zostać zwolniony. Było już od tego o krok i jeżeli w tym sezonie w lidze znów nie będzie szło, to pożegnanie przyjdzie i nikt nie będzie zwracał uwagi na triumf w LKE. W teorii drugi taki sezon nie powinien się przydarzyć, ale jest jeden problem. West Ham stracił latem swojego kapitana i najważniejszego zawodnika – Declana Rice’a. Zarobił na tym grubo ponad sto baniek, ale nie za wiele z tym zrobił. Zainwestował w Edsona Alvareza, który ma być następcą Rice’a, ale na tym koniec. A to przecież tylko zalepienie dziury, a tam potrzeba wzmocnić skład, nie tylko go zalepiać. Pogłosek transferowych wokół Młotów jest sporo, ale mało konkretów.

WOLVERHAMPTON

W Wolves ewidentnie dzieje się coś niedobrego i to pozwala nam sądzić, że w tym sezonie mogą pojawić się spore problemy. Tuż przed startem sezonu, niespodziewanie pożegnano się z Julenem Lopeteguim i zastąpić go… Garym O’Neilem. Trudno to wszystko zrozumieć, ale jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I to było właśnie coś, co poróżniło hiszpańskiego szkoleniowca z włodarzami klubu. Ci nie chcieli spełnić życzeń transferowych trenera, więc ten sam postanowił się zawinąć, obawiając się tego, co wydarzy się w nadchodzącym sezonie. Trzeba więc przyznać, że my również się obawiamy. Wolves już w zeszłym sezonie wyglądali fatalnie, a to że się utrzymali, to spora zasługa Lopeteguiego. Z całym szacunkiem, Gary O’Neil, to zupełnie inna półka, więc trudno powiedzieć, żeby miał odmienić sytuację. A jeżeli jej nie odmieni, to może się to wszystko zakończyć tragicznie.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Posypało się. Czyli jak wygląda sytuacja u polskich medalistów z igrzysk w Tokio?

Sebastian Warzecha
0
Posypało się. Czyli jak wygląda sytuacja u polskich medalistów z igrzysk w Tokio?

Anglia

Komentarze

5 komentarzy

Loading...