Reklama

Trela: Złoto dla zuchwałych. Harry Kane w Bayernie, czyli imperium kontratakuje

Michał Trela

Autor:Michał Trela

12 sierpnia 2023, 08:54 • 8 min czytania 45 komentarzy

Transferu tego kalibru w Bayernie Monachium nie było chyba nigdy. A w Bundeslidze od prawie pół wieku, gdy Kevin Keegan, zdobywca Złotej Piłki, przeniósł się z Liverpoolu do HSV. To ruch, który można rozpatrywać na wielu poziomach. Ale najważniejszy dotyczy sygnału, jaki Bawarczycy chcieli za jego pomocą wysłać w świat.

Trela: Złoto dla zuchwałych. Harry Kane w Bayernie, czyli imperium kontratakuje

W niemieckim futbolu panuje silnie zakorzenione przekonanie, że Bayern Monachium zraniony jest najgroźniejszy. Dlatego nikt nie lubi z nim grać tydzień po jego porażce. Dlatego nikt nie planuje walki o żadne trofea po słabym sezonie Bayernu. Dlatego każdy spodziewa się transferowej aktywności w momentach, gdy Bayern sprawia wrażenie, jakby przesypiał moment na wzmocnienie kadry. Są w przeszłości liczne przykłady na potwierdzenie tych zjawisk. A za najbardziej spektakularne można uznać trzy ostatnie triumfy Bayernu w Lidze Mistrzów: dwa lata po historycznej porażce w doliczonym czasie z Manchesterem United na Camp Nou, rok po przegranej z Chelsea na własnym stadionie, kilka miesięcy po porażce 1:5 z Eintrachtem Frankfurt i zwolnieniu trenera w trakcie sezonu. Imperium kontratakuje, tytuł jednej z części „Gwiezdnych wojen” w niemieckiej kulturze piłkarskiej zdecydowanie kojarzy się z Bayernem Monachium.

Harry Kane w Bayernie. Transferowe wątpliwości

To jedna z głównych przyczyn, dla których trudno było na tydzień przed startem sezonu znaleźć w Niemczech kogoś, kto typowałby innego mistrza niż Bayern. Teoretycznie podstawy ku temu byłyby całkiem niezłe. Monachijczycy kilka miesięcy temu po tytuł sięgnęli psim swędem. Bezdyskusyjnie odpadli z Ligi Mistrzów. W Pucharze Niemiec nie dali rady S.C. Freiburg. Dymisje prezesa Olivera Kahna i dyrektora sportowego Hasana Salihamidzicia pozostawiły w gabinetach wyrwę. Trener Thomas Tuchel zanotował bardzo przeciętne wejście do klubu. A transfery, czyli sprzedanie Lucasa Hernandeza, Sadio Mane, Yanna Sommera, Marcela Sabitzera i wypożyczenie Alexandra Nuebela, przy sprowadzeniu w ich miejsce jedynie Kima, Konrada Laimera i Raphaela Guerreiro, nie rzucały na kolana. Przy przeciągającej się rehabilitacji Manuela Neuera Bawarczycy przystąpią do sezonu ze Svenem Ulreichem jako pierwszym bramkarzem. Na dzień przed pierwszym meczem sezonu, wciąż jeszcze bez napastnika. Naprawdę, bardzo długo tego lata nie było powodu, by sądzić, że Bayern będzie w tym sezonie nietykalny.

Wielcy łowią w Bundeslidze kosztem Bayernu

A już zwłaszcza nie było powodu, by sądzić tak w skali międzynarodowej. Kluby kandydujące do wygrania Ligi Mistrzów znów łowiły piłkarzy w Bundeslidze, nie zważając na obecność Bayernu. Manchester City wyciągnął sobie z Lipska Josko Gvardiola, bodaj najbardziej obiecującego stopera młodego pokolenia na świecie. Real Madryt wyjął z Dortmundu Jude’a Bellinghama, jednego z najciekawszych środkowych pomocników planety. Chelsea zabrała z Niemiec Christophera Nkunku, jedną z największych ofensywnych gwiazd Bundesligi ostatnich lat. Liverpool zaprosił do siebie Dominika Szoboszlaia z Lipska. A Paris Saint-Germain jest ponoć na dobrej drodze, by to samo zrobić z Randalem Kolo Muanim z Eintrachtu Frankfurt.

W realiach sprzed kilku lat każdy z nich byłby kandydatem do Bayernu. Dziś monachijczycy mają już problem, by pozyskiwać najlepszych graczy krajowej konkurencji. Wcześniej byli zbyt krótcy na Erlinga Haalanda czy Kaia Havertza. Nawet tegoroczne transfery z Lipska i Dortmundu pokazują zmianę. Raphael Guerreiro i Konrad Laimer przyszli za darmo, jako uzupełnienia składu. Z Portugalczykiem Borussia i tak raczej nie przedłużyłaby kontraktu. Jego zatrudnienie to przede wszystkim życzenie Thomasa Tuchela. Laimer przychodził na żądanie Juliana Nagelsmanna, poprzedniego trenera, jako pożyteczny piłkarz, ale nie gwiazda Red Bulla.

Reklama

I wtedy Bayern uderzył.

Kiedy przed rokiem, przy odejściu Roberta Lewandowskiego, pojawiły się pierwsze doniesienia, że Bayern nie będzie na siłę pozyskiwał jego następcy już zeszłego lata, zbierając fundusze na wyciągnięcie Harry’ego Kane’a z Tottenhamu w 2023 roku, można to było traktować jako mrzonki. W marcu zresztą sam Uli Hoeness dosadnie podkreślał, że nie ma na to najmniejszych szans. Ale realia się zmieniły. W międzyczasie Hoeness przestał przemawiać z pozycji mędrca z kanapy, a zaczął jako przedstawiciel ancien regime, który przejął sterowanie klubem po tym, jak utracili je Kahn z Salihamidziciem. Hoenss, Karl-Heinz Rummenigge i ich ludzie weszli w skład komitetu transferowego, który miał posprzątać po nieudanych ostatnich latach. A przede wszystkim pokazać, że Bayern znów jest kimś.

Sygnały wysłane w świat

Już zeszłoroczny transfer Sadio Mane był przeprowadzany w dużej mierze po to, by wysłać sygnał światu. Wtedy były jednak jeszcze powody, by go deprecjonować. Podkreślano, że sam Liverpool rezygnował z Senegalczyka. I że jego zakontraktowanie wcale nie rozwiązuje problemu Bayernu z obsadą środka ataku, a jedynie spotęguje jego problem z pomieszczeniem wszystkich mających duże ambicje ofensywnych pomocników/skrzydłowych znajdujących się w kadrze. Dwanaście miesięcy później królewski transfer Salihamidzicia można uznawać za mocną kandydaturę do największej pomyłki rekrutacyjnej w dziejach Bayernu. Także za to Bośniak stracił pracę. Ruch, który miał być ostatecznym dowodem jego siły, okazał się ostatecznym argumentem przeciwko niemu.

Teraz jednak nie sposób tak reagować. Rzucenie się w czasach, w których Premier League zasysa cały piłkarski świat, po jedną z jej największych gwiazd, zmierzającą po strzelecki rekord wszech czasów, wymagało nie lada zuchwałości. Zwłaszcza że mowa o gwieździe angielskiej, miejscowej. Kapitanie i najskuteczniejszym strzelcu w historii tamtejszej reprezentacji. Jednym z najbardziej popularnych i lubianych piłkarzy w całym kraju. Symbolu wierności barwom klubowym. I grającym dla jednego z najbardziej nieprzejednanych w negocjacjach prezesów w światowym futbolu. Wielu naprawdę wielkich próbowało w ostatnich dziesięciu latach wyrwać Harry’ego Kane’a z rąk Daniela Levy’ego. Dwa lata temu wydawało się, że Manchesterowi City w końcu to się uda. Nie udało się. Wymyślenie, że uda się akurat Bayernowi, zakrawało na pomysł z gatunku wyciągnięcia Francesco Tottiego z Romy czy Paolo Maldiniego z Milanu. A jednak się udało.

Zespołowa gwiazda

Można ten transfer rozpatrywać na wielu poziomach. Sportowo Bayern z miejsca załatał najważniejszą wyrwę w kadrze. Zyskał napastnika gotowego i sprawdzonego na absolutnie najwyższym poziomie. Jeśli ktoś strzela 213 goli, grając w nie najsilniejszej drużynie najsilniejszej ligi świata, jeśli strzela 58 goli w reprezentacji Anglii i 21 w 32 występach w Lidze Mistrzów, zadawanie pytań o jego aklimatyzację w Bundeslidze jest zbędne. To gotowy produkt. Międzynarodowa gwiazda. Najjaśniejsza twarz Bayernu, którą można reklamować klub i całą ligę. Zawodnik drużynowy, bez zapędów gwiazdorskich. Skuteczny, ale umiejący funkcjonować w duecie. Strzelający, ale też asystujący (ponad 60 razy w karierze). Doświadczony, lecz nie stary. Rozgrywający sezon w sezon po ponad trzy tysiące minut. Będący w dobrej formie (w pożegnalnym meczu z Szachtarem Donieck trafił do siatki cztery razy).

Reklama

Napastnik klasy premium

Takiego napastnika nie ma dziś Real Madryt, nie ma Paris Saint-Germain, nie ma Barcelona, nie ma Liverpool. Wśród klasycznych dziewiątek na rynku obok Kane’a może dziś stać pewnie maksymalnie kilka osób. Przed nim chyba jedynie Haalanda. To przepotężne wzmocnienie, przy którym lepiej powinny zacząć wyglądać zarówno skrzydła Bayernu, jak i podwieszeni napastnicy i w ogóle cała gra tego zespołu, której często brakowało w zeszłym sezonie kotwicy. Jeśli z Erikiem Maksimem Choupo-Motingiem Bayern wyglądał o niebo lepiej niż bez niego, poziom gry z Kanem powinien od razu podskoczyć.

Transfer ma też sens z perspektywy Kane’a. Z jednej strony w żaden sposób nie szarga swojej legendy wśród kibiców Tottenhamu i nie psuje powszechnej sympatii, jaką jest darzony jako kapitan reprezentacji Anglii, czym groziłby transfer do któregoś z krajowych konkurentów Tottenhamu. Z drugiej, jednak daje sobie szansę, żeby nie powiedzieć gwarancję, zdobycia w karierze jakichś trofeów. Jeśli zdąży zadebiutować już w sobotnim (20.00) meczu o Superpuchar Niemiec przeciwko Lipskowi, po zaledwie dobie spędzonej w Monachium może mieć na koncie więcej trofeów niż po latach w Spurs. Ma wszelkie szanse zostać mistrzem kraju, dołożyć krajowy puchar, ale przede wszystkim realnie powalczyć o Ligę Mistrzów.

Gwarancja Ligi Mistrzów

Z Tottenhamem był jej blisko ledwie raz, lecz przegrał w madryckim finale z Liverpoolem. Gwarancji, że zdobędzie ją w Monachium, oczywiście nie ma, ale w klubie, który regularnie dochodzi przynajmniej do jej zaawansowanych faz, szansa na to jest nieporównanie większa. A przynajmniej ma pewność, że rok w rok będzie w niej grał, podczas gdy z Tottenhamem tułał się w ostatnich latach po Lidze Europy albo nawet Lidze Konferencji, a w kolejnym sezonie w ogóle nie grałby w pucharach. Fani z anglocentrycznym zakrzywieniem pewnie jego decyzji nigdy nie zrozumieją, ale przechodząc do niewątpliwie słabszej ligi, Kane jednocześnie przeszedł do jednego z pięciu-sześciu klubów będących dyżurnym kandydatem do wygrania w Lidze Mistrzów. A to miało prawo mieć dla niego spory sportowy powab.

Chyba jednak najważniejsza jest perspektywa samego Bayernu jako klubu. Zdominowana przezeń liga nie ma w skali międzynarodowej większej atrakcyjności. Finansowo monachijczykom coraz trudniej jest rywalizować z klubami finansowanymi przez kraje z Bliskiego Wschodu albo amerykańskich właścicieli. Ostatnim latom Bayernu towarzyszyło narastające przekonanie, że światowy szczyt zaczyna temu klubowi odjeżdżać. Po triumfie w Lidze Mistrzów w 2020 roku nie był w stanie przedrzeć się przez ćwierćfinał, odpadając kolejno z PSG, Villarrealem i Manchesterem City. Stracił najbardziej rozpoznawalną postać w skali międzynarodowej na rzecz podupadającej Barcelony. Ściągnął niechcianego w Liverpoolu Mane, ogłaszając to jako hit transferowy. Nie pozostawiało to wrażenia, że mowa o wciąż jednym z najpotężniejszych klubów świata. Pozyskanie Kane’a właśnie taki sygnał wysyła w świat. Są oczywiście Anglicy, jest PSG, Real Madryt, Barcelona. Ale Bayern Monachium też jest. Na jednej półce z nimi, w tym samym szeregu.

Hoeness wciąż potrafi

Nie będzie wielkim ryzykiem teza, że takiego transferu jeszcze w historii Bayernu nie było. Jeśli pozyskiwał napastników, to zwykle jednak spoza najściślejszej czołówki swoich czasów: Giovane Elber, Mario Mandżukić, Roy Makaay czy Luca Toni byli oczywiście uznawani za świetnych fachowców, ale jednak przed transferem do Monachium grali w Stuttgarcie, Wolfsburgu, Deportivo La Coruna i Fiorentinie. Jeśli miał u siebie piłkarzy z najściślejszej czołówki swoich czasów, jak Gerda Muellera, Karla-Heinza Rummeniggego albo Roberta Lewandowskiego, to dlatego, że rozwinął ich w Monachium na ten poziom. To, że teraz ściągnął gwiazdę Premier League i najsłynniejszego angielskiego piłkarza, jest wydarzeniem bez precedensu. Ostatni raz postać tego kalibru trafiła z zagranicy do Bundesligi pod koniec lat 70., gdy Kevin Keegan, zdobywca Złotej Piłki, przeniósł się do HSV z Liverpoolu. I tak naprawdę pewnie po to cała ta letnia saga była: by wyśmiewany i traktowany coraz bardziej jako rubaszny wujek Uli Hoeness znów pokazał bawarskiej rodzinie, że dla niego wciąż nie ma rzeczy niemożliwych.

MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport

 

WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Piotr Rzepecki
6
Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Niemcy

Niemcy

Łukasz Poręba po derbach Hamburga: Nigdy nie grałem przy takiej atmosferze

Jakub Białek
2
Łukasz Poręba po derbach Hamburga: Nigdy nie grałem przy takiej atmosferze

Komentarze

45 komentarzy

Loading...