Cezary Kulesza wreszcie przemówił. Biorąc pod uwagę pasmo afer, które od przeszło roku wstrząsają polskim futbolem z niesłychaną częstotliwością, z dużym zainteresowaniem zasiedliśmy do lektury wywiadu, jaki z prezesem PZPN przeprowadził Sebastian Staszewski z portalu Interia. Wychodzi jednak na to, że trafiliśmy pod niewłaściwy adres, ponieważ Kulesza to – jak się właśnie okazało – najgorzej poinformowany człowiek w całej federacji i więcej konkretnych wyjaśnień można by było wyciągnąć nawet od portiera albo sprzątaczki pracujących przy Bitwy Warszawskiej 7. Kulesza nigdy o niczym nie wie, niczego się nie spodziewa, niczego nie domyśla i o niczym nie słyszy, choć winę za wszelkie potknięcia oraz kompromitacje i tak bohatersko bierze na siebie. Męczennik.
No dobra, jest jeden wyjątek. Jeden konkret, wyraźnie przez Kuleszę sugerowany. Prezes PZPN czuje się ofiarą spisku. A tak w ogóle, to najgorzej było za Bońka.
Nie wiem, nie pamiętam
Nie będziemy tutaj wywiadu z Kuleszą zbyt obszernie cytować, warto bowiem po prostu przeczytać te opowieści dziwnej treści w całości w oryginale, ale kilka fragmentów aż się prosi o dodatkową uwagę. Rozkoszna jest choćby pierwsza część rozmowy, gdy szef PZPN… no cóż, chcielibyśmy uniknąć stwierdzenia: “pali głupa”, zatem napiszemy po prostu, że pozuje na osobę, która o każdej niewygodnej czy nieprzyjemnej sprawie dowiaduje się jako ostatnia, gdy mleko się już dawno rozlało. Co w sumie nie świadczy o nim najlepiej jako o liderze całej organizacji, ale sam Kulesza w widoczny sposób traktuje to jako okoliczność łagodzącą.
Niby przeprasza, niby przyznaje się do błędu, ale w sumie – to nie on błędy popełniał.
Na przykład w sprawie wyjazdu Mirosława Stasiaka z reprezentacją Polski do Kiszyniowa na mecz eliminacyjny z Mołdawią. – Jestem w PZPN od jedenastu lat, byłem na dziesiątkach takich wyjazdów. I wiem, że nigdy nie było procedur weryfikujących gości. Sponsorzy mieli prawo ich zapraszać, a PZPN ich nie prześwietlał. Wszystko opierało się na zaufaniu – smuci się Kulesza. – Popełniliśmy duży błąd, za który jest mi wstyd. Tym bardziej, że niedługo po meczu przygotowany był tweet, w którym przepraszałem kibiców i całą winę brałem na siebie. Nie miałem z tym problemu, byłem na to gotowy. Ale przyszło do mnie kilka osób. “Prezesie, to prezes zaprosił tego Stasiaka?”. Powiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. “To dlaczego prezes ma za to przepraszać i dostać za niewinność?”. Pojawił się pomysł, żeby napisać, jak było, ale bez podawania nazwy partnera. […] Ten, kto to wymyślił, chciał dobrze. Ale wyszło bardzo źle.
Stasiak leci z kadrą na mecz, o czym PZPN został drogą formalną poinformowany? Przykra sprawa, zabrakło procedur, ale przecież nigdy ich nie było. Federacja wydaje kuriozalne oświadczenie, po którym buntują się kluczowi sponsorzy, a niektórzy nawet zapowiadają rozstanie z PZPN? Głupio wyszło, smutna historia, ja już miałem przygotowanego tweeta, ale ktoś przyszedł, źle mi doradził, no i klops. Naturalnie Kulesza – człowiek obecny w futbolu jako zawodnik od lat 80., a jako działacz od kilkunastu lat – nadal usiłuje też wszystkich przekonać, że Mirosław Stasiak dotychczas był dla niego postacią niemalże anonimową. – Wie pan, kojarzyłem to nazwisko z tekstów o właścicielu klubu, który sam wstawiał się do składu. Ale na Boga, to było prawie 20 lat temu! – przypomina Kulesza.
Na swoje nieszczęście prezes PZPN przeoczył również rubaszne wybryki Stasiaka podczas kolacji poprzedzającej spotkanie z Mołdawią, włącznie ze słynnym już “zazuzi zizuza”. – Niestety, nie zwróciłem na to uwagi. Poza tym nie znałem jego kartoteki – przyznał prezes.
Za Bońka to dopiero było
Tak to się w tej rozmowie kręci. Afera Stasiaka? Nie wiedziałem, w sumie nie znałem człowieka. Afera premiowa? Nie miałem pojęcia o ustaleniach Michniewicza. Kompromitujące oświadczenia? Coś poszło nie tak w komunikacji, ale już wdrożyłem plan naprawczy. I tak dalej, i tak dalej. Wiadomo, w tak dużej organizacji jak PZPN szef nigdy nie wie o wszystkim z wyprzedzeniem, lecz Cezary Kulesza wyraźnie próbuje nam wmówić, że on w federacji odpowiada wyłącznie za sukcesy.
Interesujący jest również inny, wyraźnie zarysowany w wywiadzie motyw zrzucania odpowiedzialności na poprzednie władze PZPN. Sam Kulesza jest tu wprawdzie w odrobinę dwuznacznej sytuacji, ostatecznie od 2012 roku był członkiem zarządu federacji, a później przez lata pełnił w niej funkcję wiceprezesa ds. piłkarstwa profesjonalnego, ale nie przeszkadza mu to dzisiaj podkreślać, że naprawdę prawdziwy bajzel w związku to panował za czasów Zbigniewa Bońka. Objawia się to nawet w pozornie niewinnych wrzutkach. Kulesza wspomina na przykład o tym, jak poznał Mirosława Stasiaka przez finałem Ligi Europy w Budapeszcie. – Razem z Łukaszem Wachowskim i Zbyszkiem Bońkiem mieszkaliśmy w hotelu, do którego zaprosiła nas UEFA. Siedzieliśmy na śniadaniu, kiedy podszedł do nas Tomek Hajto, mój kolega […]. Był z nim mężczyzna, który ciepło przywitał się ze Zbyszkiem. Widać było, że się znają. Mówi do mnie: “No, witam prezes, my się chyba też znamy”. “Tak?”. “No tak, pewnie gdzieś tam razem w piłkę graliśmy”. Nie miałem pojęcia, kto to jest, tylko wzruszyłem ramionami. “No, możliwe, możliwe”. […] Ten pan był na “ty” ze Zbyszkiem, do mnie też zaczął się tak zwracać. Zaproponował, że zaprosi nas wszystkich na kolację.
Prezes PZPN napomyka również mimochodem o sytuacji, gdy kilka lat temu pilot z reprezentantami Polski na pokładzie rozważał awaryjne lądowanie, ponieważ jeden z gości przesadził z alkoholem. W domyśle – za czasów Bońka także koło kadry szwendali się ludzie zawodzący “zizuza zazuzi” na kolacjach. Kulesza nie omieszkał też przypomnieć, za czyich rządów dyskwalifikacja Stasiaka została zredukowana z dożywotniej do dziesięcioletniej.
Jest tego naprawdę całe mnóstwo. Co brzmi oczywiście dość kuriozalnie. Wprawdzie podczas ostatnich wyborów na prezesa PZPN za reprezentanta obozu Bońka uchodził Marek Koźmiński, zresztą nie bez kozery, ale Kulesza nie wszedł przecież do struktur federacji zupełnie z zewnątrz.
– Jest tak, jakby w Polsce były dwie federacje – uskarża się Kulesza na łamach Interii. – Ta prowadzona przeze mnie i ta poprzednia. Jak w poprzedniej Michniewicz awansował z młodzieżówką na mistrzostwa Europy, to został bohaterem i trafił do Legii Warszawa. Jak w mojej został selekcjonerem, to zrobiła się wielka awantura. W tamtej Andrzej Woźniak, człowiek skazany za korupcję, był w sztabie reprezentacji; w 2015 roku Wojciech Sularz, były prezes Jagiellonii, który jest skazany prawomocnym wyrokiem, też za korupcję, nagrał sobie w siedzibie PZPN filmik z Tomaszem Iwanem, dyrektorem kadry. To też nikomu nie przeszkadzało. A jak z nami przypadkowo poleciał pan Stasiak, to o mało nie spalili mnie na stosie. To są takie same standardy? Nie, nie są.
Kulesza ofiarą spisku
Generalnie wypowiedzi Kuleszy dość mocno zalatują retoryką, którą niegdyś zadręczał fanów reprezentacji Polski selekcjoner Jerzy Brzęczek wraz z sekundującą mu Małgorzatą Domagalik. Prezes federacji czuje się niesprawiedliwie traktowany. – Od początku jestem pod obstrzałem. Mówią na przykład, że jestem wieśniakiem. […] Mówią też, że jestem “discopolowcem” – żali się Kulesza. I wylicza swoje sukcesy: zwiększenie budżetu federacji, zatrudnienie Fernando Santosa, właściwe rozegranie rozstania z Paulo Sousą, zbojkotowanie meczu barażowego z Rosją czy zdobycie praw do organizacji kilku ważnych wydarzeń piłkarskich.
No a skoro tych osiągnięć jest tak wiele, a jakieś drobnostki i przypadkowe problemy – typu Stasiak, “Grucha”, afera premiowa, kuriozalne oświadczenia, otwarty konflikt ze sponsorami, nieudolna dystrybucja biletów, zmiany w przepisach wprowadzane na ostatnią chwilę – nieustannie eksponuje się w mediach, wyjaśnienie może być tylko jedno.
Spisek.
- “Komunikacja w warunkach wiecznego ataku nie jest łatwa”.
- “Pan Jadczak poluje na mnie od początku”.
- “Przyszedłem zrobić coś dobrego dla polskiej piłki. I jestem bez przerwy jeb… Widocznie przeszkadzam pewnym środowiskom”.
- “Czego bym nie zrobił i tak będzie źle, ciągle jestem krytykowany. Może to przypadek, ale nie chce mi się w to wierzyć. Najpierw te podsłuchy, później fale hejtu przy każdej okazji. Wszystko wycelowane we mnie, Cezarego Kuleszę”.
- “Widocznie komuś zależało na tym, żeby we mnie uderzyć tymi bzdurami”.
Widać, że Cezary Kulesza zatrzasnął się na cztery spusty w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży twierdzy oblężonej przez “pewne środowiska”. Nie wróży to dobrze. Zupełnie się nie zdziwimy, jeśli kanał “Łączy nas piłka” wyprodukuje wkrótce drugi sezon serialu “Niekochani”.
Tym razem z prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej w roli głównej.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIM FUTBOLU:
- Dlaczego Maxime Dominguez tak szybko opuszcza Raków?
- W pogoni za 22. miejscem, czyli rankingowe światełko w tunelu świeci coraz mocniej
fot. FotoPyk