Alex Pereira jest dziś jednym z najbardziej elektryzujących nazwisk w UFC. Brazylijczyk, który w niedzielny poranek stanie naprzeciwko Jana Błachowicza, zasłynął przede wszystkim z pojedynków ze znakomitym Israelem Adesanyą. Spośród czterech walk z Nigeryjczykiem, pokonał go aż trzykrotnie, w tym raz odbierając mu tytuł mistrza UFC w wadze średniej. Jednak w swoim życiu Poatan wygrał znacznie ważniejsze starcie. W wieku 21 lat Alex Pereira był na społecznym dnie. Chłopak pracujący przy wymianie opon gdzieś w jednej z zapomnianych przez Boga biednych dzielnic Sao Paulo, myślał tylko o tym, jak zarobić na kolejną butelkę rumu, którego potrafił wypijać nawet litr dziennie. Od nałogu uratowały go sporty walki.
Spis treści
ALKOHOLIK
– Miałem trochę ciężkie i trudne życie. Zacząłem pracować w serwisie wulkanizacyjnym, gdy miałem 12 lat, więc moje dzieciństwo zostało wcześnie przerwane. Nie oglądałem wielu kreskówek, filmów i seriali ponieważ musiałem pracować. Czasami zapytacie mnie o coś, a ja nie będę wiedział co odpowiedzieć, więc po prostu powiem, że tego nie oglądałem. Niektórzy powiedzą, że jestem arogancką osobą, ale moje dzieciństwo było inne. Większość mojego dzieciństwa była zapełniona pracą i próbami pomocy w utrzymaniu rodziny – mówił Pereira w wywiadzie dla MMA Hour.
Jakie zatem było dzieciństwo Poatana? Alexandro Pereira urodził się w Sao Bernardo do Campo, sporym mieście w aglomeracji Sao Paulo. Przyszły mistrz UFC wagi średniej jest przy tym bardzo dumny ze swoich korzeni.
– Jestem w 100% rodowitym Brazylijczykiem. Nie mam pochodzenia europejsko-brazylijskiego ani afrykańsko-brazylijskiego. Moi rodzice pochodzą z rdzennych plemion, które żyły w Brazylii, zanim ktokolwiek tu przybył – przekonywał w materiale stworzonym dla federacji Glory.
Wyrazem hołdu względem przodków jest między innymi jego pseudonim – Poatan. To zbitek dwóch słów z grupy językowej tupi-guarani, czyli ludów zamieszkujących Amerykę Południową. „Po” oznacza rękę, zaś „Atan” – coś twardego, jak na przykład kamień. Więc w tłumaczeniu pseudonim Alexa brzmi Kamienna Ręka czy też Kamienna Pięść lub Dłoń. Wymyślił go jego pierwszy trener kick-boxingu, kiedy młodzian zaczynał przygodę ze sztukami walki.
OBSTAW WYNIK WALKI BŁACHOWICZ-PEREIRA W FUKSIARZ.PL!
Jak sam twierdzi, sport ten uchronił go od alkoholizmu. Pereira wychował się nieopodal faweli, w miejscu, które nie dawało mu wielu perspektyw do godnego życia. W rozmowie z MMA Fighting wspominał, że jako nastolatek myślał o tym, by za zarobione pieniądze kiedyś kupić sobie motocykl. Ale już zakup samochodu pozostawał bardziej w sferze marzeń, niż realnych możliwości. Własny dom? Daj spokój chłopaku, chyba brazylijskie słońce za bardzo przygrzało ci w głowę podczas pracy.
A pracy się nie bał. Szybko rzucił szkołę, bo od dzieciaka musiał tyrać, by pomóc utrzymać się rodzinie – miał bowiem sześcioro rodzeństwa. A to pomagał na budowie podając cegły, a to czyścił buty przechodniom na ulicy. Jednak jego pierwszym stałym zatrudnieniem była wspomniana już robota w zakładzie wulkanizacyjnym, w wieku 12 lat. Praca ciężka, trwająca wiele godzin i to w upale. A także wśród robotników, którzy już dawno porzucili nadzieję na lepszy byt. Których jedyną ulgą i rozrywką za dnia była mrożona cachaca – brazylijski rum z trzciny cukrowej.
Przy pierwszych podejściach, specyfik wydawał się dziecku gorzki w smaku i po prostu niedobry. Z czasem jego organizm zaczął tolerować alkohol. A w końcu się w nim rozsmakował.
– Gdy miałem mniej więcej 16 lat, wypijałem w pracy około litr rumu dziennie, zazwyczaj z dodatkiem kilku piw. Byłem alkoholikiem, pełnoprawnym alkoholikiem. To był po prostu styl życia w pracy w tym miejscu. Innego nie znałam. To po prostu się we mnie wkradło – mówił dla oficjalnego serwisu federacji Glory.
Jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało z naszej perspektywy, z czasem picie Alexa przestało ograniczać się tylko do pracy. Nagle wypady ze znajomymi kończyły się na libacji. Kiedy nudziło mu się w domu, raczył się kolejnymi browarami. Jeżeli nie było go stać na piwo, to zawsze zostawały cachacas. A kiedy i na to mu brakowało, to rozliczał się z pracodawcami przelewem. Alkoholowym. Po prostu zamiast wypłacać kasę, kupowali mu butelkę. Chłopak płynnie przeszedł od stanu kiedy drink był sposobem na ugaszenie pragnienia, do momentu w którym alkohol stał się nieodłącznym elementem jego życia.
CZYTAJ TEŻ: KUBA KNAP:- PODCZAS PSYCHOZY ALKOHOLOWEJ RUSZYŁEM SIĘ ZABIĆ. OCALIŁA MNIE MIŁOŚĆ MATKI
Jak chyba większość alkoholików w pewnej fazie uzależnienia, Alex też powtarzał sobie, że jego ten problem nie dotyczy. Że owszem, pije codziennie, jednak tylko dlatego, że lubi. Że gdy tylko zechce, to przestanie pić. I przestawał. Na miesiąc. Na dwa. Ale później wracał do chlania. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ma problem.
KICKBOXING
By sprostać w walce z nałogiem, chciał postawić na sport. Tylko który? Brazylia tradycyjnie kojarzy się z futbolem, lecz chłopak szybko stwierdził, że nie ma do tego talentu. Za to na myśl przyszła mu inna dyscyplina. W końcu mowa o rosłym (193 cm wzrostu) człowieku który, napędzany dodatkowo alkoholem i żyjący w niebezpiecznej okolicy, często wikłał się w różne awantury. Z tego względu postawił na sporty walki. Dokładnie na kickboxing. Kiedy udał się do Sao Paulo do pierwszej szkoły sztuk walki, jeszcze większe wrażenie zrobiło na nim to, że prawie wszyscy jej adepci byli tak jak on rdzennymi Brazylijczykami. To skłoniło go do większego zgłębienia historii i kultury przodków.
– Kiedy zacząłem się o tym uczyć, chciałem po prostu dowiedzieć się więcej i więcej. To było dla mnie fascynujące. I to uczyniło mnie bardziej uduchowionym, bardziej w kontakcie z moimi przodkami – twierdził sam zainteresowany.
Zaczął trenować bardzo późno, gdyż miał już 22 lata. W takim wieku zawodnicy potrafią mieć wyrobioną markę na profesjonalnej scenie, tymczasem Pereira dopiero oswajał się z ringiem. Ale posiadał w sobie naturalną moc, którą odzwierciedlał pseudonim Poatan. Wyróżniał się także zapałem do ciężkiej pracy.
Choć tak naprawdę, to nie myśl o mistrzowskich laurach napędzała go do działania. Alex najważniejszą walkę toczył równolegle do swojej przygody ze sportem. Kickboxing miał odciągać go od chlania. Przy czym nie było tak, że wraz z założeniem rękawic nagle zapomniał o rumie i browarach. W tym ciężkim starciu także zaliczał nokdauny. Dokładnie trzy – po tylu próbach abstynencji ponownie zaglądał do butelki. Wyjście z nałogu przy równoległym treningu zajęło mu długie cztery lata. Motywacja do odstawienia alkoholu przychodziła wraz z kolejnymi sukcesami, gdy sam sobie udowadniał, że w sportach walki może być kimś. Na amatorskich ringach wygrał 25 walk – wszystkie przed czasem. Przegrał tylko trzy razy.
– To nawet nie były porażki. Po prostu sędziowie dali moim rywalom nagrodę za to, że przetrwali ze mną do końca pojedynku – żartował Alex, który po drodze zdobył mistrzostwo Brazylii w K1. Stając się równocześnie niepijącym alkoholikiem, który obecnie swoje sukcesy oblewa Coca-Colą.
W 2014 roku Pereira, już z wyrobioną marką w kickboxingu, związał się z organizacją Glory. Dokonał w niej historycznej rzeczy, zostając pierwszym mistrzem tej federacji dzierżącym tytuły dwóch kategorii wagowych.
ADESANYA
Nie jest mistrzem trash talku. Gdybyśmy oceniali zawodników wyłącznie po tym, jak ci zaprezentują się podczas konferencji prasowych, Pereira za każdym razem przegrywałby z Israelem Adesanyą. I to przez ciężki nokaut. Trudno się temu dziwić, bowiem Israel to wygadany krzykacz, zaś Alex ledwie duka po angielsku.
Zresztą nawet gdyby Brazylijczyk mógł swobodnie komunikować się w języku Szekspira, to mógłby nie wyłapać nawiązań do wielu dzieł kultury popularnej, które w swoich tekstach lubi przemycać Nigeryjczyk. Kiedy The Last Stylebender pokonał Jareda Cannoniera, wykrzykiwał w klatce, że zamrozi Pereirę niczym Elsa z Krainy Lodu. Adwersarz tych słów… nie zrozumiał porównania. Po prostu nigdy nie oglądał tej i wielu innych bajek. Dzieciństwo i młodość spędzał w pracy (oraz przy kieliszku), nie przed telewizorem.
– Widzę, jak Adesanya mówi o tych wszystkich kreskówkach, ale dla mnie to nie ma żadnego sensu, ponieważ nawet nie wiem, czym jest Kraina Lodu . Nie jestem arogancki, nie jestem ignorantem – po nie widziałem tej bajki. Jeśli zamierzasz mnie zamrozić, to chyba ma to związek z lodem? Nie wiem. Nie łapałem jego słów – mówił Pereira w rozmowie z MMA Hour, udzielonej jeszcze przed pierwszą walką z Israelem w UFC.
Wojownik z Nigerii bez wątpienia jest największym rywalem Brazylijczyka. Dość powiedzieć, że obaj walczyli ze sobą aż cztery razy. Z czego dwie walki miały miejsce jeszcze w formule kickboxingu.
Po raz pierwszy spotkali się na premierowej gali Glory of Heroes. Wówczas, w pojedynku trwającym 3 rundy po 5 minut, Pereira zwyciężył przez jednogłośną decyzję sędziów 29-28.
– Kto właściwie widział całą walkę? Ręka do góry… Jedna osoba, dwie, trzy, cztery, pięć. W pełnej sali? Dokładnie, jesteście dziennikarzami – róbcie swoją pieprzoną robotę. Rozjebałem tego gościa w pierwszej walce. Sędziowie dali mu wygraną – pieklił się Adesanya podczas konferencji prasowej przed pojedynkiem z Jaredem Cannonierem.
A my akurat oglądaliśmy, bo pojedynek jest dostępny w sieci. I owszem, obaj wojownicy dali świetne show, lecz teksty Adesanyi jakoby zwyciężył, są przesadzone. Starcie było wyrównane, jednak wygrana Pereiry nie naszym zdaniem wzbudza kontrowersji.
Pierwszy pojedynek Pereira-Adesanya. Początek walki od 8:40.
Nigeryjczyk odniósł się także do rewanżowego starcia z Alexem, które miało miejsce w następnym roku, na gali Glory of Heroes 7. – To dla niego piękna historia. Na jego podwórku [gala była zorganizowana w Sao Paulo – dop. red.], przegrał dwie rundy, w trzeciej rundzie wychodzi i mnie nokautuje – mówił The Last Stylebender.
I tu jest już znacznie bliższy prawdy, bowiem w pierwszej rundzie istotnie sprawiał lepsze wrażenie od Poatana. Z kolei w drugiej po prostu sprał faworyta miejscowych kibiców, doprowadził nawet do liczenia rywala na stojąco. Ale spoglądając na walkę z innej perspektywy, pretensje może mieć sam do siebie. Wystarczyło przecież, że nie da sobie zrobić wielkiej krzywdy w ostatnim starciu i triumfowałby na punkty. Tymczasem pewny swego Nigeryjczyk poszedł z Alexem na wymianę i zainkasował lewego sierpa, który skutecznie położył go na deski.
Zakontraktowanie Brazylijczyka w Ultimate Fight Championship było zatem naturalną koleją rzeczy. Kiedy bowiem Adesanya wyrobił sobie w amerykańskiej organizacji markę jednego z najlepszych zawodników bez podziału na kategorie wagowe, Pereira dalej z powodzeniem bił się w kickboxingu. Jednak prawdziwe pieniądze czekały na niego w Stanach Zjednoczonych. Pojawił się tam bez wielkiego doświadczenia w MMA. Zgodnie z danymi opublikowanymi na portalu statystycznym Sherdog, wcześniej w mieszanych sztukach walki wystąpił zaledwie cztery razy. Ale Pereira wziął tę federację szturmem.
Kamienna Ręka przywitał się z amerykańską organizacją w typowy dla siebie sposób. Czyli nokautując pierwszego rywala. Kiedy zaś jego bilans w UFC wynosił 3-0 (2 KO), Dana White postanowił zestawić dwóch wielkich rywali w pojedynku swojej organizacji. Owszem, mówi się że Brazylijczyk został nieco wyforsowany, gdyż niewielu zawodnikom już w czwartej walce dane jest walczyć o mistrzowski pas. Jednak nie było też tak, że walka odbyła się bez jakichkolwiek podstaw sportowych. Pereira wcześniej rozprawił się z Seanem Stricklandem i zajął jego miejsce – czyli czwarte – w rankingu dywizji średniej. Z kolei Adesanya przed pojedynkiem z Poatanem pokonał rywali będących w zestawieniu nad Brazylijczykiem – Marvina Vettoriego, Roberta Whittakera i Jareda Cannoniera. Rankingowo ich pojedynek się bronił.
Tym sposobem ich trylogia stała się faktem. A w niej Alex zafundował swemu rywalowi powtórkę z rozrywki. Tak się bowiem złożyło, że Israel ponownie przeważał na kartach punktowych. Każdy z trzech sędziów do czwartej rundy typował wynik 39-37 dla Nigeryjczyka. Kolejny raz, nawet gdyby Pereira jednym punktem zwyciężył w ostatnim starciu, to w całej walce lepszy okazałby się obrońca tytułu.
Gdyby. Bo Alex w jednej ze swoich szarż znowu trafił Adesanyę lewym sierpem prosto w szczękę. A później pozostało mu tylko wykończyć na wpół przytomnego, słaniającego się na nogach rywala. Sędzia słusznie przerwał walkę i tak podczas werdyktu usłyszeliśmy „And the new…”.
Pierwsza walka Pereira-Adesanya w UFC. Nokaut w 24:30.
W starciach dwóch wielkich rywali było zatem 3:0 dla Pereiry. Opierając się tylko na bilansie ich bezpośrednich potyczek można było dojść do wniosku, że Brazylijczyk znalazł patent na jednego z najlepszych obecnie zawodników w UFC. Ale to nie do końca prawda. Style walki obu wojowników pasują do siebie tak bardzo, że każdy ich pojedynek będzie ciekawym widowiskiem, w którym by wytypować zwycięzcę, zamiast rozległych analiz równie dobrze można po prostu rzucić monetą. Trzy razy wypadało na stronę Pereiry.
Ale za czwartym i jak na razie ostatnim razem, górą był Adesanya. Wreszcie to jego ciosy okazały się celniejsze – choć w decydującej akcji to Pereira zdawał się narzucać warunki gry. Jednak nadział się na kontrę, która poważnie go zamroczyła. A później został znokautowany. Pierwszy raz w historii swoich występów w MMA.
Rewanżowy pojedynek Pereira-Adesanya. Nokaut w 14:30.
STRIKER
Do pojedynku z Janem Błachowiczem Pereira podchodzi z chęcią odkucia się po kwietniowej porażce z Adesanyą. Cóż, trzeba przyznać Brazylijczykowi, że ma odwagę i nie boi się wyzwań. W końcu o tym, jak trudnym rywalem jest Cieszyński Książę, przekonał się sam Adesanya. Nigeryjczyk miał bowiem ambitny plan dołączenia do elitarnego grona zawodników, którzy posiadają mistrzowskie pasy UFC dwóch dywizji jednocześnie. Ale Janek skutecznie je zniweczył, broniąc tytułu mistrza kategorii półciężkiej na punkty, po jednogłośnym werdykcie sędziów.
– Byłem na walce Błachowicza z Adesanyą. Myślę, że Adesanya kontrolował pojedynek i dał po prostu szansę Błachowiczowi na to co on później zrobił. To była bliska walka, a on pozwolił na to, aby Błachowicz skorzystał ze swojej wielkiej przewagi, obalił go i kontrolował starcie w parterze. Nie robił zbyt wiele, ale był w stanie dominować w tej płaszczyźnie. Może Adesanya wygrałby ten pojedynek gdyby był nieco bardziej agresywny – powiedział kilka dni temu Pereira, zapytany o pojedynek Janka ze swoim odwiecznym rywalem.
Z kolei Adesanya na swoim kanale na platformie YouTube pokusił się o analizę polsko-brazylijskiej konfrontacji [tłumaczenie za mymma.pl].
– Kiedy spotkałem się przypadkowo z Alexem na lotnisku to mówiłem mu, że w tej walce musi być cierpliwy. Będzie też musiał czujnie przyglądać się temu, co robi Jan, bo może go czymś zaskoczyć, jakąś akcją, której się nie spodziewa. To dla mnie ciekawe zestawienie, bo walczyłem z nimi dwoma, no i obaj mnie pokonali. Jest kilka możliwości, Jan może poszukać grapplingu, umęczyć Alexa w klinczu, odebrać mu trochę siły i kondycji. Jestem przekonany, że w którymś momencie Błachowicz będzie chciał przenieść walkę do parteru, wiele będzie zależało od defensywy Pereiry, może Alex użyje tego kolana? W końcu nie jest głupi.
– [Pereira] Wejdzie mocno, może nie jakoś mega mocno, ale będzie chciał narzucić presję, zacznie agresywnie, pokaże, że to on dyktuje warunki walki. Alex będzie na pewno wyprowadzał niskie kopnięcia, uderza je sprytnie, ciężko je dostrzec. Jan będzie zapewne czytał i badał Pereirę, przyzwyczajał się do jego ataków. Jednak jeśli Jan popełni błąd, jeśli zrobi coś czego się obaj (Adesanya, Pereira) spodziewamy to wtedy Jan wyłapie nokaut po lewym sierpie. Chcę, żeby Alex wygrał, szczerze nie chcę też, by Jan usłyszał to, co chcę przekazać, bo potem może nie zrobić w walce akcji, przy której popełnia błąd i która dałaby Pereirze wygraną. Ogółem nie wydaje mi się, żeby ta walka potoczyła się na pełnym dystansie, bo jeśli tak się stanie, to wygra ją Błachowicz – mówił Adesanya.
No właśnie, pod względem stylu walka Polaka i Brazylijczyka zapowiada się szalenie emocjonująco. Obaj czują się znakomicie w stójce i mają czym uderzyć rywala. Przy czym jedną z głównych broni Pereiry są niskie kopnięcia. W końcu nawet zawodnikowi pokroju Adesanyi trudno było je dostrzec. Tajemnicą sukcesu Poatana w tej technice jest ustawienie stopy w nodze podporowej. Alex potrafi wyprowadzić low kicka w ogóle jej nie skręcając, dlatego te uderzenia tak zaskakują rywali. A przyjmowane seryjnie, potrafią ich bardzo osłabić. Przekonał się o tym także The Last Stylebender, który musiał zmieniać swoją pozycję w stójce, by chronić obijaną łydkę przed kolejnymi ciosami.
Rzecz w tym, że Błachowicz także lubi sprawdzić czujność rywala za pomocą niskiego kopnięcia. Jednak czy Polak zdecyduje się na prowadzenie walki w stójce? Tego nie bylibyśmy tacy pewni, gdyż w tej płaszczyźnie Pereira z pewnością będzie dla niego co najmniej równorzędnym rywalem. Pomimo faktu, że to Alex wkracza do kategorii wagowej Jana, trudno mówić tu o przewadze warunków fizycznych naszego rodaka. Alex jest o 5 centymetrów wyższy i posiada większy zasięg ramion. Kiedy dodamy do tego, że obaj uwielbiają korzystać z lewych sierpowych… cóż, tu w stójkowych wymianach mogą dziać się szalone rzeczy.
Ale w takim razie, może na miejscu Janka lepiej będzie, jeżeli postara przenieść się pojedynek do parteru? W końcu posiada w tym aspekcie większe doświadczenie. Jednak i na tym polu w nie można lekceważyć Brazylijczyka. Jego trenerem po przyjeździe do USA jest Glover Teixeira – ten sam, który w październiku 2021 roku pokonał Jana, odbierając mu pas mistrza UFC dywizji półciężkiej. Specjalista od walki w parterze, który już zdołał rozgryźć luki Błachowicza. Stąd należy spodziewać się, że Pereira przed obaleniami będzie uciekał do siatki tak, by Polak stracił jak najwięcej sił już podczas samych prób sprowadzenia walki do parteru. A wtedy może nadziać się na kontrę z lewej ręki.
Który z nich zdoła narzucić rywalowi swój styl i wyjdzie zwycięsko z tego starcia? O tym przekonamy się już w niedzielny poranek. Walka Błachowicz-Pereira, jako co-main event będzie przedostatnim pojedynkiem karty głównej gali UFC 291 w Salt-Lake City. Cieszyński Książę i Poatan powinni pojawić się w oktagonie około godziny 5:30 polskiego czasu.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: