Zapachniało kazachskim eurowpierdolem. Takim, co to bekę można kręcić, bo lokalnemu realizatorowi transmisji TV momentami się przysypiało, Ordabasy to przaśna nazwa, w Azji Środkowej nie ma już słabych drużyn, a przy trybunach w Szymkencie z niezrozumiałych powodów nieprzerwanie spacerowały masy ludzi.
Legia na swoje szczęście przed tym eurowpierdolem uciekła i rywalizacja na w miarę równych warunkach przenosi się do Warszawy, ale to absolutnie nie był udany start wicemistrza Polski w eliminacjach do Ligi Konferencji.
Bliscy pustego prze(l)otu
Grubo zaczęło być już, kiedy Sadovsky wygrał walkę o pozycję z irytująco biernym Pankovem i wpakował piłkę za kołnierz Tobiasza. Najwięcej do zarzucenia ma sobie bramkarz Legii. Źle obliczył tor lotu piłki, wybił się krok za wcześnie, nie był w stanie dosięgnąć lobującej go futbolówki.
Wyjątkowo kiepski był to zresztą jego mecz. Kilka interwencji zaliczył, ale nie wnosił pewności, nerwowo wyprowadzał, a na domiar złego przyspawał się do linii, jakby nieustannie dygał przed powtórką z tego gola na 0:1 albo przerzutem w stylu Gajosa z minionego sezonu. Mogło to poskutkować chociażby trafieniem Islamkhana.
Przyfarciło się Legii, bo byłoby 3:0. Wcześniej już bowiem Mbodj, czarnoskóry piłkarz kazachskiej ekipy (a jakby inaczej, to już klasyk!), załadował gola po główce z dośrodkowania z rzutu rożnego. W tym momencie prawdziwie tragicznie prezentowała się ekipa Runjaicia. Gual i Kun ginęli w roju białych koszulek. Pankov był śmiesznie wręcz miękki. Celhaka nigdy nie powinien na mecz tego kalibru wychodzić w pierwszym składzie. Zwykle świetny Josue podejmował zaskakująco nietrafione decyzje.
Sędzia nie dobiegł
Ordabasy Szymkent to jednak żaden potentat. Grają agresywnie, lubią walkę wręcz, prowokują i faulują, w środku pola i w ataku biega grupa mobilnych i zaangażowanych piłkarzy na poziomie, ale… Legia stwarzała sobie kolejne sytuacje strzeleckie, nawet kiedy przegrywała i słabowała. Wystarczyło coś wcisnąć. Baku pograł z Gualem, wykończył Pekhart, przez ostatnie pół godziny pachniało najpierw remisem, a potem szansą na zwycięstwo wicemistrza Polski.
Taka prawda.
Nie zmienia tego fakt, że gol na 2:2 najprawdopodobniej padł po spalonym. Jesteśmy tego prawie pewni, ale niczego nie przesądzamy, bo VAR-u na tym etapie europejskich pucharów brak, semi-automated offside technology też nie ma, kąty mogą okazać się zdradliwe, trzeba byłoby rozrysowywać linię… Dobra, nie ma sensu się produkować.
Sędzia liniowy kompletnie zawalił sprawę. Przysnął. Spóźnił się. Gonił bezradnie akcję. Nie dobiegł na czas, nie widział, czy spalony był, czy spalonego nie było, więc Wszołek ma asystę, a Kramer ma gola i mógł sobie do woli uciszać publiczność. Bywa i tak.
Mecz do zapomnienia. Ot, nieudane przetarcie. Przynajmniej mamy taką nadzieję, bo powrót do eurowpierdoli nikogo nie urządza.
Ordabasy Szymkent 2:2 Legia Warszawa
13′ Sadovsky, 48′ Mbodj – 63′ Pekhart, 86′ Kramer
Czytaj więcej o Legii Warszawa:
- Legia nie może liczyć na spacerek. „Ordabasy są lepsze niż Astana sprzed roku”
- Imię po Klinsmannie, gra jak młoda wersja Josue. Kim jest Juergen Elitim?
- „Jest dobrze, dobrze, dobrze, dobrze jest, dobrze”, czyli Legia przed startem sezonu
- Michał Pazdan: Paraliż, mania i bezsenność. Po Euro 2016 wyniszczała mnie głowa
Fot. 400mm.pl