W Śląsku Wrocław w ostatnim czasie wiało beznadzieją. Zamieszanie z ewentualnym wejściem nowego inwestora, zatrudnienie dyrektora sportowego z dyskusyjną reputacją, odejście Johna Yeboaha, transfery gości, którzy po raz ostatni regularnie grali, gdy jeszcze mecze odbywały się przy pustych trybunach – naprawdę mało było powodów do optymizmu. A jednak Jacek Magiera jakoś to poukładał i w Kielcach zobaczyliśmy przyzwoity przez większość spotkania WKS. Wystarczyło to na remis, na który goście nie mogą narzekać.
Nie mogą, ponieważ w drugiej połowie od pewnego momentu już tylko się bronili i gdyby mecz potrwał z dziesięć minut dłużej, Korona prawdopodobnie wcisnęłaby drugiego gola. Gospodarze zmarnowali wcześniej dużo czasu, będąc niemrawi w ofensywie i nieskoncentrowani w defensywie. Taki Marius Briceag w końcówce trochę nadrobił w grze do przodu, to on ambitnym wślizgiem „uratował” dośrodkowanie przy bramce wyrównującej, ale w 48. minucie kompletnie olał swoje podstawowe obowiązki. Zupełnie odpuścił wbiegającego w pole karne Martina Konczkowskiego, który w 298. występie zaliczył dopiero piąte trafienie w Ekstraklasie. Dodajmy, przedniej urody, uderzył idealnie w dalszy róg.
Korona Kielce – Śląsk Wrocław 1:1. Efektowny gol Konczkowskiego
Konczowskiemu przytomnie asystował Piotr Samiec-Talar. 21-latek do przerwy był chyba najgorszy na boisku, dokonywał fatalnych wyborów i pewnie gdyby to zależało od kibiców, dziewięciu na dziesięciu na drugą odsłonę zostawiłoby go szatni. Magiera zachował większą cierpliwość, Samiec-Talar chyba miał pogadankę w szatni z kolegami i po przerwie zaprezentował się znacznie lepiej. Asysta była ukoronowaniem tej przemiany.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Śląsk pozytywnie zaskakiwał, ale za szybko skupił się na defensywie i trzeba przyznać, że Korona co najmniej na ten jeden punkt zasługiwała. Nawet w pierwszej połowie miała swoje szanse, na czele z sytuacją Szykawki. Białorusin był dziś praktycznie odcięty od gry, jednak gdy Decaonu wreszcie zrobił coś dobrego i świetnie dośrodkował z rzutu wolnego, ten zdołał zgubić krycie i wydawało się, że spokojnie dołoży głowę. Istotnie, dołożył, ale bardzo źle i piłka poleciała daleko obok słupka. Dopiero po wejściu debiutującego Adriana Dalmau odżył również Szykawka, który wreszcie miał z kim współpracować w bojach z obrońcami.
A Hiszpan błyskawicznie pokazał, że ma instynkt snajperski i nie przez przypadek kilka lat temu był czołowym strzelcem Eredivisie. Skorzystał na tym, że Leszczyński i Bejger nie dogadali się, kto ma wziąć piłkę na siebie, sytuacyjnie uderzył i mimo obronnych prób Bejgera futbolówka znalazła się w siatce. Generalnie Kamil Kuzera pomógł dziś zespołowi swoimi zmianami. Nie chodzi tylko o Dalmau, ale także o Jacka Podgórskiego i kolejnego debiutanta Martina Remacle’a. Na kilku pozycjach w Koronie szykuje się naprawdę ciekawa rywalizacja.
Pożegnanie Kiełba
Mimo wszystko spodziewaliśmy się więcej po złocisto-krwistych, zwłaszcza mając w pamięci to, czego wiosną dokonywali w domowych meczach. Śląsk wypadł lepiej niż zakładała większość obserwatorów, ale jeśli nie ma się bronić przed spadkiem do ostatniej kolejki, poziom z pierwszej połowy musi być w stanie utrzymywać do ostatniego gwizdka sędziego.
Dopiero po zakończeniu spotkania doszło do uroczystego pożegnania Jacka Kiełba, który latem zawiesił buty na kołku i dołączył do sztabu szkoleniowego Korony. Do tej uroczystości miało dojść w przerwie, ale nad Kielcami przeszła taka ulewa, że trzeba było poczekać. „Ryba” chyba nie żałuje, bo ludzie na trybunach pozostali, a złożyć gratulacje mogli mu i koledzy z drużyny, i przeciwnicy, którzy w tej sytuacji zachowali klasę i nie zeszli zbyt wcześnie do szatni.
Fot. Newspix