Reklama

Michalik: Kiedy nie miałem pieniędzy, gnoiłem się. Mówiłem „Chłopie, jesteś fatalny”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

19 lipca 2023, 09:50 • 15 min czytania 23 komentarzy

Tatuaże na rękach to historia jego życia. Praca w kopalni, porcie i barakach ze szczurami. Żona i dziecko. Kluby, w których upadał. I miejsca, w których z powodzeniem wracał do futbolu. Damian Michalik w pewnym momencie omal doszczętnie nie zmarnował talentu przez brak świadomości i lenistwo. Wyjeżdżał za granicę, żeby utrzymać rodzinę, bo był bankrutem. Do dziś męczą go obawy, czy wypłata wpłynie na konto, mimo że od pięciu lat może czuć się jak pełnoprawny piłkarz – grający i zarabiający. Ostatnie sezony spędził w Stali Rzeszów, skąd mógł trafić do klubów Ekstraklasy, jednak coś zawsze stawało mu na drodze. Teraz, jako gwiazda 1. ligi, wylądował w Miedzi Legnica, z którą chce spełnić kolejne marzenie. Tym najważniejszym było jednak spokojne życie i właśnie o wyboistej drodze do jego osiągniecia porozmawialiśmy z 31-latkiem.

Michalik: Kiedy nie miałem pieniędzy, gnoiłem się. Mówiłem „Chłopie, jesteś fatalny”

Pięć lat temu w wywiadzie dla Weszło mówiłeś, że chciałbyś osiągnąć w życiu spokój. Dziś już go masz? I w czym on się dla ciebie zawiera?

Tak, udało się. Okres w Stali Rzeszów pozwolił mi ustabilizować życie rodzinne i boiskowe na tyle, żeby być spokojnym. Spędziłem w tym klubie cztery sezony. Czułem się tam jak w domu. Ale po kilku latach stwierdziłem, że brakuje mi zmiany. Chciałem spróbować czegoś nowego. Podobne odczucie miała moja żona. A że nadarzyła się okazja przyjścia do Miedzi, długo się nad tym nie zastanawialiśmy. Nie będę też ukrywał, że najpierw czekałem na propozycje z PKO BP Ekstraklasy i sygnały były, ale Miedź była najbardziej konkretna. Przekonał mnie cel, jakim jest szybki powrót do elity.

Zachciało się zmiany, choć wcześniej w życiu miałeś ich mnóstwo.

Miałem taki okres, kiedy co pół roku zmieniałem klub. Nie miałem zdrowia, mało grałem, źle się czułem. To były kiepskie czasy. Ale na szczęście udało się gdzieś zadomowić i wreszcie zacząć odpowiednio się rozwijać. Późno, bo późno, trochę mi to zajęło, ale lepiej późno niż wcale. Złapałem swój moment. A że piłka to fajna przygoda, dzięki której można zobaczyć trochę świata, nie miałem teraz oporów przed wyjazdem z Rzeszowa. Lubimy z żoną poznawać nowe miejsca i nowych ludzi.

Reklama

Na razie spokojne to zwiedzanie świata. Z Rzeszowa trafiłeś do Legnicy.

To prawda, ale nie mogę narzekać. Poza Śląskiem byłem w kilku miastach i miałem wszystko, czego trzeba do życia. Z tych wszystkich miejsc jedynie Śląsk jako region Polski wydawał mi się ponury.

Może to ma związek z twoimi przeżyciami? W końcu na Śląsku podejmowałeś decyzję o rezygnacji z piłki, tam też pracowałeś w kopalni czy chodziłeś z pustym kontem, bo kluby nie płaciły pensji.

Pochodzę ze Śląska, mieszkałem tam prawie całe życie, ale coś w tym może być. W pewnym momencie już nie chciałem tam wracać, mimo że to mój dom.

Ze Stali Rzeszów mogłeś odejść już wcześniej, ale zostałeś. W ostatnich dwóch latach zaskoczyłeś liczbami, a w tym roku w 1. lidze jako drużyna zaskoczyliście wszystkich.

Wyglądało to świetnie i cieszę się, że mogłem być tego częścią. Uważam, że miałem jeszcze jeden dobry sezon, kiedy wróciliśmy do gry po pandemii. Po nim miałem ofertę z ekstraklasowego ŁKS-u. Stal nie chciała mnie jednak puścić. Twardo postawiła sprawę i nawet chłopcy z drużyny się za mnie wstawili. Poszli do dyrektora i powiedzieli, że jestem potrzebny. Wtedy też podpisałem czteroletni kontrakt. W czasie jego wypełniania przekomarzaliśmy się z żoną, że im jestem starszy, tym lepszy. Ale faktycznie pod względem fizycznym czuję się bardzo dobrze.

Reklama

Bo pewnie nie trenujesz już tylko na 50%, tak jak to miało miejsce wiele lat temu.

Absolutnie nie. Teraz jestem doświadczony i bym sobie na to nie pozwolił. W życiu nie ma nic za darmo.

Czułeś w tym roku, że w Stali Rzeszów coś się wypala? Jeszcze przed barażami gruchnęła informacja, że trener Myśliwiec nie będzie kontynuował pracy w kolejnym sezonie, a do tego dochodziły pogłoski o tarciach wewnątrz klubu. No i doszła czystka – wielu piłkarzy odeszło.

Nie dało się od tego uciec. Nawet jeśli człowiek nie czytał informacji w Internecie, słyszał w klubie, że dzieje się coś niepokojącego. W moim przypadku te pogłoski były trochę bardziej spotęgowane, bo właściwie co okienko ktoś się po mnie zgłaszał. Głowa wybiegała w przyszłość. Pojawiały się myśli, żeby wskoczyć na wyższy poziom. Mijało jednak trochę czasu i wszystko wracało do normy. Dopiero gdy okazało się, że odchodzi trener Myśliwiec, powiedziałem sobie, że to już na pewno mój czas. Poza tym, widziałem, że nikt nie rozmawiał z chłopakami, którym kończyły się kontrakty. To był dziwny okres. Jedna wielka niewiadoma. Mimo to, uwierzyliśmy, że możemy zrobić coś wielkiego i awansować do Ekstraklasy. Wielu z nas mogłoby tam zagrać pierwszy raz łącznie ze sztabem szkoleniowym. Ale nagle dostaliśmy tego gonga. Mental siadł. W głowie pojawiło się pytanie „po co?”. Powiedziałem sobie, że skoro dalej tak to ma wyglądać, to ja nie chcę w tym uczestniczyć.

W tym miesiącu kończysz 31 lat. Czego do tej pory nauczyło cię życie i czym mógłbyś się podzielić choćby ze swoim synem?

Przede wszystkim, jeśli ktoś zaczyna grać w piłkę i to kocha, musi wiedzieć, że to fantastyczna przygoda. Ale żeby ją przeżyć, trzeba dawać z siebie minimum 100%. Nie można też jechać na samym talencie, czego niestety nie wiedziałem. Wszyscy powtarzali, jak wielki mam potencjał. Zgubiło mnie to. Gdzie nie pojawiłem się jako dzieciak lub starszy nastolatek, ciągle słyszałem to samo. Gdy zrobiliśmy wicemistrzostwo Polski z młodzieżowym Górnikiem Zabrze i zostałem MVP, miałem różne propozycje. Już gdzieś o tym mówiłem, że trafiłem nawet na celownik Herthy Berlin, a pytali o mnie także z Zagłębia Lubin czy Lecha Poznań. Na tej podstawie wydawało mi się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Uwierzyłem, że skoro tak to wygląda, nie muszę za wiele od siebie dawać. Że talent mi wystarczy. Ale wtedy to był objaw mojego braku wiedzy i braku naprostowania przez otoczenie, nawet trenerów. A dziś jest przestrogą dla innych, że w futbolu nie ma innej opcji niż świadoma praca nad sobą.

SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ

Dieta, dodatkowe treningi, regeneracja – to są podstawy. Ale wiele lat temu nie miałem tej świadomości. Popełniałem błędy, które doprowadziły mnie do ciężkiej pracy w kopalni i wyjazdów za granicę. Wycofałem się z piłki. Musiałem jakoś zarabiać na chleb. Ledwo wiązałem koniec z końcem, pracując po 12 godzin w trudnych warunkach. Poznałem tę stronę życia. Zobaczyłem, jak mógłbym żyć, gdyby nie piłka. Ale właśnie tylko ona sprawiała mi radość. Ot, wychodzisz na boisko i robisz coś, co kochasz, a nie zjeżdżasz 1000 metrów pod ziemię czy żyjesz tysiące kilometrów z dala od żony i dziecka, żeby je utrzymać. Oczywiście darzę górników wielkim szacunkiem, tym bardziej że przekonałem się, jak cienka granica dzieli ich od utraty zdrowia. Jeden błąd prawie kosztował mnie utratę sprawności w kolanie.

Szacunek także dla ciebie, że wróciłeś do piłki, choć nie powiedziałbym, że upadłeś na dno [cytując tytuł wywiadu z Damianem z 2018 roku]. Po prostu poznałeś mało atrakcyjne życie, które jednak wiedzie ogromna część ludzi na świecie, bo z jakiegoś powodu musi. A ty byłeś bardziej jak dziecko, któremu zabrano zabawki.

Oczywiście. Żadna praca nie hańbi i nie czułem wstydu, kiedy składałem rowery albo pracowałem w porcie czy kopalni, gdzie groszy się nie zarabia. To po prostu była bardzo ciężka praca, nieporównywalna do piłki nożnej. Tam trenujesz kilka godzin dziennie, grasz mecze, strzelasz bramki, kibice skandują twoje nazwisko… Coś pięknego, a do tego zarabiasz lepsze pieniądze. Każdemu życzę, żeby coś takiego przeżył.

I tak jak powiedziałeś: być może rzeczywiście byłem dzieckiem, któremu zabrano zabawki. Za szybko uwierzyłem w siebie, nie dając przy tym wystarczająco wiele, żeby w piłce coś fajnego osiągnąć. Dostałem po głowie, ale na szczęście dzięki mojej małżonce i teściom jestem tu, gdzie jestem. Kiedy wracałem z Holandii, powiedziałem, że muszę wrócić do piłki. Wierzyłem na nowo, że talent z dodatkiem odpowiedniej pracy zmieni naszą sytuację życiową o 180 stopni. Rodzice mojej żony nam pomogli. Mieliśmy już rocznego synka i pomieszkiwaliśmy u nich. Koszty były małe i mogłem skupić się na grze. Trafiłem do Polonii Bytom, zrobiliśmy awans, a potem przeniosłem się do Zawiszy Bydgoszcz. Wtedy już wiedziałem, że tego nie wypuszczę. Że już w siebie nie zwątpię, zapracuję i życie mi to odda.

Jesteś ciekawym przypadkiem o tyle, że szedłeś typową drogą zmarnowanych talentów. Do pewnego momentu jest fajnie, ale z jakiegoś powodu następuje zderzenie ze ścianą i w efekcie rezygnacja z profesjonalnego futbolu. Potem długo wracałeś na dobre tory, co też jest trochę jak kolejny przesiew, a dziś ocierasz się o Ekstraklasę. Lekcja pokory i przykład dla innych.

Lekcja pokory na pewno. Ale wiesz co – trochę interesuję się fizyką kwantową. Wierzę w podświadomość oraz siłę przyciągania. I widzę, że to, co się regularnie mówi i generuje w myślach, często się dzieje. Moja wiara i optymistyczne nastawienie do życia naprawdę dały mi dużo. Siłą rzeczy, w końcu musiało coś ruszyć, skoro zacząłem sobie wyobrażać, gdzie będę, jeśli na to zapracuję. Moja żona podobnie podchodzi do sprawy. Wiem, że brzmię trochę jak coach, ale jeśli chcesz odnieść sukces, musisz mieć go przed oczami. Musisz wiedzieć, po co robisz daną rzecz. Jeżeli nie masz celów, błądzisz. Dryfujesz jak statek na morzu. Dlatego lepiej ustawić sobie punkt A i B. Mi to pomogło.

Skąd wiara w siłę przyciągania?

Żona to we mnie zaszczepiła. Codziennie ogląda filmy, czyta książki i szuka inspirujących ludzi.

Ale kiedyś sam korzystałeś z usług osoby, która wpaja ludziom do głowy różne rzeczy. To Dawid Piątkowski.

Zgadza się. Pomógł mi w przeszłości, ale od dłuższego czasu nie mam z nim kontaktu. To była jednak pierwsza osoba, do której zgłosiłem się po powrocie z Holandii. W zasadzie moja żona wynalazła go w Internecie jako psychologa sportowego. Przyjechałem do niego i okazało się, że tak naprawdę nie jest żadnym psychologiem, tylko bardziej coachem, który wcześniej trenował tenis. Spytał, czy mam jakieś rzeczy do treningu. Miał swoją salę gimnastyczną w domku i różne przyrządy. Akurat miałem, bo wracałem do Polski z pełnym bagażem. Przebrałem się i zrobiliśmy bardzo mocny trening. Byłem u niego codziennie. Trenowaliśmy po kilka godzin do całkowitego wyczerpania mięśni. Powtarzał mi, że nie będę lepszy od innych, jeśli będę pracował tyle samo, co inni. I tak to się zaczęło. Właśnie u Dawida nauczyłem się ciężkiej pracy.

Dziś Dawid Piątkowski to postać, która bazuje na bardzo skrajnych tezach. Z jego ust padają słowa w stylu „wyrzuć rodziców ze swojego życia, jeśli są przeciętni i ci nie odpowiadają ” albo hasła zachęcające do ogromnego wysiłku bez odpoczynku. Nie wiem, co o tym sądzisz, ale moim zdaniem to już mogą być niebezpieczne treści dla zagubionych ludzi podatnych na wpływy samozwańczych liderów.

Wtedy też mówił mi podobne rzeczy, ale nie zwracałem na to szczególnej uwagi. „Jeśli przez swoją żonę czy kogoś innego z otoczenia czujesz się źle, zrywaj kontakt” – słyszałem. Dziś to się spotęgowało. Widziałem jego wypowiedzi i absolutnie nie podzielam takiego podejścia. Poleciał grubo. Stał się showmanem. I pewnie ma z tego dobre pieniądze, ale niech robi to dalej, skoro jest w tym dobry i czerpie z tego radość.

Dalej korzystasz z pomocy jakiegoś psychologa?

Teraz już nie. Moim psychologiem jest żona! Zna mnie na wylot i bardzo wiele jej zawdzięczam.

I teraz zestawić to z okresami, kiedy za granicą musiałeś żyć bez niej…

Kiedy po raz pierwszy kończyłem z piłką i szedłem do normalnej pracy, miałem już żonę. Razem więc przez wszystko przechodziliśmy. To mocno się na niej odbiło. Potem oczywiście rzuciłem futbol drugi raz, bo przez pół roku klub nie płacił mi żadnych pieniędzy. Był nawet taki pomysł, żeby ściągnąć żonę z synem do Holandii, gdybym tam wyrobił sobie grunt.

Poddawałeś się szybciej niż twoja żona?

Mogło tak być. Ale wyobraź sobie: chodzisz do pracy, nie płacą ci, a masz na utrzymaniu rodzinę w młodym wieku. Wiedziałem mniej niż teraz i dodatkowo się gnoiłem. Mówiłem sobie: „Chłopie, jesteś fatalny, co ty w ogóle robisz? Nie potrafisz pogodzić pracy z rodziną”. Wkręcałem sobie złe myśli. Zastanawiałem się, jak żyć, jak mieć jakiekolwiek oszczędności na samochód czy mieszkanie, nie mówiąc o codziennym normalnym funkcjonowaniu. Ale żona podnosiła mnie na duchu, a potem ja się odwdzięczałem.

Dużo mówisz o żonie. Wspomniałeś też o teściach. Ale gdzie w tym wszystkim byli twoi rodzice?

Moi rodzice w tamtym okresie rozwodzili się. Z mamą mam bardzo dobry kontakt, wspiera mnie. Z tatą jest gorszy, choć jeździ na moje mecze, bo ma bzika na punkcie piłki nożnej. Nie mam jednak żalu, że kiedy przeżywałem trudne chwile, nie za bardzo mogłem liczyć na ich pomoc.

Serio? Ani trochę?

Tak. Nie jestem emocjonalnym człowiekiem. Choćby się waliło, choćby się paliło – mam wrodzony dystans. Ktoś mógłby powiedzieć, że mam wtedy wywalone, ale ja po prostu mówię sobie, że tak musiało być i trudno. Zrobię, co trzeba, i będzie dobrze. Tak podchodzę teraz do życia. Może dzięki temu jestem coraz lepszy na boisku, bo nie przejmuję się różnymi rzeczami. A powiedziałbym, że nawet nie potrafię, gdybym chciał.

To może być też denerwujące.

Tak, to ma swoje złe strony. Choćby przy wychowywaniu dzieci czasami dostaje mi się od żony, że pilnuję za mało rzeczy. Z drugiej strony, przyznała, że czegoś takiego mi zazdrości. Też chciałaby nie przejmować się takimi kwestiami jak kłótnie czy porażki. Ona potrafi nie spać po nocach, bo tak coś przeżywa. Owszem, luz nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, ale uważam, że dzięki niemu udało mi się wyjść w życiu na prostą.

Miałeś go od zawsze?

Od dzieciaka. A pomogło mi otoczenie i szybka wyprowadzka w wieku 14 lat z domu do internatu. Mieliśmy fajną ekipę, tak żyło mi się lepiej. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem zżyty ze swoją rodziną. O to dziś niektórzy mają do mnie pretensje. Wypominają, że nie zadzwonię, nie zainteresuję się. Ale po prostu taki jestem, choć czasami myślę o tym, żeby to zmienić. Uważam jednak, że ludzie nie zmieniają swojego rdzenia, nawet jeśli uczą się cały czas.

Jak podchodzisz do pierwszej połowy przygody z piłką – to stracony czas?

Jestem pewien, że moja kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdybym w wieku 18 lat miał tę świadomość, co teraz. Nie mówię oczywiście, że Miedź jest złym miejscem, które mnie nie zadowala. Ale mógłbym zajść dalej. Mimo to, po latach stwierdziłem, że nie żałuję. Cieszę się, że przytrafiła mi się ta kopalnia, wyjazdy do Anglii i Holandii. Dzięki tym epizodom bardziej doceniam wszystko, co mam. Naiwny chłopak bez wiedzy nauczył się życia. Z tej perspektywy to jest fajne. I gdy widzę dzisiaj, że młody zawodnik po dostaniu pierwszej lepszej pensji wywala pieniądze na ciuchy, imprezy czy dziewczyny, kręcę głową. To nie ta droga, młody. Ale to już czyjeś życie. Ludzie najczęściej uczą się na własnych błędach. Ja dostałem kopa od życia i szkoda, ale nie ma co się wiecznie użalać.

Ty oszczędzasz?

Najpierw powiem, że w piłkę nie gra się dla pieniędzy. Przynajmniej ja tak uważam. Jeżeli w drodze do osiągnięcia sukcesu twoim głównym motywatorem są pieniądze, nie uda ci się. To powtarza wielu ludzi z różnych branż, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami po dojściu na szczyt. Jeśli masz pasję, po prostu nie patrzysz na pieniądze. Gdy chcesz robić to, co sprawia ci przyjemność, prędzej czy później pieniądze przyjdą, a pasja zostanie.

I tak, oszczędzam. Liczę na to, że jak skończę grać w piłkę, będę na tyle poukładany finansowo, żeby dalej robić to, co lubię. Nie wydajemy z żoną na głupoty, choć czasami chce się jakiejś rozrywki, na którą kiedyś nie było nas stać. Tak naprawdę dopiero od pięciu lat mam regularne pensje i pewność finansową. Mimo to, do dzisiaj zdarza mi się taki stres, czy wypłata przyjdzie na czas, gdy akurat przychodzi dzień rozliczenia. To niestety zostało w psychice. Ale jak sobie pomyślę, że dziś mamy mieszkanie w Rzeszowie i Rudzie Śląskiej, kupiliśmy nowy samochód i nie musimy bać się o bankructwo, a kiedyś nie miałem praktycznie niczego poza rodziną, czuję ulgę. Jak zdarzały mi się gorsze momenty i np. nie trafiłem na pustą bramkę, po meczu mówiłem do Moniki, mojej żony: „Teraz jestem zły i smutny, ale pamiętasz, w jakiej dziurze byliśmy kilka lat temu?”. Wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że porażka i hejt kibiców to nie są straszne rzeczy. Wtedy też dochodzi dodatkowa motywacja. No i ma się okazję, żeby naprawić swój błąd w kolejnych meczach.

Już zacząłeś myśleć o emeryturze?

Absolutnie nie. Skupiam się na tym, co jest dzisiaj. Przede mną jeszcze 5-6 lat na topowym poziomie. Wiem, co trzeba robić, żeby dobrze się konserwować. I wierzę, że jeszcze zagram w Ekstraklasie oraz zarobię większe pieniądze dla rodziny, gdyby udało się wyjechać do zagranicznego klubu.

Co takiego robisz, żeby za szybko nie zestarzeć się piłkarsko?

Po prostu dbam o siebie. Pilnuję diety, uważam na zdrowie i jestem pozytywnie nastawiony do życia. Nawet jeżeli dzieje się coś przykrego, wierzę, że to jakaś nauka, po której zawsze przychodzi coś lepszego. Tu mogę zacytować Andrzeja Niewulisa: „Albo wygrywam, albo się uczę”. Fajny slogan. I jeszcze wspomnę, że w przeszłości miałem ofertę z Termaliki. Dwa razy lepszą finansową od kontraktu w Stali Rzeszów. To ostatecznie nie wyszło i byłem mocno zawiedziony. Ale potem zrozumiałem, że najwyraźniej tak musiało być i nie mogę mieć do nikogo pretensji. To samo było z ŁKS-em. Przyszłość pokazała, że dalszy pobyt w Stali się opłacił. Dziś usłyszałem też ciekawy cytat z Dawida Podsiadły, że jest zaprogramowany na sukces. Wierzę, że też taki jestem, bo los zsyła mi coraz więcej fajnych rzeczy. Jest mi dobrze. Żonie też.

Słychać, że żona wykonała dobrą robotę.

Jej wkład to jakieś 75%. Bez mentalu nie ma szans w piłce, a ona pomogła mi go zbudować.

Nie za późno na myślenie o zagranicznych wyjazdach?

Miałem swoje perypetie, przez które te marzenia trzeba było porzucić. Ale mam czas i jakość. Nic straconego. Jeszcze wszystko przede mną.

WIĘCEJ O FORTUNA 1. LIDZE:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

1 liga

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

23 komentarzy

Loading...