Puszcza Niepołomice potrzebowała sześciu lat, żeby wydostać się z pierwszej ligi do Ekstraklasy. Żubry z Małopolski niekoniecznie zakładały taki scenariusz, co jeszcze bardziej irytuje tych, którzy awansu pragną od lat, ale ciągle coś staje im na przeszkodzie. Chrobry Głogów jest na zapleczu od dekady, do tego wyniku zbliża się GKS Tychy, a GKS Katowice gdy w końcu uwolnił się od tych rozgrywek, to nie w tym kierunku, co potrzeba. Życie kibica klubu uwięzionego w czyśćcu to naprzemienne rozpalanie i gaszenie nadziei.
Nie ma nic złego w byciu solidnym ligowcem tudzież ligowym średniakiem. O ile rzecz jasna mówimy o najwyższej klasie rozgrywkowej. Kurek z pieniędzmi odkręcony, przez zespół co jakiś czas przewinie się prawdziwy kozak, czasami uda się też sprawić jakąś małą niespodziankę. Trwanie nie wszystkich zadowala, trwanie nie powinno być celem samym w sobie, ale jednak kibicowi ciężko narzekać, że oto od dekady może oglądać co dwa tygodnie futbol na najwyższym poziomie w kraju.
Stabilizacja w pierwszej lidze nie ma jednak tego samego statusu. Mało kto z dumą opowie o tym, jak to od lat utrzymuje zespół w jednej z dwóch najlepszych lig w Polsce. Jeśli wyjdzie przed szereg, zaraz ktoś prychnie, że żadna to sztuka, a wręcz przeciwnie: brak ambicji, nieudolność, akceptacja przeciętności. Kibic nie za bardzo ma co doceniać, bo bycie średniakiem ekstraklasowym oznacza przynajmniej wizyty najlepszych. Środek stawki w pierwszej lidze to zaś obserwowanie, jak windą w górę wjeżdżają wszyscy, tylko nie ty. Czasem można się ponabijać z tych, którym powinęła się noga, ale z tyłu głowy zapala się lampka: dobra, dobra, za rok może to spotkać i nas.
Czy pierwszoligowcy z długim stażem mają na co narzekać? Czy może w ich sytuacji nie ma nic złego, bo w końcu lepiej w tej lidze być niż tułać się po niższych szczeblach?
1. liga. Ligowcy przez zasiedzenie – kluby, które mają najdłuższy staż na zapleczu Ekstraklasy
Liczby nie kłamią. Ponad połowa — konkretniej dziesięciu — pierwszoligowców rozpocznie za moment maksymalnie drugi sezon na zapleczu Ekstraklasy. Wprowadzenie baraży tylko zwiększyło ruch w biznesie, bo w końcu sezon w sezon w górę podąża jeden zespół więcej, a o ile zajęcie miejsc 1-2 przeznaczone jest dla wybitnych, tak szósta czy piąta lokata pozostaje w zasięgu szczęściarzy. Skoro jednak biletów do raju jest więcej, to i frustracja tych, którym nie uda się dorwać wejściówki, rośnie. Bardzo łatwo rzucić przykładem klubu-kopciuszka, który “przynajmniej dał sobie szansę” i wypunktować swoich ulubieńców, którzy ryzyka nie podjęli.
Kibice GKS-u Katowice domagali się rewolucji. Ich zespół w miniony sezonie punktował ze średnią 1,29 na mecz – o 0,06 niższą niż rok wcześniej. Fani GieKSy zauważali, całkiem zresztą słusznie, że skoro jest tak samo, a nawet ciut gorzej, to o progresie nie może być mowy. GKS przez absolutną większość sezonu przebywał poza strefą, w której dzieje się magia i w której rosną serca związanych z klubem, zwaną TOP 6. Jak na średniaka przystało, raz zbliżał się do miejsc spadkowych, by zaraz potem pobudzać matematyków do obliczeń, według których przy dobrych wiatrach za maksymalnie dwa tygodnie play-offy będą na wyciągnięcie ręki.
Nie były. Katowiczanie dojechali do mety na bezpiecznym miejscu, zajmując jednocześnie ostatnie miejsce w Pro Junior System. Ani tortu, ani nawet ciasteczka. Sezon stracony, prezes zwolniony, dyrektor zresztą także. Został trener, co jednak nie każdemu się podoba. W końcu to on przeciętność firmuje swoim nazwiskiem. Brak odwagi zarzuca się mu nawet w wypowiedziach, w których nigdy nie odpływa w marzenia “o czymś więcej”.
Zrozumieć idzie jednak obie strony. Rafał Górak nie rozrysowuje planów podbicia ligi, bo nie postradał zmysłów i widzi, czym dysponuje. Kibice mają prawo być wściekli, bo żaden zespół w XXI wieku nie utknął na zapleczu na dłużej. Dwunastoletnie — nazwijmy rzeczy po imieniu — kiblowanie GieKSy na drugim szczeblu rozgrywkowym rodzi żal, frustrację i poczucie beznadziei.
Fani z Katowic widzą, jak do Ekstraklasy wdzierają się Raków Częstochowa, ŁKS czy Radomiak Radom, które rozgrywki będące dla nich koszmarem, potraktowały jak przesiadkę na lotnisku. Obserwują, jak w ekspresowym tempie podnosi się Ruch Chorzów, który budżet skleja na trytytki i pytają, czy przeciętność musi być tak droga, bo siedem milionów złotych miejskich dotacji to dużo jak na zespół kończący ligę na dziesiątym miejscu.
Jakimś argumentem w tej sprawie może być fakt, że GKS Katowice przez tyle lat nie zbudował podstaw pozwalających mówić o nich jak o ambitnym, ciekawym projekcie. Ale czy wszyscy, którzy w trakcie ich dwunastoletniej, czy nawet tej nowszej, trzysezonowej, egzystencji, awansowali do Ekstraklasy, takowe fundamenty mieli? Niekoniecznie, a jednak im się udało, podczas gdy GieKSie nie.
Co więcej, uczucie niespełnienia podkreśla fakt, że przez Katowice przewinęła się spora grupa ludzi, którym coś się w piłce udało; którzy po odejściu ze śląskiego klubu zaszli daleko. Adam Nawałka, Wojciech Cygan, Dawid Szwarga, ostatnio Tomasz Włodarek. GKS przyciąga ciekawe osoby, w GKS-ie grali Kamil Jóźwiak, Dawid Abramowicz, Alan Czerwiński, Rafał Pietrzak czy Marcin Flis. Grupa piłkarzy, który dorobili się statusu przynajmniej solidnego ligowca.
A jednak dla GieKSy nic się z tego nie urodziło.
GKS Katowice – największy ze średniaków
Tak, kibice z Katowic mają prawo wymagać i być wściekli, nawet jeśli negatywnych emocji nie powinni adresować w kierunku Rafała Góraka, który wykonuje solidną pracę. Jako beniaminek miał szczęście — skończył dwa “oczka” wyżej niż wynikało z tabeli expected points według “WyScout”. Tym razem miał pecha: ta sama statystyka wskazuje, że powinno być lepiej, że gdzieś uciekło 7,7 punktu, które dawałyby miejsce tuż za strefą barażową. Ot, żywot trenera.
Katowice to jednak przypadek wyjątkowy. Wyżej widzicie listę dziesięciu klubów z najdłuższym nieprzerwanym stażem na zapleczu Ekstraklasy w najnowszej historii. Śląski klub wyróżnia się tym, że w tym rankingu reprezentuje jedyne ponad dwustutysięczne miasto. To prawdziwy ewenement, bo zwykle gdy ktoś jest pierwszoligowym średniakiem, akceptuje swoje miejsce w szeregu, bo przedstawia ambicje miejscowości pokroju — bez urazy — Głogowa czy Nowego Sącza.
Bez Katowic średnia liczba mieszkańców dziewięciu pozostałych miast widocznych w zestawieniu to — na podstawie danych portalu “Polskawliczbach” – 93 tysiące osób.
Chojnicom czy Świnoujściu to, że reprezentują miasta niespełna czterdziestotysięczne, nie przeszkodziło w długiej przygodzie na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Ponad setkę tysięcy mieszkańców mają obecnie Olsztyn, Bielsko-Biała, Opole czy Tychy. Analizując to, kto przez lata pełnił rolę ligowego średniaka na zapleczu Ekstraklasy, widzimy jednak, że bardzo często powtarzał się scenariusz o małomiasteczkowym klubie, po którym ciężko było spodziewać się czegoś więcej.
Rafał Górak wprowadzając GKS Katowice był przez kibiców noszony na rękach, ale teraz fani domagają się widocznego progresu.
GieKSie ciężko będzie jednak wyjść poza ramy pierwszoligowego średniaka.
Owszem, bywało, że awans zrobiły Górnik Łęczna (18 tysięcy mieszkańców) lub Puszcza Niepołomice (16 tys.), jednak miasta z tej półki zwykle zadowalały się pierwszoligową stabilnością, która tak drażni fanów z Katowic. Druga w hierarchii liga zupełnie wystarczała Suwałkom (68 tysięcy mieszkańców) czy Ostrowcowi Świętokrzyskiemu (63 tys.). Miastom, które miały serię podobną do sześcioletniej przygody z zapleczem małopolskich Żubrów. Nawet jeśli ktoś wyłamywał się ze schematu, jeśli chodzi o wielkość miasta, jak reprezentująca Poznań Warta, to mówiliśmy o mniejszym przedstawicielu metropolii, a nie jego głównej sile.
Nikogo nie dziwi, że ekstraklasowe aspiracje ma krakowska Wisła, gdańska Lechia czy nawet gdyńska Arka. Stoją za nimi nie tylko argumenty sportowe czy finansowe — ok, może z wyłączeniem Lechii — ale też fakt, że reprezentują wielką społeczność. Ambicje GKS-u Katowice są tak samo zrozumiałe, jak frustracja narastająca w niewiele mniejszym, sąsiednim Sosnowcu. Oto blisko ćwierćmilionowe miasto, równie hojnie traktujące sekcję piłkarską w kontekście publicznego wsparcia finansowego, zaczyna właśnie piąty sezon z rzędu na zapleczu Ekstraklasy.
Zagłębie bije swój rekord, a przecież bliżej przerwania tej passy było dlatego, że mogło zlecieć z ligi, a nie z powodu porażki w barażach. W tych zdołały wylądować wszystkie trzy kluby z prezentowanej wyżej tabelki, których licznik wciąż bije: Chrobry Głogów, GKS Tychy i Odra Opole. Duzi pretensje mają więc uzasadnione, zwłaszcza że i po letnich ruchach optymizm w ich przypadku nie jest wskazany.
Chrobry Głogów, czyli praca u podstaw
Tam, gdzie jedni się pieklą, inni zachowują pełen spokój. Ani Chrobry, ani GKS Tychy, ani tym bardziej Odra, nie wychodzą przed szereg z hasłem “Ekstraklasa albo śmierć”. Jeśli już trzeba przypisać im jakiś slogan, to bliżej do pozytywistycznej “Pracy u podstaw”. Co prawda Dariusz Banasik od początku podkreśla, że mierzy wysoko, natomiast tyski klub ewidentnie nie chce się porywać z motyką na słońce. Nowi inwestorzy zainwestowali w transfery ciekawych, młodych zawodników. Młodzież z najwyższej półki jest poza zasięgiem pierwszoligowca, natomiast nie chodzi o to, żeby momentalnie zacząć zarabiać miliony na ich sprzedaży, a o zmianę kierunku.
Nie oszukujmy się: GKS w trakcie tej niespełna dekady robił za przyczółek, za komfortowe miejsce. A progresu nie opiera się na komforcie, więc był to krok konieczny.
Opole Tychom zazdrości, bo mają już nowiutki stadion, a Odra swój dopiero stawia. To znaczy: stawia miasto, a klub myśli, co z tym fantem zrobić. Optymalnym pomysłem jest sukces sportowy, ale Sandecja Nowy Sącz pokazała, że nie ma co się wyrywać. Kiedy zespół był w Ekstraklasie, obiektu się nie doczekał. Otworzy go więc w drugiej lidze, bo próba zrobienia czegoś za wszelką cenę, wbrew przewidywaniom nie wypaliła. Mowa tu zarówno o budowie, jak i o tym, co działo się na boisku, gdy Sączersi w teorii próbowali wszystkiego, żeby utrzymać się w lidze, a w praktyce raczej spróbowali wszystkiego, tylko nie tego, co trzeba.
Nocne rozbiórki, brak wody i naruszenie prawa. Jak powstaje stadion Sandecji
O ile pierwszy, ośmioletni, pobyt Sandecji na zapleczu Ekstraklasy był wspinaczką w górę, aż do elity, tak drugi przejawiał zbyt wiele oznak monotonii i zmęczenia materiału. Pierwszy sezon po spadku nowosądecki zespół kończył ze średnią punktów dwukrotnie wyższą (1,62) niż ten, w którym zleciał do drugiej ligi (0,79). Dwa ostatnie lata to dwie najstarsze kadry, nad którymi majaczą nigdy niezrealizowane plany cięcia kosztów i odstawienia miejskiej kroplówki. Wydatków nie było mniej, pomysły nie były lepsze, dlatego Sandecji w lidze nie zobaczymy. Lepsze wrogiem dobrego, być może przecenione możliwości po sezonie zakończonym na siódmej pozycji pogrzebały średniaka jak słońce Ikara.
Kamil Biliński zastępujący Szymona Sobczaka w Zagłębiu Sosnowiec to jeden z najdziwniejszych transferów letniego okienka.
W Sosnowcu Biliński wygląda na samotną gwiazdę, a o budowaniu kadry przez pierwszoligowca najwięcej mówią testy Kiliana Pagliuki z niemieckiej ligi regionalnej
Swój lot bezpiecznie kontynuuje za to Chrobry Głogów, uchodzący za najstabilnieszy i najbardziej rozsądny klub w stawce. Tychy stadion mają, Opole mieć będzie, Głogów raczej nie planuje. Ciasny, ale własny – mogą powiedzieć dolnośląscy działacze, a gdy ktoś złośliwie dorzuci jeszcze “pusty”, przypomną, że przynajmniej własny naprawdę, bo choć za naczelny przykład prywatnego obiektu uchodzi Nieciecza, to Chrobry też zarządza obiektami na własną rękę i stworzył całkiem przyjemny mikroklimat do trwania na zapleczu.
Ale właśnie: trwania. W teorii w Głogowie nie ma presji, bo i kto miałby ją wywierać? W praktyce jednak polityka grzecznościowa średnio się drużynie opłaca. Chrobry oddaje wyżej każdego, kto w nim błyśnie – trenera, skutecznego bramkarza, świetnie dryblującego skrzydłowego. Trampolina oznacza jednak, że w górę nie idzie sam klub.
Jak zerwać z ligową średnią?
Mamy więc pierwszoligowców przez zasiedzenie, wśród których jedni narzekają na odleżyny, a drudzy cenią sobie wygodę. Wszystko to o tyle dziwne, że przecież jedni i drudzy zajmują miejsce przy tym samym stole, na tej samej kanapie. Tym wygodnym w przeszłości udawało się zakręcić w strefie barażowej, ale przed nadchodzącym sezonem pierwszej ligi żadna z drużyn, która przebywa w niej dłużej niż przez dwa sezony, nie wygląda na mocnego kandydata do awansu. Od biedy możemy pomyśleć o Arce Gdynia, jednak atmosfera wokół tego klubu, jak i ruchy kadrowe, każą nam poważnie zastanowić się nad tym, czy nadmorski zespół ma jakikolwiek argument poza nazwą, która w wielu przypadkach sprawia, że myślimy o nim, jak o faworycie.
Większość zespołów, o których było wyżej, zadowoli się kolejnym miejscem w środku stawki. Ktoś pewnie sprawi niespodziankę, ktoś zawiedzie i otrze się o spadek. Ważnym pytaniem będzie to, kto i co zrobi, żeby zerwać ze statusem pierwszoligowego średniaka. Ruch GKS-u Tychy już znamy: renomowany trener, odmłodzenie składu – przynajmniej możemy to nazwać jakimś planem.
W Zagłębiu Sosnowiec piąty sezon z rzędu na zapleczu Ekstraklasy zapowiada się równie mizernie, co każdy z poprzednich. Sosnowiczanie znów ściągnęli przeciętnego obrońcę z Bałkanów, znów stracili czołowe postaci, znów pewnie zmienią trenera – w końcu w tym klubie szkoleniowiec, który zaczynał rozgrywki, nie kończył ich już w osiemnastu kolejnych sezonach; kompletna kompromitacja każdej osoby, która w tym okresie zarządzała Zagłębiem. Inna sprawa, żeby trenera nie mylić ze słupem, bo w Sosnowcu wrócili do niechlubnej tradycji zatrudniania gościa z licencją, który będzie udawał, że coś robi, gdy drużyną zarządza gość, który licencji nie ma.
Po GKS-ie Katowice też raczej cudów się nie spodziewamy. W Zagłębiu nie ma kto podawać Kamilowi Bilińskiemu, w GieKSie może być problem z obsłużeniem Sebastiana Bergiera. Wielce prawdopodobne, że wśród kluczowych postaci drużyny Rafała Góraka znajdziemy niemal samych facetów z trójką z przodu: Rafał Figiel, Adrian Błąd, Mateusz Mak – wszyscy już przekroczyli barierę trzydziestki, a w roku 2024 zmianę kodu przeżyje pięciu innych zawodników, spośród których trzej to zimowe lub letnie transfery.
Oskarżenie o ageizm zbywam, bo nie o wiek chodzi, a o to, kto i co robi – lub czego nie robi – żeby uciec od średniej.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Fatalne przejęzyczenie: level Motor Lublin
- Najlepsi młodzieżowcy 1. ligi
- Najlepsza jedenastka 1. ligi
- Spadki, długi i obietnica poprawy. Pacific Media Group – w co wpakował się GKS Tychy?
- Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu i awansował do Ekstraklasy?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix