Reklama

Memoriał Skolimowskiej 2023, czyli mityng, który przejdzie do historii polskiej lekkoatletyki [REPORTAŻ]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

17 lipca 2023, 14:09 • 15 min czytania 8 komentarzy

Dwieście metrów do końca. Z perspektywy pierwszego łuku bieżni, w okolicy którego koczują zgromadzeni w strefie wywiadów dziennikarze, wydawało się, że Lieke Klaver już tego nie wypuści. Ale z każdym krokiem Natalii serca dwudziestu pięciu tysięcy kibiców zgromadzonych na Stadionie Śląskim w Chorzowie zaczęły bić coraz mocniej, a ich gardła ryczały coraz głośniej. Ostatnia prosta. Siedemdziesiąt metrów do mety. Polka zrównuje się z Holenderką, a Kocioł Czarownic wpada w ekstazę.

Memoriał Skolimowskiej 2023, czyli mityng, który przejdzie do historii polskiej lekkoatletyki [REPORTAŻ]

Kiedy Kaczmarek wyprzedza rywalkę, na stadionie nie sposób usłyszeć własnych myśli. Jej czas – 49.48 – wprawia wszystkich w osłupienie. Spośród Polek, szybciej od Natalii na 400 metrów biegała tylko Irena Szewińska. I to tylko raz, kiedy 47 lat temu w Montrealu ustanawiała rekord Polski oraz ówczesny rekord świata – 49.29.

Najlepsze jest jednak to, że show polskiej sprinterki nie było jedynym, które na długo zapamiętamy z drugiej edycji mityngu Diamentowej Ligi w Polsce. Bo zostając przy polskich sprinterkach, Ewę Swobodę dosłownie jedna setna sekundy dzieliła od wyrównania rekordu Polski na 100 metrów. Ale doskonałe wyniki padały w prawie każdej konkurencji rozegranej w ramach Silesia Diamond League. Na czele z rekordem Europy Jakoba Ingebrigtsena na 1500 metrów. A to wszystko na skąpanym w słońcu gęsto zapełnionym Stadionie, na którym panowała znakomita atmosfera. Nie mamy wątpliwości, że tegoroczny Memoriał Kamili Skolimowskiej przejdzie do historii polskiej lekkoatletyki.

Zacznijmy jednak tę opowieść od początku.

Reklama

JAK DIAMENTOWA LIGA PRZYCIĄGA KIBICÓW?

Musimy przyznać, że w to upalne niedzielne popołudnie jechaliśmy do Chorzowa z lekkimi obawami w duchu. W pamięci mieliśmy bowiem obrazki z ostatniego Memoriału Janusza Kusocińskiego, podczas którego po trybunach Śląskiego hulał wiatr. Widzieliśmy także, jak niska była frekwencja, kiedy w ramach Igrzysk Europejskich na tym obiekcie rozgrywano Drużynowe Mistrzostwa Europy.

Upatrywano różnych przyczyn takiego stanu rzeczy. Jedną z nich była… za dobra pogoda. Kto był na Stadionie Śląskim, ten musi wiedzieć, że to obiekt wielki i piękny, a akustyka na nim jest wzorowa i nawet niewielka grupa fanów potrafi zrobić tam hałas. Ale posiada on jedną istotną wadę. Mianowicie jest bardzo nieprzewiewny. Ten aspekt w połączeniu z największym w Europie półprzezroczystym zadaszeniem wykonanym z tworzywa sztucznego powoduje, że Kocioł Czarownic istotnie zamienia się w kocioł. W sensie dosłownym, gdyż w letnie popołudnie jest w nim gorąco i duszno.

Jednak Memoriał Kamili Skolimowskiej zadał kłam teorii, jakoby w tak słoneczny dzień kibice woleli spędzać czas inaczej, niż na stadionie. W końcu przyszło ich dwadzieścia pięć tysięcy – jak na imprezę lekkoatletyczną, to sporo. I jakoś każdy, niezależnie od wieku, radził sobie z wysoką temperaturą. Choć w kolejce po ulubione schłodzone napoje trzeba było swoje odstać.

– Jestem tu, bo to świetna impreza. Mieszkam na Śląsku, byłem w ubiegłym roku, podobało mi się więc wróciłem – mówi nam Andrzej, na oko facet po czterdziestce, z którym rozmawialiśmy przed wejściem na stadion.

Zobaczcie, kto przyjechał. Jest Duplantis, Yulimar Rojas, Ingebrigtsen, ta biegaczka z USA z kolorowymi włosami i paznokciami jak szpony. Aż mi głupio, że zapomniałem nazwiska… no wiecie która, ma ponad dwa miliony obserwujących na Instagramie – argumentuje nastoletni Wiktor, który – jak głosił – sam trenuje lekką atletykę. A nazwiska Sha’Carri Richardson zapomniał bardziej z nerwów wynikających z udzielania pierwszego w życiu wywiadu, niż braku wiedzy na temat startujących zawodników.

Reklama

Bo jest Armand Duplantis. Uwielbiam go oglądać – mówi krótko Karolina. I nie jest w tym argumencie odosobniona. Szwed o amerykańskich korzeniach ma w Polsce liczne grono fanów. Kiedy pytaliśmy kibiców o powody przybycia na Stadion Śląski, popularny Mondo był najczęściej wymienianym zawodnikiem.

Oczywiście zaczepiani przez nas fani mówili także o Polakach. W końcu na największym lekkoatletycznym wydarzeniu roku w naszym kraju nie mogło zabraknąć czołowych przedstawicieli gospodarzy. To jasne, że kibice na trybunach najmocniej ściskali kciuki za Biało-Czerwonych. Jednocześnie trudno było nie odnieść wrażenia, że to właśnie zagraniczne gwiazdy były ogromny magnesem, który przyciągnął fanów.

Jednak gwiazd lekkiej atletyki nie brakowało także podczas Drużynowych Mistrzostw Europy. Stąd płynie wniosek, że gwiazdorska obsada jest ważnym, ale nie jedynym aspektem sukcesu frekwencji Diamentowej Ligi.

Naszym zdaniem, o takim zapełnieniu trybun bardziej zdecydowały dwa inne czynniki. Być może ze względu na natężenie zawodów lekkoatletycznych w Chorzowie, ten sport przejadł się publiczności. Memoriał Skolimowskiej posiada ogromną markę, którą tylko podbija będąc częścią najbardziej prestiżowego cyklu mitingów na świecie. To jednak powoduje, że kibice nie garną się do mniejszych imprez królowej sportu. Bo i po co oglądać rozciągnięte aż na trzy dni i nie za bardzo czytelne Drużynowe Mistrzostwa Europy, skoro trzy tygodnie później w jednym miejscu pojawi się kilku aktualnych rekordzistów świata? A łącznie obejrzymy w akcji ponad 90 medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i mistrzostw Europy.

Wreszcie, kwestia kluczowa – marketing. Promocja dwóch wspomnianych przez nas imprez, czyli Memoriału Kusocińskiego oraz DME, pozostawiała pod tym względem wiele do życzenia. Dochodziły nas nawet głosy mieszkańców samego Chorzowa, którzy o zawodach… po prostu nie wiedzieli. Marketing zawiódł więc nawet na polu lokalnym. Choć wydawać by się mogło, że oklejenie aglomeracji śląskiej plakatami i bilbordami nie jest szczególnie trudnym zadaniem.

Jak wyglądało to podczas Memoriału Skolimowskiej? Ano tak, że poruszając się w stronę stadionu głównymi ulicami, z łatwością dało się zauważyć reklamy zapewniające, że 16 sierpnia w Chorzowie będą dziać się rzeczy wielkie. Aktywność kont wydarzenia w social mediach, promocja przez profile samych zawodników, którzy biorą udział w zawodach, wywołanie zainteresowania mediów sportowych – to wszystko tutaj było.

Mało? Wobec tego co powiecie na… kawałek w którym Paweł Fajdek i Peja rapują o Diamentowej Lidze oraz Kamili Skolimowskiej! Z tej nieoczekiwanej kolaboracji wyszedł naprawdę dobry numer. Można by nawet stwierdzić, że przy okazji wydarzenia pięciokrotny mistrz świata poradził sobie znacznie lepiej na majku, niż w kole rzucając młotem, bowiem w niedzielę nie dorzucił nawet do 74. metra. Ale zostawmy złośliwości, gdyż robotę przy promocji zawodów Fajdek wykonał kapitalną.

STADION NA DIAMENTOWEJ LIDZE ŻYJE

Skoro więc na płycie stadionu roiło się od świetnych sportowców, a promocja wydarzenia dała radę, to mieliśmy na trybunach dwadzieścia pięć tysięcy fanów. Jasne, pesymista widzący, że szklanka jest do połowy pusta stwierdzi, że i Stadion Śląski wciąż miał wolnych połowę miejsc. Z kolei optymista zauważy, że powtórzono wynik frekwencji sprzed roku. Jednak tym razem była to impreza biletowana, a podczas inauguracji Diamentowej Ligi w Polsce wejściówki były za darmo. No i najważniejsze. Że w porównaniu do przytoczonych przez nas dwóch poprzednich imprez w Kotle Czarownic okazało się, że fani królowej sportu w Polsce nie wyginęli.

My należymy do tej drugiej grupy, ale nie będziemy starali się was przekonywać do swojego zdania. Lepiej od nas zrobią to sami zawodnicy. A o wrażenia z tego wydarzenia oraz jego atmosferę zapytaliśmy ludzi, którzy w swojej karierze bywali na największych lekkoatletycznych zawodach na świecie. Mają porównanie do atmosfery panującej na innych tego typu wydarzeniach.

Tobi Amusan, rekordzistka świata w biegu na 100 metrów przez płotki, powiedziała nam: – Zaufaj mi, atmosfera jest wspaniała. Fani, organizacja – wszystko jest na topowym poziomie i jestem bardzo wdzięczna za to, że mnie tu zaproszono. Za to jak kibice wspierali lekkoatletów mogę powiedzieć tylko – dziękuję. Zdecydowanie tu powrócę! Nie pamiętam, co się stało, że ubiegłym roku tu nie byłam, to chyba przez natłok startów. Ale byłam tu w 2021 roku i… było bardzo zimno! Więc teraz przyjechałam i pomyślałam „30 stopni? Lubię to!”.

– Tu jest cudownie. Otrzymujemy wspaniały doping od lokalnych fanów, a także tych którzy przyjechali z dalszych zakątków. Atmosfera jest piękna – to z kolei Wayde van Niekerk, rekordzista świata w biegu na 400 metrów.

– Osobiście świetnie się tu bawię. Atmosfera jest niesamowita, otrzymujemy mnóstwo miłości od kibiców za to, co robimy – powiedziała nam Sha’Carri Richardson, jedna z najlepszych sprinterek na świecie.

– Fajnie było zobaczyć, jak tłum cieszy się pchnięciami takimi jak moje. Uwielbiam tu rywalizować i jestem bardzo zadowolony z tego, że te zawody otrzymały Diamentową Ligę, to fantastyczne wydarzenie – komplementował rekordzista świata w pchnięciu kulą, Ryan Crouser, który (bez zaskoczenia) wygrał zawody z wynikiem 22,55 m.

Wielkim postaciom lekkoatletyki z zagranicy wtórowały także polskie gwiazdy.

Piotr Lisek: – Ten mityng plasuje się w pierwszej trójce jeżeli chodzi o głośność i jakość dopingu. Bardzo dziękuję kibicom, że jesteście z polskimi sportowcami i zapełniliście trybuny. Cieszę się, że dajecie nam tę moc, bo ją naprawdę czuć. Myślę, że wielu zawodników których zapytacie, odpowie wam, że dziś nas nieśliście.

– Wszystko mi dzisiaj sprzyjało. Po części to też zasługa fanów, bo było ich tu naprawdę bardzo dużo. Doping był niesamowity, czuć było każdą jedną osobną duszyczkę. W porównaniu do tego, co było na „Kusym” czy Drużynowych Mistrzostwach Europy, był tutaj ogromny gwar. Ludzie pokazali, że potrafią kibicować – to z kolei słowa Ewy Swobody, jednej z największych bohaterek zawodów.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

– Było słychać dużo młodych kibiców. Chciałabym, żeby ten stadion kiedyś zapełnił się w całości, ale nie będę narzekać, dziś jest bardzo dobrze – zwracała uwagę Pia Skrzyszowska. – Widzę tu młode dzieciaki, które też trenują. To dla nich wielkie przeżycie, że mogą przyjść na stadion i zobaczyć gwiazdy światowej lekkoatletyki.

Sofia Ennaoui powiedziała natomiast: – Przyjeżdżając na stadion zerkałam na transmisję i widziałam, że jest minimum dwadzieścia tysięcy ludzi. Wspaniale się startuje przy takiej publiczności. To naprawdę fantastyczny mityng. Najlepszy w Polsce, jak nie jeden z najlepszych na świecie.

FENOMENALNY JAKOB, [NIE]ZWYKŁY MONDO I RESZTA

W tym ostatnim zdaniu naszej biegaczki średniodystansowej nie ma ani grama przesady. Według danych sumujących wyniki poszczególnych zawodów lekkoatletycznych na świecie, które publikuje World Athletics, Memoriał Kamili Skolimowskiej naprawdę był najlepszym mityngiem w tym roku. Do Chorzowa przyjechała najmocniejsza obsada, która zagwarantowała najlepsze wyniki. Po prostu.

Jakie konkretnie to były rezultaty? Przygotujcie się na wyliczankę, przy której jednak reprezentantów Polski potraktujemy osobno, gdyż ich starty zasługują na oddzielny wątek.

Omawiania znakomitych wyników nie sposób nie rozpocząć od wyczynu Jakoba Ingebrigtsena, który ustanowił rekord Europy w biegu na 1500 metrów. Obecnie wynosi on 3:27.14… ale szczerze mówiąc, spodziewalibyśmy się, że Jakob jeszcze w tym sezonie znów go poprawi. W jego genialnym bieganiu zgadza się wszystko – tam jest siła, szybkość, ale też lekkość poruszania się oraz taktyka. Jakob to geniusz, którego znakomicie oglądać w akcji.

Skoro już przy nadludziach jesteśmy, to kolejny dzień w biurze zaliczył Armand Duplantis. To zadziwiające, jak bardzo przy Szwedzie spowszedniało skakanie o tyczce na wysokości przekraczającej sześć metrów. Taki też rezultat – dokładnie 6,01 m – osiągnął w Chorzowie. Wynik wciąż świetny, choć jak na Mondo, dość zwyczajny. Za taki stan rzeczy można obarczać to, że Szwed atakując 6,13 m testował nową tyczkę, z którą jeszcze nie jest do końca oswojony.

Wspomniany Ryan Crouser wprawdzie zwyciężył w pchnięciu kulą z wynikiem 22,55, co i tak jest zacnym rezultatem, jednak fani mogli zobaczyć jego popisowy numer. Czyli pchnięcie na ponad 23 metry (dokładnie 23,26). Niestety, tym razem nie zostało ono zaliczone, gdyż Amerykanin popełnił błąd w kole. Szkoda, ale dla zasad nie ma równych i równiejszych.

Dość powiedzieć, że na jednych zawodach w aż czterech konkurencjach padły najlepsze wyniki sezonu na świecie. Ich autorami byli wspomniany już Ingebrigtsen, a także Yulimar Rojas w trójskoku kobiet (15,18 m), Mutazz Isa Barszim w skoku wzwyż mężczyzn (2,36 m i znakomita walka z Gianmarco Tamberim, który prywatnie jest przyjacielem Katarczyka), a także Haruka Kitaguchi. Japonka rezultatem 67,04 m ustanowiła zarazem nowy rekord kraju w rzucie oszczepem.

To wszystko sprawiło, że chorzowskie zawody były niesamowitym show, które – nie bójmy się tego powiedzieć – przejdzie do historii polskiej lekkoatletyki. Pod względem poziomu rywalizacji, takiego wydarzenia na polskiej ziemi jeszcze nie było.

CZWÓRKA POLAKÓW MELDUJE SIĘ W PARYŻU

Jest powód dla którego temat najlepszych występów Polaków należy potraktować osobno. Otóż dla większości konkurencji lekkoatletycznych wraz z lipcem tego roku rozpoczęła się walka o uzyskanie minimów do igrzysk olimpijskich w Paryżu. Tak się złożyło, że na polskiej ziemi, już w pierwszym miesiącu aż czterech Biało-Czerwonych uzyskało tę przepustkę!

Zaczęło się klasycznie, od postaci najbardziej oczywistej, dla której bilet do Paryża był formalnością. Chodzi oczywiście o Wojciecha Nowickiego, który rzucił wymaganą odległość (78,20 m) już w pierwszej próbie. A zawody niemalże tradycyjnie zakończył z rezultatem ponad 80 metrów – dokładnie 80,02.

Jednak zdecydowanie największą euforię wywołał występ Natalii Kaczmarek. Wspomnieliśmy już o tym, że od Natalii szybszą rodaczką w historii biegu na 400 metrów była tylko Irena Szewińska. Ale Kaczmarek oficjalnie została naszą najszybszą reprezentantką Polski, która swój wynik osiągnęła na ojczystej ziemi.

Jako kibice, obserwowaliśmy wspaniałą pogoń Polki za biegnącą na torze przed nią Lieke Klaver. W dodatku poza Holenderką, startowała również Marileidy Paulino – wicemistrzyni olimpijska z Tokio… z którą Natalia nie wierzyła, że może wygrać. Tymczasem Dominikanka była tłem dla polsko-holenderskiej rywalizacji: – Taki był plan, żeby dziś trochę luźniej zacząć pierwszą część dystansu. Wiedziałam, że na drugiej będę w stanie powalczyć i to się udało.

Sama zainteresowana podkreśla, że uwielbia startować w Chorzowie: – Co roku udaje mi się tu poprawiać życiówkę. W tym roku również, ale mam nadzieję, że jeszcze nie powiedziałam tego ostatniego słowa – powiedziała Natalia.

Ponadto Kaczmarek zapowiedziała, że optimum jej formy powinno przyjść właśnie na mistrzostwa świata: – W Budapeszcie będę walczyć o finał mistrzostw świata bo wiem, że moje wyniki są na tym poziomie – powiedziała polska biegaczka. Z kolei zapytana o możliwość połączenia startu indywidualnego z występem w sztafecie mieszanej podczas MŚ, odparła: – Dla mnie to nierealne i raczej nie da się tego zrobić. Będę musiała z kimś o tym porozmawiać i podjąć decyzję czy biegać miksta czy indywidualnie.

W lekką konsternację wprawić mógł start Pii Skrzyszowskiej. Udowadniał on bowiem kilka kwestii. Po pierwsze, Polka to czołowa płotkarka Starego Kontynentu. Czas który pobiegła – 12.67 – zapewnił jej kwalifikację olimpijską z zapasem aż jednej dziesiątej sekundy. W dodatku Pia sama wie, że jej występ był daleki od ideału. Po wcześniejszych falstartach oraz przy stosunkowo rzadkim treningu z bloków podczas tegorocznych przygotowań do sezonu (które pokrzyżowała kontuzja), Skrzyszowska ma sporo do poprawy zwłaszcza w pierwszej części dystansu.

Jednak biegaczka z optymizmem patrzy w przyszłość: – To nie był dobry bieg, podczas niego dużo się działo. Ale biegam szybciej, na listach jestem najszybsza w Europie [w tej kwestii delikatnie się pomyliła, z czasem 12.66 wyprzedza ją Maayke Tjin-A-Lim z Holandii – dop. red]. Do mistrzostw świata został miesiąc. Jak teraz biegi nie wychodzą mi perfekcyjnie, to tam wyjdą – przekonywała Polka, której w Chorzowie mogło zabraknąć. Wszystko dlatego, że równolegle do mityngu odbywają się mistrzostwa Europy do lat 23. Skrzyszowska mogła pojechać do Finlandii, gdzie byłaby faworytką do złotego medalu.

– Nie żałuję, że nie ma mnie na mistrzostwach Europy U-23. W Espoo nie miałabym tak mocnego biegu, a mój wynik jest lepszy, niż sobotniej zwyciężczyni z tamtych zawodów – skomentowała swój wybór Skrzyszowska.

Tym sposobem przechodzimy do tego, co w kontekście potencjalnego medalu na mistrzostwach świata martwi. Otóż bieg na 100 metrów przez płotki pań jest konkurencją zdominowaną przez biegaczki z Ameryki Północnej. Wyjątkiem jest znakomita Tobi Amusan. Choć i ona bardziej potwierdza regułę, bowiem Nigeryjka już w 2016 roku uzyskała stypendium na uczelni w Teksasie.

Amusan zwyciężyła niedzielny bieg na 100 m ppł w czasie 12.34. Skrzyszowska zaś zajęła w nim przedostatnie, ósme miejsce. Obie zawodniczki w stawce przedzieliły jeszcze cztery Amerykanki oraz dwie Jamajki. Jak zatem widzicie, różnica w poziomie płotkarek z Europy, a tymi zza Oceanu jest spora. Skrzyszowska jednak nie załamuje rąk z tego powodu: – Wszyscy są zawiedzeni, bo czołówka mi uciekła, a jednak to najlepszy wynik w sezonie. Nie ma co ukrywać, że Amerykanki przyjechały w szczytowej formie, bo przed chwilą miały eliminacje na mistrzostwa świata. Ja jeszcze dążę do formy i jestem coraz bliżej nich, bo biegam coraz szybciej, a one podobnie. Gonię je – i w końcu dogonię – przekonuje Pia, którą zapytaliśmy także o to, jak biegało jej się w takich warunkach atmosferycznych. W końcu tego dnia w Chorzowie mieliśmy 34 stopnie ciepła.

– Na stadionie nie było tak źle, bo pojawiły się chmury i tartan wcale nie był taki gorący. A pamiętam tu mityngi, gdzie nawierzchnia parzyła. Podczas rozgrzewki było średnio, przetruchtałam minutę i myślałam, że zdycham (śmiech). Później było lepiej, ale pierwszy raz w życiu rozgrzewałam się w topie i krótkich spodenkach, kiedy zawsze wolę być ciepło ubrana. Tu było to niepotrzebne. Ale taka pogoda nam, sprinterom sprzyja – powiedziała biegaczka.

To samo pytanie zadaliśmy ostatniej polskiej zawodniczce, którą dane nam było oglądać tego dnia na zawodach. Wszak Ewa Swoboda, bo o niej mowa, w swoich rozmowach nigdy nie ukrywała, że biegać w upale po prostu nie lubi. Lecz gdyby ktoś pierwszy raz w życiu zobaczył Ewę na bieżni właśnie wczoraj, to za nic nie doszedłby do podobnego wniosku.

– Nie mamy sztamy z gorącem, bo dziś cały dzień spędziłam w cieniu. Bardzo pomogło mi też to, że po godzinie 16:00 słońce zaszło za chmurami. Jeżeli świeciłoby do teraz, to byłby dramat. Ale jak widać, radzę sobie z tym. Dziś było chyba 34 stopnie, więc mój komfort termiczny został troszkę przesunięty – mówiła po starcie Ewa.

A jak wyglądał jej występ? W bardzo mocno obsadzonym biegu na 100 metrów, Polka znakomicie wyszła z bloków, by ostatecznie ulec tylko dwóm najszybszym w tym roku sprinterkom – Sha’Carri Richardson oraz Sherice Jackson. Jednak z całej stawki, dla lokalnej publiczności to Swoboda została największą bohaterką. Nasza sprinterka pierwszy raz przy przepisowym wietrze pobiegła setkę w czasie poniżej 11 sekund. I to grubo poniżej, bo jej wynik brzmiał 10.94. Zaledwie jedna setna sekundy (!) dzieliła Swobodę od wyrównania rekordu Polski Ewy Kasprzyk z 1986 roku.

– Może kiedyś będę rekordzistką Polski na 100 metrów. Na 60 już jestem. Myślę, że to już jest bardziej mój cel, niż marzenie – mówiła sprinterka po swoim starcie.

My zaś uważamy, że jej myślenie wcale nie należy do tych życzeniowych. Swoboda już jest w życiowej formie, a przecież jej najwyższa dyspozycja ma dopiero nadejść. W obecnym sezonie, ma to nastąpić dopiero za miesiąc, na mistrzostwach świata. A w dalszej perspektywie – za rok, na igrzyskach w Paryżu. W których Ewa swoim fenomenalnym występem właśnie zaklepała sobie udział.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Igrzyska

Był mistrzem świata, widział rozwój Duplantisa. „Mam ambicje, by zostać trenerem kadry Polski”

Błażej Gołębiewski
1
Był mistrzem świata, widział rozwój Duplantisa. „Mam ambicje, by zostać trenerem kadry Polski”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...