Dziwne historie mają miejsce w polskim futbolu. Otóż Raków Częstochowa słowami swojego właściciela zapowiedział przed sezonem, że nie wyda na transfery więcej niż 500 tysięcy euro, a tymczasem bierze ze Śląska jego gwiazdę, Johna Yeboaha, za około półtora miliona (plus bonusy). Z kolei tenże Śląsk zapowiedział, że za mniej niż dwie bańki, to on skrzydłowego nigdzie nie puści. A puszcza, nawet jeśli pamiętać o wspomnianych bonusach. I jakby się dobrze zastanowić, to pierwsze słowo z tego tekstu trzeba skreślić – bo to wszystko w gruncie rzeczy wcale nie jest dziwne.
Można to po prostu nazwać zwykłą taktyką negocjacyjną. Spójrzmy na to z perspektywy Śląska – po pierwsze nie chcieli wychodzić na skrajnych biedaków (mimo że czasami wydają pieniądze skrajnie kretyńsko), po drugie wszyscy zdawali sobie sprawę, że Yeboah chce odejść. Trzeba było rzucić w świat przesłanie – okej, niech idzie, ale za frytki go nie oddamy. No i wyszło plus minus dwa miliony.
Raków? Mistrz Polski, klub uchodzący za bogaty w naszych standardach. Wiadomo, że z takim to aż chce się negocjować i – krótko mówiąc – naciąć go na parę euro. Wychodzi więc, że Świerczewski zdawał sobie z tego sprawę i puścił w świat przekaz: szaleństw nie będzie. A życie i tak swoje, bo przecież Drachal nie przyszedł za czapkę gruszek, potem wysypał się Ivi. Raków tak czy tak wydawałby pieniądze, ale chciał jakkolwiek uspokoić rynek, że nie rzuci się na byle kogo za byle jaką sumę.
No i spotkali się w połowie drogi – jedni zeszli z oczekiwań, drudzy się wspięli, ręce zostały podane.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU
Inna sprawa to sama kwota, bo dla niektórych kibiców czy dziennikarzy (szczególnie wrocławskich) te półtorej bańki to śmieszne pieniądze, nawet z bonusami. Chcieliby więcej – pytanie, czy słusznie?
Cóż, należy pamiętać, że mówimy o gościu, który od poważniejszej piłki parę razy się już odbił. Trzykrotnie podchodził do Eredivisie i trzykrotnie nie było z niego pożytku. Bundesliga? Dwa mecze, nikt więcej dać mu nie chciał. Nawet jego ostatni sezon na trzecim poziomie w Niemczech to też żadne sensacyjne liczby – ot, zero bramek i pięć asyst. Byle Martin Kobylanski potrafił tam sieknąć 18 sztuk.
Patrzy na to wszystko zagraniczny klub i może mieć przecież wątpliwości – dlaczego mam wykładać więcej niż dwie bańki za zawodnika, za którym de facto jeden lepszy sezon i to w słabej Ekstraklasie?
Tutaj pada przykład – a za Hamulicia Stal wzięła więcej! No wzięła – 2,5 miliona euro – a trochę jazgot taki, jakby jeden kosztował bańkę, a drugi pięć. Jest różnica, natomiast znów nie jakaś zasadnicza wielka. Ponadto Hamulić też ma inne CV niż Yeboah – zaliczył trzy świetne etapy (oczywiście pamiętając o marności i słabości ligi litewskiej oraz polskiej). Cieniem kładzie się na niego Bułgaria, ale Holandia już nie tak dużym jak u Yeboaha – Hamulić w Eredivisie nie debiutował, nie miał szans więc przepaść. A po prostu mógł zostać niezauważony – albo przynajmniej taką narrację zbuduje agent czy klub.
Yeboah też nie budził wielkiego zainteresowania na rynku, mówiło się o Le Havre, ale Francuzi (jak pisze Marcin Torz) dawali milion i się wycofali. Ktoś powie: poczekać! A jakby lepsza oferta niż ta Rakowa nie przyszła? To co wtedy – kiedy byłaby niegospodarność? Teraz, gdy Śląsk sprzedał niezadowolonego zawodnika za niezłe pieniądze, czy może wtedy, gdyby nie sprzedał go w ogóle? A przecież jeszcze istnieje taka szansa, że Yeboah takiego sezonu już nie powtórzy. Jego dotychczasowe dokonania nie pozwalają wykluczyć tej opcji.
Oczywiście jeśli ktoś jest jasnowidzem, to powinien się zgłosić do Śląska i wyjaśnić, jak to wszystko będzie w przyszłości. Ale coś nam mówi, że nikt nie jest i na dziś ta decyzja wrocławian po prostu się broni. Można ich krytykować za wiele rzeczy, ba, trzeba, natomiast tutaj musieliby naprawdę ryzykować, by czekać na lepszą ofertę.
I o ile ona – realnie – mogłaby być większa? O pięćset tysięcy euro? To jest pytanie – czy należy ryzykować dla takiej sumy?
Poza tym jeszcze jedna rzecz: zagraniczne kluby widzą, że Śląsk nie ma wielkiego – jak mawia Leśnodorski – success stories, jeśli chodzi o milionowe transfery wychodzące. Płacono już dużo za Płachetę i Praszelika, a oni delikatnie mówiąc, Europy nie podbili. Zatem Śląsk obecnie jest terytorium, na którym trzeba uważać.
Nie ma więc co się obrażać na rzeczywistość i przyjąć, że Yeboah wiele więcej, o ile w ogóle, obecnie wart nie jest.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Arsenić: W szatni nie mówimy o planie minimum, naszym celem jest Liga Mistrzów [WYWIAD]
- Szwarga: Wywracanie wszystkiego do góry nogami byłoby głupotą || Raport z Arłamowa
- Źle, gorzej, strata Iviego Lopeza. Raków i wyzwanie, które ciężko udźwignąć.
Fot. Newspix