Reklama

Victor Orta – kim jest budowniczy nowej Sevilli?

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

30 czerwca 2023, 13:56 • 17 min czytania 1 komentarz

Zapalony technokrata. Prawdziwy self-made man. Niedoszły chemik. Były dziennikarz i pracownik madryckich restauracji. W przeszłości wierny uczeń Monchiego. Znany głównie z sukcesów i porażek w roli dyrektora sportowego Leeds United. Teraz przejmuje stołek Monchiego w Sevilli i postara się godnie wejść w buty swojego mentora. Kto kryje się za tym opisem? Victor Orta.

Victor Orta – kim jest budowniczy nowej Sevilli?

O ciekawej przeszłości, o przywiązaniu do andaluzyjskiego miasta, o poglądach dotyczących pracy w roli dyrektora sportowego, o sukcesach, o porażkach i o wielu wątkach, które dotyczą Victora Orty. Oto zbiór podstawowych informacji dotyczących następcy Monchiego.

Kim jest Victor Orta?

Życie bywa przewrotne i nie zawsze trzeba podążać oczywistymi ścieżkami. Może nie należy od razu rzucać sloganami, których brzmienie jest mniej więcej takie, że wilki chodzą samotnie, a owce stadami, ale faktem jest, że często ludzie sukcesu wymagają innego toku kariery niż klasyczny zjadacz chleba.

Niewątpliwie niestandardową życiową drogę przeszedł Victor Orta. Kilka elementów w jego życiorysie jest jednak dość przyziemnych. Podobnie jak wielu innych fanów piłki godzinami wpatrywał się w albumy Panini, dokładając kolejne naklejki do swojej kolekcji i w ten sposób tworzył swoje pierwsze bazy zawodników. Na tym jednak nie poprzestał. Miłość do piłki prowadziła go coraz dalej i rozwijała pod wieloma względami. W pewnym momencie zaczął uczyć się włoskiego, żeby lepiej rozumieć ekspertów od Serie A. Ot, futbolowy maniak.

Reklama

Jednak nigdy nie podążał ścieżką piłkarską ani trenerską. Udał się na studia, gdzie wykładano zagadnienia związane z chemią i w międzyczasie dorabiał w restauracjach. Zapewne jeszcze wtedy nie spodziewał się, co los mu zgotuje. A poprowadził go w kierunku futbolu na najwyższym poziomie. Na początku wieku rozpoczął pracę w mediach. Z polecenia kolegi trafił na rozmowę kwalifikacyjną do Radia Marca. Na niej wypadł bardzo dobrze. Był przepytywany z wiedzy na temat zagranicznych klubów i gdy otrzymał pytanie o jedną z chińskich drużyn, to bez zająknięcia przeprowadził jej szczegółową analizę. Zaimponował wiedzą wykutą dzięki pasji i pokazał, że zasługuje na dołączenie do loży ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie piłki.

Jednak człowiek, który sam nazywa się futbolowym geekiem, nie zagościł na długo w świecie mediów jako dziennikarz.

Niespodziewana szansa i bycie intruzem

Gdy był pracownikiem mediów nagle otrzymał telefon od Carlosa Suareza, ówczesnego prezesa Realu Valladolid, z propozycją pracy. Suarez był regularnym słuchaczem audycji, w których Orta brał udział w roli eksperta ds niszowych rynków. Swego czasu postanowił zweryfikować wiedzę młodego zajawkowicza, by przekonać się, czy ten przypadkiem nie konfabuluje. Okazało się, że opisy Orty dotyczące azjatyckich zawodników były niezwykle precyzyjne. To wywarło na prezesie Realu Valladolid niesamowite wrażenie. Do tego stopnia, że zdecydował się mu powierzyć rolę dyrektora sportowego „Los Pucelanos”.

Nie da się ukryć, że prezes Realu Valladolid podjął duże ryzyko. Wziął człowieka, który co prawda miał gigantyczną wiedzę, ale nigdy nie sprawował podobnego stanowiska. Suarez jednak uważał, że takim posunięciem dość mocno wspomniane ryzyko ogranicza. Skąd ta pokrętna logika? Co sprawiło, że wychodził z takiego założenia?

Pierwotnie widział w tej roli Jose Luisa Caminero, czyli klubową legendę. Sęk w tym, że on też nie miał doświadczenia w tego typu pracy i ledwie rok wcześniej zakończył karierę piłkarza. Prezes Realu Valladolid wpadł na pomysł, że Orta z Caminero stworzą duet, który świetnie będzie się uzupełniał. Ich współpraca nie trwała jednak długo. Pracowali wspólnie przez rok, a najważniejszy owoc ich pracy został zebrany już po odejściu Orty. Wspólnie zdążyli podjąć decuzję o zatrudnieniu Jose Luisa Mendilibara w roli trenera. W kolejnym sezonie Bask zgodnie z planem wywalczył awans do Primera Division.

Reklama

JOSE LUIS MENDILIBAR SYLWETKA

Orta pracowałby na Estadio Jose Zorrilla dłużej, gdyby nie fakt, że dostał propozycję przejścia do mocniejszego klubu. Uznał, że będzie dla niego lepiej, jeśli nabędzie doświadczenia w pracy z inną grupą ludzi. Druga sprawa, że nie czuł się pewnie w Realu Valladolid. Przychodził z zupełnie innego świata – dziennikarstwa, trochę pracował też jako agent – więc momentami czuł się jak intruz. Dopiero w kolejnym klubie pozbył się tego wrażenia, które nie pomagało mu procesie podejmowania decyzji.

Uczeń Monchiego

W 2006 roku Sevilla po raz pierwszy zdobyła Puchar UEFA. Pięć lat po powrocie do Primera Division klub ten nie dość, że zbudował już zdrowe fundamenty, wprowadził nowe trofea do klubowych gablot, to nikt nie spoczywał w nim na laurach. Wręcz przeciwnie – chciano wykorzystać pęd i rozbudować struktury. W tym celu Monchi szukał ambitnych jednostek, które pomogą mu wznieść Sevillę jeszcze wyżej. Dostrzegł, że kimś takim jest Orta, który szybko stał się jego uczniem, prawą ręką i chłonął wiedzę jak gąbka.

Orta przepracował w Sevilli siedem lat (głównie na stanowisku dyrektora technicznego) i celował w rekrutację młodych talentów z mniejszych klubów spoza Hiszpanii. Wielokrotnie wspominał, że ten okres był jak siedem lat najlepszych studiów z zarządzania pionem sportowym. Nigdy wcześniej i nigdy później tyle się nie nauczył.

Jednak nie samą wiedzą człowiek żyje. Właśnie w Sevilli przestał czuć się intruzem. Pozbył się tego wrażenia dzięki transferom Diego Perottiego i Federico Fazio. Obu tych piłkarzy ściągał do rezerw z argentyńskiego rynku, ale dość szybko awansowali do pierwszego zespołu i rozegrali wiele meczów dla andaluzyjskiego klubu. Ale oczywiście kilka ciekawszych nazwisk również przeszło mu koło nosa. Żałował, że nie udało mu się pozyskać innego Argentyńczyka, Paulo Dybali. Orta wspominał, że długo go obserwowali, ale okazał się wówczas nie do wyjęcia. Kilka lat wcześniej podobnie było z Marcelo, który zamiast w Sevilli wylądował w Realu Madryt.

Orta współpracując z Monchim uwierzył w siebie i nauczył się lepiej dobierać graczy do potrzeb zespołu. Nie raz tłumaczył, że Monchi dawał mu dużo swobody, a przy tym wiele wymagał. Początki dla Orty były trudne. Ponoć często było tak, że jak przychodził do przełożonego z rankingiem piłkarzy, to słyszał, że ten z pierwszego miejsca jest najlepszy, ale ten z trzeciego najlepiej pasuje do drużyny. Oczywiście padało uzasadnienie, dlaczego właśnie tak i tego typu opisy sprawiały, że Orta coraz lepiej rozumiał futbol. Z czasem zaczął układać rankingi praktycznie tak, jakby robił to sam Monchi.

Zresztą po dziś dzień jest wpatrzony w swojego dawnego przełożonego jak w obrazek i z chęcią sypie kolejnymi anegdotami na jego temat. Hiszpan w tym roku na jednej z konferencji wspominał inną scenkę związaną ze swoim mentorem, która dużo go nauczyła. Obaj ponowie przyjechali w poniedziałek do pracy po weekendowym zwycięstwie. Orta był wówczas uśmiechnięty od ucha do ucha, a Monchi miał nastrój przeciwny do swojego podopiecznego. To sprawiło, że doszło do wymiany zdań. Wówczas Orta zrozumiał, że ze względu na inne obowiązki, tłumaczenie się prezesowi, kontakt z akcjonariuszami, rozmowy ze sztabem medycznym, analizę zawodników, bycie pomostem pomiędzy sztabem a zarządem i zarządzanie wieloma innymi sprawami dyrektorowi sportowemu może brakować niekiedy przestrzeni na radość. Zaakceptował, że tak to właśnie wygląda i sam w kolejnych latach wpakował się w podobny natłok obowiązków, ale już poza Sevillą.

Wymarzony dyrektor sportowy. Losy Antonio Cordona

Wyjście ze strefy komfortu

Długo zbierał się do odejścia, choć regularnie otrzymywał ciekawe propozycje z różnych krajów. Nie zabrakło ofert z Włoch, gdzie ze swoją znajomością włoskiego miałby ułatwione zadanie. Chciał go na jednym ze stanowisk dyrektorskich Juventus, również Fiorentina, ale wybrał inny kierunek. Przyjął propozycję z Rosji. Przeanalizował sprawę wraz z Monchim i uznał, że to dobry pomysł, by akurat tam zacząć działać na własną rękę.

W ten sposób w sezonie 13/14 został dyrektorem sportowym Zenita Sankt Petersburg. Miał tam dzięki swojej wiedzy stworzyć sieć skautingową, rozbudować klubowe struktury i w dużej mierze skorzystać z kasy, której w Zenicie specjalnie nie brakowało. Przeprowadzka do odległej Rosji nie okazała się dla niego dobrym rozwiązaniem. Uważał, że nieco inaczej przedstawiano mu to, co ostatecznie zastał. Nie brakowało też innych czynników, które wpłynęły na to, że nie zawitał tam na dłużej. Różnice kulturowe i obcy język sprawiły, że nie rozwijał tam skrzydeł. Nie czuł się w Rosji komfortowo i po roku wrócił do Hiszpanii.

Następnie trafił na ponad rok do Elche. Podczas pobytu w tym klubie „Los Franjiverdes” zakończyli sezon na trzynastej pozycji, czyli sportowo się utrzymali. Jednak zostali zdegradowani administracyjnie z powodu zaległości względem urzędu skarbowego, piłkarzy i sztabu. Był to pierwszy przypadek tego typu degradacji w Primera Division. Fakt faktem organizacyjnie Elche szorowało po dnie i nie potrafiło udowodnić, że za moment sytuacja ulegnie poprawie.

Dla Orty nie był to łatwy okres również z innego powodu. Nie podobało mu się w Elche to, że nie otrzymał pełnej niezależności, którą mu obiecano. Co prawda, sprowadził Jonathasa z Pescary za dwa miliony euro, którego szybko udało się sprzedać za siedem do Realu Sociedad. Natomiast w kwestii wielu ruchów kadrowych był blokowany. Gdyby tego było mało, część decyzji była podejmowana za jego plecami. W wielu sprawach miał związane ręce, więc nie czuł satysfakcji z pracy.

Gdy zwołał pożegnalną konferencję, opowiedział, że czuł pustkę. – Odchodzę, bo nie chce być ciężarem i wyjeżdżam z czystym sumieniem – skwitował w 2015 roku. W kolejnych latach wspominał, że choć był to dla niego trudny okres, to właśnie w Elche skompletował sztab ludzi, który w większości podąża za nim do dziś.

Nauka na błędach i żądza władzy

W kuluarach pojawiały się głosy, że wówczas nieco zniechęcił się hiszpańskim rynkiem i znów chciałby spróbować swoich sił poza granicami Hiszpanii. Praktyka pokazała, że rzeczywiście przymierzał się do pracy w zagranicznym klubie. Ostatecznie wylądował w Middlesbrough.

Na starcie został bardzo ciepło przywitany przez trenera Boro, Aitora Karankę, który wystawił mu taką oto laurkę:

– To dla nas niesamowity krok, ponieważ jego wiedza o piłce nożnej – nie tylko o piłce hiszpańskiej, ale również w wielu innych dziedzinach jego wiedza jest niesamowita

Jednak nie wszystko złoto co się świeci. Za kadencji Orty klub wywalczył awans z Championship do Premier League, z którego od razu spadł z hukiem. To o tyle ciekawe, że niektórzy przebąkiwali wówczas, że za kilka lat klub ten może wrócić do Ligi Mistrzów. Wybujałe wyobrażenia zostały szybko zweryfikowane, a osoby unoszące się na oparach taniego coachingu, musiały zmierzyć się z szorstką rzeczywistością.

Do dziś wielu kibiców Middlesbrough uważa, że winnym spadku był właśnie dyrektor sportowy. On sam nie kryje się z tym, że popełnił wówczas mnóstwo błędów, z których w kolejnych latach mógł wyciągnąć wnioski. Przede wszystkim zawinił chęcią wprowadzenia zbyt wielu zmian w krótkim czasie, co obróciło się przeciwko niemu. Wprowadził do klubu chaos i miał niesamowite ciśnienie, żeby położyć swoje macki w każdym dziale klubu.

Wcześniej wewnątrz obowiązywała zasada, że można zatrudniać do sztabu wyłącznie osoby mówiące po angielsku. Orta uprosił, żeby nie trzymano się tej reguły i kontraktował osoby, które tego warunku nie spełniały. Komunikacja leżała. To doprowadzało do sporów, a do wielu piłkarzy dochodziły tylko szczątkowe informacje. Gdyby tego było mało, Orta ingerował w pracę trenerów. Rozpisywał „swoim” piłkarzom osobne wskazówki, czyli podważał autorytet głowy drużyny. Istny cyrk.

Wejście Orty do tego klubu miało pchnąć „Boro” do przodu. Hiszpan miał rozszerzyć możliwości angielskiej drużyny, ale tak się nie stało. Zaorał panujący przed nim ład i na siłę forsował swoje rozwiązania.

Wszechobecny bałagan odbił się także na formie zawodników sprowadzanych przez z niego. Alvaro Negredo grał dobrze, ale brakowało mu wsparcia. Marten De Roon odpalił na dobrą sprawę dopiero po opuszczeniu Boro – wcześniej był solidny. Gaston Ramirez szybko się wypalił. Victor Valdes po odejściu trenera Karanki spuścił z tonu. Antonio Barragan był po prostu przeciętniakiem. Bernardo Espinosa przyszedł z kontuzją. Viktor Fischer zawiódł. I można tak wymieniać piłkarzy, którzy mieli odmienić oblicze tego klubu, a nie byli w stanie jako grupa zapewnić nawet utrzymania w Premier League.

Projekt życia, ale bez szczęśliwego zakończenia

Hiszpan ma jednak szczęście do ludzi i zazwyczaj dość szybko spływają do niego oferty. W pewnym momencie zadzwonił do niego Ivan Bravo, który był członkiem zarządu Leeds. Przekazał byłemy dyrektorowi Middlesbrough, że chcą go na Elland Road. Szybko panowie znaleźli wspólny język i nie czekali długo ze złożeniem podpisów pod umową.

Orta do Leeds zabrał Gaby’ego Ruiza, który jest ciekawą postacią. Panowie Orta i Ruiz poznali się na szlaku dziennikarskim i od tego momentu się przyjaźnili. Ruiz przez wiele lat pracował w hiszpańskim Canal+, a wcześniej zrobiło się o nim głośno, gdy jako młodzieniec współtworzył grę PC Futbol (odpowiednik Football Managera), która podbiła Hiszpanię.

Wspomniany duet ściągnął do Leeds w 2018 roku Marcelo Bielsę. Wiele osób uważało, że Argentyńczyk długo w tym klubie nie popracuje. “El Loco” jest futbolowym szaleńcem z utopijnymi poglądami na piłkę. Zawsze chce atakować i zawsze chce grać pięknie. Stawia zdecydowanie i otwarcie na ofensywny futbol, bez względu na to kogo prowadzi i z kim gra. Prawda jest taka, że gdyby piłkarze byli maszynami, to pewnie wygrałby już wszystko, co jest do zdobycia.

W Leeds przez długi czas sprawdzał się układ z Bielsą i Ortą. Hiszpan doznał oświecenia i przypomniał sobie o wskazówce Monchiego, do której nie zastosował się w poprzednim klubie: Nigdy nie udzielaj rad trenerowi, chyba że cię o to poprosi. Nie ingerował w pracę Bielsy i rzadko bywał w ośrodku treningowym. Skupił się na pozyskiwaniu graczy i budowie działu skautingowego niemal od zera. Z czasem miał pod sobą sześć osób na pełnym etacie i kolejnych kilkanaście w mniejszym wymiarze pracy. Klub pod tym względem zaczął się profesjonalizować, ale i tak kluczowe zawsze są wyniki.

Marcelo Bielsa

„Bielsa uczy: największe błędy popełnia się w chwilach triumfu albo tuż po nich”

W 2020 roku Leeds wywalczyło upragniony awans do Premier League i wielu imponowało wyrazistym stylem. Piłkarze klubu z Elland Road w pierwszym sezonie po awansie zajęli dziewiątą pozycję. W kolejnym postępowało wypalenie. Nie było już takiej chemii między Bielsą i zawodnikami, a przy tym transfery Orty nie okazały się nadzwyczaj udane. Można było odnieść wrażenie, że kadra była zbyt wąska – w pewnym momencie ze względu na kontuzje Bielsa miał do dyspozycji na dobrą sprawę tylko 15 zdrowych graczy. Do tego „Pawie” na boiskach Premier League męczyły się okrutnie i rzucało się w oczy, że przespano odpowiedni moment, by pożegnać Bielsę i postawić na nową twarz.

Ostatecznie i tak zwolniono Argentyńczyka w lutym 2022 roku, ale pojawił się problem ze znalezieniem dla niego następcy. Jesse Marsch uratował Leeds przed spadkiem, ale w kolejnym sezonie jego zespół przestał robić postępy. Zawiódł nie tylko trener, ale i transfery. Najwięcej wydano na Georginio Ruttera i Brendena Aaronson – obaj nie sprawdzili się w Premier League, a kosztowali łącznie ponad 60 milionów euro. Po Marschu do Leeds trafił Javi Gracia, który nie podniósł drużyny i nie dotrwał na swoim stanowisku do końca sezonu. Na kilka kolejek przed końcem rozgrywek Andrea Radrizzani nie wytrzymał i pozbył się również Orty. Oczywiście podziękował Hiszpanowi za sześć lat pracy, ale miał prawo czuć rozczarowanie wynikające z pracy dyrektora sportowego (jego klub spadł do Championship). Zwłaszcza na poziomie Premier League.

Kibice Leeds głównie z Orty zrobili kozła ofiarnego i w praktyce mieli rację. Na przestrzeni kilku lat pracy na Elland Road dokonał kilku bardzo dobrych transferów. Sprowadził choćby Raphinhę z Rennes za mniej niż 20 milionów euro, by potem z potrójną przebitką sprzedać go Barcelonie. Uparł się na Patricka Bamforda, który najpierw pomógł w wywalczeniu awansu do Premier League, a potem w pierwszym sezonie w elicie wbił siedemnaście bramek i znalazł się w czołówce najlepszych strzelców sezonu 20/21. Do listy najlepszych transferów Orty można też spokojnie dopisać Mateusza Klicha, Jacka Harrisona i Wilfrieda Gnonto. Natomiast o wiele łatwiej doszukać się niewypałów takich jak: Daniel James, Junior Firpo, Jean-Kevin Augustin, Weston McKennie (wypożyczenie) i wspomniany wcześniej Brenden Aaronson. Każdy ze wspomnianych graczy miał robić różnicę, a nie był w stanie wzbić się ponad przeciętność.

Zwłaszcza transfer Augustina okazał się porażką i to wielopoziomową. W 2020 roku Francuz trafił do Leeds na zasadzie wypożyczenia z RB Lipsk. W umowie znalazła się klauzula obowiązkowego wykupu za 21 milionów euro w przypadku wywalczenia przez „Pawie” awansu do Premier League. Leeds awansowało, ale z uwagi na trwającą pandemię koronawirusa rozgrywki zakończyły się po terminie przeznaczonym na aktywację wspomnianego zapisu. Na Elland Road uznano, że w takim razie nie muszą wykupić Augustina. Innego zdania był niemiecki klub, który zgłosił zawiadomienie do FIFA i sprawa została rozstrzygnięta ugodą, w ramach której RB otrzymał ok. 18 milionów euro. Następnie piłkarz również zaczął się ubiegać o pieniądze. W kwietniu tego roku David Ornstein z „The Athletic” przekazał, że FIFA stanęła po stronie zawodnika i Leeds zostało zmuszone do wypłacenia mu prawie 30 milionów euro. Jak sami widzicie: sprawa była poważna i w wyniku niej przepalono mnóstwo pieniędzy.

Nie chodzi o to, żeby sugerować, że Orta robił wszystko źle, ale czarno na białym widać, że na najwyższym poziomie został dość brutalnie zweryfikowany. Zazwyczaj nie trafiał z wielomilionowymi inwestycjami w piłkarzy i w tym aspekcie można było mieć największe zastrzeżenia. Posiada wiedzę, doświadczenie, ale nie zawsze potrafi zamienić te komponenty w sukces. Jest doskonałym mówcą, potrafi w przestrzeni publicznej wzbudzać zaufanie, ale nie zawsze za słowami idą czyny. W Boro najbardziej narzekali na niego brytyjscy piłkarze, których do pewnego stopnia marginalizował. Natomiast Hiszpan teraz w wywiadach regularnie podkreśla, że kocha mentalność brytyjskich zawodników, bo według niego pójdą za każdym trenerem w ogień. Brakuje w tym spójności i integracji słów z czynami, ale może dopiero po czasie zrozumiał pewne rzeczy.

Orta w Premier League mocno nadszarpnął swoją reputację, natomiast wciąż wielu ekspertów uważa go za jednego z najlepszych specjalistów na rynku. Z tego względu nie musiał długo czekać na ciekawą propozycję pracy.

Wejść w buty mentora

Victor Orta spadł na cztery łapy. Okoliczności sprzyjały temu, żeby został zatrudniony przez Sevillę. A co by nie mówić jego notowania w ostatnich miesiącach mocno oberwały, więc angaż w klubie, który wygrał Ligę Europy jest bardzo, ale to bardzo miękkim lądowaniem.

W marcu Monchi dał do zrozumienia, że może odejść z Sevilli. W rozmowie z dziennikarzami SFC otworzył się i opowiedział, że strasznie cierpi z powodów problemów, które trapiły Sevillę na przestrzeni sezonu 2022/23:

– Trudno jest oddzielić sprawy osobiste od zawodowych będąc osobą tak przesadnie pasjonującą się jak ja. Moje relacje z tym klubem wykraczają daleko poza moje stanowisko. Obecny kryzys ​​wpływa na mnie tak bardzo, że takiego cierpienia nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. (…) Gdybym wiedział, że moje odejście poprawi sytuację, to odszedłbym dawno temu, ale myślę, że odejście teraz byłoby tchórzostwem. (…) Będą chwile na przyjęcie odpowiedzialności. Myślę, że lepiej będzie jeśli zostanę i postaram się wydostać klub z kłopotów. A potem zobaczymy, co się stanie.

Niektórzy już wtedy połapali się, że to ostatnie miesiące pracy Monchiego w klubie, dla którego zrobił bardzo dużo, ale oczywiście nie ustrzegł się błędów. W podobnym czasie dziennikarze rozpoczęli sondowanie, kto mógłby go ewentualnie zastąpić. Starano się podpytywać Ortę, czy on nie byłby zainteresowany takim stanowiskiem. Ten w wywiadzie z „Relevo” powtarzał, że nie wie, czy jest gotowy na przejęcie sterów po Monchim, gdziekolwiek by to nie było. Zapewniał jednak, że w niedalekiej przyszłości chce wrócić do Hiszpanii, gdyż motywują go względy osobiste. Chciał, by jego dziecko miało regularny kontakt z dziadkami. Poza tym nie służyła mu angielska pogoda i zdecydowanie lepiej czuje się otoczony hiszpańską kulturą, niż choćby brytyjską. Jeszcze wtedy mówił, że powrót do kraju to raczej perspektywa średniookresowa, ale dość szybko zmienił zdanie.

Sevilla ponoć chciała zatrzymać Monchiego, ale uszanowała jego decyzję o odejściu do Aston Villi ze względu na zasługi dla klubu. Natomiast musiała dość szybko przystąpić do poszukiwań nowego dyrektora. Nie jest tak, że klub z Andaluzji zabiegał wyłącznie o Ortę. Jedną z opcji był David Cobeno, obecny dyrektor sportowy Rayo, ale prezes „Vallecanos” nie zgodził się go wypuścić. Sevilla chciała zapłacić za zwolnienie Cobeno z kontraktu pół miliona euro, ale ten miał w umowie klauzulę wynosząca dwa miliony. W takich okolicznościach temat upadł.

Brano pod uwagę również Braulio Vazqueza z Osasuny, ale ten chciał ściągnąć ze sobą czterech współpracowników, czego nie chciała Sevilla. Czas uciekał, a wypadało się nareszcie na kogoś zdecydować, więc zakontraktowano Ortę. Jednak Pepe Castro, prezes Sevilli, stara się wszystkich przekonać, że Orta był główną opcją. Wydaje się, że nieco koloryzuje, ale ten temat zostawmy. Dodaje, że nie powinno się porównywać Orty z Monchim i nie jest tak, że nowy dyrektor sportowy będzie pracował identycznie jak jego poprzednik. Przekaz płynie z tego taki, że nadchodzi nowe, ale bez przewracania wszystkiego do góry nogami.

Czy Sevilla postawiła na właściwego człowieka? Wypada przyznać, że kibice Sevilli mają prawo mieć wątpliwości, ale z drugiej strony łatwo zrozumieć, że postawiono akurat na Ortę. Ten ma w swojej talii również kilka mocnych kart. Zawsze sugerował, że Sewilla jest jego drugim domem i czuje się w tym mieście doskonale. Ma wiele wspomnień związanych z tym miejscem, to właśnie tam nawiązał wiele przyjaźni i zna klubowe gabinety jak własną kieszeń. Zna też jak mało kto specyfikę pracy w tym klubie, więc teoretycznie będzie mu się łatwiej przestawić niż człowiekowi, który nigdy nie pracował na Estadio Sanchez Pizjuan.

Sęk w tym, że i tak czeka go niesamowicie trudne zadanie. Wielu osobom może się wydawać, że dostaje gotowca, bo Sevilla wygrała Ligę Europy. A prawdą jest, że ten zespół wymaga kapitalnego remontu. Zwykły tuning nie wystarczy. Kadra pierwszego zespołu jest droga w utrzymaniu i dość wiekowa. Prestiżowe trofeum na jakiś czas pozwoliło zapomnieć o problemach i wyzwaniach, których nie zabraknie Orcie. Sam Hiszpan uważa, że potrzebuje trzech lat, żeby móc w pełni podpisać pod projektem. Sęk w tym, że choć zostanie obdarzony początkowym zaufaniem, to nie będzie czasu na sentymenty i od samego początku musi pokazać, że nie dostał tej pracy na wyrost. Już pierwsze okienko musi dać Sevilli pozytywnego kopa. Jeśli tego zabraknie, to jego stołek będzie bardzo szybko się nagrzewał.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

PAWEŁ OŻÓG

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

1 komentarz

Loading...