Reklama

Miesiące mijają, a Isco wciąż bez klubu

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

28 czerwca 2023, 15:02 • 7 min czytania 8 komentarzy

Czego potrzebuje dobry piłkarz? Między innymi klubu. Czego nie ma obecnie Isco? No właśnie klubu. I tak już od kilku miesięcy. A przecież jeszcze kilka lat temu Hiszpan sprawiał, że człowiek z uśmiechem rozpływał się nad jego bajeczną techniką i magicznymi zagraniami. Teraz nawet ciężko powiedzieć, ile zostało z tamtego zawodnika. Bo jak to ocenić, skoro jedynym źródłem informacji na temat jego formy są instagramowe relacje z indywidualnych treningów. I to takich bez piłki.

Miesiące mijają, a Isco wciąż bez klubu

Już w czasach, gdy występował w Maladze, przyciągał spojrzenia błyskotliwą i frywolną grą, którą wyniósł z kopania na ulicy. We wspomnianym klubie rósł z dnia na dzień i chłonął jak gąbka nauki wygłaszane przez Manuela Pellegriniego. Nie da się ukryć, że wówczas ustawiały się po niego kolejki chętnych i mógł przebierać w lukratywnych ofertach. W pewnym momencie był już spakowany do Manchesteru City, gdzie przeniósł się wspomniany wcześniej chilijski trener, ale Isco ostatecznie trafił do Realu Madryt.

I choć wygrał z „Królewskimi” bardzo dużo – przede wszystkim na papierze to pięciokrotny triumfator Ligi Mistrzów – jednak w Madrycie pozostawił po sobie spory niedosyt. Ot, brakowało mu ciągłości i konsekwencji. Oprócz tego szczypty roztropności, a agresywny pressing nie był jego najmocniejszą stroną. Oczywiście nie każdy jest Modriciem czy Kroosem. Bestiami, które doskonale znoszą presję, utrzymują wysoki poziom przez wiele lat i potrafią zachować balans między ryzykiem a rozsądkiem, ale mimo wszystko Isco do pewnego stopnia rozczarował.

Isco. Tytuły nie przykryły rozczarowań

Spłyceniem byłoby stwierdzenie, że nigdy nie pomógł Realowi i nie dołożył swoich cegiełek do sukcesów tego klubu. Po prostu z biegiem czasu zaczął się wypalać i to zdecydowanie szybciej niż się tego spodziewano. Ale zanim wypalenie przeżarło go całkowicie, był piłkarzem, który nie raz sprawił, że kibice na Estadio Santiago Bernabeu wykrzykiwali jego pseudonim. Co więcej, w pełni na to zasługiwał. Powiedzieć, że przyjemnie obserwowało się jego poczynania w jego najlepszym okresie to jak nie powiedzieć nic.

Nie było w tym grama przypadku, że Realowi długo nie spieszyło się, żeby posłać go w świat. Swego czasu wpisano w jego umowie bardzo wysoką klauzulę (700 milionów euro). Posłodzono mu wieloletnim kontraktem, ale nawet to nie sprawiło, że Isco zrobił krok do przodu. Długo stał w rozkroku między piłkarzami ważnymi i szarymi zmiennikami. Później było tylko gorzej.

Reklama

Zaczął cofać się w rozwoju i pracować na miano krnąbrnego i marudnego gagatka. Momentami zachowywał się wręcz groteskowo. Gdy Santiago Solari sugerował mu, że się nie przykładał, to Hiszpan wrzucał do sieci komentarze, że wcale nie jest gruby. Innym razem po prostu żalił się, że nie dostaje tylu szans, na ile zasługuje.

Natomiast późniejsze odejście Solariego nie sprawiło, że Isco nagle zaczął wygrywać mecze w pojedynkę. Wrócił do Realu „Zizou” i też nie próbował z Isco zrobić dyrygenta, choć kilka lat wcześniej rozpływał się nad jego grą. Później Hiszpan zastał w Realu jeszcze Ancelottiego, ale u niego też niczego wielkiego nie zwojował.

To nie trenerzy Realu byli problemem

Podsumowując jego karierę w Realu: im dalej w las tym było gorzej. Z czasem przestały spływać ciekawe oferty do klubu, a sam Isco nieszczególnie się tym nie przejmował. Było mu dobrze w strefie komfortu, w której się zaszufladkował. Przebimbał wiele miesięcy, a odszedł z zespołu Królewskich, dopiero gdy skończył mu się kontrakt. Każdy miał prawo stwierdzić, że przespał najlepszy moment, żeby odejść z Realu w dobrej atmosferze. Ewidentnie zasiedział się w stolicy Hiszpanii, ale mówimy o dorosłym człowieku, który musi brać odpowiedzialność za swoje czyny.

Owoce swych decyzji i zachowań zebrał dopiero po czasie i pewnie nieco się zdziwił.

Po zakończeniu umowy z Realem musiał trochę zejść na ziemię. Nawet nie trochę a bardzo. Przez moment mogło się wydawać, że spadł na cztery łapy, bo trafił do innego renomowanego klubu. Podpisał kontrakt z Sevillą na dwa lata. Skończyło się na czterech miesiącach.

Naiwnie wierzono, że Julen Lopetegui – który zawsze był fanem talentu Isco – przywróci mu dawny blask i Hiszpan stanie się liderem. Tak się oczywiście nie stało. Raz, że Sevilla pod wpływem wielu czynników przez pierwszą część sezonu była rozklekotanym gruchotem. A dwa, że Isco bardziej eksponował swoje wady niż zalety. Wraz z odejściem Lopeteguiego było jasne, że nie ma dla niego miejsca na Estadio Sanchez Pizjuan. Stał się piątym kołem u wozu i symbolem schrzanionego po całości letniego okienka transferowego.

Reklama

W oficjalnym komunikacie ładnie ubrano w słowa zakończenie współpracy z Isco, jako rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron, ale w praktyce to bardziej klub pożegnał zawodnika.

Nie da się ukryć, że Isco pracował w Madrycie na łatkę zawodnika konfliktowego, a w Sevilli tylko potwierdził, że słusznie mu ją przypięto. Podczas jednego z treningów pożarł się z Monchim, bo ten powiedział mu, że stać go na więcej. Piłkarz pokazał, że źle znosi konstruktywną krytykę, a pyskowanie akurat Monchiemu, który dla Sevilli zrobił bardzo wiele, było karkołomnym posunięciem. Isco przesadził i skazał się na rozwiązanie umowy.

ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU

Plotki, ale bez transferu

Zatem przygoda Isco z Sevillą była krótka, denna i bez szczęśliwego zakończenia. A kolejne miesiące pokazują, że jego notowania na rynku transferowym są słabe. Pod koniec stycznia łączono go z Unionem Berlin. Transfer był na ostatniej prostej, ale wysypał się przez żądania finansowe zawodnika. Dla obu stron dobrze się stało, bo Isco pasował do Unionu jak pałeczki do jedzenia schabowego. Wirtuoz, ale przede wszystkim człapak, entuzjasta często bezsensownych kółeczek i tak by się nie odnalazł w zespole, który potrzebuje koni do biegania, trzymania się rygoru taktycznego. W Unionie wyglądałby karykaturalnie i zapewne szybko zostałby pogoniony.

W kolejnych miesiącach pisano o zainteresowaniu tym zawodnikiem ze strony FC Porto. Ponoć Sergio Conceicao nie był przekonany, czy Hiszpan jeszcze jest w stanie wziąć się w garść, więc temat upadł. Po drodze zdementowano również plotki o przenosinach do ligi meksykańskiej. A na początku czerwca pojawiła się informacja, że Isco ma propozycję z Rayo Vallecano, ale ostatnio temat został schowany do szafy.

A upływ czasu nie sprzyja Hiszpanowi.

Względnie szybko stał się przebrzmiałą gwiazdką i kapitanem marudą, więc nie ma dobrej reputacji. Dodatkowo wymaga tego, żeby zespół dostosował się do niego, a nie na odwrót. Sęk w tym, że takie warunki to może stawiać Lionel Messi, a nie z całym szacunkiem piłkarz, który od wielu lat prezentuje się przeciętnie, jedzie na nazwisku, ale i ono powoli przestaje go ratować.

Niewiele się dzieje

Ostatnio regularnie publikuje relacje na swoim instagramowym koncie. Pokazuje indywidualne treningi, by przekonać świat, że nie leży na kanapie i jeszcze nie zakończył kariery. Ale czy na kimś to jeszcze robi wrażenie?

Kiedyś można było żartować, że jeśli w porę się nie obudzi, to za moment wyląduje w klubie na „Al-” i nie będzie to Almeria. A teraz chyba rzeczywiście transfer na Bliski Wschód byłby szczytem jego możliwości. Pewnie z tyłu głowy ma to, że Arabia Saudyjska – a właściwie kluby z tego kraju – ostatnimi czasy pukają do drzwi wielu znanych graczy z workiem pieniędzy, a dla Isco kontrakt z Al-cośtam byłby idealnym rozwiązaniem.

Dobra kasa, wymagania mniejsze niż w Europie i z pewnością łatwiej bujać się w słabszej lidze. Dla piłkarza pozbawionego żaru byłby to idealny układ.

Natomiast nie ma nic fajnego w pisaniu w ten sposób o zawodniku, którego wiek nie wskazuje jeszcze na to, że jest piłkarskim emerytem. Ma dopiero 31 lat, więc wcale nie trzeba się spinać, by znaleźć starszych od niego, którzy wciąż prezentują się wybornie. Natomiast Isco od lat jest futbolową wydmuszką. W dodatku taką, którą niewiele osób się już interesuje.

I wychodzi na to, że sprawa dotyczy już nie tylko kibiców, ale i klubów. Oj, panie Isco, brzydko pan przepadł. Jeśli jakimś cudem się pan odkręci, to będzie jeden z największych piłkarskich cudów w tym dziesięcioleciu.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
1
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Hiszpania

Komentarze

8 komentarzy

Loading...