Reklama

Aleksandra Mirosław: Drugie miejsce? Jeżdżę na zawody po to, by je wygrywać

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

24 czerwca 2023, 15:45 • 10 min czytania 3 komentarze

W czwartek podczas Igrzysk Europejskich doszło do niespodzianki we wspinaczce na czas kobiet. Wprawdzie zgodnie z oczekiwaniami podczas ceremonii dekoracyjnej usłyszeliśmy Mazurka Dąbrowskiego, lecz został on zagrany z okazji zwycięstwa Natalii Kałuckiej. Największa faworytka do złota, Aleksandra Mirosław, zajęła drugie miejsce i była bardzo podłamana tym wynikiem. – Nie satysfakcjonuje mnie drugie miejsce. Jeżdżę na zawody po to, by je wygrywać – mówi Ola w rozmowie z Weszło, po czym zapewnia: – W tym momencie przytrafiło mi się potknięcie, ale wiem, że wrócę silniejsza.

Aleksandra Mirosław: Drugie miejsce? Jeżdżę na zawody po to, by je wygrywać

SZYMON SZCZEPANIK: Rozmawiamy dzień po twoim występie na Igrzyskach Europejskich na ściance w Tarnowie. To była ciężka noc?

ALEKSANDRA MIROSŁAW: Z pewnością wczoraj wieczorem po starcie targało mną mnóstwo emocji, które były dla mnie bardzo trudne. Zawsze powtarzam, że są dwa rodzaje porażek. Pierwsza jest taka, że danego dnia dałam z siebie wszystko i to nie wystarczyło. Drugi rodzaj miał miejsce wczoraj – popełniłam błąd. I na to jestem najbardziej zła. Nie na sam fakt, że przegrałam w finale. To lekcja na przyszłość, przez którą sporo się nauczę. Dzięki takim doświadczeniom rozwijamy się jako sportowcy. Tak się zdarza. Nawet najlepsi przegrywają.

Na czym konkretnie polegał błąd, o którym wspomniałaś?

Kiedy obejrzy się wideo z tego biegu, to widać że w pewnym momencie noga zamiast pójść na stopień, z niewiadomych przyczyn poszła na tarcie. Natomiast błędy, które popełniam na ścianie, wynikają raczej z rozproszenia. Myśli gdzieś uciekają i nie do końca skupiam się na danym biegu. Ale dokładne wnioski i analizy z tego startu pozostawię dla siebie i trenera.

Reklama

Porażka może przynieść coś pozytywnego? Przyznam, że oglądając twój występ na żywo, nie spodziewałem się aż takiej reakcji z twojej strony. W końcu srebrny medal to wynik, który ucieszyłby 9 na 10 zawodniczek. Pod tym względem, pomimo sukcesów, ty wciąż wydajesz się nienasycona.

To jest głód zwycięstwa, który mają najlepsi sportowcy. Nie satysfakcjonuje mnie drugie miejsce. Jeżdżę na zawody po to, by je wygrywać. W tym momencie przytrafiło mi się potknięcie, ale wiem, że wrócę silniejsza. Gdzieś w głębi siebie wiem, że może to był ten moment w którym trzeba było przegrać, cofnąć się jeden-dwa kroki, by potem pójść naprzód.

Z drugiej strony mówiłaś, że to nie jest szczyt twojej formy. Zatem jak określiłabyś swoją obecną dyspozycję?

Jeżeli chodzi o formę, to uważam, że jestem w bardzo dobrym miejscu. Pokazały to zawody, w których startowałam w maju, ale również ten start w Tarnowie. Natomiast wczoraj podkreślałam, że obecnie znajduję się w drugim tygodniu najważniejszych przygotowań do turnieju mistrzostw świata. Igrzyska Europejskie to ważny start, ale potraktowaliśmy go w formie kolejnego etapu to zbliżającego się startu na mistrzostwach świata w Bernie. Wszystko wskazywało na to, że jestem w dobrym miejscu, ale – co także podkreślałam – we wspinaczce na czas bardzo ważna jest głowa. Wczoraj każdy na własne oczy mógł zobaczyć esencję tej dyscypliny. Że wszystko może się zmienić w ułamkach sekund i że 0,06 sekundy to może okazać się bardzo dużo.

Reklama

Natalia Kałucka bardzo zbliżyła się do ciebie jeżeli chodzi o wykręcane czasy. Spodziewałaś się, że wyrośnie ci tak groźna rywalka?

Nie powiedziałabym, że nagle wyrosła, bo Natalia nie pojawiła się znikąd i od kilku sezonów biega na bardzo wysokim poziomie. W tym roku biegała już 6.66 podczas kwietniowego Pucharu Świata w Seulu. W Tarnowie nieznacznie poprawiła swoją życiówkę. Miała swój dzień, zrobiła dobrą robotę, pobiegła świetny bieg i za to należą jej się gratulacje.

Podium zawodów we wspinaczce na czas kobiet na Igrzyskach Europejskich. Od lewej: Aleksandra Mirosław, Natalia Kałucka i Beatrice Colli. Fot. Newspix

Twoja duża rozpoznawalność rozpoczęła się od występu na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Jak porównałabyś je do tego, co zastałaś podczas igrzysk europejskich?

Pod względem organizacji, kiedy dane mi było wejść do wioski olimpijskiej, to wyglądała ona bardzo podobnie do tej, w której sama mieszkałam w Tokio. Każdy kraj miał swój budynek lub piętro, w oknach widniały flagi, Misja PKOL służyła pomocą dla zawodników. Więc to był taki trochę powrót myślami do stolicy Japonii. Uważam, że dla sportowców, którym podczas igrzysk europejskich przyjdzie walczyć o kwalifikację olimpijską, taka impreza to pierwszy krok by zobaczyć, z czym je te większe igrzyska. Można uświadomić sobie chociażby wagę tego, co będzie się działo w Paryżu.

Doprecyzuj proszę ten wątek – jako kadra Polski wy również jesteście zgromadzeni w wiosce olimpijskiej?

Mamy wybór. Ja byłam zwiedzić wioskę olimpijską przy okazji ślubowania, ponieważ ze względów treningowych składałam je dzień po tym pierwszym, oficjalnym. Mieliśmy wybór, czy chcemy spać w wiosce, czy też nie. Ale jak powiedziałam, miałam okazję w niej być i wiem, że wielu polskich zawodników którzy pochodzą spoza Krakowa, a rozgrywają zawody w tym mieście, korzysta z pobytu w wiosce.

Jak oceniasz tarnowskie zawody wspinaczkowe pod względem ich organizacji?

Ze strony organizacyjnej nasze zmagania były dobrze przygotowane. Oczywiście na początku był drobny harmider i rozproszenie wśród wolontariuszy, ale tak zawsze bywa. Jednak wszyscy służyli nam wsparciem i szybko się dogadywali. Więc w trakcie finału całe zaplecze bardzo fajnie współpracowało.

A pod względem klimatu?

Jestem bardzo wdzięczna i cieszę się z tego, że mogłam wystartować przed polską publicznością. Uważam, że bardzo dobrym krokiem było to, że ściana znajdowała się na zewnątrz, nie w hali. Taki zabieg pozwala wyjść wspinaniu do ludzi. Pokazać, że ta konkurencja istnieje i jest widowiskowa. Kibice dopisali, atmosfera była świetna, więc pozostaje się cieszyć, że mogliśmy wspólnie odśpiewać Mazurka Dąbrowskiego.

Powiedzmy trochę o tym, co działo się u ciebie przez ostatni rok, bo tak się składa, że prawie równe dwanaście miesięcy temu udzielałaś wywiadu na naszych łamach. A zmieniło się u ciebie sporo. Zostałaś między innymi… Asasynką! To było ciekawe, zobaczyć cię w takiej roli.

Owszem. Otrzymałam propozycję od producenta gry Assassin’s Creed, czy chciałabym wziąć udział jednym z odcinków na kanale TVGry, w którym oceniałam zdolności wspinaczkowe tytułowego asasyna w grze. Czyli ile w jego ruchach jest fantazji programistów, a ile rzeczywistych elementów wspinaczki. To była fajna przygoda, bo mojemu mężowi zdarza się grać. Ja zawsze traktowałam to jak swego rodzaju film, oglądając jego poczynania. To była dla mnie fajna przygoda.

Zmianom ulegają także role przydzielone poszczególnym osobom w twoim sztabie. To kolejny element profesjonalizacji zespołu?

To kroki, które muszą zostać wykonane, ponieważ zadań okołosportowych robi się coraz więcej. W momencie, kiedy chcę skupić się na startach, bo one są dla mnie najważniejsze, ktoś musi przejąć inne zadania. Uważam, że mój menadżer Jan jest do tego najlepszą osobą, z jaką miałam okazję współpracować. Jest bardzo profesjonalny w tym, co robi, a przy tym świetnie się dogadujemy. Sama wychodzę z założenia, że są ludzie którzy na wielu rzeczach znają się lepiej ode mnie. Dzięki ich pomocy mogę się rozwijać nie tylko jako sportowiec, ale także pod kątem biznesowym. Bo komercyjny aspekt wspinaczki, a także to, że chcemy popularyzować ją wśród dzieciaków, to część, w której chciałabym się realizować.

Chciałabyś zainteresować młodsze pokolenie wspinaczką sportową. To znaczy, że czujesz się odpowiedzialna za tę dyscyplinę w kraju?

Poniekąd tak – jest to połączone z osiągnięciami, które mam. Dzięki temu, że wygrywam i biję kolejne rekordy, posiadam siłę przebicia w mediach. A przez to, że nasz sport stał się dyscypliną olimpijską, jest on bardziej eksponowany. To ten moment w którym możemy wyjść do szerszej liczby osób. Pokazać dzieciakom, że we wspinaczce też jest przyszłość. Że to fajna forma rekreacji, by na przykład pojechać z rodziną na piknik do Jury Krakowsko-Częstochowskiej czy poruszać się na ściance, ale także że to normalny sport który można uprawiać profesjonalnie.

Gdybyś miała wymienić jedną rzecz, którą możemy poprawić we wspinaczce w Polsce, to co by to było?

Jeżeli chodzi o wspinaczkę na czas, to mamy całkiem niezłe zaplecze. Wprawdzie brakuje piętnastometrowej ściany w COS w Zakopanem. Aktualnie jest tam dziesiątka, ale wiem, że są prace nad powstaniem pełnowymiarowej ścianki, takiej jak na zawodach rangi mistrzowskiej. Jeżeli miałabym wskazać jedną rzecz, to byłby nią rozwój kadry trenerskiej. To wciąż jest młoda dyscyplina, więc trenerzy cały czas muszą być szkoleni. Ten proces musi przebiegać, byśmy w przyszłości mogli osiągać coraz więcej.

Czujesz, że od momentu igrzysk w Tokio stałaś się naprawdę dużym nazwiskiem nawet nie tyle w świecie wspinaczki, co po prostu – polskiego sportu?

Coraz bardziej to odczuwam – zwłaszcza wtedy, kiedy nadchodzą wielkie imprezy. Natomiast nawiązując do jednego z twoich poprzednich pytań, od tego właśnie jest Janek, by odpowiednio przefiltrować zainteresowanie moją osobą. Dlatego na miesiąc przed dużą imprezą ja mogę skupić się na treningach, a on przejmuje część medialną. Wtedy nie muszę w kółko odpowiadać na najczęściej pojawiające się pytania, czyli te związane z igrzyskami olimpijskimi oraz mistrzostwami świata. Bo wieczne krążenie myślami wokół najważniejszych imprez także może pójść w złym kierunku, generując zbyt dużo emocji.

Obiecuję – podczas tej rozmowy ani słowa o Paryżu! Ale zadam ci inne pytanie. Jako zawodniczka preferujesz podejście, że liczą się tylko najbliższe zawody, a reszta schodzi na dalszy plan, czy może inaczej – w pewnym momencie układasz sobie przygotowania od razu widząc te najważniejsze, oddalone w czasie imprezy?

Mam ustanowiony jeden główny cel, pod który układam całą ścieżkę. Ale żeby osiągnąć główne założenie, trzeba wykonać te małe kroki, które do niego prowadzą. Więc to połączenie dwóch podejść, o których powiedziałeś.

W jaki sposób zawodniczka twojego pokroju zachowuje odpowiednią motywację do startów? W końcu będąc tak długo samotnie na szczycie, może być ci trudno cały czas utrzymać odpowiedni poziom koncentracji.

Moja reakcja na drugie miejsce chyba udowodnia, że motywacji i głodu zwycięstwa mi nie brakuje. Myślę, że moje zachowanie po finałowym biegu pokazywało więcej, niż każde słowo, które teraz mogłabym powiedzieć.

Ustanowiłaś siedem oficjalnych rekordów świata i dwa nieoficjalne – w Lublinie oraz Tarnowie. Czujesz, że zbliżasz się już do granicy absolutnej pod względem szybkości biegu? Że kolejny wynik będzie trudno dalej wyśrubować?

Kompletnie o tym nie myślę. Moim zadaniem w każdych zawodach jest przede wszystkim to, żeby je wygrać. Rekord świata to skutek uboczny świetnego przygotowania fizycznego i psychicznego, mojej ciężkiej pracy. Ale celem numer jeden jest zwycięstwo, bo to pamiętają ludzie. Owszem, rekordzistów świata też. Jednak rekord świata zmienia się cały czas, a mistrz olimpijski z danych igrzysk pozostanie do końca życia.

Motywacja pozostaje u ciebie na najwyższym poziomie, jednak nie korzystasz z usług psychologa.

Tak, ale posiadam zainteresowania związane z psychologią sportu. Lubię czytać także o sportowcach, których podziwiam – jak Michael Phelps, Kobe Bryant czy Michael Jordan. Jednak otrzymuję też wsporo wsparcia ze strony Mateusza, mojego męża i zarazem trenera, który jest w stanie odpowiednio mną pokierować. To nasza przewaga. Mateusz zna mnie jak nikt inny, więc wie, w jaki sposób w danym momencie zareagować. Czasami porozumiewamy się bez słów i każde z nas wie, o co chodzi drugiej osobie.

Mam wokół siebie dużo dobrych ludzi, którzy pomagają mi wszystko udźwignąć, z tego tytułu nie potrzebuję psychologa. Ale uważam też, że jestem osobą, która bardzo dobrze radzi sobie z presją. Jasne, czasami zdarzy się potknięcie – tak jak w Tarnowie. Natomiast w ogólnym rozrachunku, kiedy powinnam mieć najwyższą formę, to ją osiągam. Stąd duże ukłony dla Mateusza, dietetyka Damiana Parola i fizjoterapeuty Roberta Rojewskiego, którzy są idealnym zespołem, potrafiącym przygotować mnie do najważniejszych imprez.

Jak bardzo przez dwa lata, czyli od momentu igrzysk Tokio, zmienił się twój trening?

On z roku na rok ewoluuje i to naturalny proces rozwoju trenerskiego, który przechodzi Mateusz. To następuje równolegle, bo wraz z moim rozwojem sportowym, on także zdobywa nowe umiejętności. Choć samo rozłożenie się nie zmienia, bo nadal trening składa się z siłowni oraz ćwiczeń na ścianie wspinaczkowej.

Właśnie, ile procent jest w nim siłowni, a ile wspinaczki? Domyślam się, że w przypadku wspinaczki na czas te proporcje rozkładają się inaczej niż na przykład w przypadku boulderingu.

Tygodniowo robię około czterech-pięciu treningów na siłowni plus trzy-cztery treningi na ścianie. Ale dokładne ilości, proporcje czy objętości jednostek zmieniają się w zależności od fazy sezonu.

Twój następny przystanek w sezonie to będzie Berno i mistrzostwa świata rozgrywane w dniach 1-12 sierpnia, czy jeszcze gdzieś cię zobaczymy na ścianie wspinaczkowej?

Nie, teraz będę tylko trenowała i zobaczycie mnie dopiero na mistrzostwach świata.

W takim razie życzę spokojnych przygotowań i mam ostatnie pytanie. Jak się miewa twój pies – Loki?

Fantastycznie. Właśnie jedziemy do Zakopanego i Loki sobie kima w transporterze. Ma się świetnie, żyje, towarzyszy nam cały czas i się mną opiekuje. Prowadzi dogoterapię (śmiech).

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o innych sportach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego
Hiszpania

Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Patryk Stec
4
Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Komentarze

3 komentarze

Loading...