Karolina Naja to jedna z najbardziej utytułowanych postaci współczesnego polskiego sportu – czterokrotna medalistka olimpijska, która łącznie na swoim koncie posiada aż 32 medale z seniorskich zawodów mistrzowskiej rangi. Przed startem legendy polskich kajaków na Igrzyskach Europejskich, porozmawialiśmy z Karoliną o jej sporcie, pogodzeniu roli mamy ze sportową karierą, trenerze Tomaszu Kryku i jego metodach szkoleniowych, oraz planach zawodniczki w bardziej odległej przyszłości. Czyli występie na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Zapraszamy do rozmowy.
SZYMON SZCZEPANIK: Jesteś jedną z najbardziej utytułowanych sportsmenek w Polsce. Naliczyłem 32 medale z imprez rangi międzynarodowej. Powiedzieć, że to dużo, to nic nie powiedzieć. Skąd osoba z takimi sukcesami czerpie jeszcze motywację do dalszej rywalizacji?
KAROLINA NAJA: Nie potrzebuję szczególnej motywacji by rywalizować. Jasne, marzę jeszcze o złotym medalu olimpijskim, jednak były momenty w których myślałam, że już zakończę karierę. Ale warunki dookoła zaczęły robić się tak sprzyjające, że dopiero teraz czuję że moja kariera ma pełne wsparcie. Z całą kadrą oraz trenerem tak długo to rozkręcaliśmy, że aż żal byłoby to teraz zakończyć i nie spróbować sił w Paryżu. Tym bardziej, że zdrowie psychiczne i fizyczne jeszcze pozwala mi na rywalizację. Jednak celem nie jest sam medal, a tworzenie zgranej grupy, popularyzacja mojej dyscypliny sportu.
Sugerujesz, że pomimo ogromnych sukcesów całej kadry kajakarek, stać was na jeszcze więcej?
Oczywiście. Nie wykonamy już jakiegoś ogromnego skoku do przodu, ale cały czas pojawiają się nowe elementy dzięki którym możemy jeszcze lepiej pracować. A przynajmniej utrzymywać swój wysoki poziom, zmieniając tylko bodźce treningowe. To powoduje, że po tylu latach nie odczuwam zniechęcania w trakcie przygotowań. Ale przy tym wciąż mam swoje cele, marzenia i cały czas chcę być w tej fenomenalnej grupie.
Podczas mistrzostw Polski rozegranych w dniach 10-11 czerwca doszło do małej sensacji. Nie tyle, że nie wygrałaś w sprincie na 200 metrów, co nawet nie stanęłaś na podium. Co się stało?
200 metrów to dystans nieolimpijski [od przyszłych igrzysk w Paryżu, w Tokio jeszcze był rozgrywany – dop. red.]. Nie chcę powiedzieć, że przez to jest nieistotny, bo jest ważny. Ale głównie ze względu na proces treningowy, to możliwość dodatkowego startu. Jednak my przygotowujemy się głównie do jedynki na 500 metrów, a to spora różnica. Zresztą w trakcie swej długiej kariery zawsze koncentrowałam się na tym dłuższym dystansie. Jasne, dawno temu były takie momenty, że naprzemiennie z Martą Walczykiewicz wygrywałyśmy rywalizację na 200 metrów, lecz kiedy dochodziło do głównych imprez, to ona miała pierwszeństwo startu. Ja natomiast znalazłam swoje miejsce w osadach – dwójce lub czwórce.
Porozmawiajmy o twoim najbliższym starcie, czyli Igrzyskach Europejskich. Przygotowywałaś się do niego w jakiś szczególny sposób?
Nie, przygotowania przebiegły bardzo podobnie jak te, które przeprowadzamy przed startami w Pucharze Świata – może za wyjątkiem pierwszego w tym sezonie, który wzięłyśmy nieco z marszu. Jednak dwa tygodnie później startowałyśmy w Poznaniu i to było dla nas znacznie lepsze odczucie. Miałyśmy więcej czasu żeby się rozkręcić, więcej możliwości pływania w osadach, sprzyjała także pogoda. Podczas Igrzysk Europejskich będziemy już w procesie startowym, choć to jeszcze nie będzie nasz szczyt formy.
Wiesz już, w których wyścigach wystartujesz?
Tak, takie decyzje musiały zapaść znacznie wcześniej ponieważ wymagał tego regulamin zgłoszeń. Ja wystąpię w osadzie kajakowej dwójki na 500 metrów z Anią Puławską oraz czwórki, także na 500 metrów. Tę tworzyć będę z Anią oraz Dominiką Putto i Adrianną Kąkol. Czyli skład jest taki sam jak z ubiegłorocznych mistrzostw świata w Dartmouth, gdzie zdobyłyśmy złote medale.
Poznałaś już Zalew Kryspinów? To akwen na którym przyjdzie wam rywalizować.
Tak się składa, że mam dobrych znajomych z Kaszowa, miejscowości leżącej niedaleko Kryspinowa. Kiedy bywam u nich w gościnie, to w przerwach pomiędzy zgrupowaniami zdarzało mi się pływać na zalewie. Powiem szczerze, że to bardzo malutki akwen i nie miałam takiego wyobrażenia, że mogą się tam rozegrać jakieś poważne zawody. Ale jednak ktoś się na to zgodził i będą one realizowane – choć tylko na 200 i 500 metrów. Jak widać, dla chcącego nic trudnego. Mam tylko nadzieję, że tory w takim miejscu będą równe dla wszystkich, bo taki akwen też musi spełniać pewne wymogi do startów. Ale jeżeli ktoś się na to zgodził, to widocznie wszystko jest zrobione prawidłowo.
Czy mogą różnić się akweny na których rywalizujecie? Dla nas, laików, to woda jak każda inna.
Przede wszystkim, woda musi być stała, nie może być płynących prądów – to podstawa. Ważne jest też to, by głębokość zbiornika wodnego była równa na wszystkich dziewięciu torach. Najfajniejsze tory to takie, które posiadają dodatkowy kanał dopływowy. Dzięki niemu nie przepływamy koło toru na którym właśnie trwa wyścig, co powoduje, że swoim poruszaniem się nie robimy dodatkowych fal startującym zawodnikom. W Kryspinowie tego nie ma. Zresztą na poznańskiej Malcie również, nad czym bardzo ubolewamy, bo tamten tor jest naprawdę fajny.
Na pewno nie mamy wpływu na warunki zewnętrzne, jak wiatr. Czasami może być tak, że nad zbiornikiem wodnym mocno wieje, ale tory znajdujące się blisko trybun w pewnym stopniu są osłonięte przed tymi podmuchami. Nie ma co ukrywać, że w kajakarstwie warunki zewnętrzne często odgrywają rolę w rozdawaniu medali.
Czy w osadzie każda kajakarka ma swoje zadania w zależności od zajmowanego miejsca? Tak jest w wioślarstwie.
U nas jest podobnie. Zawodniczka, która siedzi w pierwszej dziurze kajaka, to tak zwana szlakowa – ona nadaje tempo wiosłowania. Pozostałe dziewczyny muszą bardzo mocno i równo pracować, bym ja jako pierwsza miała możliwość wiosłowania w równym tempie, które wtedy łatwiej będzie mi utrzymać. Ale z drugiej strony ja też nie mogę zaszaleć i nadać za mocnego tempa, bo wtedy na przykład łódka zostanie wyrwana z tafli wody i straci pęd. Choć w porównaniu do wioślarstwa, rytm w kajakarstwie jest o wiele szybszy, wynosi około 120-140 uderzeń na minutę.
Jak reagujesz na to, kiedy ktoś myli wasz sport z wioślarstwem? Niektórzy wioślarze, kiedy kibice nazywają ich łódki kajakami, potrafią się zdenerwować.
Ja nie mam takich emocji związanych z nazewnictwem. Nasza dyscyplina, podobnie jak wioślarstwo, nie jest zbyt popularna, stąd kiedy ktoś myli się w nazewnictwie, wolę to na spokojnie wytłumaczyć. Ale wtedy też zdobywam nowych kibiców!
Który aspekt kajakarstwa jest twoim największym atutem?
Zawodniczka mojej klasy musi posiadać wszystkiego po trochu. Najlepsi sportowcy cechują się połączeniem wielu cech. To wytrzymałość, siła, moc i przede wszystkim głowa. Wszystkie te aspekty sprawiają, że jestem kajakarką, która nie powtarza dobrego wyniku raz na kilka lat, tylko co roku występuję na bardzo wysokim poziomie. Ale dla mnie najważniejszą cechą jest pokora i spokój pracy. Staramy się mówić o tym w całej naszej grupie, bo ona nie liczy już dwóch zawodniczek na świetnym poziomie, ale osiem. A dokładając młodsze roczniki, pewnie nawet więcej. Tak naprawdę schodząc z podium myślę, że ten wynik to już historia. Byłaś mistrzynią, ale właśnie zaczyna się nowy rozdział i musisz wracać do pracy.
Powiedziałaś o grupie zawodniczek, którą aktualnie tworzysz. Ale to pasmo sukcesów w polskim kajakarstwie kobiet jest zadziwiające. Przed tobą były Aneta Konieczna i Beata Rosolska. Nieco młodsze od ciebie zawodniczki to Ania Puławska i Dominika Putto. A już gdzieś do głosu dochodzi pokolenie Ady Kąkol. Jak to się dzieje, że polskie kajaki damskie obfitują w takie talenty?
Talent to jedno, ale samym talentem można coś ugrać jeszcze w rozgrywkach juniorskich. Później dochodzi profesjonalne podejście wyczynowego sportowca. W wieku osiemnastu czy dwudziestu lat, kiedy jesteś kobietą musisz zdecydować – albo robisz to na 100%, albo musisz zająć się czymś innym. Na pewnych etapach kariery w tym sporcie nie ma także profitów finansowych. Stąd osoby, które nie osiągają w nim najlepszych wyników, często rezygnują, a zostają najlepsi zawodnicy z danego rocznika.
Później zaczyna się ciężka praca. Przy czym wykonujemy ją wspólnie – to koncepcja trenera kadry Tomasza Kryka. To sprawia, że przy dwóch dobrych zawodniczkach wychowują się kolejne. Młodsze widzą jak te starsze i bardziej doświadczone pływają, trenują i odpoczywają. Jak bardzo są zaangażowane w przygotowania. Co istotne, my przed nimi też nie mamy niczego do ukrycia, zawsze im pomożemy, jeżeli tylko zapytają. I tak z biegiem kilku lat kolejne zawodniczki dochodzą do mistrzowskiego poziomu. Wtedy zaczyna się rywalizacja na zapałki. (śmiech)
I trener ma ból głowy.
Ale to dobrze, że obecnie dziewczynom łatwiej i szybciej jest osiągnąć wysoki poziom sportowy. Z drugiej strony, nasze cięższe początki pozwoliły nam wypracować cechy charakteru, które ciężko będzie nabyć młodszym kajakarkom. Więc wszystko ma swoje plusy i minusy. One mogą rywalizować z najlepszymi już od młodych lat i posiadają ku temu dobre warunki. My nie mieliśmy takich możliwości a jeśli już, to widziałyśmy je za granicą u innych ekip.
Ale wracając do tematu, takie wyniki to także zasługa trenerów klubowych i trenera kadry. Pomimo tego że mówi się, że nasze wyjazdy nie są łatwe, to ludzie którzy chcieliby nam przeszkadzać w pracy, nie zdarzają się zbyt często. Myślę, że polska kadra kajakarska kobiet pod wodzą Tomasza Kryka – trenera wprawdzie specyficznego, ale bardzo dobrego – podąża jasno określoną drogą. Młodsze zawodniczki korzystają z naszych sukcesów. Doświadczenia popartego medalami, ale również finansowania. Bo ono nie zamyka się na jedną-dwie zawodniczki, tylko jest dzielone.
Karolina Naja i Anna Puławska podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Dartmouth. Fot. Newspix
W ostatnim sezonie mieliśmy przykład tego, jak wyrównana jest wasza grupa. Justyna Iskrzycka i Helena Wiśniewska, które na igrzyskach w Tokio zdobyły brązowy medal z tobą i Anią Puławską, wypadły z osady czwórki na 500 metrów.
Wciąż są w kadrze, ale na tę chwilę nie ma ich w składzie czwórki. Natomiast ten rok jest wyjątkowy, bo to rok kwalifikacji olimpijskich. Myślę, że małym marzeniem trenera jest, aby w Paryżu wystartowała jak największa liczba zawodniczek. By tego dokonać, musimy mieć dwie osobne osady w K-2 500 metrów i jedną w K-4 500 metrów. Ja w Tokio startowałam w obu wraz z Anią Puławską. W tym roku inaczej rozłożymy siły, a szansę na kwalifikację w dwójce będą miały także Martyna Klatt i Helena Wiśniewska. Dziewczyny wygrały z nami podczas ostatniego startu w Pucharze Świata w Poznaniu. Więc możliwe, że na igrzyskach wystawimy dwa składy w K-2, dwie kajakarki popłyną w K-1, oraz osadę K-4.
Trener Kryk to aż taki perfekcjonista? Czytając z nim wywiady, jawi się jako człowiek, który musi mieć zaplanowany każdy detal. Choć jak sama wspomniałaś, to człowiek specyficzny.
Myślę, że fenomenalni trenerzy mają coś do siebie. Mają swoje zasady, wymogi, lubią iść pod prąd, nie boją się opinii publicznej, a najlepiej o takich osobach świadczą wyniki sportowe osiągane przez ich zawodników. Kiedy ten aspekt się zgadza, to ich metody są do wytłumaczenia, wszystko się klei. Jak zauważyłeś, u nas młode zawodniczki osiągają taki sam poziom sportowy jak te najlepsze.
Porozmawiajmy o czymś, co robiło u was furorę – przynajmniej w mediach. Metoda Wima Hofa, do której nie byłaś przekonana. W wielkim skrócie, to wystawianie ciała na niskie temperatury, na przykład przez kąpiele w zimnej wodzie.
Nie, to trener czasami sobie zażartuje, że nie jestem do czegoś przekonana i tak powie w mediach, a ja później muszę się z tego tłumaczyć. (śmiech) Ale faktycznie, nasze przygotowania się zmieniają i jedną z metod które zaczęłyśmy stosować, są techniki oddechowe czy też trening w zimnej wodzie. Od dwóch lat stosujemy morsowanie czy też inne metody ochładzania organizmu. Zauważyłyśmy pozytywne skutki tych metod. A czy byłam do nich przekonana? Oczywiście, zawsze na początku występuje lekki opór, bo zastanawiamy się ile jeszcze można wymyślać i czy nie otrzymamy za dużo bodźców treningowych. Choć ja to się śmieję, że gdyby rozdawano medale za to, kto na treningu najwięcej przepłynął i przerzucił najwięcej żelastwa na siłowni, to nawet nie wystąpiłabym w żadnym finale. Bo cała mądrość tkwi w tym, by zachować w treningu odpowiednie proporcje dla zawodnika.
Czyli jesteś potwierdzeniem słów, że stara radziecka szkoła szkoła głosząca, że zawodnik musi zamieszkać w siłowni i przepłynąć setki kilometrów na treningu, odeszła już dawno do lamusa.
To podejście znane w nowoczesnym treningu, że nie ma co trzymać się stereotypów. Moje motto zawsze brzmiało – niemożliwe jest warte wysiłku. Kiedy dawniej ludzie na mnie patrzyli, to mówili „nie masz szans w tym sporcie, jesteś za niska, za drobna”. Gdy byłam czyjąś krytyką sprowadzona do podłogi to od razu miałam dwa razy więcej chęci by udowodnić, że ten ktoś się myli. I bardzo zasuwałam na treningach, ale ostatecznie myślę, że jestem jednym z przykładów, że nie tylko to jest kluczem do sukcesów. Ważny jest trening odpowiednio dobrany do danego zawodnika tak, by mógł on uzyskać brakujące parametry.
Powiedz nam coś o jeszcze jednym aspekcie waszego treningu – hipnozie.
Mieliśmy taki etap, lecz ostatecznie zrezygnowaliśmy z tej metody. Przy czym to nie był stały element naszych przygotowań, ale pokaz możliwości hipnozy, który bardziej został wykorzystany w mediach. Jednak nie każda zawodniczka dała się wprowadzić w taki stan – tylko dwie potrafiły się poddać głębokiej hipnozie. Jedną z nich była Marta, której nogi i barki mogliśmy położyć na dwóch krzesłach, robiąc z niej ławeczkę. Była sztywna jak deska, mogłam na niej usiąść.
Poza tym, że posiadasz kilkadziesiąt medali, jesteś jeszcze jednym przykładem wybitnej sportsmenki. Mianowicie powróciłaś na mistrzowski poziom po urodzeniu dziecka. Niczym Serena Williams w tenisie czy Shelly-Ann Fraser-Pryce w lekkoatletyce.
Po raz kolejny na wierzch wychodzi moje motto – niemożliwe jest warte wysiłku. Wydawałoby się, że taka dyscyplina sportu jak kajakarstwo, pochłaniająca tyle czasu i energii, jest niemożliwa w połączeniu z macierzyństwem. Ale po urodzeniu Miecia zostały mi stworzone dobre warunki do powrotu, a po dwóch medalach w Tokio nawet bardzo dobre, bym łączyła bycie mamą ze sportem wyczynowym. Ja po prostu je wykorzystałam, wierząc, że spory talent okupiony pracą treningową przyniesie efekty.
Oczywiście to nie tak, że sama to zrobiłam, bo bez wsparcia męża i całej rodziny, by mi się nie udało. Mój upór także przyniósł efekty, bo na początku musiałam w swój powrót zaangażować własne środki finansowe – bez gwarancji, że to mi się zwróci. Jednak to się udało i teraz jakoś łączymy moją karierę z życiem rodzinnym. Ale śmiejemy się z mężem, że przecież nie ma normalnych rodzin. (śmiech)
Z racji swojego doświadczenia życiowego, w kadrze zdarza ci się matkować młodszym koleżankom?
Teraz już coraz mniej, ale kiedyś rzeczywiście był taki moment, że jak wróciłam po ciąży, to byłam najstarsza – poza Martą Walczykiewicz, ale ona startowała w jedynkach. Więc czasami wpadałam do pokoju i nie mając na nic czasu, bo czekało na mnie dziecko, musiałam powiedzieć dziewczynom o tym, co według mnie było źle. I zawsze zaczynałam swoją gadkę od słów – słuchajcie, ja nie mówię tego w złej intencji, macie do poprawy to i to, zróbcie z tym co uważacie, jak chcecie, to możecie zapytać trenera o zdanie. Ja nie chcę dla was źle, ale uważam, że tak trzeba. Bo pewne rzeczy nie zawsze były dla nich zrozumiałe na ich ówczesnym etapie kariery.
Czułaś reakcję w stylu – przyszła ta zołza i się znowu czepia?
Trochę tak. Czasami miałam nawet lekkie wyrzuty sumienia, więc później zrezygnowałam z przekazywania uwag w tym stylu. Doszłam do wniosku, że jak któraś z młodszych koleżanek będzie chciała uzyskać ode mnie poradę, to sama podejdzie i się dowie. Inna sprawa, że jako grupa osiągnęłyśmy już taki poziom, że nie trzeba nikomu matkować. Choć co do tego matkowania, to też bywa tak, że kiedy w grupie jest luźniejsza atmosfera, to sama się wygłupiam z dziewczynami na tyle, że zadaję sobie pytanie „Boże, to ja mam dziecko i jestem mamą?”. Bo ja dalej jestem Karoliną, a nie tylko mamą-Karoliną.
Wraz z mężem i synkiem mieszkacie w Wałczu. Czyli w miejscowości w której mieści się Centralny Ośrodek Sportowy wyposażony w tor wioślarsko-kajakowy, chyba główne miejsce waszych przygotowań w kraju, gdzie aktualnie przebywa kadra. Widzę, że teraz siedzisz w hotelowym pokoju. Więc jak to jest – dojeżdżasz na treningi z domu czy jednak zgrupowanie to świętość i w tym czasie jesteś razem z kadrą w COS?
Faktycznie jednym z niepisanych warunków, o których jednak głośno mówiłam, było to, że będę kontynuować karierę tylko w przypadku gdy wszystko zostanie mi umożliwione. Kiedy nie będzie dylematów, że spędzam czas z dzieckiem czy też biorę je na zgrupowanie, bo takie sytuacje też mają miejsce. W Wałczu jest tak, że wieczorami, po swoich obowiązkach, dojeżdżam do domu by położyć syna do spania, a rano odwożę go do przedszkola. Z czego Mieciu się bardzo cieszy, bo kiedy tata go odwozi, to jest w przedszkolu już o 6:40. (śmiech)
Współczuję Mieciowi!
Tata jest zawodowym żołnierzem Wojska Polskiego i o 7:00 musi być w jednostce wojskowej. Jak większość rodzin, tak i nasza ma plan i zadania które musi zrealizować na kolejny dzień. Więc kiedy kadra przebywa w Wałczu to jest mi łatwiej, bo mam możliwość być jedną nogą w domu. Może nie za dużo, ale jednak. A spędzanie czasu z synem daje mi dużo sił i energii by dalej kontynuować karierę.
Zatem mamy zmotywowaną i doświadczoną zawodniczkę, chcącą kontynuować karierę. W dodatku prowadzoną przez znakomitego trenera i pracującą w silnej grupie. To prowadzi mnie do jednego wniosku. Cel na igrzyska olimpijskie w Paryżu to złoty medal.
Oczywiście, tego byśmy chcieli, ale nigdy nie postawię sprawy w ten sposób, że jadę tylko po złoto i żaden inny wynik mnie nie interesuje. Marzymy o tym, te marzenia stają się coraz bardziej realne, wokół nas tworzą się fajne możliwości, otrzymujemy spore wsparcie, ale koniec końców to jest sport. Zawsze dziwiłam się zawodnikom, którzy wygłaszali deklaracje, że jadą tylko po złoto. Później nie raz tacy sportowcy spalali się tak, że nawet nie wchodzili do finału. Zastanawiałam się, skąd oni mają w sobie tyle odwagi lub dlaczego niepotrzebnie nakładają na siebie taką presję? Ja za dużo rzeczy widziałam w sporcie, by wygłaszać takie gwarancje.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o innych sportach: