Reklama

Ojciec chrzestny współczesnego futbolu

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

17 czerwca 2023, 10:08 • 29 min czytania 19 komentarzy

Plany stworzenia europejskiej Superligi kojarzą się dziś przede wszystkim z Florentino Perezem i Andreą Agnellim. Kiedy myślimy o rekordowych transferach i astronomicznych wydatkach na wynagrodzenia, na myśl przychodzi Paris Saint-Germain oraz kluby z Premier League. Sportswashing i szemrane polityczno-sportowe powiązania zdają się być natomiast domeną bogaczy z Bliskiego Wschodu bądź Rosji. Jeżeli jednak mielibyśmy wskazać jedną postać z futbolowego świata, która najlepiej uosabiała wszystkie te elementy – marzenia o kontynentalnej Superlidze, transferową rozpustę i sportswashingowe praktyki – to bez cienia wahania postawilibyśmy na Silvio Berlusconiego. Zmarły niedawno Włoch może wręcz uchodzić za ojca chrzestnego współczesnej piłki nożnej.

Ojciec chrzestny współczesnego futbolu

Z całym jej niewiarygodnym rozmachem i ze wszystkimi jej patologiami.

Relikt przeszłości

Jeżeli czegoś nie ma w telewizji, to coś nie istnieje. Ta zasada dotyczy zarówno produktów, jak i polityków, a nawet idei – ten przypisywany niekiedy Silvio Berlusconiemu cytat doskonale tłumaczy fenomen popularności Włocha. A przy okazji wyjaśnia, choć nie wprost, dlaczego powstała… piłkarska Liga Mistrzów.

Blisko trzydzieści sześć lat temu, dokładnie 16 września 1987 roku, rozpoczęła się 33. edycja Pucharu Europy. W otwierających spotkaniach 1. rundy najbardziej prestiżowego turnieju w piłce klubowej na Starym Kontynencie Olympiakos Pireus zremisował 1:1 z Górnikiem Zabrze, duński AGF Aarhus rozbił luksemburskie Jeunesse Esch, Malmö FF przegrało 0:1 z Anderlechtem, a szwajcarski Neuchâtel Xamax zdemolował oponentów z Finlandii, ekipę FC Kuusysi. Na ten widok Silvio Berlusconi – włoski polityk i magnat medialny, świeżo upieczony właściciel AC Milanu – przecierał oczy ze zdumienia. Choć naturalnie nie szokowały go wspomniane przed momentem rezultaty. Wątpliwe zresztą, by w ogóle zwrócił na nie uwagę i by umiał powiązać nazwy wymienionych klubów z konkretnymi krajami. Jego niedowierzanie było sprowokowane czymś zupełnie innym. Berlusconi nie potrafił pojąć, jak UEFA mogła skonstruować swój flagowy puchar w taki sposób, że już na pierwszym jego etapie – pośród zupełnie nieciekawych z globalnego punktu widzenia spotkań – odbywa się też konfrontacja Realu Madryt z Napoli.

Mistrzowie Hiszpanii kontra mistrzowie Włoch. Emilio Butragueño kontra Diego Maradona, Santillana kontra Careca. Szlagier. Starcie tego kalibru spokojnie można sobie wyobrazić nawet w finale Pucharu Europy, a tymczasem jedna z najsilniejszych drużyn kontynentu miała wylecieć z rozgrywek wczesną jesienią. W przedbiegach, równocześnie z Luksemburczykami czy Maltańczykami. Z perspektywy Berlusconiego było to kompletnie absurdalne. Nieatrakcyjne.

Reklama

I słowo klucz: nudne. Kogo u licha obchodzą mecze Polaków z Grekami?

Włoch, jak przystało na gościa robiącego od lat szaloną furorę w branży medialnej, na sport spoglądał przez pryzmat biznesu i rynku telewizyjnego. Rozumiał, że Puchar Europy to turniej w istocie archaiczny, nieprzystosowany do wymagań współczesności. A słynny teoretyk komunikacji Marshall McLuhan już w latach 60. minionego wieku zapowiadał przecież w swych rozważaniach nad „globalną wioską”, że media elektroniczne odmieniają świat. – Skutki wpływu telewizji pozostają niezauważone, a skutki działania środowiska telewizyjnego na cały charakter ludzkiej zmysłowości i stopień wrażliwości jego zmysłów są ignorowane. Widz znajduje się w takiej sytuacji, że obraz telewizyjny prześwietla go niczym promieniami Roentgena. Zwykle zatem młody widz nabiera nawyku głębokiego angażowania się, co alienuje go z istniejącego układu przestrzennego i zorganizowanej wiedzy – przekonywał Kanadyjczyk.

McLuhan przestrzegał również przed próbami podołania nowym wyzwaniom przy użyciu przestarzałych narzędzi. Tymczasem dokładnie o to Berlusconi miał ogromne pretensje do UEFA. Właściciel Milanu w szefostwie europejskiej federacji widział pozostałość minionej epoki. Ludzi, którzy przegapili moment, gdy kolorowy telewizor przestał być w Europie towarem luksusowym, a stał się centralnym punktem milionów mieszkań czy domostw. W opinii Berlusconiego, ten gigantyczny potencjał należało wykorzystywać, wyciskać jak cytrynę z bezceremonialną pazernością. Uczynić z piłkarskich rozgrywek widowisko przede wszystkim telewizyjne, któremu zasiadający na trybunach kibice jedynie dodają pikanterii jako hałaśliwe i barwne tło. Tylko że tego nie dało się dokonać, dopóki Puchar Europy w ogóle dopuszczał taką możliwość, że mistrzowie Włoch z cholernym Maradoną w składzie wypadają za burtę, zanim okręt zdąży w ogóle wypłynąć z portu.

Może i ta formuła rozgrywek była przejrzysta, a nawet na swój sposób sprawiedliwa, może dawała nadzieję maluczkim, lecz biznesowo – po prostu się nie spinała.

Niejasne powiązania

Berlusconi zawsze był człowiekiem wielu zainteresowań i wielu talentów. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Mediolańskim, równocześnie muzykując, uwodząc kolejne kobiety i niestrudzenie rozszerzając swoje wpływy w branży nieruchomości, reklamowej oraz medialnej. Na początku lat 70. wkroczył wreszcie z impetem na ścieżkę, która – jak się potem okazało – zaprowadziła go do rozpoznawalności, bogactwa i władzy. Powołał do życia telewizję kablową TeleMilano, która wkrótce przepoczwarzyła się w Canale 5, pierwszą komercyjną stację telewizyjną we Włoszech o zasięgu (w praktyce) ogólnokrajowym. W 1975 roku Berlusconi był już natomiast właścicielem całego holdingu medialnego, a jego osobisty majątek zaczął rosnąć w galopującym tempie. Ten zdumiewający sukces stał się zresztą przedmiotem rozlicznych analiz, badań i śledztw. Jedna z teorii głosi, że Silvio mógł od początku liczyć na polityczną protekcję i finansowe wsparcie samego Bettino Craxiego, sekretarza Włoskiej Partii Socjalistycznej i premiera kraju w latach 1983-1987. Głównego bohatera gigantycznej afery korupcyjnej Tangentopoli. Zażyła znajomość tej dwójki nie była rzecz jasna żadnym sekretem, jednak nikomu nie udało się jednoznacznie dowieść, jakoby to Craxi wykreował Berlusconiego od zera.

Kiedy pierwszy raz spotkałam Silvia? Nie pamiętam. Od zawsze był częścią rodzinnego krajobrazu – opowiada Stefania Craxi, córka Bettino. Uważa ona swojego ojca i Berlusconiego za duet politycznych męczenników, gnębionych zdradziecko za swą niezłomną postawę właściwą mężom stanu. Z kolei przypomina na łamach „Global Post”: – Rząd Craxiego przeforsował w latach 80. trzy tak zwane „ustawy Berlusconiego”, usuwając jego grupie medialnej wszelkie prawne przeszkody spod nóg. W ramach rewanżu, stacje należące do Berlusconiego produkowały jawnie prorządowy przekaz.

Reklama

Obu polityków łączyły również inne pasje.

Bettino, podobnie jako Silvio, uwielbiał towarzystwo młodych kobiet. Aczkolwiek otaczał się na ogół dziewczynami z klasą – mówi politolog Arianna Montanari. Fakt, Craxi raczej nie pozwoliłby sobie na aż tak zawstydzający skandal, jak ten, w jaki Berlusconi wpakował się po rewelacjach 17-letniej Marokanki o pseudonimie artystycznym „Ruby – Łamaczka Serc”, która z detalami opowiedziała o swoich tanecznych – i nie tylko – występach na imprezo-orgiach w rezydencji polityka.

Jednak parasol ochronny Włoskiej Partii Socjalistycznej to tylko jedna strona medalu. Wielu dziennikarzy usiłowało również zbadać domniemane powiązania Berlusconiego z mafią. Elio Veltri i Marco Travaglio w 2001 roku poświęcili temu zagadnieniu książkę „Zapach pieniędzy”, na kartach której starali się prześledzić dziwaczne przepływy finansowe, dokonywane bez klarownego uzasadnienia między firmami Berlusconiego. Sugestia autorów była dość oczywista – Silvio spektakularnie ruszył z kopyta, ponieważ Cosa Nostra wykorzystywała jego interesy do prania brudnych pieniędzy. Wiosną 1992 roku sędzia Paolo Borsellino przyznał zresztą, że Berlusconi i jego najbliżsi współpracownicy należą do tych postaci życia publicznego, których związki z mafią sycylijską zostały objęte śledztwem. Dwa dni po tej wypowiedzi w zamachu bombowym zginął Giovanni Falcone, sędzia bezkompromisowo zwalczający przestępczość zorganizowaną. Kilka tygodni później w eksplozji życie stracił także sam Borsellino. Cosa Nostra naprężyła muskuły, a mieszkańcy Italii zamarli w poczuciu bezradności i przerażenia.

– Berlusconi znał prawdę o śmierci mojego brata. Teraz już nie wyjaśnimy tej sprawy. Nie jestem chrześcijaninem, ale gdybym miał mu coś teraz powiedzieć, to życzyłbym mu, żeby nie spoczywał w pokoju. Bo spokojnego spoczynku nie zaznały też ofiary wszystkich mafijnych masakr w tym kraju. Prokuratura we Florencji nadal rozpatrywała rolę Berlusconiego jako podżegacza do tych mordów – grzmi Salvatore Borsellino, brat Paolo, na łamach FanPage.it.

Naturalnie Silvio zawsze odcinał się od podobnych sugestii. Całymi latami ciągał autorów „Zapachu pieniędzy” po sądach, zarzucając im zniesławienie. Przegrywał wszystkie procesy, ale i tak udało mu się wpędzić nieprzychylnych mu dziennikarzy w finansowe tarapaty. Ostatecznie musieli oni długo płacić za wsparcie prawników i to na tyle dobrych, by nie polegli oni na sali sądowej z reprezentantami lidera partii Forza Italia. Sam polityk prawomocny wyrok skazujący usłyszał zaś tylko raz – w 2013 roku, gdy udowodniono mu oszustwa podatkowe. I warto postawić nacisk na słowie „tylko”. Bywały bowiem takie okresy w życiu Berlusconiego, gdy jednocześnie występował on jako oskarżony w… kilkudziesięciu różnych procesach. – Jestem najczęściej oskarżaną osobą we wszechświecie. Odbyły się już 2564 rozprawy przeciwko mnie i mojej grupie. Przysięgam na dzieci i wnuki, że zarzuty prokuratury są nieprawdziwe – odgrażał się polityk w 2011 roku.

W jego sprawach regularnie dochodziło do przedawnień. Silvo był niekwestionowanym wirtuozem gry na czas, a jego adwokaci z pełną premedytacją wykorzystywali wszystkie słabe punkty włoskiego systemu sprawiedliwości. Jednocześnie przedstawiając Berlusconiego jako ofiarę sędziów i prokuratorów.

Silvio Berlusconi ma stały repertuar odpowiedzi, w którym niczym mantrę powtarza, że wszystkie prowadzone sprawy karne to wyniki ciągnącej się od dawna lewicowej konspiracji, w ramach której bojowo nastawieni przedstawiciele włoskiego wymiaru sprawiedliwości uwzięli się na niego. Jest święcie przekonany, że to jedyna niewątpliwa, najprawdziwsza prawda

Alan Friedman („Berlusconi. Moja droga”)

Gorzej wiodło się w sądowych bataliach wielu jego politycznym zausznikom, lecz ostatecznie żaden z nich nie pociągnął Silvia za sobą na dno, mimo niewątpliwych pokus ze strony śledczych. Włoch obiecał im za to „wieczną gościnność” na terenie swojej XVIII-wiecznej rezydencji w Arcore, gdzie rzeźbiarz Pietro Cascella – zgodnie z instrukcjami i śmiałą wizją samego właściciela posiadłości – wzniósł na początku lat 90. monumentalny grobowiec, a w zasadzie to mauzoleum godne króla Mauzolosa, nazwane: La cappella gentilizia della gens berlusconiana („Kaplica rodowa szlacheckiej rodziny Berlusconich”). – Nie chciał religijnego grobowca, tylko coś w rodzaju podziemnego mieszkania, do którego prowadzą imponujące schody i potężne wrota. Z białym, marmurowym sarkofagiem pośrodku głównej komnaty i – to było szczególnie zaskakujące – dodatkowym „dormitorium” z trzydziestoma sześcioma pomniejszymi niszami – opowiadał Cascella portalowi „Il Post Libri”. – Życzył sobie, bym na ścianach wyrzeźbił symbole przyjaźni, płaskorzeźby z owocami i jedzeniem oraz pięciopłatkowe róże z czerwonego trawertynu. W grobowcu miał się też znaleźć bardzo mocny agregat Ruggerini, który zapewniający temu hypogeum ogrzewanie i oświetlenie.

Tony ociosanego kamienia, trzy lata pracy, ale było warto. Berlusconi wielokrotnie zapraszał swych najbardziej zaufanych współpracowników do grobowca i obiecywał, że spoczną tam u jego boku. Tu Marcello Dell’Utri, tam Cesare Previti. O, a tam jest miejsce dla Fedele Confalonieriego. Było to coś w rodzaju propozycji niekończącej się biesiady w zaświatach, niebiańskiego bunga-bunga. Silvio wciąż powtarzał: – Nikt nie pracuje „dla” Berlusconiego. Wy pracujecie ze mną, a nie dla mnie. Prezenter telewizyjny Emilio Fede wspominał: – Pewnego dnia Silvio zabrał mnie do mauzoleum i wyznał, że jest jego życzeniem, by w grobowcu spoczęli z nim jego najbliżsi druhowie. „Których jest niewielu” – dodał znacząco. Pamiętam, że odrzekłem, iż chciałbym się kiedyś znaleźć w tym gronie.

Stanowczo odmówił tylko Indro Montanelli, wieloletni redaktor pisma „Il Giornale”. Domine, non sum dignus – odparł przewrotnie.

Pochwała konsumpcjonizmu

Czy człowiek, który z takim rozmachem planował własny pochówek, mógłby zaakceptować nijakość w jakimkolwiek aspekcie życia doczesnego? Ależ oczywiście, że nie. Berlusconi uwielbiał nurzanie się w luksusie i nie miał zamiaru odmawiać sobie wygód oraz przyjemności nawet po śmierci.

Dlatego nie może dziwić, że niczym drzazga w palcu doskwierała mu sztywna, nieciekawa, ponura formuła Pucharu Europy.

O medialnym imperium Silvia można powiedzieć wiele, ale jego telewizja na pewno nigdy nie uchodziła za nudną. Włoch przedarł się do świadomości swoich rodaków – którzy potem stali się elektoratem partii Forza Italia – dzięki nieskrępowanej, wręcz bezwstydnej pochwale konsumpcjonizmu. I to w czasach, gdy tego rodzaju podejście do życia nie było wcale oczywistością na Półwyspie Apenińskim. Jeszcze w latach 70. publiczny nadawca Rai koncentrował się na dość smętnym, robionym od linijki przekazie informacyjno-edukacyjnym. Wprawdzie nie emitowano już programu Non è mai troppo tardi („Nigdy nie jest za późno”), w ramach którego nauczyciel Alberto Manzi zwalczał analfabetyzm, ale produkcje Rai nadal były przede wszystkim misyjne i promowały wartości rodzinne oraz chrześcijańskie. Oferta Berlusconiego była natomiast zupełnie inna, a jej fundament stanowiły nowoczesne, pstrokate spoty reklamowe oraz programy czysto rozrywkowe. Potem Silvio dokooptował do tego również najsłynniejsze opery mydlane, takie jak „Dynastia”, „Moda na sukces” czy „Dallas”.

Należy zrozumieć kontekst. To, jak się sprawy wtedy miały – wyjaśnia Fedele Confalonieri w rozmowie z Alanem Friedmanem. – Do lat 80. Włochy był pogrążone w recesji, nękały je trudności gospodarcze i działania terrorystyczne Czerwonych Brygad, a na społeczeństwo silny i nieustający wpływ wywierała Włoska Partia Komunistyczna. Biorąc pod uwagę te okoliczności, stworzenie przez Silvia Berlusconiego telewizji komercyjnej w opozycji do stacji państwowej Rai można śmiało uznać za działanie rewolucyjne. Postępował wbrew dominującej kulturze i stanowisku włoskiego establishmentu. Oferował alternatywny styl życia. A to samo w sobie było już aktem politycznym. Berlusconi stworzył telewizję, która wychwalała konsumpcjonizm. Nadawano w niej pełno krzykliwych spotów reklamowych. Była to telewizja podnosząca na duchu. Tchnęła optymizmem i była proamerykańska.

– Mowa tu o dynamicznym amerykańskim optymizmie – dodaje Confalonieri. – Było to zupełne przeciwieństwo surowego sposobu myślenia tamtego okresu, z całym szacunkiem dla komunistów i katolików. Tak więc prawdziwa rewolucja, nie tylko kulturalna, ale też polityczna, zaczęła się właśnie od telewizji.

Berlusconi pragnął na podobną modłę zrewolucjonizować także europejski futbol.

Dla swoich krytyków Berlusconi był pogardzanym sprzedawcą tandety. Człowiekiem, który zniszczył włoskie kino telewizją komercyjną i jest w stanie utrzymać swoje imperium medialne jedynie przy wsparciu politycznym premiera Bettino Craxiego. Fani uważali go za innowatora, impresaria i geniusza marketingu obdarzonego niesamowitą intuicją i żywiącego niezwykłą sympatię do zwykłych ludzi. Oferował styl życia, do którego aspirowali widzowie, i dostarczał włoskiej publiczności bezwstydnie czystą rozrywkę, która pozwalała oderwać się od rzeczywistości. Sprzedawał marzenia. Lub, jak sam powiedział przyjacielowi w latach 80., „sprzedawał dym”

Alan Friedman („Berlusconi. Moja droga”)

Dlaczego Silvio w połowie lat 80. w ogóle zdecydował się na kupno przeciętnego wówczas Milanu? Cóż, pewnie było to posunięcie podyktowane w jakimś stopniu rosnącymi pomału ambicjami politycznymi Włocha, mające zapewnić mu dodatkowy splendor i jeszcze większą rozpoznawalność. Jako posiadacz własnego klubu piłkarskiego, polityk wskakiwał do pierwszej ligi włoskich przedsiębiorców, takich jak choćby Gianni Agnelli. Choć sam Berlusconi lubi zapewniać, iż kluczowe były względy sentymentalne. – Milan ma dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ przypomina mi dzieciństwo i ojca. Kiedy ojciec wracał z pracy, prawie co wieczór rozmawialiśmy o Milanie. Wypytywał mnie najpierw o zadania domowe, a ja potem zawsze kierowałem rozmowę na Milan. To nie była wtedy zbyt dobra drużyna, niczego nie wygrywała. Jednak temat ten zawsze był dla mnie bardzo emocjonujący. Snułem marzenia związane z tą drużyną.

Gianni Agnelli – ostatni król Włoch

Klamka zapadła zimą 1985 roku, w trakcie prywatnego lotu z Sankt Moritz do Mediolanu. Berlusconi podróżował wówczas z Adriano Gallianim i Fedele Confalonierim, lecz nie odezwał się do nich ani słowem, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Analizował sytuację. Jak na ironię, Galliani odradzał mu inwestycję w klub. Późniejszy dyrektor Milanu zgodził się wprawdzie, że byłaby to ekscytująca przygoda, ale jednocześnie – zdecydowanie zbyt kosztowna. – Utopisz tam pieniądze – przestrzegł. Tymczasem Confalonieri, wielki sympatyk Rossonerich, popychał Silvia w przeciwnym kierunku. W końcu Berlusconi podjął decyzję. – To dzień, którego nigdy nie zapomnę – wspomina Galliani. – Wieczorem polecieliśmy do Paryża na premierę La Cinq, naszego nowego francuskiego kanału. Była to pierwsza sieć telewizji komercyjnej we Francji. To był niesamowity dzień, który rozpoczął się zakupem klubu, a zakończył podbojem Francji. Świętowaliśmy w restauracji Le Jules Verne na wieży Eiffla dużymi ilościami szampana i wina z winnicy Mouton Rothschild, które pamiętam do dziś. Było wyborne.

Już samo otwarcie rządów Berlusconiego w Milanie stanowiło zapowiedź stylu, w jakim Włoch ma zamiar sterować klubem. To było widowisko, precyzyjnie wyreżyserowany spektakl. Silvio był pod ogromnym wrażeniem filmu „Czas apokalipsy” w reżyserii Francisa Forda Coppoli i właśnie kultowa scena nalotu śmigłowców przy akompaniamencie „Cwału Walkirii” zainspirowała go, by w podobny sposób obwieścić światu start nowej ery w ekipie Rossonerich. Piłkarze przybyli więc na stadion helikopterami, aby zaprezentować się publiczności, a z pokładu jednej z maszyn zstąpił na murawę także sam Berlusconi, powiewając białym szaliczkiem i machając niedbale rozanielonemu tłumowi fanów. – Miałem doświadczenie w świecie biznesu i telewizji, więc doszedłem do wniosku, że potrzeba nam czegoś ekstrawaganckiego. Czegoś nowego, co będzie szeroko omawiane w mediach – wspominał Berlusconi w swojej autobiografii.

Chcieliśmy wprawić publiczność w zachwyt – dodał Galliani. Udało im się, w Italii nie mówiło się o niczym innym.

Człowiek sukcesu

Historycy futbolu snują różne teorie odnośnie tego, kiedy powstał pierwszy w dziejach piłkarski super-klub. Niektórzy wskazują na legendarną ekipę Realu Madryt, która pięć razy z rzędu sięgnęła po Puchar Mistrzów. I ma to sens, w tamtym zespole faktycznie występowali czołowi zawodnicy swojej generacji – Di Stefano, Puskas, Kopa czy Gento. Inni badacze skłaniają się jednak raczej ku temu, by palmę pierwszeństwa przyznać Milanowi przełomu lat 80. i 90.

Oczywiście restrykcje dotyczące maksymalnej liczby obcokrajowców w składzie nie pozwalały Berlusconiemu na rozwinięcie skrzydeł na rynku transferowym w stopniu porównywalnym do współczesnych potęg, ale Silvio szalał na tyle, na ile było to w tamtym okresie możliwe. Przeprowadził w krótkim odstępie czasu dwie oszałamiające ofensywy transferowe, najpierw ściągając do Mediolanu niezapomniany tercet Holendrów – Marco van Bastena, Ruuda Gullita i Franka Rijkaarda – a potem zatrudniając szereg kolejnych gwiazd. W 1992 roku nieposkromiony Berlusconi dwukrotnie pobił światowy rekord transferowy, sięgając po Jean-Pierre’a Papina, a zaraz potem po Gianluigiego Lentiniego. W tym samym oknie na San Siro trafili także Dejan Saviecević, Stefano Eranio i Fernando De Napoli.

To było niesamowite, to działało na wyobraźnię. Rzecz jasna w takich okolicznościach kibice Rossonerich na sukcesy sportowe nie musieli długo czekać. W 1988 roku klub sięgnął po scudetto, a następnie dwa razy z rzędu zatriumfował w Pucharze Europy. Zresztą w wyjątkowo efektownym stylu, co pozwoliło Arrigo Sacchiemu na uzyskanie statusu najlepszego trenera świata. Akurat z tego Berlusconi nie było zbytnio zadowolony. – Boli mnie, że trąbi się o Milanie pod wodzą Sacchiego, Zaccheroniego i Ancelottiego, a nie Milanie pod wodzą Berlusconiego. To błędna diagnoza źródeł wielkiego Milanu – uskarżał się po latach.

Żartował, przekomarzał się? Niekoniecznie. Berlusconiemu zawsze zależało przede wszystkim na wizerunku. Wizerunku, po pierwsze – bogacza, po drugie – amanta i wreszcie – czempiona. Sukcesy Milanu miały zatem w powszechnej opinii wędrować przede wszystkim na jego konto, dodawać mu prestiżu.

Jak wyjaśnia Umberto Eco, zajadły krytyk lidera Forza Italia: – Berlusconi był pierwszym, który zrozumiał, że tradycyjne wartości upadły i postanowił je zastąpić mass mediami. […] Jego elektoratu nie interesuje, że Berlusconi założyłby sędziom kaganiec, bo ideę sprawiedliwości łączy on z ingerencją we własne prywatne sprawy. Jego elektorat naiwnie twierdzi, że bogaty premier nie będzie kradł. Wydaje się, że to dość celny (choć rzecz jasna mocno skrótowy) opis sytuacji. Milionom Włochów faktycznie nie przeszkadzały bowiem ani kolejne procesy Berlusconiego, ani sekretne źródła jego fortuny, ani wieloletnie, ścisłe relacje z liderem Włoskiej Partii Socjalistycznej, nijak nie korespondujące z późniejszą retoryką Silvia, pozującego na nieprzejednanego prawicowca, na którego mściwa lewica nieustannie poluje. Wyborcy Forza Italia wychodzili z założenia, że Berlusconi może i jest pyszałkiem, pozerem i sybarytą, ale przynajmniej COŚ osiągnął. Dali mu zielone światło w kwestii kształtowania włoskiej sceny politycznej, systemu gospodarczego, a nawet kultury i obyczajowości.

Jego bezczelne odzywki robiły w Italii furorę. – Lewica ciągle mówi, że muszę iść do domu i stawia mnie w kłopotliwej sytuacji, bo domów mam 20 i nie wiedziałbym, który wybrać – dowcipkował. A zapytany przez młodą kobietę o bezrobocie wśród obywateli wchodzących na rynek pracy, odparował tak: – Jako ojciec, radzę pani poślubić syna Berlusconiego albo kogoś podobnego. Wierzę, że z pani uśmiechem na pewno się to uda.

No ale… rynek nieruchomości? Sukces. Media? Sukces. Piłka nożna? Sukces. Polityka? Sukces. To może faktycznie ten gość jest kimś wyjątkowym? Może rzeczywiście o podcięciu mu skrzydeł marzą wyłącznie sfrustrowani nieudacznicy, zazdroszczący mu sławy, wpływów i pieniędzy? – Berlusconi był człowiekiem nowej epoki. Epoki telewizji i mass mediów, gdzie wizerunek i jego odbiór społeczny to jedyne, co ma znaczenie. Jest wytworem (i twórcą zarazem) postmodernistycznego świata, gdzie nie liczy się to, co się właściwie wydarzyło, ale co ludzie myślą, że się wydarzyło – zauważa Alexander Stille.

W latach 90. Berlusconi przez trzy lata ukrywał swoje zmagania z rakiem prostaty. Wyborcy mogliby przecież przestać widzieć w nim człowieka niezniszczalnego. Natomiast powrotem do zdrowia chętnie się już pochwalił. Jakkolwiek spojrzeć, było to kolejne zwycięstwo w jego dorobku.

– Włosi przypomnieli sobie wówczas, że nie na darmo uważają się za spadkobierców w linii prostej starożytnych Rzymian i odświeżyli tradycję cezaryjską – pisał profesor Marek Bankowicz w „Tygodniku Powszechnym”. – Pojawiła się mianowicie legenda „boskiego Silvio”, który ze wszystkim daje sobie radę i przezwycięża wszelkie problemy, jakie pojawiają się na jego drodze. Do rezydencji Berlusconiego w Arcore pod Mediolanem zaczęły pielgrzymować pary narzeczonych, by uzyskać błogosławieństwo na nową drogę życia, a także rodzice z chorymi dziećmi, mający nadzieję na ich cudowne uzdrowienie.

Wielki Uwodziciel

O futbolu Berlusconi najchętniej opowiadał z pozycji filozofa.

– Piłka nożna jest dla mnie uniwersalną metaforą życia – stwierdził kiedyś. – To narodowa pasja nie tylko we Włoszech, ale i na całym świecie. Przedstawia kontrast pomiędzy dobrem i złem, pomiędzy przyjaciółmi oraz wrogami, występuje tam również sędzia, który musi być bezstronny. Tak samo jak w życiu. Istnieje jakiś wróg i musisz stawić mu czoło, musisz pragnąć być od niego lepszym i dążyć do tego, by go pokonać w dobrym stylu, musisz rozegrać to pięknie, a nie w sposób niedbały. Musisz przekonać wszystkich, którzy cię obserwują, że jesteś najlepszy, tak jak musimy robić w życiu.

Ta pozornie niewinna refleksja w rzeczywistości mówi o Berlusconim bardzo wiele. „Musisz przekonać wszystkich, że jesteś najlepszy”, a nie po prostu „być najlepszym”. Włoch w młodości dorabiał sobie jako akwizytor i nie zrezygnował ze sztuczek komiwojażera nawet po wdrapaniu się na szczyt. – To sprzedawca. Człowiek pozbawiony wstydu i zahamowań, które każdy polityk powinien posiadać – żalił się w 2002 roku centrolewicowy parlamentarzysta Arturo Parisi. – Jest artystą, który z osobistego majątku uczynił polityczny oręż. Niedawno rozdawał działaczom swojej partii drogie zegarki. Jak z kimś takim rywalizować?

Z kolei Joe Klein pisał na łamach „The Guardian”: – Berlusconi o wszystkim myśli w kategoriach widowiska. Kiedyś przed szczytem G8 w Genui wymarzył sobie, by goście przed wejściem do pałacu przemaszerowali deptakiem pośród owocujących drzew cytrynowych. Ogrodnicy poinformowali go jednak, że o tej porze roku będzie to po prostu niemożliwe. Taka drobnostka naturalnie nie powstrzymała premiera – polecił przyszyć cytryny do gałęzi.

Berlusconi jest „Wielkim Uwodzicielem”

Joe Klein („The Guardian”)

Jako właściciel Milanu, Silvio zwykle okazywał trenerom zaufanie. Co oczywiście nie oznacza, że nie zdarzało mu się podpowiadać szkoleniowcom i przedstawiać własnych opinii na temat taktyki lub wyborów personalnych. Grymasił zwłaszcza wtedy, gdy na ławce rezerwowych lądował któryś z jego pupilków. Dotyczyło to choćby Rui Costy, którego Włoch cenił za kreatywność i grację, lecz Carlo Ancelotti w pewnym momencie zaczął konstruować wyjściową jedenastkę Rossonerich z pominięciem Portugalczyka. – Ostatnia odprawa przez finałem Ligi Mistrzów w 2003 roku miała miejsce w naszym ośrodku szkoleniowym. Brali w niej udział wszyscy zawodnicy, w dresach. A także ktoś jeszcze – ktoś ubrany nieco lepiej, bardziej elegancko: Silvio Berlusconi. Siedział między chłopakami, chciał wziąć w tym wszystkim udział. Duże wrażenie zrobiła na mnie już sama jego obecność. Rozdałem zawodnikom kartki z rozpisaną taktyką oraz schematami gry. Berlusconi także poprosił o zestaw dla siebie (później zobaczyłem je w książce Bruno Vespy, prezes przekazał je autorowi jako swoje własne). Berlusconi siedział i przysłuchiwał się, jak przydzielam pozycje poszczególnym piłkarzom. Jeśli znam go choć trochę, to jestem absolutnie przekonany, że w tamtej chwili najbardziej na świecie pragnął również znaleźć się w składzie. Oczywiście tym wyjściowym – wspominał Carletto na łamach swojej autobiografii.

Ancelotti znał Berlusconiego od dawien dawna, pierwsze sukcesy w Mediolanie święcił wszak jeszcze jako piłkarz. Gdy Rossoneri ściągali go z Romy w 1987 roku, negocjacje były nad wyraz krótkie i treściwe. Z pomocnikiem spotkał się Galliani, ale po przełamaniu pierwszych lodów, do akcji – telefonicznie – wkroczył także sam Silvio. Sięgnijmy raz jeszcze do wspomnień Ancelottiego (spisanych w książce „Nienasycony zwycięzca”):

Pronto? Tak, z tej strony prezes.
Buon giorno.
Buon giorno. Jak twoje kolana?

Facet nie owijał w bawełnę. Już w pierwszym pytaniu przeszedł do rzeczy.

– Z moimi kolanami wszystko w porządku, panie prezesie.
– Cóż, liczymy na ciebie. Za rok chcemy być mistrzami Włoch, za dwa lata chcemy wygrać Puchar Europy, za trzy lata zamierzamy sięgnąć po Puchar Interkontynentalny.

To się nazywa krótka piłka.

Co istotne, Milan miał nie tylko dokładać do kolekcji kolejne puchary, ale prezentować przy tym atrakcyjny styl gry i swego rodzaju klasę, trudną nawet do jasnego zdefiniowania. Silvio marzył o zespole – jeśli można w ogóle użyć takich określeń w kontekście piłkarskiej drużyny – eleganckim i dostojnym. Wręcz arystokratycznym. Drażnili go zawodnicy z dużą liczbą tatuaży, kręcił nosem na widok osobliwych fryzur. Gdyby to było możliwe, pewnie każdy gracz Rossonerich wyglądem przypominałby Marco van Bastena, Paolo Maldiniego lub Demetrio Albertiniego. Nie ma zresztą przypadku, że w pewnym momencie Milan stał się klubem kojarzonym jako bezpieczna przystań dla weteranów. Berlusconi żywił wielką słabość do „wielkich mistrzów” czy, inaczej mówiąc, „senatorów”.

Roztaczali oni wokół siebie majestatyczną aurę, na jakiej mu zależało. Upajał się nią.

– Piłkarskich symboli się nie sprzedaje. Przypominam sobie, jak kupiłem Alessandro Nestę, który był niegdyś symbolem Lazio. Nigdy nie złożyłem za niego oferty. Jako prezes Milanu uważałem, że Lazio powinno takiego zawodnika zachować. Ale potem, ze względów ekonomicznych, byli zmuszeni do wystawienia go na sprzedaż. Prawdopodobnie trafiłby do Juve i tylko dlatego wkroczyłem. Nie chciałem ograbić Lazio ale nie mogłem również dopuścić, by bezpośredni konkurent Milanu wzmocnił się tak wyśmienitym graczem – klarował Berlusconi. – Wszystkie rzeczy, którymi się zajmuję, są profanacją. Tylko Milan jest święty.

Ambitne cele udało się zrealizować, Milan wywalczył kolejno mistrzostwo kraju, Puchar Europy oraz Puchar Interkontynentalny. Jednak Berlusconi nie czuł się nasycony i nie zmieniły tego nawet dalsze triumfy podopiecznych Arrigo Sacchiego, a potem Fabio Capello. Na przełomie lat 80. i 90. Włoch zaczął sondować możliwość całkowitego przemodelowania struktury europejskich pucharów. Pragnął skonstruować rozgrywki, w ramach których kluby o największych tradycjach, najbogatsze i generalnie najpotężniejsze – z Milanem na czele – nie będą narażone na odpadnięcie po jednym czy dwóch nieudanych spotkaniach.

Krótko mówiąc, myślał o stworzeniu Superligi.

(Super)Liga Mistrzów

Nie był oczywiście jedynym, któremu podobna koncepcja przyszła do głowy. Pierwszy z brzegu przykład – ten wariant już w latach 50. poważnie rozważali redaktorzy „L’Equipe”, czyli… sami pomysłodawcy Pucharu Europy.– Wszyscy uważaliśmy, że pomysł zorganizowania klubowych mistrzostw Europy jest fantastyczny – wspominał Jacques Ferran, w tamtym czasie jeden z dziennikarzy „L’Equipe”. – Nasz szef, Jacques Goddet, uznał pociągnięcie tego tematu za ciekawy sposób, by jeszcze podnieść sprzedaż pisma. Przedstawiciele największych klubów Europy także zareagowali z entuzjazmem. Najbardziej pozytywny odzew dostaliśmy z Realu Madryt. Prezydent Santiago Bernabeu wysłał nam natychmiast list, w którym wyraził pełne poparcie dla projektu. Wątpliwości były tylko odnośnie formuły rozgrywek. Działacze Anderlechtu kategorycznie sprzeciwili się tworzeniu dodatkowej ligi, optując za systemem pucharowym. Dzięki temu można było kontynuować występy w ligach krajowych, a w środku tygodnia organizować mecze międzypaństwowe.

Później pomysł wielokrotnie wracał na tapet – a to w Anglii, a to w Holandii, a to w Hiszpanii. Jednak Berlusconi nie miał zamiaru ograniczyć się do nieśmiałych spekulacji. Nie byłoby to w jego stylu. W ekspresowym tempie przeszedł od idei do czynów i zlecił stworzenie oficjalnego projektu Europejskiej Ligi Telewizyjnej.

Za temat zabrał się niejaki Alex Fynn, pracownik agencji reklamowej Saatchi & Saatchi. Brytyjczyk opowiadał w rozmowie z „The Independent”: – Schlebiało mi, że Berlusconi zwrócił się do mnie. Sporządziłem projekt, o jakim – jak sądzę – myślał. Niekoniecznie taki, jakiego potrzebował wtedy futbol. Superliga w tym wydaniu miała się opierać na zasługach, tradycjach i telewizji. Była pomyślana z myślą o dużych rynkach telewizyjnych. Miała liczyć 18 zespołów. Na pewno po dwa z Anglii, Włoch i Hiszpanii… tak, taki był plan. Berlusconi postanowił ten projekt nagłośnić i wykorzystać go potem jako katalizator zmian. Kiedy ktoś taki jak on mówi o stworzeniu oderwanej od UEFA, europejskiej Superligi i ma na to konkretny pomysł, UEFA musi usiąść z nim do stołu. Szefowie europejskiej federacji szczerze się obawiali, że kto jak kto, ale akurat ten biznesmen może zgromadzić środki finansowe, by zrealizować swoje zamiary.

UEFA zdała sobie sprawę, że musi znaleźć balans między satysfakcją największych klubów a spójnością strukturalną całej organizacji

Miguel Delaney („The Independent”)

Do dziś nie wiadomo, czy Silvo rzeczywiście zamierzał rozsadzić UEFA, namawiając inne znaczące kluby do wystąpienia ze struktur federacji, czy po prostu potrzebował projektu Europejskiej Ligi Telewizyjnej jako straszaka, którym mógł pogrozić opornym na reformy działaczom. Na to pytanie nie potrafi odpowiedzieć nawet sam Fynn. A co mówił w tamtym okresie Berlusconi? Oto fragmenty wywiadu udzielonego przezeń magazynowi „World Soccer” w maju 1991 roku:

  • „Europejskie puchary w swojej obecnej formie stały się anachronizmem. To ekonomiczny nonsens, by klub taki jak Milan mógł odpaść z turnieju w pierwszej rundzie. Europa pragnie rozgrywek, które potrwają cały sezon”
  • „Koncepcja reprezentacji narodowych będzie – oczywiście stopniowo – tracić na znaczeniu. To z klubami ludzie będą się utożsamiać. Mistrzostwa Europy dla klubów muszą powstać, nowy format Pucharu Europy będzie krokiem w tym kierunku. To jest zresztą jedyny możliwy kierunek”
  • „Koniec końców, Europejczycy chcieli unii gospodarczej i monetarnej, a także współpracy na innych polach. Nie ma wątpliwości, że zapragną też unii piłkarskiej. I kluby muszą wyznaczyć tutaj trendy. Będziemy rozgrywać nawet po 80 meczów w sezonie”
  • „Milan jest moim laboratorium przyszłości. Musimy dotrzeć do publiczności spoza stadionu. To oznacza telewizję, teatr globalnej wioski. Milan musi stać się częścią tego spektaklu”
  • „Futbol ignoruje obecnie miliony potencjalnych kibiców. Dzielę fanów na trzy grupy. Tych na stadionie, których jest 50 czy 60 tysięcy. Tych, którzy oglądają skróty meczów w mediach publicznych. Ale są również ci, którzy korzystają z usług telewizji kablowych. Do nich nie docieramy. A to mogliby być oddani kibice, regularnie oglądający nasze mecze. Z badań wynika, że Milan jest obecnie najpopularniejszym klubem we Włoszech. Mamy około pięciu milionów sympatyków na terenie całego kraju. Wszyscy nie przyjdą na stadion, prawda? Ale mogliby oglądać każdy mecz w komercyjnej telewizji”
  • „Zawsze chcemy być najlepsi, to oczywiste. Jednak na najwyższym poziomie kwestia zwycięstwa lub porażki często sprowadza się do łutu szczęścia. Jest więc kluczowe, by Milan zawsze znajdował się w ścisłym gronie aktorów odgrywających główne role na piłkarskiej scenie”

Proroctwa Włocha nie sprawdziły się może w każdym aspekcie i szczególe, ale co do zasady Berlusconi doskonale rozumiał, z której strony wieje wiatr zmian. Wiedział, jak należy ustawić żagle. Poziom niezrozumienia, z jakim się wtedy zderzył, doprowadzał go zatem do szewskiej pasji. – Francuzi zablokowali ostatnio transmisję towarzyskiego spotkania Milanu z Olympique Marsylia. Powiedzieli, że tego wieczora pokazywany będzie też inny mecz piłkarski. Co za nonsens! Czy ktoś kiedykolwiek słyszał, by telewizja pokazywała danego dnia zbyt wiele serwisów informacyjnych lub filmów?! – pieklił się Silvio.

Summa summarum właściciel Milanu dopiął jednak swego. Obyło się nawet bez rozłamu w UEFA. Władze europejskiej federacji ugięły się bowiem pod presją i przetransformowały Puchar Europy w Ligę Mistrzów, która – wraz z kolejnymi reformami i usprawnieniami – uległa zupełnej komercjalizacji. Champions League, jaką znamy dzisiaj, to przepotężna marka i maszyna do generowania zysków, a jednocześnie turniej niemal całkowicie zabetonowany przez drużyny z najbogatszych lig Starego Kontynentu. A przecież kiedy w 1989 roku Milan po raz pierwszy za rządów Berlusconiego zwyciężał w Pucharze Europy, finałowym przeciwnikiem Rossonerich była Steaua Bukareszt. Rumuni na drodze do decydującego starcia pokonali wówczas rywali z Turcji, Szwecji, Związku Radzieckiego i Czech.

Inna rzeczywistość.

Ojciec chrzestny

Można powiedzieć, że Puchar Europy był jak stara telewizja Rai. Czarno-biały, prosty, stonowany, ślamazarny. Przywiązany do tradycji i skupiony w zasadzie wyłącznie na swojej podstawowej misji. Tymczasem Liga Mistrzów przypominała już stację Canale 5 z jej rozrywkowym charakterem, wszędobylskimi reklamami, efekciarską otoczką, naciskiem na promowanie celebrytów i niekończącymi się seansami tasiemcowych seriali obyczajowych, opowiadających perypetie amerykańskich milionerów. No bo przecież Champions League także stała się do pewnego stopnia powtarzalna, czyż nie? Już dziś możemy śmiało typować ćwierćfinalistów kolejnej edycji rozgrywek i pewnie trafimy co najmniej połowę z nich. Tylko że jest to powtarzalność okraszona olbrzymimi emocjami, masą dodatkowych bodźców. Pies z kulawą nogą nie śledziłby długimi latami losów Ridge’a Forrestera czy  innego Blake’a Carringtona, gdyby nie to, że w ramach przyjętej konwencji ich życie stanowiło pasmo ślubów, rozwodów, zdrad, romansów, konfliktów, pojednań, chorób, ozdrowień, śmierci i zmartwychwstań.

Alexander Stille dowodzi w książce poświęconej Berlusconiemu: – Silvio pomógł w przeniesieniu Italii ze strefy nazywanej przez Marshalla McLuhana „galaktyką Gutenberga” – opartej o kulturę druku XIX i XX wieku, w której polityka polegała na ścieraniu się ideologii – do świata, w którym siłę napędową stanowi osobowość, celebryci, pieniądze i media. Można się zastanawiać, czy autor nie przypisuje tutaj Włochowi mimo wszystko zbyt dużej siły sprawczej, aczkolwiek ta refleksja to także wdzięczne pole do wysnucia jeszcze jednej analogii do rzeczywistości piłkarskiej, na której Silvio odcisnął podobne piętno.

Zastał Puchar Europy „drukowany”, a zostawił zglobalizowany.

Można wszakże złośliwie zauważyć, że rewolucja pożarła własne dziecko. W latach 80. i 90. Berlusconi był tym pionierem, którzy narzucał europejskiej konkurencji tempo, lecz później sam dał się prześcignąć inwestorom z Bliskiego Wschodu, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Rosji czy Chin. Dopuścił do tego, przed czym sam przestrzegał w rozmowie z „World Soccer” – pozwolił, by Milan z pozycji aktora pierwszoplanowego został zdegradowany do funkcji statysty.

Królem calcio jest Silvio Berlusconi

– Kluby takie jak Real Madryt i Barcelona mają stare tradycje i są głęboko związane ze swoimi rodzimymi miastami. To przykład prawdziwej współpracy z kibicami, którzy są udziałowcami tych klubów, w obu przypadkach dosyć zamożnych. Jeśli chodzi o inwestorów z Bliskiego Wschodu i Azji, to coraz trudniej jest konkurować z właścicielami klubów, którzy siedzą na ropie naftowej – gderał Silvio. W końcu, w bardzo kiepskiej atmosferze, pożegnał się ze stopniowo podupadającym klubem, odsprzedając go Chińczykom. Wydawało się, że po latach dominacji wylądował w końcu na aucie – tak futbolowym, jak i politycznym – a w głowie pobrzękuje mu już fragment „Boskiej komedii” Dantego: „nie ma dotkliwszej boleści, niźli dni szczęścia wspominać w niedoli”.

Do tego momentu Berlusconi wzbudzał skrajne emocje. Był kontrowersyjny, ponieważ na tym mu właśnie zależało. Gdyby było inaczej, nie głosiłby przecież tak wielu skrajnie populistycznych haseł, nie żartowałby z „opalenizny” Baracka Obamy, nie opowiadałby aż tak wylewnie o swoich przyjacielskich stosunkach z Władimirem Putinem i nie nazwałby samego siebie Jezusem Chrystusem włoskiej polityki. Ale po serii rozmaitych wpadek – politycznych, obyczajowych, no i przy okazji sportowych – Silvio stał się już po prostu śmiesznym, starszym jegomościem, który najwyraźniej pragnie oszczędzić pracy artystom spod szyldu Madame Tussauds i – wraz z kolejnymi dawkami botoksu – coraz bardziej upodabnia się do figury woskowej. A śmieszność bywa dla polityków zabójcza.

Ten człowiek jest niebezpieczny. Jego cynizm nas niszczy. Wszystko skorumpował

Sandro Veronesi, włoski powieściopisarz

Berlusconi zdołał jednak przetrwać kryzys. Powrócił nawet do wielkiej politycznej gry – znacznie osłabiony, ale powrócił. Zaczął zabiegać o głosy młodych wyborców poprzez aktywność na TikToku, a jego nowa piłkarska zabawka – klub AC Monza – w sezonie 2022/23 uplasowała się na jedenastym miejscu w Serie A. Podczas klubowej wigilii Silvio w swoim stylu zapowiedział zawodnikom, że jeśli pokonają w rundzie wiosennej Inter, Milan lub Juventus, będzie na nich czekać autobus pełen prostytutek. Z Milanem ekipa ze Stadio Brianteo przegrała, z Interem zremisowała, lecz ze „Starą Damą” udało jej się zwyciężyć. – Dostałem chyba ze sto telefonów. Wszyscy błagają, bym dotrzymał słowa – śmiał się trzykrotny premier Włoch. Nic a nic się nie zmienił.

Rzadko się zdarza, by śmierć blisko 87-letniego, schorowanego mężczyzny aż tak wiele osób przyjęło z niedowierzaniem. – Dla mnie – on jest nieśmiertelny. Gdy się o tym pomyśli, wydaje się niemożliwe, by Silvio Berlusconi nie żył. Nie, to nie może być prawda, że już go nie ma – rozpaczał Gennaro Gattuso. I w jakimś sensie miał rację. Berlusconi odszedł, już nie rzuci żadnym sprośnym żartem ani nie wedrze się Monzą do europejskich pucharów, lecz jego wpływ na dzisiejsze Włochy i dzisiejszy futbol pozostaje wyraźnie widoczny. A czy jest to wpływ pozytywny, czy negatywny? Niech będzie, że to pytanie pozostanie otwarte.

***

Tymczasem kibice Milanu skandują: „jest tylko jeden prezes”.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

źródła: Alan Friedman: „Berlusconi. Moja droga”, Alexander Stille: „The Sack of Rome: Media + Money + Celebrity = Power = Silvio Berlusconi”, Bruno Vespa: „Storia D’Italia da Mussolini a Berlusconi”, Geoff Andrews: „Not a Normal Country: Italy After Berlusconi”

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

19 komentarzy

Loading...