Reklama

Gianni Agnelli – ostatni król Włoch

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

02 grudnia 2020, 14:16 • 32 min czytania 15 komentarzy

Gianni Agnelli, swego czasu najbogatszy i najpotężniejszy człowiek we Włoszech, był uzależniony od adrenaliny. Nieustannie kusił los, mawiając: – Są różne sposoby, by umrzeć. Śmierć w wypadku nie wydaje mi się wcale najgorsza. Uwielbiał wyskakiwać ze swojego prywatnego śmigłowca wprost do morza, szokując tłumy gapiów. Po stokach narciarskich śmigał w takim tempie, jak gdyby był olimpijskim mistrzem w slalomie gigancie. Kiedy siadał za kierownicą samochodu, nie interesowały go przepisy. Ignorował zakazy wjazdu, sygnalizację świetlną, no i rzecz jasna miał również w nosie ograniczenia prędkości. Każda przejażdżka w jego wykonaniu przypominała uliczny wyścig Formuły 1. Agnelli prawdopodobnie uwiódł pierwszą damę Stanów Zjednoczonych. Pociągał za sznurki na krajowej scenie politycznej. Często był po prostu nazywany niekoronowanym królem Italii. Niewykluczone jednak, że najwięcej satysfakcji zapewniały mu nie sukcesy biznesowe i polityczne, ani nawet nie kolejne romanse, lecz triumfy ukochanego Juventusu, którym przez dekady dowodził.

Gianni Agnelli – ostatni król Włoch

Juventus jest towarzyszem mojego życia, zwłaszcza moich emocji – twierdził L’Avvocato. „Adwokat”, jak go nazywano. – Wystarczy, że zobaczę zawodników w czarno-białych trykotach. Czasami wzruszam się nawet wówczas, gdy prasowy nagłówek zaczyna się od wielkiej litery „J”. Od razu myślę o Juventusie. (…) Juve jest dla mnie powodem do radości i dumy, a także do rozczarowania i frustracji. Tak silne emocje może zapewnić tylko prawdziwa, nieskończona historia miłosna.

Agnelli te wszystkie miłosne uniesienia przeżywał jednak na ogół w głębi swojej duszy. Na zewnątrz starał się nie okazywać emocji. Jak przyznał Dino Zoff, który przez długie lata był piłkarzem i trenerem „Starej Damy”, nigdy nie zdarzyło mu się zobaczyć właściciela w stanie wzburzenia. – „Adwokat” nigdy nie podnosił głosu, nawet gdy sprawy nie toczyły się po jego myśli. W zasadzie nie przypominam sobie, by kiedykolwiek przemówił innym tonem niż swój standardowy – spokojny, zimny, lekko ironiczny. Zawsze taki sam. Nawet gdy wygłaszał jakieś mocne przemówienie, albo sprzedawał dziennikarzom jedno ze swoich słynnych powiedzonek, jego głos ani drgnął.

Gianni Agnelli
Reklama

– To rzadkość wśród właścicieli – dodał Włoch. – Wkładają oni zwykle swoje pieniądze w klub, często zresztą przepalając w ten sposób fortunę, którą ich przodkowie gromadzili przez pokolenia. Ta świadomość utrudnia trzymanie emocji na wodzy. Bez znaczenia, kim jesteś w biznesie i jak wiele osiągnąłeś. Futbol nawet z najbardziej przebiegłego przedsiębiorcy potrafi wydobyć zwierzęce instynkty. Agnelli się temu opierał.

Być może dlatego, że znał swoją wartość. I nigdy nie czuł potrzeby, by przypominać wszystkim wkoło, w czyim ręku leży władza. Trochę jak w tej słynnej scenie z „Gry o tron”: – Król, który musi przypominać, że jest królem, tak naprawdę wcale nim nie jest.

Znana jest anegdota o wizycie Agnellego w kasynie w Monte Carlo. Pewną kobietę przyłapano na tym, że podkrada Włochowi żetony. Kiedy próbowała je spieniężyć, interweniowała ochrona. Gianni – z typowym dla siebie, stoickim spokojem – poprosił kierownika kasyna, by pozwolił złodziejce zachować pieniądze. Jego przyjaciele nie potrafili tego zrozumieć. Agnelli objaśnił im to za pomocą wojennej opowieści: – Podczas II Wojny Światowej pewien niemiecki oficer siedział w barze w Trypolisie. Towarzyszyła mu lokalna piękność. W pewnym momencie parę zaczepił włoski oficer, który zaczął flirtować z kobietą. Niemiec zachowywał się jednak uprzejmie wobec zalotnika. Ostatecznie byli sojusznikami. W końcu Włoch pozwolił sobie na objęcie kobiety. Wtedy Niemiec, nie wypowiedziawszy słowa, dyskretnie wyciągnął pistolet i postrzelił Włocha w stopę. W barze panował tak hałas, że nikt nie usłyszał wystrzału, nawet ta kobieta. Po minucie lub dwóch kulejący Włoch z uśmiechem pożegnał się i odszedł, zostawiając Niemca i jego partnerkę w spokoju. To właśnie nazywam stylem.

Gianni Agnelli, czyli futbolowy romantyk

„Gianni Agnelli żył sensacjami, emocjami i romansami. Romansował ze wszystkim, co piękne i co sprawiało mu radość. Był niesamowicie zamożny, a przy tym cenił w życiu proste rzeczy. No i Zinedine’a Zidane’a”

Carlo Ancelotti

Trudno powiedzieć, czy „Adwokat” rzeczywiście pasjonował się futbolem jako takim. Futbolem w sensie czysto sportowej rywalizacji – taktyki, procesu treningowego i tak dalej. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że aż tak bardzo go to nie interesowało, choć niekiedy to zainteresowanie pozorował, chcąc poznać opinię kolejnych trenerów Juve na jakiś temat. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, iż do szaleństwa fascynował się on największymi postaciami piłkarskiego świata. Czasami nie musiał nawet obejrzeć danego zawodnika w akcji, by się w nim rozkochać. By go zapragnąć. Tak było choćby w przypadku Michela Platiniego, który trafił do Juventusu w 1982 roku, spędził w nim pięć sezonów i pomógł „Starej Damie” w wywalczeniu właściwie wszystkich najcenniejszych trofeów na krajowej i europejskiej arenie. Agnelli postanowił ściągnąć Francuza do Turynu po tym, jak zaprzyjaźniony dziennikarz z Francji opowiedział mu o niesamowitych możliwościach piłkarza AS Saint-Etienne. Ta iskierka wystarczyła, by rozpalić entuzjazm w sercu „Adwokata”.

JUVENTUS WYGRA DZIŚ Z DYNAMEM KIJÓW? KURS: 1,26 W TOTOLOTKU!

Działacze Juve wzięli zatem Platiniego pod lupę i wkrótce dopięli transfer, zresztą w wielkim sekrecie. Zadbano, by do mediów nie wyciekły przedwcześnie żadne wiadomości. Nawet sam Platini nie był wtajemniczony w część szczegółów. Gdy francuski gwiazdor leciał już potajemnie prywatnym samolotem do Turynu, by omówić warunki indywidualnego kontraktu, odezwał się do niego Giampiero Boniperti, prezydent Juve.

Reklama

Podejdź tu, mam „Adwokata” na linii – rzekł Włoch.
Słucham? – spytał niepewnie Platini, mocno zdumiony całą sytuacją. Ma telefonicznie rozmawiać z jakimś prawnikiem? Czy to nie może zaczekać, aż wylądują bezpiecznie w Turynie? W co ci Włosi tutaj pogrywają? – Cóż to za adwokat? – zaczął drążyć temat.
– „Adwokat”. L’Avvocato. Gianni Agnelli – Boniperti spojrzał na Platiniego, nie wiedząc do końca, czy to jakiś dziwaczny żart, czy szczere zdumienie. – Chce cię osobiście powitać w Juventusie.
Platini nie miał bladego pojęcia, kim jest ten cały „Adwokat”, bąknął zatem pod nosem jakieś krótkie „ach, no tak” i nieśmiało chwycił za słuchawkę. Odezwał się do niego spokojny głos: – Michel, mój drogi, witaj w Turynie! – powiedział Agnelli. Entuzjastycznie, choć bez przesadnej poufałości. – Posłuchaj mnie. Skoro jesteś już z nami, musimy teraz wygrać wszystko.

Michel Platini i Gianni Agnelli

Chciałoby się rzec – cały Agnelli. Nie tracił czasu na owijanie w bawełnę, zawsze działał szybko i konkretnie. Nie można powiedzieć, by w biznesie kierowały nim proste impulsy, lecz na pozostałych polach swojej życiowej działalności często pozwalał sobie na szczyptę szaleństwa. Albo i na dwie szczypty. Sięgnięcie po Platiniego było właśnie swego rodzaju wariactwem, nie sposób temu zaprzeczyć. Oczywiście z perspektywy czasu trudno oceniać ten ruch inaczej niż jako trafiony w dziesiątkę, lecz w 1982 roku sytuacja była zgoła inna.

Kiedy prezydent Giampiero Boniperti i szkoleniowiec Juve, Giovanni Trapattoni, dowiedzieli się, że Agnelli chce sprowadzić do stolicy Piemontu francuskiego pomocnika, spojrzeli po sobie z głębokim niedowierzaniem. Juve dopiero co dopięło bowiem inny niezwykle głośny transfer – kupiło Zbigniewa Bońka z Widzewa Łódź. Reguły panujące we włoskiej Serie A na początku lat osiemdziesiątych dopuszczały obecność tylko dwóch obcokrajowców w kadrze zespołu. Tymczasem w ekipie „Starej Damy” od dwóch lat grał również Liam Brady. Irlandzki pomocnik, wcześniej gwiazda londyńskiego Arsenalu. Brady w 1981 roku poprowadził Juve do triumfu w Serie A i był na najlepszej drodze, by powtórzyć ten wyczyn również w kolejnych rozgrywkach. Trapattoni mówił po latach: – Mieliśmy w składzie siedmiu, ośmiu reprezentantów Włoch, lecz to właśnie Brady wnosił do drużyny najwięcej cennego doświadczenia. Swoją nienaganną grą w środku pola nadał jej prawdziwą osobowość.

Nasuwa się zatem naturalnie pytanie – po jakie licho wypychać z klubu tak cennego gracza?

Z całą pewnością przeszło ono przez myśl również Bonipertiemu i Trapattoniemu. Obaj wiedzieli jednak doskonale, że nie ma sensu na głos wypowiadać swoich wątpliwości, skoro Agnelli wyraźnie podjął już decyzję zarówno odnośnie przyszłości Brady’ego, jak i Platiniego.

„Historia transferu Platiniego do Juve nadaje się na scenariusz filmu szpiegowskiego”

Antonio Felici („France Football”)

Boniperti poinformował Brady’ego o planach klubu na trzy dni przed ostatnią kolejką sezonu 1981/82. Na wieść o tym, że jego przygoda z Juventusem nieoczekiwanie dobiega końca, irlandzki zawodnik po prostu się rozpłakał. Był całkowicie zdruzgotany. Zdołał jednak pozbierać się choć na tyle, by w finałowym meczu ligowym trafić do siatki z rzutu karnego. Był to gol na wagę dwudziestego scudetto dla Juve.

Agnelli rzecz jasna ucieszył się z kolejnego sukcesu, lecz myślami uciekał już do nadchodzących triumfów. Osiągniętych z Platinim, a nie Bradym. – Kiedy negocjowałem warunki kontraktu w Turynie, w moim mieszkaniu siedzieli działacze Girondins Bordeaux. Oni również chcieli mnie namówić na transfer. Żona przekazała im, że wyjechałem po zakupy, choć byłem wówczas we Włoszech. Musiała utrzymać wszystko w tajemnicy. Czekali na mnie przez trzy godziny, aż w końcu skapitulowali i wyszli. Piętnaście minut później stacja radiowa Europe 1 podała po raz pierwszy informację o tym, że przechodzę do Juve – wspominał Platini.

***

Gdy Agnelli chciał w zespole jakiegoś zawodnika, naprawdę trudno było go powstrzymać przed zrealizowaniem zachcianki. Mobilizował działaczy – najpierw Bonipertiego, a potem głównie Luciano Moggiego, dyrektora generalnego „Starej Damy” – do najbardziej brawurowych, wręcz bezczelnych posunięć. Zwykle zresztą nie musiał wydawać swoim ludziom bezpośrednich poleceń, tak dobrze potrafili oni odczytywać jego intencje. Wystarczyło, że „Adwokat”, z pozoru mimochodem, wypowiedział się ciepło o piłkarzu spoza Juventusu, by jego podwładnym zapaliła się w głowie lampka ostrzegawcza. Natychmiast zaczynali sondować możliwości przeprowadzenia transferu.

Często musieli działać niekonwencjonalnie. Jak choćby w 1996 roku, gdy Juve usiłowało ściągnąć Paolo Montero z Atalanty Bergamo. Defensor był już niemalże dogadany z Interem Mediolan. Sprawa wyglądała na przegraną, lecz nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji.

Opowiadał o tym Claudio Pasqualin, agent Urugwajczyka: – Paolo był już jedną nogą w Interze. Pamiętam to jak dziś. 1996 rok, jesteśmy w siedzibie Nerazzurrich. Papiery na stole. Nagle do Paolo dzwoni telefon. On wychodzi, odbiera i toczy z kimś rozmowę. Do dziś nie wiem na pewno, z kim wtedy rozmawiał. Ale ta osoba tak go oczarowała, że postanowił zerwać negocjacje z Interem. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaki wstyd wtedy odczuwałem jako agent. Wszystko dopięte prawie na ostatni guzik, transfer dogadywany od tygodni. Ale czułem się zobowiązany działać zgodnie z zaleceniami mojego klienta. Odwołałem transfer. Czasem w futbolu jeden telefon może zadecydować o wszystkim.

Jak się okazało, do Montero dzwonił niezrównany w takich sytuacjach Moggi. Na czyje zlecenie działał? Odpowiedź jest prosta.

– Zakochałem się w Juventusie od pierwszego dnia. Jak tylko naprawdę zrozumiałem, jak bardzo ten klub jest znienawidzony przez całą resztę Italii. Przekształciłem ich nienawiść w swoją miłość do Juve. Koszulka stała się jak zbroja – powiedział Montero. Znany z krewkiego charakteru piłkarz został zresztą skarcony przez „Adwokata”, gdy uderzył jednego ze swoich przeciwników. – Pamiętam, że L’Avvocato zapytał mnie z goryczą, jak mogłem coś takiego zrobić. Byłem zszokowany i przerażony. Dopytałem, o co dokładnie chodzi, a on odpowiedział: „Paolo… Porządny pięściarz uderzyłby rywala w taki sposób, by ten upadł. Dlaczego trafiłeś go tak kiepsko?”.

Gianni Agnelli u boku Marcello Lippiego

Agnelli uwielbiał piłkarzy kreatywnych, eleganckich. To w nich się zakochiwał i o nich poetycko opowiadał. Ale wiedział, że każdy Platini potrzebuje swojego Gentile, a każdy Zidane swojego Montero. Tak samo jak w biznesie – gdy on stał na czele Fiata i roztaczał urok osobisty na ludzi ze świata polityki oraz biznesu, cała rzesza prawników i dyrektorów odwalała za niego czarną, mniej efektowną robotę.

***

Wspomnianą szybkość działania turyńskich działaczy potwierdza historia z lat osiemdziesiątych. Ian Rush, który przeprowadził się do Turynu w 1986 roku po latach fantastycznej gry w Liverpoolu, nie do końca potrafił się odnaleźć na włoskiej ziemi. Pewnego dnia zaczepił go Agnelli.

Dwa dni wcześniej miałem długie spotkanie z Bonipertim i Agnellim – wspomina Rush. – Szczerze im powiedziałem, jak bardzo jestem rozczarowany swoją grą po przenosinach do Juventusu. Wyznałem, że wielu piłkarzy nie przyjęło mnie ciepło, choć robiłem dużo, by się z nimi zakumplować. Oznajmiłem, że moim zdaniem drużynie brakuje jakości, zwłaszcza w środku pola. A na koniec stwierdziłem, że oczywiście mogę wypełnić kontrakt z klubem, ale nie obrażę się, jeśli podczas najbliższego okienka transferowego zostanę sprzedany. No więc po dwóch dniach Agnelli osobiście się do mnie zwrócił: „Wciąż w ciebie wierzę, Ian. Chcemy, byś został. Powiedz mi, z jakimi brytyjskimi zawodnikami chciałbyś zagrać w Juventusie, by się lepiej tutaj poczuć?”. Po namyśle wymieniłem Marka Hughesa, Johna Barnesa i Petera Beardsleya.

Następnego dnia Juventus złożył oferty za Beardsleya i Hughesa. Ostatecznie obie zostały odrzucone, ale i tak widać wyraźnie, że Agnelli nie rzucał słów na wiatr. Jeśli cenił jakiegoś piłkarza, był w każdej chwili gotowy, by przychylić mu nieba.

„Co dwa tygodnie całym zespołem spotykaliśmy się na zebraniach w posiadłości Agnellego. Gospodarz urządzał nam przemowę motywacyjną. To było dla mnie coś zupełnie nowego. W Liverpoolu właściwie nie miałem kontaktu z prezydentem klubu czy też dyrekcją. W Juventusie było inaczej. Koledzy z zespołu rzadko się do mnie odzywali, za to Agnelli miał dla mnie mnóstwo czasu. Za każdym razem prosił, bym został u niego dłużej po zakończonym zebraniu. Udzielał mi różnych rad i zapewniał, że rozumie moje trudności z zadomowieniem się w Turynie. Wyczuwałem, że koledzy z drużyny zazdroszczą mi tej relacji”

Ian Rush

Z drugiej strony, tak szybko jak sympatia do jakiegoś piłkarza budziła się w sercu „Adwokata”, tak szybko mogła również zgasnąć. Przekonał się o tym sam Rush, a także Michael Laudrup. Kiedy podczas mistrzostw Europy w 1988 roku Agnelli zakochał się w grze Ołeksandra Zawarowa, jednego z liderów reprezentacji Związku Radzieckiego, dotychczasowi ulubieńcy nagle przestali się dla niego liczyć. Walijczyk i Duńczyk znaleźli się na wylocie z Juve – jeden z nich miał bowiem zrobić miejsce w kadrze dla Zawarowa. Ostatecznie padło na Rusha, który ochoczo wrócił do Liverpoolu, aczkolwiek Juve porozumiało się też z PSV Eindhoven w sprawie transferu Laudrupa. Transakcję storpedował sam Duńczyk, dla którego przenosiny do ligi holenderskiej oznaczałyby olbrzymi zjazd tak ze sportowego, jak i finansowego punktu widzenia. – Można mnie było wcześniej poinformować o takich zamiarach – żalił się Laudrup na łamach prasy, gdy okazało się, iż klub próbuje się go na wszelkie sposoby pozbyć.

Rok później w identycznej sytuacji znalazł się… Zawarow. Agnelli uznał ukraińskiego pomocnika za niewypał transferowy i zaczął się rozglądać za nowym liderem ofensywy Juventusu. Tym razem jego serce zabiło mocniej do Enzo Francescolego. Później ujął go swoją grą Roberto Baggio, następnie Alessandro Del Piero i Zinedine Zidane. „Adwokat” zdecydowanie był człowiekiem kochliwym.

O tym, jak chwiejny w swoich uczuciach potrafi być właściciel Juve, przekonał się również Carlo Ancelotti, szkoleniowiec klubu w latach 1999 – 2001. – Pewnego dnia, pod koniec mojej bytności w Turynie, Agnelli zaprosił mnie na spotkanie. Poświęcił mi całą godzinę, w czasie której powiedział, że mnie lubi i we mnie wierzy. „Nie zdobyliśmy mistrzostwa, mamy jednak za sobą dobry sezon. Jesteś dobrym człowiekiem, Carlo. Pamiętaj o tym, ponieważ w życiu nie ma nic ważniejszego”. Następnego dnia wyleciałem z roboty.

***

Oczywiście nie wszystkie zachcianki Agnellego były możliwe do zrealizowania. Wspomniany Francescoli nigdy do Juventusu nie trafił. Podobnie jak Diego Armando Maradona, na którego „Adwokat” ostrzył sobie zęby latami. – Pan Agnelli zalecał się do mnie jak do kobiety. Cały czas wydzwaniał i obiecywał szalone rzeczy. Był gotów zapłacić sto miliardów lirów. Powiedziałem mu, że nie mógłbym zrobić czegoś takiego kibicom Napoli. Byłem jednym z nich. Nigdy nie mógłby nosić koszulki innego włoskiego klubu – wspominał przed laty Diego.

Maradona przybliżył się do Juventusu dwukrotnie. Po raz pierwszy – w 1978 roku, gdy był jeszcze zawodnikiem Argentinos Juniors. Boniperti wybrał się nawet do Ameryki Południowej, by namówić cudownego 18-latka na przenosiny do Turynu. Te plany pokrzyżował jednak prezes argentyńskiej federacji piłkarskiej, który szczerze Włocha nienawidził. Maradona wylądował więc w Boca Juniors, a potem trafił do FC Barcelony. Po latach działacze Juve zaczęli się starać o Argentyńczyka ponownie. Choć akurat prezydent Boniperti nie był już wówczas wielkim entuzjastą pomysłu, by oferować Napoli fortunę za jednego zawodnika. Często musiał tonować zapędy Agnellego, który – gdy już zauroczył się jakimś zawodnikiem – tracił dla niego rozsądek. „Adwokat” parł więc do transferu Maradony niczym lodołamacz. Podobno doszło nawet do jakichś spotkań przedstawicieli Juve z Maradoną i jego agentem, lecz nigdy nic konkretnego się z nich nie narodziło.

Diego Maradona i Michel Platini – „Adwokat” chciał mieć ich obu

Co wcale nie oznacza, że Agnelli, któremu zdarzało się nawet przyjeżdżać na mecze Napoli, by pooglądać w akcji Maradonę, kiedykolwiek zapomniał o swym ulubieńcu. Mimo że ten nigdy nie wpadł przecież w jego sidła. Znajomi „Adwokata” przypuszczali, że widział on w Diego kolejne wcielenie Omara Siviorego – wielkiej gwiazdy „Starej Damy” na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Wymowną historię opowiedział Ciro Ferrara, który przez lata grał u boku Maradony w Napoli, a w 1994 roku przeniósł się do Juve. – Pierwszy raz spotkałem osobiście Gianniego Agnellego w nieformalnych okolicznościach. W sierpniu 1994 roku mieliśmy zagrać mecz towarzyski w Lizbonie. Czekaliśmy na lotnisku na samolot, gdy podszedł do mnie jeden z dyrektorów. „Ciro, pozwól na moment. „Adwokat” chce z tobą pomówić” – stwierdził krótko. Wybuchnąłem śmiechem. No bo jak miałem to rozumieć, spotkanie z właścicielem klubu na lotnisku, w oczekiwaniu na samolot? Gdzie miałby niby czekać na mnie Agnelli? Poszedłem jednak za tym dyrektorem. Wsiedliśmy do samochodu z przyciemnianymi szybami i pojechaliśmy do strefy zarezerwowanej dla prywatnych samolotów. Narastały we mnie emocje i ciekawość. Gdy nasza krótka podróż się zakończyła, opuściłem auto. Hangarem już zmierzał w moim kierunku sam Gianni Agnelli.

„Adwokat” uścisnął dłoń Ferrary, który poczuł się tym niezwykle doceniony. Jak widać – właściciel Juve i jeden z najpotężniejszych ludzi we Włoszech do tego stopnia go cenił, że nie mógł dłużej czekać na ich pierwsze spotkanie.

Dzień dobry, panie Agnelli – grzecznie przywitał się Ciro.
Witaj! – rozpromieniony „Adwokat” wziął Ferrarę pod ramię i skierował go do swojego osobistego samolotu. Piłkarz aż pokraśniał z zachwytu. Takie wyróżnienie na początku jego przygody z Juve! Chciał nawet coś powiedzieć, lecz zauważalnie podekscytowany Agnelli nie dał mu dojść do słowa. – Witam cię w Juventusie. Wiesz co… Teraz opowiedz mi o Maradonie.

Gianni Agnelli, czyli głowa rodu

„Nie tęsknię za przeszłością i nie boję się przyszłości. Trzeba iść z duchem czasu”

Gianni Agnelli

Juventus trafił w ręce rodziny Agnellich w 1923 roku za sprawą Edoardo Agnellego, który zarządzał już wówczas Fiatem. Przedsiębiorstwo to przejmował pomału z rąk swojego ojca, Giovanniego, czyli założyciela całego motoryzacyjnego imperium.

Giovanni w 1899 roku zapłacił około czterystu dolarów (800 tysięcy lirów) za udziały w nowo powstałej firmie Fabbrica Italiana di Automobili Torino. Okazał się niezwykle zdolnym i kreatywnym przemysłowcem. Szybko rozkręcił biznes i wyrósł na lidera całej spółki. Jeszcze w 1900 roku Fiat wyprodukował w sumie 24 samochody. W 1903 z taśmy produkcyjnej zeszło 135 aut. Natomiast w 1906 roku Fiat osiągnął już wydajność na poziomie przeszło tysiąca oddanych do użytku pojazdów. Firma zaczęła generować naprawdę spore zyski. Nie było najmniejszych wątpliwości, iż pomysł z założeniem zakładu samochodowego okazał się doskonały.

Choć była to idea niezwykle brawurowa.

REMIS JUVENTUSU Z DYNAMEM KIJÓW? KURS: 5,20 W TOTALBET!

Trzeba bowiem pamiętać, że ówczesne Królestwo Włoch było stosunkowo młodym, właściwie dopiero co zjednoczonym państwem. Na początku swego istnienia zmagało się, co naturalne, z olbrzymimi problemami wewnętrznymi. Miało też pokaźne długi. Pod wieloma względami, zwłaszcza na polu gospodarczym, kraj uchodził za zwyczajnie zacofany względem Cesarstwa Niemieckiego czy też Republiki Francuskiej i Imperium Brytyjskiego. – Nie ma drugiego państwa na świecie, w którym nierówności społeczne dotykają warstwę najbiedniejszych w tak wstrząsający sposób jak we Włoszech – mówił Giovanni Giolitti, wielokrotny premier Włoch na przełomie XIX i XX wieku. Stąd nie może dziwić, że początki Fiata nie są jeszcze jedną opowieścią pod tytułem „od zera do milionera”. W Italii raczej nie było miejsca na takie historie. Fiat powstał z inicjatywy ludzi zamożnych, o wysokim statusie społecznym. Do spółki wszedł między innymi hrabia Roberto Biscaretti di Ruffia. Sam Giovanni Agnelli na rzecz nowego biznesu porzucił obiecującą karierę w wojsku, gdzie był porucznikiem kawalerii.

FIAT 4 HP – pierwszy model auta wyprodukowany w fabryce Fiata

Dlaczego akurat Agnelli został dowódcą całego przedsięwzięcia? Z pewnością nie był ani najbardziej majętnym, ani najwyżej sytuowanym spośród pierwszych udziałowców Fiata. Początkowo przydzielono mu zresztą tylko marginalną rolę sekretarza zarządu. Kluczowy głos należał do innych. Agnelli był jednak aktywny, dynamiczny i pomysłowy. Wychodził przed szereg z rozmaitymi propozycjami, które przypadały do gustu partnerom i – co najważniejsze – okazywały się skuteczne. To on wezwał do swojego gabinetu inżyniera Aristide Facciolego, wówczas jednego z najwybitniejszych włoskich konstruktorów samochodowych, po czym… wylał go z pracy. Faccioli nie chciał się bowiem dostosować do motoryzacyjnych trendów, które obowiązywały we Francji, Niemczech i w Stanach Zjednoczonych. Nie życzył sobie, by w jakikolwiek sposób go ograniczano.

Jego następca nie popełnił tego błędu.

Agnelli na wszelki wypadek wręczył mu zresztą rycinę przedstawiającą najnowszy model Mercedesa. – Nie chcemy oczywiście, żebyś kopiował ich rozwiązania. Wiemy, że jesteś znakomitym inżynierem i na pewno masz mnóstwo doskonałych pomysłów – zapewnił swojego nowego podwładnego, poklepując go po plecach. – Pomyślałem sobie tylko, że może cię to jakoś zainspirować.

***

W 1910 roku Fiat był już niekwestionowanym numerem jeden w Italii, jeżeli chodzi o produkcję samochodów. Rozpoczął również zagraniczną ekspansję, otwierając pierwszą filię w Nowym Jorku. Za oceanem włoskie auta uchodziły za synonim prestiżu, ponieważ były wielokrotnie droższe od pojazdów produkowanych w zakładach Forda. Wkrótce Fiat zaczął także wypuszczać na rynek samochody ciężarowe, silniki lotnicze i traktory. Po I Wojnie Światowej firma plasowała się już na trzecim miejscu na liście najpotężniejszych włoskich przedsiębiorstw. Skupiała blisko 90% rynku samochodowego na Półwyspie Apenińskim. – Paradoksalnie, później rozmiar Fiata stał się jego piętą achillesową – zauważa Jennifer Clark w swojej książce poświęconej dziejom marki. – Włochy nie mogły się pochwalić wieloma znaczącymi zakładami finansowymi, więc Fiat zdobył jednocześnie dominującą pozycję w sektorze samochodowym, lotniczym, okrętowym i kolejowym.

Rodzina Agnellich miała już wówczas około 70% udziałów w firmie.

„Samochód to nie poemat. To produkt, który ma się sprzedać”

Giovanni Agnelli

To wszystko nadało przedsiębiorstwu ogromnego znaczenia dla całej gospodarki – dodaje Clark. – Giovanni Agnelli i jego wspólnicy mogli wręcz wpływać na rząd, by ten uchwalał prawo zgodnie z bieżącymi potrzebami firmy. Na dłuższą metę tak wygodna pozycja osłabiła jednak konkurencyjność Fiata na arenie międzynarodowej. Rozleniwiła go. I uczyniła łatwym celem ruchu robotniczego oraz terrorystów.

Agnelli zmarł w 1945 roku, tuż po II Wojnie Światowej. Choć zawodowo mógł się czuć człowiekiem jak najbardziej spełnionym, w życiu osobistym spotkała go okrutna tragedia. Jeszcze w 1935 roku, w wieku zaledwie 43 lat, w katastrofie lotniczej zginął jego syn, wspomniany Edoardo. Giovanni upatrywał w nim kontynuatora swojego dzieła i wszystko wskazywało na to, że tak właśnie się stanie. Edoardo w chwili śmierci był już wiceprezydentem Fiata i de facto zarządzał tym przedsiębiorstwem, a dodatkowo piastował również prominentne funkcje w innych sektorach biznesowo-medialno-politycznego imperium Agnellich, które stale się rozrastało. No i dowodził Juventusem, prowadząc go do sześciu tytułów mistrzowskich w latach 1926 – 1935, w tym pięciu z rzędu. Był to być może najważniejszy okres w całej historii „Starej Damy”, ponieważ pozwolił klubowi zbudować reputację jednej z najpotężniejszych organizacji sportowych w całej Italii.

Juve za sprawą swoich sukcesów zyskało ogólnokrajową popularność. Potem to się oczywiście zmieniło i dzisiaj turyński klub może nawet uchodzić za dość powszechnie znienawidzony, o czym wcześniej mówił cytowany Montero, niemniej – wciąż nie ma we Włoszech drugiego zespołu, który generowałby podobne emocje i zainteresowanie w skali całego kraju.

***

Śmierć spadkobiercy sprawiła, że to wnuk i imiennik Giovanniego, urodzony w 1921 roku Gianni, znalazł się na pierwszej pozycji w linii sukcesji. Zresztą Gianni zawsze czuł się bardziej wnukiem swojego dziadka niż synem swojego ojca. Jego relacje z Edoardo były dość poprawne, nie ma się tutaj co doszukiwać jakiejś wzajemnej niechęci, lecz nieszczególnie zażyłe. Co innego z Giovannim. Dziadek znajdował znacznie więcej czasu dla nastolatka i starał się go kształtować na swoje podobieństwo. Być może dlatego Gianni podczas II Wojny Światowej nie skorzystał z możliwości uniknięcia poboru do wojska i z własnej woli ruszył na front. Walczył zarówno w Afryce, jak i na terenie Rosji. Trzykrotnie go raniono – dwa razy w boju z wrogiem, a raz podczas zwyczajnej bójki, gdy oberwał butelką w kantynie.

Ukończył studia prawnicze. Nigdy nie pracował w zawodzie, lecz to właśnie stąd wziął się jego słynny przydomek.

Gianni i Giovanni Agnelli

Co jednak dość zaskakujące – Agnelli dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku przejął stery w przedsiębiorstwie swego dziadka. Wcześniej pozwalał, by Fiatem w jego imieniu zarządzał Vittorio Valletta. Niektórzy twierdzą, że była to głęboko przemyślana i nader roztropna decyzja „Adwokata”, który nie czuł się gotowy, by dowodzić tak olbrzymią firmą, więc wolał dać sobie czas na zdobycie niezbędnego doświadczenia. Inni uważają natomiast, że Gianni zwyczajnie nie był zainteresowany zarabianiem pieniędzy, wolał je beztrosko trwonić. O ekscesach z jego udziałem szybko zrobiło się głośno w całej Italii, a właściwie to na całym świecie. Dokazywał bowiem również we Francji i w Stanach Zjednoczonych.

Wedle dzisiejszego nazewnictwa można powiedzieć, że Gianni Agnelli, zamiast przedsiębiorcą z prawdziwego zdarzenia, na blisko dwadzieścia lat stał się po prostu celebrytą. Bohaterem skandali i skandalików, które zdawały się nigdy nie kończyć.

Gianni Agnelli, czyli bawidamek

„Kobiety chciały być z nim. Mężczyźni chcieli być nim”

Diane von Furstenberg

Latem 1962 roku Jacqueline „Jackie” Kennedy, małżonka prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna F. Kennedy’ego, wybrała się na krótkie wakacje do Włoch. Być może dlatego, że chciała najzwyczajniej w świecie odpocząć, a przecież trudno o lepsze miejsce do relaksu niż słoneczna Italia. A być może nie mogła patrzeć na męża, mniej lub bardziej skrycie rozpaczającego po samobójczej śmierci swojej rzekomej kochanki, Marilyn Monroe? Śmierć uwielbianej aktorki wzbudziła gigantyczne emocje właściwie na całym globie, więc media naturalnie zaczęły się doszukiwać związków między samobójstwem Monroe a niespodziewanym wyjazdem pierwszej damy.

Plotki zaczęły się nawarstwiać, gdy wszędobylscy dziennikarze odkryli, w jaki sposób Jackie Kennedy spędza swój tajemniczy urlop. Notorycznie fotografowano ją w towarzystwie Gianniego Agnellego, najsłynniejszego europejskiego podrywacza. Jackie i Gianni na kolacji. Jackie i Gianni na spacerze. Wreszcie – Jackie i Gianni na jachcie, tylko we dwoje. „Pierwsza dama w sidłach pirata” – napisała jedna z gazet.

Oczywiście do dziś nie ma pewności, czy para tylko ze sobą flirtowała, czy może jednak – jak to się mówi – doszło do czegoś więcej. Agnelli dobrze znał samego Johna Kennedy’ego, zresztą przyjaźnił się z wieloma słynnymi przedstawicielami amerykańskiego establishmentu. Między innymi z Davidem Rockefellerem i Henrym Kissingerem. Ten drugi powiedział o „Adwokacie”: – Gianni był człowiekiem o legendarnym uroku osobistym. Kiedy z tobą rozmawiał, potrafił wywołać wrażenie, że na całym świecie liczy się dla niego tylko ta rozmowa. I to nie była poza. Miał w sobie wielką empatię. (…) Zawsze było z nim mnóstwo zabawy. Rozpierała go energia, więc nawet najpoważniejsze spotkania biznesowe z jego udziałem potrafiły się zamienić w przygodę. Kiedyś zaaranżował dla nas wizytę w podziemiach Bazyliki św. Piotra, gdzie próbował nam wskazać, jak małe niuanse wprowadzone przez Michała Anioła dodały rozmachu całemu projektowi. Potem polecieliśmy do Turynu na mecz. A stamtąd do jego willi, gdzie wreszcie porozmawialiśmy na umówiony temat.

Gianni Agnelli na swoim jachcie

Czy znajomość z Kennedym mogła zatem powstrzymać Agnellego przed uwiedzeniem jego żony? Tego się nie dowiemy, lecz skoro prezydent USA przesłał do swojej żony depeszę: „Less Agnelli, more First Lady” („Mniej Agnellego, więcej pierwszej damy”) to najwyraźniej również zaniepokoił się medialnymi doniesieniami na temat włoskich przygód Jackie. Tym bardziej że musiał mieć świadomość, iż Gianni nie stronił od używek znacznie mocniejszych niż alkohol i papierosy. Kiedyś – prawdopodobnie pod wpływem kokainy – rozbił się swoim Ferrari, tak dotkliwie kalecząc jedną ze stóp, że do końca życia nie mógł już prowadzić auta. Podczas wypadku towarzyszyła mu naturalnie młodziutka kobieta. Para uciekła z hotelu, gdzie została przyłapana in flagranti… przez jeszcze inną miłośnicę Włocha.

Do grona kochanek „Adwokata” zaliczały się z całą pewnością:

  • Danielle Darrieux, francuska aktorka, której zadedykowana została książka „Oskar i Pani Róża”
  • Pamela Harriman, późniejsza ambasador Stanów Zjednoczonych we Francji
  • Anita Ekberg, szwedzka aktorka, znana przede wszystkim z roli w filmie „Słodkie życie”
  • Rita Hayworth, amerykańska aktorka, wielka gwiazda Hollywood
  • Jackie Rogers, słynna projektantka mody
  • Linda Christian, meksykańska aktorka, jedna z „dziewczyn Bonda”

Jak nietrudno się domyślić – tę listę można ciągnąć bardzo długo. Żeby nie powiedzieć: w nieskończoność. – Są mężczyźni, którzy uwielbiają rozmowy o kobietach. Ja natomiast uwielbiam rozmawiać z kobietami – rzucił kiedyś, a przynajmniej przypisuje mu się ten bon mot.

Wilt Chamberlain, legendarny amerykański koszykarz, przechwalał się niegdyś, że udało mu się zaciągnąć do łóżka dwadzieścia tysięcy kobiet. Agnelli raczej nie mógłby z nim konkurować, ale na reputację największego włoskiego playboya swoich czasów z pewnością rzetelnie zapracował. Zupełnie mu nie zawadzało, że od 1953 roku był żonaty. – Znam wiernych mężów, którzy unieszczęśliwiają swoje żony. I znam mężów niewiernych, którzy czynią swoje żony szczęśliwymi. Ja należę do tej drugiej grupy – zwykł mawiać.

I chyba miał rację, gdyż Marella Agnelli nawet po śmierci męża wspominała go wyłącznie ciepło. – Pewnego dnia, niedługo po naszym ślubie, postanowiłam pojechać do Paryża na kilkudniowe zakupy. Najszybszą metodą podróży był wówczas pociąg. Kiedy dotarłam na dworzec, gdzie umówiłam się z przyjaciółkami, czekała na mnie niespodzianka. Wagon, który zarezerwowałam, wyglądał znajomo. W łazience były ręczniki z moimi inicjałami. Nie brakowało też moich ulubionych mydeł i kremów. Standardowe, pociągowe prześcieradła zostały zastąpione przez nasze, domowe. Na nich również widniały moje inicjały. Był tam nawet wazon ze świeżymi kwiatami! Właśnie wtedy odkryłam, w jaki sposób członkowie rodziny Agnellich podróżują po Europie. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo zmieniło się moje życie.

***

Jako się rzekło, Agnelli spoważniał dopiero w latach sześćdziesiątych. Powściągnął zamiłowanie do romansów i imprez. Skoncentrował się na rozwoju Fiata. Z firmą musiał zresztą przebrnąć przez rozmaite społeczno-polityczne kryzysy. W pewnym momencie włoscy parlamentarzyści i najbogatsi przedsiębiorcy żyli w olbrzymim strachu o swojego życie. Na Półwyspie Apenińskim rozpanoszyły się bowiem tak zwane Czerwone Brygady – lewicowa organizacja terrorystyczna, która zaczęła swoją działalność od przeprowadzania drobnych zamachów bombowych w fabrykach, a potem wzięła na celownik najbardziej prominentnych polityków i biznesmenów w kraju. W 1973 roku doszło do porwania Brunona Labate, aktywisty nacjonalistycznych związków zawodowych. Labate został poddany procesowi i uznany za zdrajcę sprawy robotniczej.

Gianni Agnelli podczas przemówienia

W ramach kary rozebrano go do rosołu, ogolono na łyso i przykuto do bramy fabryki Fiata.

To wszystko brzmi jednak jak dziecinne igraszki w porównaniu do losu, który cztery lata później spotkał Aldo Moro, premiera Włoch. Został on porwany, a potem brutalnie zamordowany. Ten ponury dla Italii czas został zapamiętany przez historyków jako „lata ołowiu”. W sumie działania terrorystów pochłonęły kilkaset ofiar śmiertelnych. – Obok ciała Aldo Moro spoczywają też zwłoki naszej Republiki – skomentował ponuro „Adwokat”. Sam nie obawiał się jednak o życie. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Pomimo usilnych próśb, odmawiał korzystania z ochrony. – Ochroniarze za dużo widzą, a przede wszystkim za dużo mówią – dowodził uparcie.

Jeden ze schwytanych terrorystów przyznał potem w trakcie przesłuchania, że próbował zamordować Agnellego, lecz ten tak szybko poruszał się samochodem, że nie sposób było porządnie wycelować w jego głowę.

***

Kiedy już „Adwokat” wpadł w wir pracy, okazał się równie wielkim pracoholikiem jak wcześniej bawidamkiem.

Wstawał o brzasku i tego samego oczekiwał od wszystkich swoich współpracowników, do których zwykł wydzwaniać nawet przed piątą rano. Między innymi Giovanni Trapattoni miał spore problemy, by przywyknąć do nowego trybu życia. – Pamiętam mój pierwszy dzień w Juventusie. Nastawiłem budzik na siódmą, żeby około ósmej być już w ośrodku treningowym. O szóstej obudził mnie jednak telefon. Dzwonił „Adwokat”. Zadał kilka kurtuazyjnych pytań i sprawiał wrażenie lekko niezadowolonego, że nie jestem równie rześki jak on. Następnego dnia historia się powtórzyła. Zrozumiałem, że to taki rytuał, do którego muszę się dostosować. Z bólem serca zacząłem więc nastawiać budzik na 5:30.

„Lubiłem rozmawiać z Agnellim o futbolu. Wbrew pozorom, sporo o nim wiedział. Starał się być zaangażowany w codzienne życie drużyny. Podobało mi się też, że wszystkich traktuje z jednakowym szacunkiem. Dino Zoff i sprzątaczka mogli liczyć na taką samą uprzejmość z jego strony. (…) Nie jest też tak, że nie liczył się z pieniędzmi. Sytuacja ekonomiczna kraju była taka, jaka była. Agnelli brał to pod uwagę. Czasami prosił mnie, bym wskazał tańszego zawodnika, bo musiał znaleźć fundusze na podwyżki dla pracowników Fiata. A kiedy już zdecydował się na jeden duży transfer, pozostałe wzmocnienia musiały być skromniejsze”

Giovanni Trapattoni

Inna sprawa, że nawet w młodości Gianni lubił budzić swoich znajomych porannymi telefonami z niefrasobliwym pytaniem o samopoczucie. Zazwyczaj słyszał w odpowiedzi, by nigdy więcej nie wydzwaniał o tak wczesnej porze. Problem w tym, że telefon był na ogół jedynie zapowiedzią nadchodzącej wizyty. Kilkanaście minut po krótkiej rozmowie „Adwokat” już lądował śmigłowcem w ogrodzie swojej „ofiary” i wyciągał ją z łóżka.

Po prostu upewniał się, czy delikwent jest w domu.

***

Z całą pewnością L’Avvocato najbardziej nie znosił w życiu nudy. Musiał stale działać. Jeżeli nie na polu towarzyskim, to zawodowym i futbolowym. Być w ciągłym ruchu, wyznaczać sobie nowe cele. Nużyły go oficjalne bankiety i wystawne przyjęcia w towarzystwie polityków, gdzie nie można sobie było pozwolić na nutę spontaniczności. Choć i tak szukał sposobów, by sprowokować lekkie napięcie nawet w tak sztywnych okolicznościach. Kiedyś gościł w swojej rezydencji prezydenta kraju i polecił swojemu kucharzowi, by ten przyrządził z tej okazji… bycze jądra.

Przepraszam, że się ośmielam, ale nie możemy podać prezydentowi jąder! – obruszył się kucharz.
Możemy – oznajmił spokojnie Agnelli. – To idealne danie dla kutasa.

Skłonność Gianniego do tego rodzaju wybryków doskonale podsumował cytowany już Kissinger. – W jego towarzystwie niebezpiecznie było choćby pomyśleć o czymś głupim bądź ryzykownym, bo on od razu chciał to wcielać w życie.

Gianni Agnelli, czyli symbol

„Chciałbym zginąć na koniu. Jak prawdziwy, stary żołnierz”

Gianni Agnelli

Wygra Juventus czy drużyna lepsza? Mam to szczęście, że zazwyczaj nie muszę się martwić tym dylematem – zażartował niegdyś Agnelli. Oczywiście trochę przesadzając, co było zresztą bardzo w jego stylu. Lubił w ten sposób igrać z mediami. Wrzucać do przestrzeni publicznej różne hasła, które potem całymi latami żyły własnym życiem. Zasłynął między innymi z nadawania piłkarzom wymyślnych pseudonimów. To właśnie on powiedział o Zbigniewie Bońku, że jest „Piękny w nocy”. Z jednej strony podkreślając, iż obecny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej fenomenalnie spisuje się w kluczowych meczach europejskich pucharów, a z drugiej – wbijając gwiazdorowi szpileczkę. „Adwokat” niewątpliwie chciał również zasugerować, że Boniek mógłby dawać z siebie nieco więcej także w starciach z ligowymi przeciętniakami.

Wszyscy słuchali tego, co Agnelli ma do powiedzenia. Czasami aż przesadnie się tym przejmując, co potwierdza historia Carlo Ancelottiego, opowiedziana w książce „Nienasycony zwycięzca”:

Carlo, budź się. Dzwoni do ciebie L’Avvocato – Ancelotti zerwał się na równe nogi i starał za wszelką cenę odzyskać kontakt z rzeczywistością. Wtedy w słuchawce rozległ się charakterystyczny głos Gianniego Agnellego, który nie radził sobie z wymową głosek „r” i „l”. – Dzień dobły, Całło. Właśnie widziałem głacza z Wybłeła Kości Słoniowej. Facet jest zjawiskowy, nazywa się Kabungaguti. Pewnie już widziałeś, jak gła?
Światowej sławy Kabungaguti. „O kim on, do cholery, mówi?” – gorączkowo zastanawiał się Carletto. – L’Avvocato, przyznaję, że nie wiem nic na jego temat, ale mogę się dowiedzieć. Natychmiast zamawiam nagrania jego meczów.
Jest wiełkim mistrzem. Całło, zaskakujesz mnie. Jak to możliwe, że nic nie wiesz o Kabungagutim?

Umberto i Gianni Agnelli w towarzystwie Carlo Ancelottiego

Szkoleniowiec Juve poczuł się jak kompletny kretyn. Ubrał się i zszedł do lobby, gdzie zastał Luciano Moggiego. Pospieszył w jego stronę.

Luciano, właśnie dzwonił do mnie L’Avvocato.
Naprawdę? I czego chciał?
Pytał mnie o jakiegoś kolesia nazwiskiem Kabungaguti. Słyszałeś o nim?
Czy słyszałem? A czy jest ktoś, kto nie słyszał o Kabungagutim?
Najwyraźniej słyszeli wszyscy oprócz mnie.
Cóż, musisz się przyłożyć do analizy rynku. Kabungaguti jest już niemal nasz.

W tym momencie Ancelotti usłyszał za plecami znajomy głos. Głos Gianniego Agnellego: – Całło, jak to? Jak mogłeś nie słyszeć o wiełkim Kabungagutim? W głowie Ancelottiego kłębiły się już najczarniejsze scenariusze. Gdy odwrócił się z zamiarem przeprosin za swoją ignorancję, spostrzegł, że stoi przed nim nie „Adwokat”, ale Augusto Bellani. Właściciel biura podróży, który organizował wszystkie wyjazdy dla rodziny Agnellich. Najwybitniejszy naśladowca głosu Gianniego.

To był tylko dowcip, ale kiedy Agnelli rzeczywiście przyłapał kogoś ze swoich podwładnych na niewiedzy, bywał brutalny.

***

Oczywiście Juve – podobnie zresztą jak Fiat – za długich rządów Agnellego przeżywało wielkie wzloty, ale i spore upadki. Najpiękniejsze chwile dla „Starej Damy” to oczywiście pierwsza połowa lat osiemdziesiątych, gdy Platini, Boniek, Rossi i reszta ferajny wynieśli klub na europejski szczyt. Udało się tej sztuki dokonać również kilkanaście lat później, już za kadencji Marcello Lippiego. Niedługo przed śmiercią samego „Adwokata”, który odszedł w 2003 roku, w wieku 81 lat. Odszedł aż nazbyt zwyczajnie, bo z powodu raka prostaty. Choć wielokrotnie zwierzał się najbliższym, że swoją śmierć wyobraża sobie w jakichś spektakularnych okolicznościach. Lepiej korespondujących z trybem jego życia.

DYNAMO KIJÓW POKONA JUVENTUS? KURS: 9,31 W EWINNER!

Czy umarł w stu procentach spełniony? Niekoniecznie. Okazało się bowiem, iż sprawdził się w wielu rolach, lecz nie w roli ojca. Jego córka mówiła po latach wprost, że Gianni był w jej życiu po prostu nieobecny. Że wychowywała ją służba i pozostali domownicy, a nie rodzice. Jeden z wieloletnich pracowników Fiata stwierdził zaś, że wspaniale było być podopiecznym Gianniego w firmie, lecz na pewno nie chciałby być jego synem.

W listopadzie 2000 roku samobójstwo popełnił Edoardo Agnelli, pierworodny syn Gianniego. Miał przejąć z rąk „Adwokata” zarówno pieczę nad Fiatem, jak i nad Juventusem. Pasja do futbolu zdawała się zresztą najmocniej ich łączyć. Ale Edoardo postanowił kroczyć własnymi ścieżkami. Przeszedł na islam, co nie spodobało się Gianniemu, który zaczął postrzegać swojego syna jako dziwaka. W końcu odsunął go od rodzinnych interesów. Może nie wyrzekł się go całkowicie, lecz wyraźnie dał mu do zrozumienia, iż jest nim rozczarowany. Giulio Marconi, przyjaciel rodziny Agnellich, wspominał: – Po śmierci Edoardo powiedziałem wprost Gianniemu: „L’Avvocato, musisz wziąć na siebie część winy za tę tragedię. Moim zdaniem Edoardo był świetnym, bystrym dzieciakiem. Nie wierzyłeś w niego i to mogło go popchnąć do tego, co zrobił”.

„Kiedy Gianni dowiedział się o śmierci syna, był wstrząśnięty. – Potrzeba wielkiej odwagi, by zeskoczyć z mostu – powiedział mi”

Tiberto Rodrigo Brandolini d’Adda

To w pewnym sensie wymowne słowa. Nawet w tak tragicznej chwili Agnelli szukał w synu odwagi, z której sam tak słynął i którą tak bardzo chciał widzieć również w nim. – Śmierć Edoardo kompletnie go złamała. Nie mogłem go poznać. To było nieprawdopodobne, że człowiek, który sprawiał dotychczas wrażenie nieśmiertelnego, nagle pękł i zamknął się w sobieopowiadał Lupo Rattazzi.

Edoardo miał nieślubnego syna. Gianni nie uznał go za członka rodziny Agnellich.

***

Dla Juventusu, podobnie jak dla całej Italii, Gianni Agnelli jest postacią pomnikową. Symbolem. Nawet w wymiarze ubioru – do dziś magazyny modowe typują go jako jednego z największych elegantów w najnowszych dziejach Europy. Choć „Adwokat” zawsze nosił się dość luźno, wręcz nonszalancko. Stanowił uosobienie stylu, który Włosi zwykli określać sprezzatura. – Wiele osób sądzi, że Agnelli długo myślał nad swoimi stylizacjami. Przeciwnie. On praktycznie w ogóle się nie zastanawiał nad ubiorem, nie miał na to czasu. Na tym w mojej ocenie polega prawdziwa elegancja, jest niewymuszona i przychodzi naturalnieoceniał Stuart Thornton, majordomus Agnellich.

„Agnelli to Fiat. Fiat to Turyn. Turyn to Włochy”

popularne słowa o Agnellim

Przede wszystkim jednak – „Adwokat” był uwodzicielem. Uwodził kobiety, polityków, a także piłkarzy i trenerów. Choć nie na każdego jego urok działał z jednakową siłą, większość mu ulegała. Można właściwie powiedzieć, że rozkochał w sobie całą Italię. Kojarzył się bowiem ze wszystkim, co typowo włoskie. Z Fiatem. Z Ferrari. No i rzecz jasna z Juventusem. – Interesowałem się futbolem od urodzenia. Moja rodzina jest z Juventusem od zawsze. I to się nie zmieni – powiedział Agnelli. – Juve to nie jest biznes. To pasja. Jestem wielkim szczęściarzem, że mogłem mieć w życiu właśnie taką pasję. Bo dzielą ją ze mną miliony Włochów.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl / GettyImages / Wikipedia
źródła: Carlo Ancelotti, Alessandro Alciato: „Nienasycony zwycięzca”; Adam Digby: „Juventus. Historia w biało-czarnych barwach”; Stefania Tamburello: „Mi piace il vento perche non si puo comperare: Gianni Agnelli in parole sue”; Giovanni Trapattoni, Bruno Longhi: „Non dire gatto. La mia vita sempre in campo, tra calci e fischi”; Ian Rush: „The Autobiography”; John Foot: „Calcio. Historia włoskiego futbolu”; Jennifer Clark: „Mondo Agnelli. Fiat, Chrysler and the power of dynasty”; Dino Zoff: „Dura solo un attimo, la gloria. La mia vita”; Claudio Gentile, Alberto Cerruti: „E sono stato gentile”; Stefano Piri: „Roberto Baggio: Avevo solo un pensiero”; Ciro Ferrara: „Ho visto Diego: E dico 'o vero”; Alvise Cagnazzo, Stefano Discreti: „Montero, l’ultimo guerriero”.

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
3
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Weszło

Polecane

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha
4
Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata
Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
30
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Komentarze

15 komentarzy

Loading...