Pochodzi z rodziny z tradycjami tenisowymi sięgającymi jej babci. Jej mecze to prawdziwe tenisowe maratony, a ona sama wymienia „odporność” jako największą zaletę w swojej grze. Zna się z Gugą Kuertenem, trzykrotnym mistrzem Roland Garros, a w Brazylii liczą, że pójdzie w jego ślady. Ale ma też czarną kartę w swojej karierze – dziesięciomiesięczne zawieszenie za doping. To już jednak za nią. Przed nią z kolei półfinał French Open przeciwko Idze Świątek. Do tej pory z Polką mierzyła się raz i… wygrała. Poznajcie Beatriz Haddad Maię.
Spis treści
Pierwszy raz
Już w momencie, gdy doszła do ćwierćfinału, media bombardowały wszystkich właściwie jedną statystyką – że Beatriz jest pierwszą Brazylijką w tej fazie turnieju wielkoszlemowego od Marii Bueno, wielkiej tenisistki z lat 50. i 60. Bueno to w Brazylii legenda, siedmiokrotna mistrzyni wielkoszlemowa w singlu, jedenastokrotna w deblu, ma też pojedynczy tytuł w mikście. Ale tylko jeden tytuł – deblowy – zdobywała już w erze open.
W 1968 roku, gdy ta się zaczynała, zaliczała już bowiem schyłek swojej kariery.
I tak jednak zdołała jeszcze zapisać się w historii brazylijskiego tenisa. W 1968 roku doszła do ćwierćfinału na Roland Garros i w Wimbledonie, a potem poprawiła to półfinałem US Open. Przez kolejne 55 lat żadna Brazylijka tych rezultatów nie poprawiła, ba, nawet im nie dorównała. Dopiero teraz Bia, jak często jest nazywana, wymazała z ksiąg pierwszy z nich – w Paryżu doszła do półfinału. W erze open żadna jej rodaczka nie osiągnęła w singlowym turnieju wielkoszlemowym więcej.
A sukcesów Bueno, o których do tej pory mówiono, większość jej rodaków przecież nawet nie pamięta, większość ich nawet nie widziała. Choć dla samej Beatriz, jej wielka poprzedniczka była pewną inspiracją.
– Mam z nią zdjęcie z Wimbledonu. To był szczęśliwy dzień. Spotkałam ją też kilka razy w Sao Paulo. Niestety zmarła, ale wcześniej miałyśmy kilka okazji, żeby porozmawiać. Jest osobą, która inspiruje nas od wielu lat. Myślę też, że była to bardzo silna kobieta – mówiła Haddad Maia.
Jeśli chodzi o przekraczanie granic – dla młodszej z Brazylijek to nic nowego. Robi to regularnie. Albo ustanawia nowe rekordy, albo dokonuje czegoś jako „pierwsza od Marii Bueno”. Tak było na przykład z wygranym turniejem WTA na trawie (pierwsza od ponad 50 lat), finałem wielkoszlemowym w deblu (pierwsza od 1968 roku i Marii Bueno oraz Claudii Montiero) czy udziałem w finałach WTA (też w deblu, pierwsza w ogóle). Jako pierwsza od dekad pokonała też światową jedynkę (a wcześniej była, naturalnie, pierwszą Brazylijką od dobrych 30 lat ze zwycięstwem nad tenisistką z TOP 20 i TOP 10 rankingu) oraz doszła do finału turnieju rangi WTA 1000.
Teraz może stać się pierwszą zawodniczką z Brazylii w erze open, która dojdzie do wielkoszlemowego finału. Jak na razie w Paryżu radzi sobie świetnie, choć… długo.
Maratony
Przez pierwszą rundę tegorocznego Roland Garros przeszła łatwo. Z Niemką Tatjaną Marią wygrała 6:1, 6:0. A potem się zaczęło. W każdym kolejnym spotkaniu rozgrywała trzy sety. Trzy z tych meczów zaczynała od przegrania pierwszej partii. Wygląda to tak:
- II runda. 6:2, 5:7, 6:4 vs Diana Shnaider. 2:43h.
- III runda. 5:7, 6:4, 7:5 vs Jekatierina Aleksandrowa. 2:49h.
- IV runda. 6:7(3), 6:3, 7:5 vs Sara Sorribes Tormo. 3:51h.
- Ćwierćfinał. 3:6, 7:6(5), 6:1 vs Ons Jabeur. 2:29h.
Dla porównania – najdłuższy mecz Igi Świątek na tym turnieju to w tej chwili spotkanie z Claire Liu z drugiej rundy. Trwało… godzinę i 29 minut. Ogółem Iga na korcie spędziła do tej pory nieco ponad pięć godzin. Beatriz Haddad Maia z kolei łącznie grała już w tym roku na paryskich kortach 12 godzin i 56 minut. I to tylko w singlu, a w międzyczasie zaliczyła dwa mecze debla.
Rozgrywała przy tym mecze niesamowite, bo z Sarą Sorribes Tormo najpierw kilka razy serwowała na seta i ani razu nie wygrała, a potem przegrała partię w tie-breaku. Z pewnego letargu obudziła się dopiero, gdy Hiszpanka wydawała się zmierzać do wygranej w dwóch partiach. Wygrała siedem gemów z rzędu, a w trzeciej partii w kluczowym momencie… znowu się zacięła i nie zamknęła meczu. Zrobiła to dopiero kilka gemów później, jakby chciała temu wszystkiemu dodać jeszcze więcej dramatyzmu.
Trwający 3 godziny i 51 minut (!) mecz to zresztą najdłuższe kobiece spotkanie w tym sezonie. O dziesięć minut przebiło mecz z Rzymu, w którym udział wzięły Anhelina Kalinina i… Beatriz Haddad Maia. Jedyna różnica jest taka, że we Włoszech Brazylijka przegrała. W Paryżu też gra maratony, ale wszystkie wygrywa.
– Myślę, że bardzo ciężko pracuję również z moim ciałem, więc wierzę w siebie, kiedy mam trudne chwile. Za mną już wiele meczów trwających dłużej niż trzy godziny. Dopóki spotkanie trwa, to zawsze myślę, że jestem silniejsza i dam radę – mówiła. – Uważam, że tenis to nie wyścig na 100 metrów, a maraton. Przynajmniej moje spotkania. Moja mentalność opiera się na tym, by się nie poddawać i dać sobie szansę, nawet, gdy nic nie wychodzi. Kluczem jest dyscyplina, zachowanie spokoju.
Dodawała, że do wszystkich meczów się odpowiednio przygotowuje. Od zawsze wstaje wcześnie i zaczyna dzień od rozciągania wszystkich mięśni. Na treningach też się nie oszczędza. W trakcie spotkania powtarza sobie, że może wytrzymać wszystko, co rzucą w nią rywalki. W ostatnich sezonach faktycznie to robi, z roku na rok coraz częściej. Choć brak jej jeszcze spektakularnych sukcesów, to stała się niezwykle regularna. Mówi też, że lepiej wytrzymuje mecze psychicznie – zasługa w tym ponoć jej trenera i… Novaka Djokovicia.
– Trener pokazał mi wideo z Novakiem, w którym on opowiada o nerwach. Pomyślałam sobie, że skoro Novak Djoković czuje się czasem zdenerwowany, to kim jestem ja, by się tak nie czuć? To normalne, trzeba po prostu starać się grać jak najlepiej pod presją – mówiła.
Jak na razie robi to w Paryżu doskonale. Nawet w ćwierćfinale z Ons Jabeur, zdecydowanie faworyzowaną, zaczęła przecież słabo. Kilka razy traciła podanie tylko w pierwszym secie. Ostatecznie przegrała całą partię. W drugiej poprawiła jednak serwis, trzymała każdego gema, nawet w samej końcówce, gdy Tunezyjka miała dwa break pointy. Bia doprowadziła do tie-breaka, w nim wywalczyła sobie trzy piłki setowe i ostatnią wykorzystała. A w trzecim secie była już rozpędzona i Ons ograła. W wielkim stylu, mimo przebiegniętych w poprzednich rundach kilometrów, wytrzymała trudy spotkania o takim ciężarze gatunkowym.
Wypada to docenić, tym bardziej, że ma na sobie presję nie tylko nałożoną przez siebie, ale i tę, którą nakłada na nią właściwie cały kraj.
Brazylia kocha mistrzów
Roland Garros 1997, 2000 i 2001. Beatriz pewnie nawet ich nie pamięta, w końcu gdy rozgrywano ostatni z tych turniejów, miała pięć lat. Ale dla brazylijskiego tenisa to najważniejsze imprezy w historii. To wtedy na paryskich kortach triumfował Gustavo Kuerten. Jedyny brazylijski singlowy mistrz wielkoszlemowy w erze open. Jedyny lider rankingu z tego kraju. Człowiek, którego podziwiał cały tenisowy świat. A Brazylia oszalała na jego punkcie.
I od tamtego czasu oczekuje, że każdy kolejny tenisista czy tenisistka z ich kraju, dorówna właśnie Kuertenowi. A to nie takie proste.
– Czasem ludzie oczekują zbyt wiele. Chcą, żebym była jak Guga. Nie jest łatwo się z tym mierzyć. Z tego powodu staram się nie używać zbyt wiele social mediów, chcę się od tego odciąć. […] Oczywiście, to coś specjalnego, być z Brazylii. Wiem, że wiele osób z kraju mnie dopinguje. Cieszę się, że pokazują mnie w telewizji, a nie tylko piłkę nożną. Czuję się dumna, że mogę pokazać ludziom, szczególnie dzieciom, że mogą też grać w tenisa – mówiła w jednym z wywiadów.
O tym, że chciałaby być inspiracją, często zresztą powtarza. To jedno z jej marzeń, obok tego, by wejść na szczyt rankingu. – Chcę zrobić różnicę w czyimś życiu. Znam swoje obowiązki. Pracuję ciężko, mam nadzieję, że pomogę dzieciakom, które chcą zostać tenisistami. Fakt, że mogą oglądać kogoś, kto gra na najwyższym poziomie i pochodzi z tego samego środowiska, buduje pewną mentalność, daje poczucie, że jest się tego bliżej – dodawała.
Sama podkreśla, że wejść do świata wielkiego tenisa nie jest łatwo, zwłaszcza gdy jest się z Brazylii (czy w ogóle z Ameryki Południowej, może poza Argentyną), a już szczególnie – gdy jest się kobietą z któregoś z tamtejszych krajów. Dodaje też jednak, że jeśli pojawi się dla nich więcej szans, choćby turniejów w tamtym regionie, to wiele innych tenisistek też z nich skorzysta. Jej się udało, mimo że tych szans w teorii było niewiele. I udaje się nadal, z coraz lepszym skutkiem – pnie się w końcu w górę rankingu, poprawia życiówki.
Inna sprawa, że momentami czuje, że dla Brazylii to wciąż za mało.
– Jeśli nie jesteś Gugą Kuertenem czy Ayrtonem Senną, czyli nie jesteś najlepszy na świecie, to jesteś niewystarczający. Zawsze masz poczucie, że ludzie chcą od ciebie więcej. Możesz wygrać turniej czy dwa, ale jeśli potem przegrasz w pierwszej rundzie – co jest przecież zupełnie normalne – od razu zaczną cię krytykować. W innych krajach, gdzie jest rozwinięta tenisowa kultura, tak to nie działa. Tam wiedzą, że porażki są w tym sporcie normalne. U nas przez lata fani byli bardzo krytyczni wobec Thomaza Belucciego [były tenisista, kiedyś 21. na świecie, wygrał cztery turnieje ATP – przyp. red.]. Dlatego nie czytam newsów o sobie. Opieram się na słowach ludzi, których znam i ufam – mówiła Haddad Maia.
Co ciekawe, Gugę Kuertena poznała. Trenowała nawet w akademii jego byłego trenera, Larriego Passosa. Obecnie nie rozmawia co prawda z byłym mistrzem zbyt wiele, bo ten nieco odciął się od tenisa i poświęcił innym zajęciom, ale Bia niezmiennie wymienia go jako jedną z największych inspiracji. Dla siebie i całego brazylijskiego tenisa.
– Guga to jedna z osób, które odmieniły brazylijski tenis. Mamy dobre relacje. Nie porównuję się jednak do niego czy Marii Bueno. Oni byli na zupełnie innym poziomie, ich osiągnięcia są fantastyczne. Jestem jednak dumna, że mogę reprezentować Brazylię, tak jak robili to oni. Ich dziedzictwo jest ogromne.
Zawsze musiała walczyć
– Przez lata rywalizowałam w małych turniejach. Przechodziłam przez kwalifikacje do imprez WTA. Starałam się poprawiać swoją grę, być bardziej agresywną. Kilka lat temu zmieniłam trenera, to dało mi inną perspektywę na tenis. Miałam dużo kontuzji. Cztery operacje. Myślę, że to dlatego jestem tak silna, gdy gram po kilka godzin. Jestem z tego dumna – mówiła niedawno.
Faktycznie, życie niekoniecznie ją oszczędzało. W juniorskich rozgrywkach radziła sobie całkiem nieźle, wydawała się być dużym talentem, zresztą pochodziła z rodziny, w której tenis był istotną częścią – grały jej matka i babcia, obie odnosiły sukcesy w lokalnych rozgrywkach, matka zawojowała nawet kilka turniejów w Stanach Zjednoczonych. Beatriz poszła jeszcze o krok dalej i radzi sobie w ogólnoświatowej stawce.
Gdy jednak tenisistki, z którymi rywalizowała w juniorskim gronie – jak Ana Konjuh czy Belinda Bencić – szły w górę i obserwował je uważnie świat tenisa, ona została z tyłu. A gdy wydawało się, że powoli się przebija, zawsze coś się psuło. W wieku 18 lat doznała poważnej kontuzji ramienia, przez kilka sezonów miała przez to z nim problemy. Pierwszą operację – pleców – przeszła nawet wcześniej, jako piętnastolatka.
Niełatwo było jej wejść do seniorskiego grania na najwyższym poziomie. Tym bardziej, że tam urazy nie odpuściły i nadal łapała je regularnie. Ale starała się robić swoje. Powoli, mozolnie, budowała pozycję w świecie kobiecego tenisa. – Odporność to jedna z moich największych zalet. Przeszłam przez bardzo wiele, a teraz osiągam dobre wyniki dzięki wcześniejszym poświęceniom. Przez to, że pochodzę z Ameryki Południowej, mam mniejszy budżet, inne możliwości, niemal wszystkie turnieje gram sześć godzin lotu od domu. Ostatecznie jednak to czyni cię silniejszym. Widzę, że ta ciężka praca, którą włożyłam w to wszystko, procentuje – mówiła w zeszłym roku.
Ale w 2019 roku jej reputacja dość mocno podupadła.
To wtedy jedna z próbek moczu, które oddała do kontroli antydopingowej, okazała się pozytywna. Groziły jej nawet dwa lata dyskwalifikacji, ostatecznie skończyło się na 10 miesiącach. Beatriz udało się bowiem udowodnić, że robiła wszystko, co możliwe, by uniknąć zażycia niedozwolonych substancji, które znalazły się w specyfikach przepisanych jej przez dwóch specjalistów od medycyny sportowej, a robione były na zamówienie w aptece w Sao Paulo.
– Tenis to część mojego życia i moja największa pasja. To nie tylko moja praca, ale i moja rodzina, edukacja, przyjaciele. Nigdy nie zaryzykowałabym utraty czegoś tak istotnego w moim życiu, co ukształtowało mnie jako osobę, którą jestem dziś. Zawsze grałam fair, tenis nauczył mnie szacunku, szczerości i ciężkiej pracy – pisała wówczas w oświadczeniu na Instagramie.
ITF, federacja zarządzająca światowym tenisem, dała wiarę tym tłumaczeniom, bo na korzyść Beatriz świadczyły i inne okoliczności. Próbka pobrana od niej jakiś czas później nie wykazała obecności niedozwolonych substancji. Jej słowa o badaniu ich składu zostały potwierdzone. Jedyny problem był taki, że zaczęła to robić… miesiąc po tym, jak zaczęła przyjmować. Czyli za późno. Stąd ITF uznał, że owszem, nie chciała, ale popełniła błąd, przez który mogła uzyskać niedozwoloną przewagę.
Efekt był taki, że zamiast potencjalnych dwóch lat zawieszenia, dostała tylko 10 miesięcy. Niby dobrze, ale dla niej – tragicznie. Bo i tak oznaczało to stratę właściwie wszystkich punktów rankingowych (ze 121. miejsca spadła na 1342.) i konieczność powrotu do turniejów najniższej rangi. Otrzymała jednak nieco wsparcia, zresztą również od Gustavo Kuertena, który skontaktował się z nią, gdy nie mogła grać i zachęcił do dalszej pracy.
Pracowała więc. Bo to akurat potrafi.
Mozolna wspinaczka
Wróciła na przełomie sierpnia i września 2020 roku. Pojechała do Portugalii, zagrała w tamtejszym turnieju ITF 25k. Wygrała. W tamtym sezonie triumfowała jeszcze w trzech mniejszych imprezach (rangi 15k). Niezłe wyniki pozwoliły jej się przesunąć o niemal tysiąc pozycji w górę, do czwartej setki rankingu WTA. Pod koniec sezonu doznała jednak urazu, musiała przejść operację.
Z tego powodu w 2021 roku chwilę zajęło jej rozkręcenie się. Dopiero w kwietniu dwukrotnie triumfowała w turniejach 25k w Argentynie. W czerwcu dołożyła podobne zwycięstwo w Portugalii. Wygrane dedykowała rodakom, którzy zmagali się z pandemią koronawirusa. Akurat trwał jeden z jej szczytowych momentów w Kraju Kawy, wielu ludzi straciło życie. Chciała pokazać, że zdaje sobie z tego sprawę, nawet jeśli sama spędza dużą część roku w innych częściach świata.
Kluczowe dla niej chwile zaczęły się w tamtym sezonie końcem lata. W dwóch wrześniowych turniejach ITF 60k, już znacznie wyższej rangi, rozgrywanych w Szwajcarii, okazała się najlepsza. Podskoczyła w rankingu, potem dołożyła do tego jeszcze kilka innych niezłych wyników – choćby trzecią rundę w Indian Wells (przełożonym na jesień przez COVID). W końcu przebiła w ten sposób granicę setki, rok kończyła jako 83. zawodniczka świata. Była więc już w lepszej sytuacji niż przed dyskwalifikacją.
A rok 2022 miał jej przynieść kolejne piękne chwile.
W maju osiągnęła wówczas największy sukces w dotychczasowej karierze – wygrała turniej WTA 125k, szczebel pośredni mniejszymi turniejami ITF, a tymi z głównego cyklu. W finale pokonała Annę Blinkową 7:6(3), 6:3. – Jestem bardzo szczęśliwa. To coś specjalnego, być tu z powrotem. Miałam okazję zagrać tu kilka lat temu, cieszę się, że wróciłam. To dla mnie ważne. Ciężko pracuję, wierzę, że zasługuję, by tu być. Muszę jednak jeszcze bardziej poprawić swoją grę. Chcę wejść do TOP 50 i pójść wyżej – mówiła.
Do pięćdziesiątki weszła po raz pierwszy w karierze właśnie po tamtym turnieju. A potem faktycznie poszła wyżej.
Po kolejnych udanych występach dobiła do najlepszej „32”, co dawałoby jej rozstawienie w imprezach wielkoszlemowych. A pewność, że będzie je miała, zyskała, gdy w Rothesay Open zdobyła pierwszy pełnoprawny tytuł WTA. Tydzień później poprawiła to wygraną w Birmingham. Co ciekawe, oba te tytuły zdobyła na trawie, bo na niej też – mimo że jej specjalnością w teorii jest mączka – czuje się doskonale. Zaliczyła zresztą serię 12 meczów bez porażki, a to już naprawdę solidny wyczyn.
W tym wszystkim nie zgrywało się tylko jedno – w turniejach wielkoszlemowych za każdym razem odpadała szybko. Na Wimbledonie w pierwszej rundzie, w pozostałych – w drugiej. Lepiej było w deblu, o czym już wspomnieliśmy. Tam zahaczyła nawet o finał Australian Open, ale przegrała z najlepszą deblową parą świata – Krejcikova/Siniakova. Wraz z Anną Daniliną osiągnęła jednak jeszcze kilka naprawdę dobrych rezultatów i przez to Brazylijka oraz Kazaszka weszły do WTA Finals.
A że w singlu Beatriz też się stale poprawiała – rok skończyła jako 15. tenisistka świata – to nie dziwi, że na koniec sezonu wybrano ją „Zawodniczką, która wykonała największy progres”. Zdecydowanie na takie miano zasłużyła.
Specjalistka od dużych zwycięstw
Nie wspomnieliśmy zresztą o jednym turnieju – imprezie rangi WTA 1000 w Toronto, gdzie dotarła do finału, w którym jednak zatrzymała ją Simona Halep (swoją drogą obecnie… zawieszona za doping). Do tegorocznego Roland Garros był to tak naprawdę jej największy sukces, a na pewno wart jednorazowo najwięcej punktów rankingowych.
Nas jednak bardziej interesuje mecz, który rozgrywała tam w jednej ze wcześniejszych rund. Zmierzyła się bowiem wówczas z Igą Świątek. I Polkę pokonała. Po zaciętym, trzysetowym starciu, rzecz jasna.
Ich spotkanie trwało wówczas trzy godziny i było pełne długich, zaciekłych wymian. Większość gemów rozgrywano na przewagi. Iga rywalizowała, jak się zdaje, z trzema czynnikami: świetnie grającą rywalką, swoją słabszą formą, jaką prezentowała w tamtym okresie i warunkami na korcie. Po meczu mówiła o tym, co zrobiła źle:
– Sądzę, że na początku spotkania miałam duży problem ze znalezieniem odpowiedniego rytmu gry. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że moja rywalka jest leworęczna. Nie byłam w stanie odpowiednio przystosować się do jej serwisu. Jestem świadoma moich błędów z trzeciego seta i tego, nad czym muszę pracować. Ponadto był jeszcze mocny wiatr, bez którego pewnie bym sobie poradziła. Warunki były szalone.
Szaleć, ale ze szczęścia, mogła za to Haddad Maia. Po raz pierwszy w karierze pokonała wówczas liderkę światowego rankingu. Ale lista zawodniczek z czołowej „10”, które ograła, była już wówczas całkiem pokaźna. Po tym, jak pomiędzy Wimbledonem 2017 a Australian Open 2019 przegrała sześć takich spotkań, nagle zaczęła wygrywać z wyżej notowanymi przeciwniczkami. Ograła Sloane Stephens (wówczas 4. na świecie), Karolinę Pliskovą (3.), dwukrotnie Marię Sakkari (3. i 5.), właśnie Igę Świątek (1.) oraz Jelenę Rybakinę (10.), już w tym sezonie.
Lepsza od niej okazała się dopiero Belinda Bencić, ale w trwającym sezonie Bia i tak dorzuciła trzy triumfy nad rywalkami z czołowej dyszki – z Darią Kasatkiną (8.), Jeleną Rybakiną (7.) i ten z wczoraj, przeciwko Ons Jabeur (7.). To po prostu tenisistka, która potrafi grać z wysoko notowanymi przeciwniczkami. Zresztą już teraz wiadomo, że sama będzie się do tego grona zaliczać – po French Open będzie co najmniej 10. na świecie.
Gdyby weszła do finału, zajmie ósme miejsce. Jeśli wygra cały turniej – będzie szósta.
Choć, oczywiście, liczymy, że tego akurat nie osiągnie, a Iga Świątek weźmie nad nią rewanż. Polka będzie musiała uważać przede wszystkim na mocne uderzenia Brazylijki. Beatriz ma w końcu 185 centymetrów wzrostu i to pozwala jej generować sporą siłę uderzeń, głównie serwisu i forehandu. Lubi też od czasu do czasu chodzić do siatki i atakować, choć – co widać po czasie trwania jej spotkań – jest w stanie biegać niemalże bez przerwy w defensywie, jeśli tylko tego potrzebuje.
Trudno jest wygrać przeciwko niej właściwie jakąkolwiek wymianę, a gdy da się uwikłać w jej grę, to można marnie skończyć. Najlepiej więc tego nie zrobić i samemu narzucić warunki, na jakich ma toczyć się spotkanie. Ale to nie takie łatwe. W końcu nawet wśród tenisistek, które podziwia, Brazylijka wymieniała te, które zawsze grały ofensywnie – Petrę Kvitovą i Serenę Williams – i sama stara się prezentować na korcie podobnie.
I Kvitova, i Williams mają na koncie tytuły wielkoszlemowe. Dziś Beatriz postara się postawić przedostatni krok na drodze do tego, by choć po części im dorównać. Zadanie będzie miała jednak najtrudniejsze z możliwych, bo na mączce nikt nie gra lepiej od Igi Świątek. Co z tego wyniknie – przekonamy się najwcześniej ok. 16:30.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o innych sportach: