Reklama

VfB Stuttgart – klub utopiony w błocie. Historia ostatnich afer i skandali

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

05 czerwca 2023, 17:12 • 10 min czytania 4 komentarze

W poniedziałek VfB Stuttgart rozegra rewanżowe spotkanie baraży o Bundesligę. W pierwszym meczu pokonał 3:0 Hamburger SV i tylko katastrofa odebrałaby Die Schwaben tę przewagę. Ostatnie dzieje klubu pokazują jednak, że zdarzyły się one nad wyraz często i niczego nie można być pewnym.

VfB Stuttgart – klub utopiony w błocie. Historia ostatnich afer i skandali

Totalna dominacja, trzy zdobyte bramki i nawet zmarnowana setka oraz rzut karny przez Serhou Guirassy’ego, którego klub niedawno wykupił za dziewięć milionów euro, nie popsuły tego święta. VfB pokonało HSV i znajduje się bardzo blisko utrzymania w Bundeslidze. Jednak święto jest tylko z nazwy, bo takim nie mogło być. W Stuttgarcie nie ma czego świętować. Jest tylko pobłażliwy uśmiech na to, że zespół spędzi prawdopodobnie czwarty sezon z rzędu w Bundeslidze. I czasownik „spędzi” jest nieprzypadkowy. Klub ponownie egzystuje w pewnym zawieszeniu między niemiecką ekstraklasą, a jej zapleczem. Wewnętrznie toczą się walki o wpływy, okres sportowej stabilności minął rok temu po trzech latach rządów triumwiratu, a kibice żyją przeszłością i sukcesami Die Schwaben z początku tego stulecia.

VfB Stuttgart: przyczyny gry w barażach o Bundesligę

Klub dalej tkwi w 2007 roku

A w zasadzie Junge Wilde, bo taki pseudonim nadały niemieckie media ekipie Stuttgartu na początku XXI wieku. Brylowali w nim 21-letni Kevin Kuranyi i Andreas Hinkel, a także rok starszy Aleksandr Hleb. To oni zdobyli w 2002 roku wicemistrzostwo Niemiec. W kolejnych dwóch sezonach utrzymywali się w strefie europejskich pucharów, a największy sukces przyszedł w 2007 roku. Główka 20-letniego Samiego Khediry zapewniła piąte w historii mistrzostwo Niemiec. Obrazki z tego trafienia, tak jak gole 21-letniego Mario Gomeza czy pięć lat starszego Cacau są wciąż żywe w Stuttgarcie, choć w maju minęło od nich 16 lat.

Fani wolą wracać wspomnieniami do tych coraz mocniej zamazanych przez czas wydarzeń niż mierzyć się z dwoma spadkami, ofiarną walkę o utrzymanie czy wewnętrznymi konfliktami, które trawią klub. Z drugiej strony, tkwienie w przeszłości zabija przyszłość, która nie mieni się w jasnych barwach.

Reklama

Czego klub nauczył się ze swojej najnowszej historii od 2007 roku? – pytał retorycznie były dyrektor sportowy Sven Mislintat, co cytuje „11Freunde”. – I do czego to doprowadziło? – dodał, teoretycznie kończąc rządy triumwiratu, co w praktyce nastąpiło z jego odejściem w listopadzie zeszłego roku.

Trójka, która rozświetliła mrok

Przejęcie władzy w Stuttgarcie w 2019 roku przez Thomasa Hitzlspergera, Mislintata i Pellegrino Matarazzo, którego zatrudnił dyrektor sportowy, napełniło kibiców pewnym stopniem optymizmu. Używając nomenklatury rodem z Harry’ego Pottera powiedzielibyśmy, że ich dojście do władzy było patronusem rozświetlającym zły mrok lat wcześniejszych. A przecież nie było wielu powodów do optymizmu. Die Schwaben dopiero co spadli do 2. Bundesligi, przegrywając baraże z Unionem Berlin jako jedyna drużyna z Bundesligi w ostatniej dekadzie. Średnia wieku wyjściowej jedenastki w decydującym spotkaniu z Żelaznymi wynosiła 26,4 lat. Blisko co trzeci zawodnik miał ponad 30 lat lub trzydziestkę przekroczył w trakcie sezonu degradacyjnego.

Powrót do elity zajął jednak tylko rok. W tym czasie wyjściowa jedenastka odmłodniała średnio o ponad 1,2 roku, zmniejszono liczbę trzydziestolatków o połowę, a sportowo zespół dał radę, utrzymując się przez cały sezon (oprócz dwóch pierwszych kolejek) na miejscu dającym awans do Bundesligi.

W Stuttgarcie narodziły się nowe gwiazdy. Sasa Kalajdzić był porównywany do Mario Gomeza, Silas Wamangituka brylował na skrzydle, Gregor Kobel zamurował bramkę VfB, Atakan Karazor stał się solidnym wzmocnieniem środka pola, a Orel Mangala okazał się świetnym dryblerem. Wszyscy trafili i otrzymali szansę w podstawowym składzie w 2019 roku. Świetnie z niej skorzystali. Awansowali do Bundesligi, a klub na samym bilansie transferowym wyszedł 50 mln euro na plusie. Do tego Die Schwaben grali przyjemnie dla oka. Matarazzo nastawił zespół na ofensywę i intensywność, co zdało egzamin.

Udany początek rządów triumwiratu

Tak minął pierwszy rok triumwiratu. Hitzlsperger jako prezes odpowiadał za odpowiednią kondycję finansową i organizacyjną klubu. Mislintat wyszukiwał na rynku perełki, które szybko pokazywały, na co je stać, a Matarazzo trzymał młody zespół w ryzach. Robił to na tyle sprawnie, że nieśmiało przebijały się ponownie porównania do Junge Wilde.

Do sezonu 2020/21 Stuttgart przystąpił jako beniaminek, dopiero trzeci raz w historii. Jednak jak pokazały wcześniejsze dwie próby, można było liczyć na udany występ. W 1978 roku skończyło się czwartym miejscem i awansem do europejskich pucharów. W kolejnych latach umacniano pozycję na szczycie, by sześć lat później zdobyć mistrzostwo Niemiec. Natomiast w 2017 roku piłkarze VfB finiszowali na siódmym miejscu i tylko zdobycie Pucharu Niemiec przez Eintracht Frankfurt pozbawiło ich gry w europejskich pucharach. Nie było jednak dalszej konsumpcji sukcesu. Kolejny sezon przyniósł degradację. Podobnie sytuacja potoczyła się teraz.

Reklama

Drugi rok rządów triumwiratu przyniósł dziewiąte miejsce w Bundeslidze. Mogło być o wiele lepiej, gdyby nie passa czterech porażek na koniec sezonu. To ona pozbawiła Stuttgart szans na awans do europejskich pucharów. Niemniej jednak dobra postawa na boisku dostarczyła spory zastrzyk gotówki klubowi. W kolejnych czterech oknach tylko z transferów VfB zarobiło blisko 100 mln euro.

Otwarta wojna o prezydenturę

I wtedy ponownie dały o sobie znać układy, biurokracja i wewnętrzne konflikty, czyli coś, o czym wprost pisze 11Freunde jako czynniku, który w największym stopniu ogranicza rozwój klubu. Zamiast świętować powrót do Bundesligi, zajęcie w niej miejsca, dającego na półmetku rozgrywek prawo udziału w europejskich pucharach i stopniowy powrót kibiców na trybuny, zaczęła się walka o wpływy. W ramach kampanii prezydenckiej w klubie Hitzlsperger wszedł w otwartą wojnę z aktualnie rządzącym na tym stanowisku Clausem Vogtem. I zaczęło się wzajemne obrzucanie błotem.

Hitzlsperger wystosował otwarty list do kibiców, który najprościej potraktować jako próbę zamachu stanu. Nie liczył się w nim ze słowami. Prezes napisał wprost, że Vogt jest hańbą i zagrożeniem dla VfB, ogranicza jego możliwość, sam jest bierny w działaniu i nie pozwala się odpowiednio rozwijać drużynie. – Chęć wyrobienia sobie nazwiska przez jedną osobę, zagraża istnieniu całego klubu. Nie wywiązuje się ze swoich obowiązków formalnych. A delikatne sprawy wewnętrzne zbyt często wychodzą poza struktury VfB i kończą się na osobach trzecich. Nie wdrożył prawie nic ze swoich celów – napisał w oświadczeniu były już prezes Stuttgartu, nawiązując m.in. do afery z wyciekiem danych osobowych działaczy do zewnętrznej firmy marketingowej.

W odpowiedzi Vogt zarzucił Hitzlspergerowi kłamstwo i wyciąganie na świat kwestii, które powinny zostać w klubie. – To są sprawy wewnętrzne i wewnętrze powinny pozostać, przynajmniej dla mnie. Obiecałem zawsze podejmować decyzje w interesie VfB i naszych członków – a nie dla osobistych korzyści. Robię to – odpierał zarzuty Vogt, by finalnie przedstawić ciekawą analogię, ściśle powiązaną ze Stuttgartem. – Wyobraźcie sobie, żeby prezes Daimlera publicznie zaatakował przewodniczącego rady nadzorczej. Jak zareagowałby na to Daimler? – wyjaśnił, opierając się na przykładzie struktur Mercedes-Benz Group, akcjonariusza klubu, posiadającego 11,6% udziałów.

Błoto symbolem klubu

Aż do marca kandydaci przerzucali się błotem. W głosowaniu na nowego prezydenta wygrał jednak Vogt, co teoretycznie oznaczało koniec Hitzlspergera w klubie. W praktyce wytrzymał jeszcze rok jako prezes, odchodząc w 2022 roku. Wykruszył się wtedy pierwszy z trzech członków triumwiratu.

Nie to było jednak w tym najgorsze. Dwa lata przed tymi wydarzeniami klubem wstrząsnęła równie duża wewnętrzna wojna, tylko dotycząca Michaela Reschkego. Po jego zwolnieniu kibice VfB zapłakali, ale z radości, bo żaden jego poprzednik ani następca nie przepalił tylu pieniędzy, co on.

W całej historii VfB były tylko trzy sezony, w których klub wydał na transfery więcej niż 20 mln euro. Dwa z nich przypadły na okres rządów Reschkego. Łącznie dyrektor sportowy wyrzucił 75 mln euro w błoto. Znowu się ono pojawia, tak jakby w ostatnich latach stało się naturalnym środowiskiem koegzystencji Die Schwaben. Obrzucają się nim najwyżej postawione osoby w klubie, babrał się w nim też dyrektor sportowy, a gdy nad stadionem Mercedes-Benz Arena przetoczy się burzowa chmura, brodzą w nim również pracownicy i maszyny, przebudowujący obiekt.

„Reschkerampe”

Prawdziwe błotne machloje miały jednak miejsce podczas dwuletniego okres rządów dyrektora sportowego Michaela Reschkego. Na jego pracę znalazł się nawet osobny zapis w niemieckich mediach. Zwany jest „Reschkerampe” bowiem stał się okazją dla starych piłkarzy na zdobycie ostatniego dużego kontraktu, co niekoniecznie przełożyło się na sukces sportowy.

W jednym oknie wykonano trzy najdroższe transfery w historii klubu i choć bohaterem każdego z nich byli młodzi, obiecujący, utalentowani piłkarze, to ramię w ramię z nimi przyszli do klubu tacy zgrani zawodnicy jak Gonzalo Castro, Holger Badstuber, Mario Gomez, czy Daniel Didavi. A wszystko dzięki temu, że Mercedes wypłacił dywidendy, których łączna wartość wyniosła przeszło 40 mln euro. Same relacje VfB z Mercedesem są materiałem na odrębny artykuł bowiem konglomerat powiązań między tym motoryzacyjnym molochem a klubem odbija się w wielu aspektach życia Stuttgartu.

Mniej i mniej punktów

Niepokój w gabinetach doprowadził do destabilizacji na niższych szczeblach i odbił się na drużynie. Z każdym kolejnym miesiącem VfB zdobywało coraz mniej punktów. Już nie mówiło się o Junge Wilde, a klątwie spadku, która znowu zawisła nad klubem. Najlepiej postęp upadku widać runda po rundzie, od kiedy zespół powrócił do Bundesligi.

  • Jesień 2020 – 18 punktów w 13 spotkaniach – średnio 1,38 pkt/mecz
  • Wiosna 2021 – 27 punktów w 21 spotkaniach – średnio 1,28 pkt/mecz
  • Jesień 2021 – 17 punktów w 17 spotkaniach – średnio 1 pkt/mecz
  • Wiosna 2022 – 16 punktów w 17 spotkaniach – średnio 0,94 pkt/mecz
  • Jesień 2022 do zwolnienia Matarazzo – 5 punktów w 9 spotkaniach – średnio 0,55 pkt/mecz
  • Jesień 2022 – 14 punktów w 15 meczach – średnio 0,93 pkt/mecz

Zespół popadał w coraz większy marazm. Zatracił swój styl. Mimo to Matarazzo utrzymywał się na swoim stanowisku, bo Mislintat był idealistą. Wierzył w swój pomysł, nie licząc się ze zdaniem innych. Gorszą dyspozycję tłumaczył dużą liczbą kontuzji i nieobecności zawodników. Mówił, że jak wrócą, wszystko się odmieni. To ogólne „wszystko” się jednak odwlekało w czasie, a zawodników i wyników nie było. Dla dobra klubu dyrektor sportowy musiał położyć na stosie posadę Matarazzo. I tak padł drugi z członków triumwiratu.

Czterech trenerów na drodze do półfinału

Zwolnienie szkoleniowca spowodowało pęknięcie u Mislintata. Szybko się powiększyło, gdy do klubu zaczęły ściągać nowe postacie, po przejęciu władzy przez Alexandra Wehrlego. VfB Stuttgart zasilił szereg doradców: Sami Khedira, Philipp Lahm i Christian Gentner. Niepodważalnie cała trójka zrobiła większą karierę sportową od Mislintata, ale pod względem pracy w klubie żaden z nich nie mógł się z nim równać. Przyszli jednak po to, by doradzać. Tu rzucili słówko, tam dali radę, co dyrektor sportowy traktował bardzo personalnie. Poskutkowało to najgorszym, szczególnie dla kibiców, którzy w sile przeszło 10 tys. osób opowiedzieli się w petycji za pozostaniem Mislintata na stanowisku, czyli zwolnieniem.

I tak po trzech latach z klubu odszedł ostatni z członków triumwiratu, po którym pozostały już zgliszcza.

Nie ma za grosz stabilizacji, czego najdobitniejszym obrazem jest droga Stuttgartu w Pucharze Niemiec. Dotarł on aż do półfinału, co można potraktować jako sukces, bo udało się to pierwszy raz od 10 lat. Ten sukces miał jednak wielu ojców. We wcześniejszych czterech rundach DFB Pokal VfB prowadziło czterech różnych trenerów: Pellegrino Matarazzo, Michael Wimmer, Bruno Labbadia i Sebastian Hoeness.

Przepłaceni

I można się naśmiewać, że w tym szaleństwie była metoda, lecz wydaje się, że tylko chwilowa. Die Schwaben, wydając ponad 90 mln euro na same pensje, broni się przed spadkiem. To blisko dwa razy więcej niż Union Berlin czy Freiburg, które wystąpią odpowiednio w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. W czym te kluby są lepsze od Stuttgartu? W organizacji, której praca jest wywrócona do góry nogami. Bo nie trzeba być ani silnym sportowo, ani bogatym, żeby to utrzymać się w Bundeslidze, co pokazuje Bochum, które o swój ligowy byt nie musi drżeć w barażach, a wydaje na piłkarzy trzy razy mniej kasy.

Zapewne Stuttgart wygra baraże, lecz nie będzie to wyłącznie zasługa tego zespołu, a również pochodna niewytłumaczalnej bezsilności, wręcz tkwiącego w klątwie HSV. Natomiast samo zwycięstwo jest tylko przykrywką bagna, w którym od wielu lat topi się wiele osób w Szwabii.

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Niemcy

Komentarze

4 komentarze

Loading...