Śląsk Wrocław miał ten komfort, że w ostatniej kolejce nie musiał ogrywać Legii, by się utrzymać – wystarczało mu, że Wisła Płock nie sięgnie po trzy punkty w Krakowie, a wiadomo od dawna, że Nafciarze w zwycięstwach nie są biegli. Niemniej stwierdzenie po takim sezonie, że Śląsk miał jakikolwiek komfort, to duże wydarzenie. Rzecz, na którą zapracował między innymi Jacek Magiera.
Paradoks tej sytuacji jest taki, że Magiera de facto punktował gorzej teraz, niż gdy był w Śląsku poprzednio. Jego obecna średnia to 1,17, poprzednia 1,33. Cóż, żadna nie robi wielkiego wrażenia – delikatnie mówiąc – ale patrząc na podejście numer dwa, trzeba wziąć pod uwagę okoliczności.
Magiera przejmował przecież zespół kompletnie rozbity. Djurdjević notował passę sześciu meczów bez zwycięstwa z rzędu w lidze, poprzednio wygrywając z Lechem Poznań, kiedy na Kolejorz spadły wszystkie plagi świata, łącznie z Citaiszwilim stwierdzającym, że on tego dnia woli wystąpić w barwach Śląska. Natomiast widać było, że drużyna jest zmęczona Djurdjeviciem, a Djurdjević zmęczony drużyną. Na kolejne konferencje wychodził coraz bardziej wycieńczony psychicznie, nie było w nim ikry, wiary, ognia, co przekładało się na zespół i boisko. Naturalnie nie ma co się aż tak temu dziwić, Śląsk jest w ostatnich latach jak dementor, który wysysa radość z życia z kolejnych trenerów.
No, ale na sześć kolejek można się jeszcze zebrać w sobie, nawet wrocławskie pijawki szczęścia nie są tak szybkie.
I widać było, że przyjście Magiery tchnęło w tę ekipę nowego ducha. Podobnie jak Djurdjević potrafił publicznie skrytykować swoich zawodników, ale zdaje się, że była to krytyka inna ze względu na formę. Serb krytykował, bo miał dość, Magiera krytykował, ponieważ chciał wejść swoim piłkarzom na ambicję.
Tutaj wypowiedział się o wadze Exposito, tam zawstydził młodzież powołując Pawelca, gdzie indziej pstryknął w nos Jastrzembskiego. Chętnie udzielał się w mediach, odwiedzał kolejne programy, gdzie cały czas wyrażał nadzieję na utrzymanie. To naprawdę mógł być element gry. Zaprosiliśmy bowiem trenera do Poranka w Kanale Sportowym, by poopowiadał o piłkarskich herbach (pisał o tym magisterkę). Wówczas grzecznie odmówił, przekazując, że nie chce, by jego piłkarze widzieli go na wizji rozprawiającego o herbach, gdy czeka ich kluczowe starcie o utrzymanie, bo mogło być to rozprężające, demotywujące.
Zatem zdecydowanie da się założyć, że te wszystkie aktywności miał przemyślane.
A nawet jeśli ktoś nie chciałby w taką teorię uwierzyć, to musi przyznać, że Magiera ostatecznie trafił do liderów tej drużyny. To było kluczowe na finiszu – Wisła Płock liderów nie miała, pochowali głowy w piasek, a Śląsk na teoretycznie najlepszych piłkarzy mógł liczyć. Exposito, Nahuel, Yeboah (choć ten ostatni akurat przez cały sezon dawał radę).
Exposito za Magiery strzelił gola i dołożył cztery asysty. Nahuel, choć skompromitował się kuriozalnym rzutem wolnym z Radomiakiem, to ostatecznie za Magiery dwie bramki strzelił, w tym tak ważną z Wisłą Płock, kiedy z dystansu wyrównał wynik spotkania. Jastrzembski dał ważną zmianę z Nafciarzami, Bejger zaczął mieć momenty grania na miarę swojego talentu.
Z Djurdjeviciem to by się nie udało. Tam sprawa była z pewnością przegrana. Magiera wpuścił do tego pomieszczenia choć trochę tlenu.
Doprowadził do tego, że Śląsk zaczął grać do przodu. Za Djurdjevicia był z tym wielki problem, zespół był przestraszony, wolny, a po zmianie trenera przestawił wajchę na ofensywę. Cztery gole z Miedzią, trzy z Wisłą Płock, mimo porażki z Legią naprawdę dobre pierwsze 45 minut.
I jakkolwiek spojrzeć – dla Magiery ta kadencja to sukces. Może nawet największy od czasów Legii, zależy jak kto chce hierarchizować wejście z Śląskiem do pucharów. Tutaj misja była jednak cholernie trudna, skoro Magiera przejmował zespół ze strefy spadkowej po 28. kolejce. Naprawdę marny trener taki temat może łatwo położyć – wystarczy spojrzeć na Gdańsk, gdzie Badia nie dał drużynie nic, odnosząc jedyne zwycięstwo już po herbacie, gdy Gajos postanowił kopnąć zza połowy. Lechia grała bez trenera. Mogłoby go nie być, na konferencje wysyłać ChatGPT, skład ustalaliby zawodnicy i gdańszczanie daliby radę zapunktować tak samo (jak nie lepiej). Magiera swój wpływ miał.
Czy ktoś tego chce, czy nie, obiektywnie patrząc taki scenariusz to dla Magiery odbicie. Po nieprzekonującej przygodzie z młodzieżówkami, słabym pierwszym pobycie w Śląsku, wreszcie coś mu wyszło. Nie w wielkim stylu, nie z głośnym przytupem, ale wyszło. Miał jako strażak utrzymać Śląsk i jako strażak ten Śląsk utrzymał.
Pytanie, co dalej. Tomasz Włodarczyk poinformował, że szkoleniowiec ma porozumienie ze Stalą Rzeszów, gdzie chcą budować duży i długofalowy projekt, ale również Śląsk chce, by trener w klubie został. No, to już są dwie oferty na stole równocześnie – parę miesięcy temu w kontekście Magiery to raczej nie do pomyślenia.
I co tu teraz wybrać… Śląsk to – jak zostało wspomniane – klub dementorów, który zaraz znowu może się bujnąć w stronę pierwszej ligi i to już skutecznie. Stal kusi zapewne długim kontraktem, ale nie jest powiedziane, że w końcu nie „rozjadą się wizje”, jak w przypadku Daniela Myśliwca. Cóż, to element tej roboty – odpowiednie dobierać kolejne miejsca pracy. Można być dobrym szkoleniowcem, jednak gdy nie posiądzie się tej umiejętności, łatwo można się zakopać na rynku.
Życzymy więc dobrego wyboru i skorzystania z tej delikatnej fali. Do efektownego surfowania Magiera ma jeszcze bardzo daleko, ale przynajmniej wystawił głowę zza parawanu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Radomiak planuje przygotowania, kadrę i inwestycję w sztuczną inteligencję
- Biznes na całym świecie i podnoszenie podłogi Rakowa. Barwna historia Piotra Obidzińskiego
- Fantazje kontra rzeczywistość. Na co naprawdę stać Cracovię?
- Stadion Radomiaka powstanie na czas. Problemem sektor gości
Fot. FotoPyk & Newspix