Reklama

Krok czwarty. Przełomowy sezon w historii KTS-u Weszło

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

18 maja 2023, 12:47 • 16 min czytania 83 komentarzy

W 2011 roku narodziła się idea. W 2018 roku założono klub. A w 2023 roku KTS Weszło awansował do IV ligi. Od początku swojego istnienia nasza ekipa przeszła długą drogę – od klubu towarzysko-sportowego do klubu sportowego, choć ta pierwsza nazwa pozostanie na zawsze w DNA tej społeczności – kibiców, zawodników i ludzi pracujących dookoła, którzy ją tworzyli przez ostatnie pięć lat. Społeczności spotykającej się regularnie już nie na Marymoncie, a na Marymonckiej, wciąż w towarzystwie klasycznej giętej i ulubionego złocistego trunku. I tak ma być aż do Ekstraklasy. Rok po roku. Sezon po sezonie. Awans po awansie. Kroczek po kroczku. A właśnie wykonano krok czwarty.

Krok czwarty. Przełomowy sezon w historii KTS-u Weszło

Kluczowy moment w historii KTS-u Weszło to październik 2021 roku. To właśnie wtedy klub wyemitował swoje akcje na specjalnej platformie crowdfoundingowej i uzbierał dzięki temu rekordowe 4,5 miliona złotych w zaledwie półtorej godziny.

Tak, prawie 3,5 tysiąca osób postanowiło wykupić akcje KTS-u Weszło i zapewnić sobie realny wpływ na funkcjonowanie klubu.

I w ten sposób zmieniło się niemal wszystko.

JUŻ NIE TOWARZYSKO-SPORTOWY?

Dzięki emisji akcji, KTS naprawdę zyskał aż 3471 nowych współwłaścicieli, przez co trzeba było liczyć się z ich głosem. Od tamtego momentu wiele kluczowych decyzji dla funkcjonowania klubu była konsultowana z akcjonariuszami. Nie można było jednak działać w pośpiechu, bo przecież najpierw należało skupić się na wygraniu ligi okręgowej, co ostatecznie oczywiście się udało. Dopiero wtedy, kiedy już wszystko było mniej więcej jasne, można było wybrać nowy zarząd. Oczywiście – w drodze głosowania. Było to pierwsze tak ważne głosowanie akcjonariuszy w historii klubu.

Reklama

Oczywiste było więc to, że ta jakże istotna zmiana w działalności klubu wpłynie na drużynę. Wiadomo było, że zbliżający się sezon będzie zupełnie inny niż wszystkie poprzednie. Będzie znacznie więcej profesjonalizmu, nie będzie miejsca na amatorkę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w zaistniałej sytuacji ofiarami musieli się stać niektórzy zawodnicy. Wśród nich również tacy, którzy tworzyli ten projekt od początku i byli z nim na dobre i na złe.

Założyciel i nowo wybrany prezes KTS-u Krzysztof Stanowski przyznał, że pożegnanie aż 10 zawodników po sezonie 2021/22 było zdecydowanie jednym z najtrudniejszych zadań, jakie musiał wykonać od momentu powstania klubu. Część piłkarzy domyślała się, że nadchodzą takie decyzje. Część się z nimi pogodziła, druga część nie, ale obyło się raczej bez jakiej większej urazy. Nieprzyjemne wiadomości zostały przekazane na specjalnym spotkaniu drużynowym. Takie chwile nigdy przyjemne nie są, ale niestety są nieuniknione.

A to przecież nie koniec pożegnań, bo od początku wiadomo było, że z uwagi na zaplanowane transfery, zespół będzie musiało opuścić jeszcze kilku zawodników. To jednak miało już zostać zaplanowane z nowym dyrektorem sportowym i nowym trenerem, którzy zostali wybrani – a jakże – w drodze głosowania. W nowej erze KTS-u nie ma miejsca na fuszerkę i półśrodki, więc wybory na to pierwsze stanowisko poprzedziła nawet specjalna debata poprowadzona przez samego Stanowskiego na kanale WeszloTV. Zmierzyli się w niej dwaj kandydaci, którzy uzyskali najlepszy wynik w pierwszej turze – były piłkarz KTS-u Grzegorz Zaleski i Jakub Chodorowski – bardzo poważna persona – były szef skautingu Zagłębia Lubin i były pełnomocnik zarządu ds. sportu w Wiśle Kraków.

Wygrał ten pierwszy. Wszystko zostało w rodzinie.

Reklama

NOWY DOWÓDCA I NOWI ŻOŁNIERZE

W przypadku trenera sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Oczywiście, nowy szkoleniowiec również został wybrany w drodze głosowania, ale w tym przypadku nie było żadnych debat czy wybierania pomiędzy kandydatami. Nazwisk zgłaszanych przez akcjonariuszy było na tyle dużo, że zarząd musiał zarekomendować jednego i głosujący mogli go jedynie zaakceptować lub odrzucić. Tym kimś był Piotr Kobierecki – były trener Znicza Pruszków i młodzieżowych drużyn Legii Warszawa. Ktoś, kto spokojnie mógł znaleźć zatrudnienie na szczeblu centralnym.

Kandydatura Kobiereckiego została przedstawiona na specjalnej konferencji zarządu, która odbyła się na żywo na kanale WeszłoTV. W ciągu 1,5 godziny, większość członków zarządu (zabrakło Wojciecha Gerbera) przedstawiło się światu, zaprezentowało plany na przyszły sezon, a także przekazało, co udało się już zrobić. Wszystko zostało podane jak na tacy.

Najważniejsze było jednak jeszcze coś innego – na konferencji przedstawiono kandydatów na nowych zawodników i trzeba przyznać, że lista była naprawdę mocna jak na piątoligowy klub. W tamtym momencie można było zdać sobie sprawę, że to już nie są przelewki. Powtarzane jak mantry opowieści o awansach rok po roku zaczęły nabierać na wiarygodności. Jak mogło być inaczej, skoro znaleźli się na niej tacy zawodnicy jak Jakub Kosecki, którego chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, Maciej Świdzikowski, który dopiero co zaliczał występy w Ekstraklasie czy też Maciej Machalski, który sezon wcześniej był jedną z najważniejszych postaci drugoligowego Znicza Pruszków. A to oczywiście nie wszyscy, bo poza wspomnianą trójką na liście znalazło się jeszcze czterech innych zawodników z ciekawymi CV – doświadczony Marcin Bochenek, a także młodzi – Mikołaj Neuman, Bartłomiej Urbański i Bartosz Olszewski.

Do tego doszło jeszcze jedno, chyba najmocniejsze nazwisko, ale niestety już tylko do sztabu szkoleniowego – Grzegorz Szamotulski, który miał odpowiadać za szkolenie bramkarzy.

W tej sytuacji głosowanie nie mogło się zakończyć inaczej – wszyscy kandydaci zostali zaakceptowani przez akcjonariuszy, więc mogli od razu przystąpić do pisania pięknej historii.

UCIECZKA Z TEJ LIGI

Po ogłoszeniu transferów zarówno na ławkę trenerską jak i na boisko, nietrudno było się domyślić, że piąta liga nie będzie dla KTS-u Weszło żadnym wyzwaniem. Jakkolwiek byśmy nowoutworzonej piątej ligi nie nazwali i nie zareklamowali, to wciąż są to rozgrywki półamatorskie. A w drużynie Piotra Kobiereckiego amatorów nie było i nie ma. Są za to piłkarze, którzy mają ogromne doświadczenie, nawet na poziomie reprezentacyjnym.

Rozmawiałem nawet z chłopakami, którzy byli z nami w okręgówce i oni sami mówili, że to nie jest żaden przeskok, że to jest to samo, co w lidze okręgowej. Te najmocniejsze zespoły awansowały, a te, które są w dolnych rejonach tabeli to są w zasadzie drużyny A-klasowe. Same nasze wyniki o tym świadczą, że jesteśmy na zupełnie innym poziomie. Część drużyn nawet nie podjęła z nami rękawicy. Ja wszystkie drużyny szanuje, ale my po prostu musieliśmy jak najszybciej uciekać z tej ligi, bo nie chodzi o to, żeby wygrywać mecze po 10:0, ale żeby się rozwijać – przyznał szczerze asystent trenera Kobiereckiego, Oskar Śliwowski, który jest w klubie od dawna i przyłożył się do poprzednich awansów.

Jednak nie wszyscy byli aż tak pewni siebie na początku sezonu. Wspominany już dyrektor sportowy KTS-u Grzegorz Zaleski przyznał, że początek sezonu był dla niego najtrudniejszym momentem. Oczywiście wiedział, jakich zawodników udało się sprowadzić do klubu, ale nie wiadomo było, jak się odnajdą i porozumieją w nowych realiach. – Dołączyło wielu nowych zawodników. Znaliśmy ich wcześniej, ale jak wiadomo, później różne rzeczy wychodzą w praniu. Zawsze jest ta doza niepewności, czy aby na pewno wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Myślę, że ten początek był najbardziej nerwowy. Nie wiedzieliśmy: Czy wszystko zagra tak, jakbyśmy tego chcieli? Czy faktycznie wszyscy będziemy się dobrze dogadywać? Czy będzie chemia w drużynie? Na szczęście to wszystko zagrało – przyznaje Zaleski.

Dziś wygląda na to, że były to zmartwienia na wyrost, ale przecież nawet jeszcze przed rozpoczęciem sezonu nowi zawodnicy sami podkreślali, że dobrze się zaaklimatyzowali. Szczególnie, że wszyscy znali już wcześniej przynajmniej jedną osobę z drużyny.

Trzeba przyznać, że wszystko poszło zgodnie z planem, bo na inaugurację sezonu KTS wygrał na wyjeździe z Drukarzem Warszawa aż 6:0. Obawy Grzegorza Zaleskiego zniknęły, choć może nie od razu po pierwszym meczu. Z pewnością sprawdziły się natomiast przewidywania Oskara Śliwowskiego. Drużyna z warszawskiej Pragi nie postawiła się jakoś specjalnie, ale zarówno zawodnicy Weszło, jak i trener Piotr Kobierecki podkreślali, że jest jeszcze kilka rzeczy do poprawy. Przynajmniej w lepszym zgraniu na boisku. Ale i tak już po tym pierwszym meczu widać było, że nawet i bez tego zespół doskonale sobie w lidze poradzi.

Może być zdjęciem przedstawiającym tekst

JEDYNY GODNY RYWAL

Aż do piątej kolejki ligowej KTS musiał czekać na przeciwnika z prawdziwego zdarzenia, który naprawdę potrafił się postawić. Były to rezerwy Polonii Warszawa, które specjalnie na starcie z Weszło ściągały posiłki z pierwszej drużyny, która występuje na szczeblu centralnym. Tutaj już naprawdę pojawiły się problemy i to nie tylko takie stworzone przez samych siebie, jak było choćby we wcześniejszym starciu z Unią Warszawa. Mecz był niezwykle ważny, bo chodziło tutaj o coś więcej niż tylko o trzy punkty, albo o zwyczajną rywalizację wewnątrz warszawską.

Chodziło przede wszystkim o rewanż za dotkliwą porażkę 0:3 z poprzedniego sezonu, do której zresztą też przyłożyli się piłkarze grający na co dzień w trzeciej lidze. Mimo wszystko to poważnie podrażniło KTS, który raczej nie przyzwyczaił kibiców do tracenia aż trzech bramek w jednym meczu, w dodatku jednocześnie żadnej nie strzelając. Tym razem miało być inaczej.

Trener Kobierecki twierdził co prawda przed meczem, że nie zauważył żadnej dodatkowej mobilizacji, ale po pierwsze – w zeszłym sezonie jeszcze go nie było w drużynie, a po drugie – czasami trudno trenerowi wyczytać, co ma w głowie zawodnik. Asystent Kobiereckiego, czyli Oskar Śliwowski, który doskonale pamiętał tamten mecz, nie miał jednak wątpliwości: – Nie ukrywam, że ostatnia porażka boli i siedzi w głowie.

Tak mówił przed meczem, ale po meczu była już tylko radość. Nie tylko udało się wygrać, ale także odwrócić losy spotkania (od 0:2 do 3:2), z czym Weszlacy wcześniej mieli spore problemy. Jak już przegrywali w trakcie meczu, to nie potrafili przechylić szali na swoją korzyść. Taka niemoc trwała trzy lata, co dość wyraźnie podkreślał cieszący się już po meczu kapitan zespołu Daniel Ciechański.

A to oczywiście nie był koniec rywalizacji z Polonią II Warszawa w tym sezonie. KTS musiał się przecież zmierzyć z rywalem zza miedzy ponownie w rundzie wiosennej i to znów był niezły dreszczowiec.

Na sztucznej murawie przy Obrońców Tobruku nie było lekko, szczególnie że Czarne Koszule znów zastosowały manewr z zawodnikami pierwszej drużyny. Ale zawodnicy Weszło również postawili na powtarzalność i wygrali 2:1 po przepięknej bramce Mikołaja Neumana. To kolejny człowiek, który przyszedł przed sezonem. Młody i z pewnością utalentowany, ale dla większości obserwatorów anonimowy. Szybko wyrósł jednak na jedną z największych gwiazd zespołu, co pokazuje szczególnie w drugiej części sezonu.

DO GABLOTY

Tak więc jedynym godnym przeciwnikiem dla KTS-u w lidze była Polonia Warszawa, a to i tak głównie dzięki wzmocnieniom z pierwszej drużyny. Nie należy tutaj pomijać niezwykle ambitnego wicelidera, czyli Sokoła Serock, który pomimo wyraźnych porażek z Weszło, prezentuje naprawdę równą formę i prawdopodobnie będzie walczył o awans.

Liga nie stanowiła wyzwania dla piłkarzy KTS-u, więc sporo uwagi poświęcili Pucharowi Polski. Oczywiście są to zupełnie inne rozgrywki, więc nie ma to nic wspólnego z awansem. Jednak rozmawiając na temat tego sezonu Weszlaków, nie wypada o tym nie wspomnieć.

Warto opowiedzieć o tej przyjemniejszej rzeczy, czyli o triumfie w Okręgowym Pucharze Polski. To w zasadzie pierwsze trofeum, jakie KTS wsadził do swojej gabloty, nie licząc oczywiście trofeów otrzymywanych do tej pory za awanse. Poszło niezwykle gładko, zważywszy, że po drodze trzeba było się zmierzyć z drużynami czwartoligowymi. W dodatku po raz kolejny w tym sezonie Weszlakom udało się zrewanżować za wcześniejsze krzywdy. Najpierw było obicie Orła Baniocha, który pokonał KTS w barażach o awans z A klasy do okręgówki, a następnie Ząbkovii, która pokonała Weszło przed rokiem właśnie w finale Okręgowego Pucharu Polski.

Tym razem drużyny Piotra Kobiereckiego zatrzymać się nie dało. W finale rozegranym przed własnymi kibicami na Marymonckiej KTS wygrał aż 4:1 z czwartoligową Mszczonowianką Mszczonów i mógł się cieszyć z pierwszego pewnie postawionego kroku w kierunku załatwienia sobie głównej drabinki Pucharu Polski.

NAJTRUDNIEJSZY MOMENT

Niestety, później, już na wiosnę, okazało się, że był to ostatni krok do przodu, bo kolejnego już zrobić się nie udało. Z uwagi na brak rywalizacji w lidze, zawodnicy KTS-u naprawdę nastawili się na walkę w Wojewódzkim Pucharze Polski, który dawał im możliwość mierzenia się z rywalami z wyższej półki. Jak się okazałlo – za wysokiej.

O tym tym bardziej nie da się nie wspomnieć, ponieważ niemal wszyscy zawodnicy, jak jeden mąż, wskazali ten epizod, jako najtrudniejszy moment w sezonie. Jedyny, kiedy Weszlacy faktycznie wpadli w swego rodzaju dołek, bo zawód był ogromny. Rozpoczęło się nieźle, bo od wolnego losu, ale już w pierwszej walce na boisku KTS przegrał w dramatycznych okolicznościach z trzecioligową Pogonią Grodzisk Mazowiecki. Mecz był niezwykły, przebił chyba nawet starcia z Polonią II Warszawa i przede wszystkim nie zakończył się pomyślnie. Podopiecznym Kobiereckiego udało się odrobić stratę z 0:2 na 2:2, ale tym razem, w przeciwieństwie do pierwszego starcia z Polonią, ostatnie słowo należało do przeciwnika.

Piłkarze wskazują kilka przyczyn porażki. Jedni mówią o złym stanie murawy, co było zresztą widać na żywo. W szczególności przy bramce Pogoni na 3:2, kiedy to piłka po strzale z 20. metra odbiła się od kępki tuż przed bramkarzem Marcinem Marcinkowskim i wpadła do siatki, całkowicie go myląc. Sam golkiper po meczu nie mógł pogodzić się z tym, że wpuścił taką bramkę: – Normalnie na 1000 takich strzałów, wszystkie wyłapuję w koszyczek.

Zły stan murawy w tamtym spotkaniu zapadł szczególnie w pamięć Jakubowi Koseckiemu. Nie ma się co dziwić, bo akurat jemu, czyli zawodnikowi wyjątkowo uzdolnionemu technicznie równa murawa jest niezbędna do pokazania pełni możliwości. – Boisko na Hutniku było bardzo ciężkie. Fatalnie się grało. Ta piłka skakała. Jak się chciało zrobić szybką akcję, to po prostu się nie dało. Ale takie mecze się zdarzają, a my nie mamy na to żadnego wpływu. Mimo wszystko jakąś lekcję z tego wyciągamy – mówi pięciokrotny reprezentant Polski.

Jednak zanim przyszły wnioski, nastąpił pewien chwilowy kryzys. Kolejne dwa mecze zupełnie nie wyszły Weszlakom, a szczególnie ten pierwszy. KTS wygrał na własnym stadionie zaledwie 1:0 ze Żbikiem Nasielsk, którego rozbił na jesieni aż 9:0. – To był nasz najsłabszy mecz w sezonie, bez dwóch zdań. Gdyby nie indywidualne umiejętności Marcina Burkhardta, który uderzył precyzyjnie z rzutu wolnego, to mogło być różnie, bo ta piłka jakoś nie chciała wpaść. Każdy miał gorszy dzień – przyznaje kapitan Daniel Ciechański.

Z kolei wspomniany przez niego Burkhardt nie ukrywa, że po tamtej porażce z Pogonią z drużyny trochę zeszło powietrze. – Siedziało nam to w głowach, ale nie aż tak mocno, żebyśmy się załamywali. Szczególnie w tym meczu ze Żbikiem, ale na szczęście już w kolejnych wróciliśmy do siebie.

“ORGANIZACYJNIE EKSTRAKLASA”

Tak, jak wspominaliśmy już na początku tekstu, KTS przeszedł w tym sezonie rewolucję nie tylko kadrową, ale i organizacyjną. Naprawdę zmienił się z klubu towarzysko-sportowego na sportowy. Taki był plan i udało się go zrealizować, ale nikt nie chce całkowicie tracić tej “towarzyskiej” tożsamości. – Mimo konieczności wszelkich zmian, to chciałbym, żebyśmy utrzymywali tę atmosferę, żeby ten człon “towarzysko-sportowy” nadal występował. Może w mniejszym stopniu “towarzysko”, a bardziej “sportowy”, ale żebyśmy nie zapominali o tym, że w nazwie klubu są nadal trzy literki i akurat to się nie zmieni – zapewnia Grzegorz Zaleski.

Pewną tożsamość klub oczywiście musi zachować, ale z tego początkowego okresu funkcjonowania pozostało już niewiele. – Pamiętam jeszcze, jak trenowaliśmy po siedem osób i ja musiałem wydzwaniać po chłopaków na mecze. Robiłem ankiety, kto będzie, a kto nie będzie. Takie były realia. Teraz to się bardzo zmieniło, ale jak chcemy coś osiągnąć w tej piłce już na szczeblu takiej trzeciej ligi, to po prostu muszą przejść takie zmiany – mówi trener Śliwowski .

Faktycznie, jeżdżenie na mecze w 11 osób to już bardzo odległa przeszłość. I nie chodzi tutaj tylko o samą dostępność zawodników, liczebność kadry, a choćby o warunki pracy, jakie mają w KTS-ie piłkarze, bo to jest jeden z kluczowych elementów składających się na osiągnięty sukces. Kosecki, który grał w wielu klubach na poziomie centralnym i za granicą, zapewnia, że w Weszło panują warunki, których nie powstydziłby się niejeden klub ze szczytu piramidy w Polsce. – Warunki jakie mamy, nie boję się tego powiedzieć, to jest Ekstraklasa, a przynajmniej pierwsza liga. Byliśmy na obozie w Uniejowie, później w Arłamowie. Mieliśmy wszystko pięknie podopinane na ostatni guzik. Wszystko było najwyższej jakości. 

Wspominając już o zimowych obozach, nie należy zapominać, że jeszcze przed ich rozpoczęciem doszło do dużych zmian kadrowych. Drużynę opuściło dwóch zawodników – Bartek Januszewski i Kacper Przedbora. Pierwszy był dobrą duszą zespołu i był w nim od dawna, ale nie był w stanie nadążyć za rozwojem klubu, więc musiał zrezygnować. Niedługo później odszedł także Kacper Kamiński, czyli podstawowy bramkarz KTS-u w rundzie jesiennej. W zastępstwie ściągnięto młodzieżowca – Jakuba Mielcarza, ale hitem zimowego okienka był transfer Igora Lewczuka. Niestety były piłkarz Legii czy Bordeaux od początku nie był w pełni zdrowia i nie odegrał kluczowej roli, ale zapewne w kolejnych miesiącach się to zmieni.

Sprowadzenie Mielcarza ewidentnie było zagraniem przygotowującym do kolejnego sezonu, w którym to na poziomie czwartej ligi trzeba będzie mieć już dwóch młodzieżowców na boisku, a nie tylko jednego, jak dotychczas. Z kolei Lewczuk idealnie wpisuje się w politykę klubu, która zakłada budowanie kadry zawsze gotowej na grę ligę wyżej. W końcu doświadczony stoper spokojnie mógłby grać na poziomie centralnym, podobnie jak cała reszta pierwszej jedenastki KTS-u.

CZAS NA KOLEJNY KROK

Sezon 2022/2023 minął KTS-owi Weszło pod znakiem małej niepewności, ale chyba przede wszystkim ekscytacji. Prowadzenie klubu przestało już być zabawą, a stało się zdecydowanie poważniejszą sprawą, znacznie bardziej odpowiedzialnym zadaniem. Rozwinięcie działalności akcjonariuszy, poważne transfery, zatrudnienie dyrektora sportowego, zatrudnienie trenera, który spokojnie znalazłby sobie pracę na poziomie centralnym, zapewnienie ekstraklasowych warunków zawodnikom, podjęcie całej masy trudnych decyzji. To wszystko doprowadziło klub do… Żuromina, czyli miejsca, w którym drużyna przypieczętowała awans.

Nie można jeszcze powiedzieć, że wszystkie cele, które założyliśmy sobie przed rozpoczęciem sezonu zostały zrealizowane, bo jeszcze się on nie skończył. A zakładaliśmy, żeby nie tylko wywalczyć awans, ale też żeby zrobić to wygrywając wszystkie ligowe mecze. Na pewno jesteśmy na dobrej drodze, ale do końca trzeba zachować pełną koncentrację – zaznacza Oskar Śliwowski. Bez względu na to, czy ostatecznie uda się dojechać do końca bez porażki, to i tak czwarty awans w ciągu pięciu lat działalności, to wielki wyczyn.

Może i nie udało się triumfować w Pucharze Polski na poziomie wojewódzkim, ale to miał być głównie dodatek. Nagroda, która mogłaby pozwolić zawodnikom zmierzyć się ze zdecydowanie silniejszymi przeciwnikami. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Niewykluczone, że uda się za rok, choć wtedy również podstawowym celem będzie kolejny awans. Przygotowania do następnego sezonu już się rozpoczęły – zarówno w gabinetach, jak i w samej drużynie. Cały zarząd wraz z dyrektorem sportowym i sztabem szkoleniowym intensywnie pracuje nad budową kadry na przyszły sezon, bo prawdopodobnie drużynę czeka kolejna rewolucja, choć już zdecydowanie mniejsza niż ta z tego sezonu. Drużyna również ma już zwiększone obciążenia treningowe, aby była odpowiednio przygotowana motorycznie do gry w czwartej lidze. Aby nic nikogo tam nie zaskoczyło, tak jak nic nie zaskoczyło na poziomie piątej ligi.

Teraz trwa już odliczanie do tej właściwej fety, która odbędzie się po ostatnim meczu sezonu. Przedsmak już był we wspomnianym Żurominie, gdzie kierownik Hadaj rozdawał zawodnikom szampany, ale taki sukces wypada uczcić nieco bardziej.

Później będzie już tylko czas na pracę.

Czas na krok piąty.

PATRYK FABISIAK

ZDJĘCIA: JAKUB GRABOWSKI / DANIEL ŻÓRAWSKI

Czytaj więcej na Weszło:

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

KTS

Komentarze

83 komentarzy

Loading...